Pogmatwane losy Portugalii
Tylko w Wirtualnej Polsce publikujemy fragmenty książki "Samotność Portugalczyka" Izy Klementowskiej, wydanej przez wydawnictwo Czarne. Wirtualna Polska patronuje tej publikacji.
"Samotność Portugalczyka" Izy Klementowskiej
"Gdy rano śmieciarze zbierają z wąskich uliczek stosy butelek, dom António właśnie wyrusza po gazetę.
Wtedy też wyszedł po gazetę. I nie wrócił na obiad.
Dona Augusta pamięta, że najpierw była zła. Potem się denerwowała. A gdy było już jasne, że mąż nie wróci na noc, nie mogła zasnąć.
Dom António pamięta, że gdy zajechał do Caxias, w dłoni trzymał strzęp gazety, którą wyrwano mu z ręki w momencie aresztowania. "O Século", czyli Wiek - taki był tytuł. Papier rozmiękł mu w dłoni, druk się rozmył i wszystkie palce miał poplamione farbą drukarską. Gdy wytarł je o spodnie, pomyślał, że żona będzie zła, bo ubranie było dopiero co wyprane.
Dalej wszystko potoczyło się jak przy każdym policyjnym zatrzymaniu.
Na zdjęciu: rewolucja goździków wybuchła w 1974 roku i obaliła dyktatorskie rządy Marcelo Caetano, następcy Salazara
Prześladowania
- Bliżej mi było do komunizmu niż salazaryzmu, to pewne. W Portugalii tego czasu komunizm jawił się jako ucieczka od dyktatury Salazara, bo to on nas prześladował, nie komuniści. To zresztą nie był komunizm w wydaniu sowieckim, naszym chodziło o to, żeby biedni w końcu przestali być biedni i wykorzystywani przez bogaczy. Dlatego nawet dziś jesteśmy im wdzięczni, bo obalili autorytarne rządy najpierw Salazara, potem Caetana. Dopiero potem, kiedy władze komunistyczne konfiskowały własność prywatną, ludzie zrozumieli, że nie tak miało być. Że wpadli z deszczu pod rynnę. W domu moich rodziców czytało się Marksa. Ale nie byłem członkiem żadnej partii podziemnej, nie byłem żadnym aktywnym działaczem. To nie leżało w mojej naturze. Poza tym wolałem się w nic nie angażować, miałem małe dzieci. Bałem się o rodzinę.
Dom António uznał, że musiał być nieostrożny. Że musiał komuś powiedzieć zdanie, przez które znalazł się w Caxias. Do dziś nie wie, co to było za zdanie ani kto na niego doniósł. Być może ktoś go podsłuchał. Był mechanikiem samochodowym, spotykał wielu ludzi, ale więcej milczał, niż mówił. Na mieście również starał się za dużo nie rozmawiać, a gdy wydawało mu się, że idący z naprzeciwka człowiek jest podejrzany, przechodził na drugą stronę ulicy. Na ulicach panowała wówczas cisza. Spacerowało po nich zbyt wielu funkcjonariuszy tajnej policji PIDE w cywilu, żeby swobodnie rozmawiać.
Na zdjęciu: António Salazara
Tortury
(...) Ściany i sufit celi były białe, ale naznaczone śladami podeszew. Niektóre znajdowały się na takiej wysokości, że dom António zastanawiał się, jak to możliwe, żeby sięgnąć tam stopą. Po kilku dniach bez snu dom António zaczął widzieć w nich wzory. I te wzory się poruszały.
- Miałem wrażenie, że po celi goni mnie ktoś, kogo nie mogę zobaczyć. W dodatku w pomieszczeniu światło było sztuczne i bardzo słabe, co jeszcze potęgowało doznania. Do dziś czuję się niepewnie, gdy widzę cień na ścianie.
W celi stały stół i kilka krzeseł. Nie było łóżka. Meble miały zaokrąglone krańce. Dom António słyszał, że wielu więźniów próbowało popełnić samobójstwo, uderzając głową o krawędzie stołu. Ale nie pamięta, czy też tego próbował. Pamięta za to wentylatory i grzejniki, które w ciągu kilku chwil przemieniały celę w mroźny loch lub rozgrzany piekarnik.
Dom António upuszcza na stół monetę. A potem mówi:
- Wyobraź sobie, że ten dźwięk ktoś serwuje ci przez kilka godzin bez przerwy. To nie jest miarowy odgłos, nie wiesz, kiedy moneta upadnie następny raz, więc czekasz. Masz zawiązane oczy, stoisz na jednej nodze i nie wolno ci nawet drgnąć.
Na zdjęciu: rewolucja goździków
Pobożny Salazar
Gdy wracał do celi, z głośników puszczano mu sekwencje gwałtownych, ostrych i metalicznych dźwięków. Brzmiały jak rozrywanie karoserii, zgrzytanie metalu o metal, jak rysowanie gwoździem po szybie.
Dom António dodaje, że nie to było najgorsze. Najgorsze były nagrania płaczu i krzyków rodzin. Gdy któregoś dnia spytał, jak mają się żona i dzieci, oficer tylko się uśmiechnął.
Czasem zdarzało mu się jednak zasnąć. Nie wie, na jak długo. Budziły go strumienie lodowatej wody, którą puszczano mu prosto w twarz. Po jakimś czasie - dom António nie wie jakim - czuł się jak własny cień. Potem przestał się czuć w ogóle. Zapadł w letarg, choć żył. Nigdy nie był specjalnie wierzący. Ale wtedy zupełnie stracił wiarę w istnienie Boga. Dom António poprawia się - tak naprawdę nie szukał ukojenia ani w Bogu, ani w sobie. Chciał tylko spać.
Dziś zastanawia się, jak to możliwe, że tak pobożny człowiek, za jakiego chciał uchodzić Salazar, stworzył całe zastępy krzywdzicieli, służalczych psów, które pilnowały na wszelkie możliwe sposoby, żeby więzień nie zasnął.
Na zdjęciu: rewolucja goździków
"Chcemy was złamać"
Dom António słyszał o mężczyźnie, którego utrzymano w bezsenności cały miesiąc. Nie zna jego nazwiska. Był to młody inżynier, aktywny komunista. Gdy wypuszczono go na wolność, powiesił się. Podobno nikogo nie zdradził. Na jednym z przesłuchań oficer PIDE miał mu powiedzieć:
- Nam nie chodzi o to, by wydobyć z was informacje. Chodzi nam o to, by was złamać. Byście już nigdy nie chcieli żyć dotychczasowym życiem. Zdjąć was z szachownicy, pionki.
Dom António myśli, że osiągnęli cel.
Dziś wiadomo, że prześladowcy zbierali również informacje. Przez kilkadziesiąt lat działalności PVDE-PIDE-DGS zgromadziła kilka milionów dossier portugalskich obywateli. Oprócz tego jej funkcjonariusze mordowali afrykańskich liderów ruchów narodowowyzwoleńczych portugalskich kolonii. Jak w 1969 roku w Tanzanii Eduardo Mondlanego, przywódcę FRELIMO (Frontu Wyzwolenia Mozambiku) oraz w 1973 roku Amilcara Cabrala, przywódcę ruchu wyzwoleńczego Gwinei Portugalskiej i Wysp Zielonego Przylądka. Cabral został zastrzelony na jednej z ulic Konakry, stolicy dawnej Gwinei Francuskiej".
Na zdjęciu:rewolucja goździków
Pomyślność bogatych
"Rodzina Soaresów, podobnie jak ogromna rzesza właścicieli ziemskich, nazywanych przez niektórych oligarchami, majątek oraz tytuły otrzymała od króla jeszcze w czasach rekonkwisty w zamian za lojalność. Wielu z nich angażowało się w politykę, jednak w okresie dyktatury Salazara wolało się zatrudnić w sektorach ściśle współpracujących z rządem - bankowości, ubezpieczeniach, budownictwie. Właściciele ziemscy z północy kraju zamieniali swoje majątki w winnice i zarabiali krocie na sprzedaży wina na całym świecie. Współpraca z władzą była korzystna dla obu stron - Salazar mógł liczyć na ich poparcie, oligarchowie zyskiwali nietykalność i zbyt produkcji. A co istotne - Salazar uważał, że dzięki temu Portugalia jest samowystarczalna i nie musi korzystać z pomocy innych krajów. Nie importowano żywności ani niezbędnych surowców mineralnych, które sprowadzano z zamorskich kolonii. Portugalia odgrodziła się tym samym od świata.
Joao Soares lubił ład i uważał, że Portugalia zawdzięcza go właśnie Salazarowi, który ustanawiając Estado Novo (Nowe Państwo, jak nazywano Portugalię pod rządami Antonia de Oliveiry Salazara - przyp. red.), zapobiegł rozrastającemu się bałaganowi. Joao Soares zatrudnił na farmie zarządcę, sam pracował w kancelarii prawnej w mieście i na wieś wyjeżdżał z całą rodziną jedynie w weekendy. Taki porządek mu się podobał - wszystko i wszyscy mieli swoje miejsce oraz czas. Nie rozumiał, o co tyle szumu z wojną kolonialną - wydawało mu się, że skoro kiedyś Portugalia podbiła tubylców, to ziemia należy do niej.
Na zdjęciu: Salazar w towarzystwie hiszpańskiego dyktatora, generała Franco
Zamorskie posiadłości
- To kwestia przetrwania. Silniejszy zawsze zjadał słabszego - mawiał.
Nie uważał, że Portugalia ma kolonię, wolał określenie "zamorskie posiadłości". Kiedy jeździł do Mozambiku, widział, ile pracy kuzyn włożył w to, żeby jego czarni pracownicy żyli w przyzwoitych warunkach. Wybudował im parterowe domki, przypominające co prawda czworaki, ale przynajmniej nie były to chatki z gliny, w których obejściach po ulewach można było zatopić stopy.
- Stara się oduczyć pracowników zamiłowania do bałaganu, trochę ich ucywilizować, pokazać, że można żyć inaczej. Robi z nich swoich sąsiadów. On im pomaga po prostu - rozpatrywał pomysł kuzyna Joao Soares i kiwał głową ze zrozumieniem. Pracownicy Manuela mogli jeść wszystko, co uprawiali w przydomowych ogródkach, dla ich dzieci kuzyn zatrudnił nauczyciela, a kiedy chorowali, przywoził im lekarza. Nie uważał jednak, że powinien im płacić za pracę.
- A że chodzili przeważnie boso... Najwidoczniej tak lubią. No bo czego więcej od życia mogliby chcieć? - pytał Manuel Joao Soaresa, a ten mu przytakiwał. Obaj zgadzali się z Salazarem, że połacie afrykańskiej ziemi symetrycznie rozłożone na południu kontynentu należą do Portugalii.
Na zdjęciu: rewolucja goździków
Twarda ręka
(...) Za każdym razem, gdy przyjeżdżał do posiadłości, długo stał w głównym salonie przed obrazem z wizerunkiem dziadka. António Soares znany był w okolicy z twardej ręki, którą prowadził farmę, a podległych mu pracowników trzymał krótko. Trzymanie krótko oznaczało nieodłączność bata w dłoni. Używał go za każdym razem, kiedy coś mu się nie spodobało - nie takie spojrzenie pokojówki, nie tak osiodłany koń, spóźnienie do pracy. Okoliczni chłopi, którzy znaleźli zatrudnienie w posiadłości dziadka, szanowali go tylko za jedno - zawsze na czas płacił tyle, na ile się umówili. Poza tym mówili o nim: tyran, gbur i obleśny cham. Patrzyli na bogactwo domu i obejścia i nie znajdowali powodu, dla którego oni nie mogliby być na miejscu António Soaresa. A gdy ten co noc obściskiwał w łóżku siedemnastoletnią Anę, pomoc kuchenną, inne kobiety - kucharki, pokojówki i pomocnice od wszystkiego - modliły się po kątach, żeby oko Soaresa nie spoczęło następnym razem na nich. I na wszelki wypadek schodziły mu z drogi.
Joao Soares wiedział o tym. Któregoś dnia zastał dziadka w spiżarence z córką ogrodnika. Dziadek miał wówczas siedemdziesiąt lat, ale siłą przygwoździł dziewczynę do regału z winami. Zaśmiał się tylko i powiedział:
- Widzisz, Joao, dlatego potrzebni nam są dzieciaci ogrodnicy!
Ona uciekła, a dziadek miał do wnuka pretensje, że mu przeszkodził. Od tamtej pory Joao Soares niechętnie spędzał czas z dziadkiem, ale nie mógł odmówić mu jednego: gdyby nie on, posiadłość nie wzbogaciła-by się na tyle, żeby po dwudziestu latach od jego śmierci on mógł teraz na niej spokojnie odpoczywać. Dlatego powtarzał synom:
- Bierzcie z pradziadka przykład.
Na zdjęciu: Portugalia dziś, protest przeciwko antykryzysowej polityce oszczędności
Samotny statek
(...) Joao Soares patrzył na swój kraj jak na ocalony przez Salazara samotny statek. To, że premier podczas II wojny światowej sympatyzował z faszystowskimi Niemcami, wydawało mu się mniejszym złem niż komunizm, który przez Hiszpanię mógłby bardzo szybko przeniknąć do Portugalii. I odebrać mu to, co uważał za najcenniejsze. Joao Soares mówił tak:
- Estado Novo może i ma braki w demokracji, ale przynajmniej jest spokój. Grunt to się nie wychylać, a wszystko zostanie po staremu.
Joao Soaresowi nie podobało się jedynie, że w regionach wiejskich jest tak dużo analfabetów - prawie siedemdziesiąt pięć procent. "Portugalia musi się uczyć, nie może odstawać od innych" - gdyby mógł, powiedziałby to premierowi. Domyślał się, dlaczego Salazar tak pogłębiał w narodzie wiarę katolicką hołdującą skromności i prostocie - takim narodem łatwiej manipulować. Bo jak tu myśleć o rewolucji, kiedy podstawowym problemem jest brak chleba? Wierzył, że z czasem zmieni się również to. Ale nic nie zrobił w tym kierunku.
Joao Soares miał wielu przyjaciół, którzy myśleli jak on. I choć za prześladowania własnych rodaków po cichu życzyli premierowi najgorszego, na głos nie mówili nic. "Podwójna natura nie jest niczym złym, jeśli innym nie robimy krzywdy" - przekonywał Joao Soares sam siebie, siedząc przed kominkiem i paląc brazylijskie cygara Quitéria. Tego chciał się trzymać.
(...) Po Rewolucji Goździków władze komunistyczne skonfiskowały w sumie ponad milion hektarów gruntu (dziesięć tysięcy kilometrów kwadratowych, czyli jedną dziewiątą całej powierzchni Portugalii). Właścicieli niektórych majątków ziemskich zmuszono do opuszczenia kraju, wielu znalazło się w więzieniach. Ten okres nazwano później gorącym latem".
Na zdjęciu: demonstracja z okazji 40 rocznicy rewolucji goździków
Wrogość narasta
"Codziennie o szóstej rano płynę promem przez Tag do Lizbony i obserwuję ludzi. O poranku na pokładzie jest bardzo cicho, wszyscy jeszcze senni, rozespani i mało przytomni. Biały siedzi koło czarnego, czarny koło Araba, Arab koło białego. Czasem przez pomyłkę czyjeś dziecko przytuli się do ramienia nie swojej matki lub komuś głowa opadnie we śnie na ramię sąsiada. Taki obrazek trwa za każdym razem dziesięć minut. Wtedy mam wrażenie, że rzeczywiście jesteśmy jednością, zjednoczony portugalski naród. Ten prawdziwy, który ciężko pracuje, zamiast się bawić do białego rana. Gdy wracam wieczorem, jest już inaczej. Czarni siedzą przy czarnych, biali przy białych, Arabowie przy swoich. I omijamy się wzrokiem. Jakby przez dzień zdarzyło się coś, co mogłoby poróżnić porannych sąsiadów. Tacy jak ja, czyli z Brazylii, siadają osobno, bo i tak "rodowity Portugalczyk" najprawdopodobniej zaraz się przeniesie. A czy Unia Europejska nie jest właśnie po to, żebyśmy wszyscy czuli się w niej jak w domu, gdziekolwiek się udamy?
- Amália spogląda mi w oczy. - Tymczasem wrogość narasta. To taka cicha wrogość, ofiar nie ma, ale czuć wyraźnie, kiedy ktoś cię nie chce. Wszystko dlatego, że ludzie boją się o swoje miejsca pracy.
Amália pamięta ze szkoły lekcje gimnastyki i gier zespołowych. Dziewczyny dzieliły się na grupy i wybierały do swoich drużyn kolejne koleżanki. Na końcu zawsze zostawała skośnooka dziewczynka, dwie ciemnoskóre i ona. Amália sądzi, że musiały się tego nauczyć od rodziców.
Na zdjęciu: współczesna Lizbona
Stereotypy w mieście tolerancji
- Nie zrozum mnie źle, Portugalczycy bardzo lubią cudzoziemców, chwalą się swoim krajem, są z niego dumni i chętnie go pokazują, ale potem dają do zrozumienia, że lepiej byłoby dla obcokrajowców, gdyby mieszkali w swoim kraju, w swojej kulturze. Bo przez ostatnie czterdzieści lat napłynęło do Portugalii tyle osób, że nie sposób odetchnąć. Często podsłuchuję rozmowy w restauracji. Portugalki, te "właściwe", mówią tak: "Ciemnoskóre dziwnie się noszą, te ich szaty pewnie takie wyszukane, bo same nie są zbyt piękne. Złoto: kolczyki, bransoletki, łańcuszki, by zwrócić na siebie uwagę. W dodatku kołyszą szerokimi biodrami, żeby zwabić naszych mężczyzn". Na co czarnoskórzy mężczyźni z naszej kuchni odpowiadają: "Białe zazdroszczą naszym kobietom szerokich bioder i dlatego dużo jedzą, żeby też takie mieć. Ale siła naszych kobiet tkwi w ich spojrzeniu, miłości i oddaniu, a nie w biodrach". O nas, Mulatos, mówią, że najchętniej pieprzyłybyśmy się gdzie popadnie i jęczymy jak zwierzęta. O Cygankach, że są brudne i
celowo rzucają śmieci wprost pod nogi, żeby one, Portugalki, przewróciły się i ubrudziły. O was, z Europy Wschodniej, że kradniecie mężów i pracę.
Amalia wzdycha.
Na zdjęciu: współczesna Lizbona
Obok siebie
- Być może jest tak w każdym innym kraju, tego nie wiem. Ale to jest moja ojczyzna, moi ludzie, więc dlatego tak bardzo mnie to uwiera. Czasem myślę, żeby wrócić do Brazylii. Tylko że byłabym tam jako ta Portugalka z zadartym dumnie nosem, przemądrzała i niedostępna, bo tak postrzegają je Brazylijczycy. A tu jestem gorsza. Nie wiem, co lepsze. Na pierwszy rzut oka nie widać, że są podziały w społeczeństwie. Bardziej przypomina ono pudełko z kolorowymi koralikami, które ktoś dopiero zamierza nawlec na żyłkę. Naszyjnik jeszcze niegotowy. Żyjemy obok siebie, pracujemy ze sobą, wymieniamy uprzejmości, ale czasami czuje się po prostu tę niechęć. Może wizja była dobra: stworzyć portugalskojęzyczny świat, w którym ludzie mówiący jednym językiem będą się czuli wszędzie jak w domu; tylko trzeba dać im na to jednakową szansę. Miłość Portugalczyków do ludzi jest ogromna, ale ta miłość stawia warunki. Dlatego wolę prom o poranku, kiedy czuję prawdziwe przesłanie Chrystusa. Wieczorem mam wrażenie, że jest nami zmęczony.
I mi go żal".
Na zdjęciu: współczesna Lizbona, pogrzeb Jose Saramago, słynnego portugalskiego pisarza, zdobywcy Nagrody Nobla