Podróżowała po Ameryce z Tinderem. Mówi, dlaczego nie randkowała na Alasce
Joanna Jędrusik napisała dwie książki poświęcone jej doświadczeniom z korzystania z randkowej aplikacji Tinder. Najpierw podsumowała polskich mężczyzn, teraz wzięła się panów z odległego kontynentu. Wniosek? Żaden związek nie wyleczy nas z problemów.
Marta Ossowska, Wirtualna Polska: Swoją drugą książkę "Pieprzenie i wanilia. Tinder na wakacjach" ponownie oparłaś na swoich doświadczeniach. Piszesz wprost o samotności i depresji. Opisujesz zbliżenia z nowo poznanymi facetami z Tindera. Uważasz się za ekshibicjonistkę?
Joanna Jędrusik, pisarka: - Nie, ekshibicjonizm to jednostka chorobowa, która zakłada, że obnażasz swoje genitalia, aby szokować i doznać dzięki temu spełnienia seksualnego. Ja po prostu szczerze piszę o ważnych sprawach.
Ale obnażasz się emocjonalnie, pisząc: "wierzę tylko w pustkę, którą można chwilami zapełniać" czy "kolejny kawałeczek mnie przywiązał się trochę do kogoś, kogo więcej nie zobaczę". Myślę, że wielu randkujących singli odbiera to podobnie, ale nie mają nawet odwagi przyznać się do tego przed sobą. A ty tę odwagę masz.
- Tak, odsłaniam emocje. Z jednej strony pisanie działa na mnie terapeutycznie i daje mi szerszą perspektywę, bo zaczynam być obserwatorem swoich przeżyć. Z drugiej strony, skoro inni boją się do tego przyznać i mówić o swoich emocjach, to może po lekturze moich książek zobaczą, że powiedzenie tego, że jest się samotnym i szuka się bliskości i czułości, jest czymś normalnym i nie powinno się tego wstydzić.
Na Tinderze poznała fana Breivika. Tę randkę będzie wspominać długo
Tyle że sama piszesz, że nie lubisz określenia "kochać się", wolisz uprawiać seks. Jak to się ma do poszukiwania bliskości?
- Jak ledwo kogoś znasz, to trudno mówić o kochaniu, chyba że ktoś niewyobrażalnie szybko się zakochuje. Określenie "kochać się" dla mnie zbytnio romantyzuje seks. To wszystko zależy od tego, jakim językiem się posługujemy. W przypadku języka polskiego mamy najczęściej do wyboru albo nazbyt wulgarne, albo nazbyt romantyczne określenia. W pisaniu staram się nie przedstawiać sfery seksualnej w czarno-biały sposób, ale zachowując wszystkie odcienie szarości.
Z lektury twoich książek wydaje mi się, że jesteś bardzo otwartą i towarzyską osobą, która łatwo nawiązuje kontakty. Więc po co ci Tinder?
- To raczej mylne wrażenie, jestem nieśmiała. A Tinder zawsze trochę ułatwiał ten pierwszy krok umówienia się na randkę, zwykle do knajpy, gdzie można napić się drinka, co też pozwalało mi dodać sobie odwagi. Ułatwiał, bo nie korzystam już z Tindera.
Swego czasu sporo randkowałaś i przyznajesz, że większość z tych randek była nieudana. Mimo to próbowałaś dalej. Tinder uzależnia?
- Myślę, że i przed erą Tindera ludzie nie zawsze na pierwszej randce znajdowali miłość swojego życia. W pokoleniu naszych dziadków i rodziców niektórzy szybko brali ślub, bo przydarzyło się dziecko, bo rodzina tego oczekiwała i bardzo często nie były to najszczęśliwsze związki. Teraz mamy ten luksus, że możemy sobie chodzić na randki i być bardziej wybredni. A jeśli jesteśmy wybredni, to wiadomo, że większość randek będzie nieudanych.
Na pewno w dzisiejszych czasach większość z nas jest uzależniona od social mediów, które pozwalają nam uciec od samotności. Wciąż szukamy nowych bodźców, które nas pochłoną. Odcinając aspekt randkowo-seksualny Tindera, to jest to sposób na poznawanie nowych ludzi, kiedy za bardzo nie mamy czasu na szukanie innych rozwiązań. I to jest wielki plus.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Wróćmy do tematu twojej drugiej książki. Wyruszyłaś w podróż po USA, Meksyku, Peru, a Tinder pomagał ci poznać tamtejszych mężczyzn. Mam wrażenie, że próbowałaś ich skatalogować według miejsca zamieszkania, ale ostatecznie to się nie udało.
- Będąc w podróży chciałam poznać szeroki przekrój ludzi z danej społeczności, nie po to, aby oddać egzotykę tego miejsca, a po prostu wskazać jego inność.
W niektórych przypadkach posłużyłam się figurą bohatera zbiorowego. Tak na przykład było w przypadku San Francisco, gdzie nie spotkałam na tyle interesującego mężczyzny, aby opisać dokładnie tylko jeden przypadek.
Trafiłam też do miejsc, gdzie wcale nie randkowałam np. na Alaskę, gdzie przekrój tinderowych profili silnie konserwatywnych lokalsów mnie odstraszył. Wiele z nich miało w profilach zdjęcia z polowań, zdjęcia z bronią, rasistowskie deklaracje czy foty z wieców poparcia dla Trumpa.
Najbardziej emocjonalna część "Pieprzenia i wanilii" dotyczy twojego pobytu w Meksyku. To tam m.in. zderzyłaś się ze skalą przemocy wobec kobiet, poznając historie nowych przyjaciółek.
- To nie jest tak, że ten problem dotyczy tylko Meksyku. Nie da się wychować w Polsce i nie słyszeć o bitych kobietach. Wcześniej nie miałam jednak w swoim otoczeniu bliskich mi kobiet, które mówiłyby tak szczerze o tym, czego same doświadczyły.
Piszesz też o tym, że pod koniec podróży trafiłaś na terapię, bo byłaś w ciężkiej depresji.
- Z tą terapią jest tak, jak z pisaniem o seksie - poruszam ważny i trudny temat również po to, żeby ludzie zrozumieli, że szukanie pomocy nie jest niczym złym. Przyznawanie się do słabości, zaburzeń, terapii czy leczenia psychiatrycznego to nadal w Polsce trudny temat, w wielu środowiskach tabu. Chciałabym, żeby terapia przestała być stygmatyzowana. Terapeuta jest od tego, żeby przegadać z tobą kwestie, które blokują cię w życiu, przepracuje z tobą trudne doświadczenia, omówi schematy zachowań, które źle na ciebie wpływają.
Nie znam ludzi, którzy nie mają zupełnie żadnych problemów, traum, kompleksów czy szkodliwych przekonań. Dlatego uważam, że terapia powinna istnieć w naszej świadomości jako rozwiązanie, które ułatwia ludziom życia, nawiązywanie relacji i funkcjonowanie w społeczeństwie. Beneficjentami terapii nie jesteśmy jedynie my, korzystają na tym nasi partnerzy, rodzina.
Nie masz wrażenia po swoich obserwacjach, że niektórzy uciekają w chwilowe, tinderowe relacje zamiast skierować się do terapeuty?
- Na pewno intensywne życie towarzyskie czy randkowe może być sposobem na ucieczkę od siebie. Tak samo jak alkohol, narkotyki, intensywne treningi na siłowni. Gdy ktoś wchodzi w nową relację, tworzy związek, zakochuje się, to początkowo różne problemy, lęki, kompleksy schodzą na dalszy plan. Tyle że prędzej czy później one wrócą. Żaden związek nie wyleczy z problemów, od tego jest terapia.
Czego nauczyła cię ta wielomiesięczna podróż?
- Podsumowuję to w epilogu, więc nie chciałabym zdradzać szczegółów, jeśli ktoś jeszcze nie czytał książki. Bardzo nie lubię tego banału, że podróż służy odkrywaniu siebie. Takie obrazki, że ktoś na życiowym zakręcie wyrusza w podróż i tam odnajduje sens, to tylko w filmach z Julią Roberts. Nie tak wygląda prawdziwe życie. Nauczyłam się na pewno, że przed własnymi demonami nie da się uciec na drugi kontynent.
Masz już plan na kolejną książkę?
- Pracuję nad poradnikiem o relacjach damsko-męskich. Chciałabym dokonać dekonstrukcji mitów i niesłusznie powielanych przekonań dotyczących tego, w jaki sposób kobiety powinny traktować mężczyzn, a mężczyźni kobiety. Czytam teraz stare poradniki na ten temat i widzę, jakie są toksyczne i niemądre, przekazując szkodliwe wzorce. Np. wiecznie powtarzający się motyw kobiety, która jest zwierzyną łowną i na którą prawdziwy facet powinien polować.
Znów pojawi się Tinder w tle?
- Nie pojawi się. W trzeciej książce nie będę pisała o sobie, choć moje przemyślenia w tematach damsko-męskich wynikają również z moich doświadczeń na Tinderze. Tym razem wolę przyjrzeć się innym ludziom.