Trwa ładowanie...
Piotrkowska street. Mit i wstyd
Źródło: Agencja Gazeta

Piotrkowska street. Mit i wstyd

Ryszard dogasza papierosa, poprawia czapkę, dopina dżinsową kurtkę. Wieje, ale musi jeździć w każdą pogodę. Jak nie wyjeździ, to nie wypije zimnego lecha, nie zje rybki nad morzem. Taki wyjazd to jest dwa tysiące lekko. Z nieba nie spadnie. Przyparkował na placu Wolności. Czeka na klientów. Państwo życzą sobie przejazd rikszą? Siedem złotych kursik Piotrkowską, mile widziany napiwek. Ryszard poprawi brązowy koc, można się rozsiąść pod baldachimem z folii. W gratisie opowieść o ulicy, po której jeździ od osiemnastu lat. Gotowi? Ruszamy.

Piotrkowska street –
mojego miasta mit.
Piotrkowska street –
mojego miasta wstyd.

Z piosenki


– To nie jest zwykła ulica, ale złożone zjawisko architektoniczne, kulturowe i obyczajowe – opowiadał dwadzieścia sześć lat temu Wojciech Walczak, były wojewódzki konserwator zabytków. – Piotrkowska skupia w sobie, jak w soczewce, wszystkie problemy dręczące dzisiejszą Łódź. Z kolei problemy samej Piotrkowskiej przerosły skalą problemy niejednego sporego miasta. Piotrkowska wrosła w Łódź i ją przerosła.

d1octcf

Makijaż

Piotrkowska, tak jak cała Łódź, wyszła z wojny bez szwanku. Trochę szkoda, później nie trzeba było jej odnawiać, restaurować – chyba dlatego w nowy, XXI wiek weszła ze starym makijażem.

Źródło: Agencja Gazeta, fot: Małgorzata Kujawka

Upadek zaczął się jednak właśnie po wojnie, gdy do pięknych frontowych kamienic, opuszczonych przez wielonarodową burżuazję, wprowadzili się dawni mieszkańcy suteren. Duże mieszkania dzielono na kilka mniejszych – nierzadko pokoje były w nich wyższe niż szersze, a jedna toaleta i kuchnia przypadały na wiele rodzin.

W latach pięćdziesiątych "zmodernizowano" partery: polegało to na usunięciu ozdobnych detali. W końcu lat sześćdziesiątych uznano, że ulica jest nudna, bo leży w jednej linii, i rzucono pomysł utworzenia na każdym skrzyżowaniu ronda (wybudowany wówczas dom handlowy Magda cofnięto w głąb pierzei właśnie dlatego, by zrobić miejsce na rondo). Na szczęście na pomyśle się skończyło.

Jak w niebie

Przejeżdżamy obok wąskiej bramy pod siedemnastką. Za nią wielkie podwórko z leżakami i huśtawkami. Licealiści dopijają piwo, pary flirtują, freelancerzy wpatrują się w laptopy z jabłuszkiem. Metalowe schody na taras i pierwsze piętro. W środku regały na książki, stoły poprzerabiane z drzwi, krzesła z rozciętych na pół wanien i wózków na zakupy. Przy barze Maciek nad komputerem. Dodaje zdjęcia na Facebooku, zaprasza na imprezę. Wieczorem na podwórku wybuchnie bałkański kocioł, kolejka do wódkowozu nie będzie się kończyć.

Parę lat temu Maciek jako "młody, dobrze zapowiadający się dziennikarz" biegał od artystycznej wystawy do kamienicy z dzieckiem w beczce. Superpraca, tylko ludzi do robienia gazety coraz mniej, a tekstów do pisania coraz więcej. W końcu szefowa obwieściła: przyszedł rozkaz z Warszawy, redukcja etatów. Maciek zgłosił się na ochotnika.

Oprócz pisania znał się na alkoholach i nocnym życiu. Z partnerką Agatą mieli marzenie: lokal, jakiego w Łodzi jeszcze nie było. Maciek pożyczył kasę od babci, Agata od rodziców. Przez trzy miesiące kładli tynk, malowali, wymieniali meble, z przyjaciółmi i rodziną. Na otwarcie ściągnęli dziennikarze, artyści, społecznicy. Zaskoczyło od razu. Już nigdy nie musieli dokładać do Niebostanu.

Źródło: Agencja Gazeta, fot: Marcin Stępień

Pierwsze dwa miesiące pracowali z Agatą non stop, po czternaście godzin. Spali na zapleczu na kozetce. Dzisiaj zatrudniają dziesięć osób na umowę o pracę. Roboty i tak nie brakuje. Kiedyś próbował policzyć, ile tu się rzeczy wydarzyło. Dyskusyjny klub książki, wegańskie śniadania i giełda płyt winylowych. Nocami Funkostan, bałkański kocioł, polskie szlagiery do rana. Koncert Gaby Kulki, spotkania z Dorotą Masłowską, Mariuszem Szczygłem, dyskusje fundacji Fenomen o polityce miejskiej. Łódzki KOD radził, jak obalić dyktaturę. Adrian Zandberg zapraszał do partii Razem. Maciek wie, że lokale na Piotrkowskiej umierają po paru latach. Może im udało się wyjść z tego zaklętego kręgu?

d1octcf

Riksza

Tymczasem riksza Ryszarda mija numer osiem, zakłady sportowe. Panowie chętnie tam kursują, w dni meczów spieszą się strasznie, kreślą coś, rysują. W podwórku pod ósemką z górnego piętra odpadł kawał tynku. Spadł na faceta grzebiącego w śmietnikach. Przyjechała policja, straż pożarna, pogotowie. Faceta zabrali, ale czy przeżył, nie wiadomo. A czyja kamienica? "No jak to czyja? – dziwią się mieszkańcy. – Miasta, rzecz jasna!"

Zanim Ryszard zaczął pedałować po Piotrkowskiej, drukował pościelówkę do Niemiec. Marchlewski padł, koledzy na kuroniówkach siedzieli, robili kursy na wózki nie wózki, nie za bardzo im się to przydało. Ryszard poszedł w wykończenia, parkiety i boazerie, panele. Szło jako tako, dlatego w końcu zapukał do wypożyczalni riksz. Właściciel kazał przyjść następnego dnia z rana, tylko się nie spóźnić.

Ryszard dorwał wózek i już go nie puścił. Na rikszy dwustu chłopa jeździło, bo wtedy to była pewna praca. Reszta czekała w kolejce. Jak ktoś dwa dni nie przychodził, to tracił pojazd i spadał na koniec listy.

Na skrzyżowaniu Rewolucji i Piotrkowskiej eklektyczna kamienica z neogotyckimi zdobieniami. Przed kamienicą na ławce panowie w dresach i polarach. W pobliskiej mecie na Rewolucji sprzedają im wódkę na butelki lub kieliszki. Ryszardowi trafił się tu najlepszy w życiu kurs: za dwieście złotych. Południe, poniedziałek. Dwóch panów na delegacji, pijani po niedzieli. Kazali się wieźć po burdelach. Ryszard zna wszystkie adresy, za przywiezienie klientów dostaje napiwki, więc obwiózł panów po Rewolucji, Sienkiewicza, Traugutta. W jednym było zamknięte, w drugim dziewczyny odpoczywały po weekendzie, w trzecim pijanych nie obsługiwali. Zrezygnowani biznesmeni poprosili o kurs do Manufaktury.

Źródło: Tomasz Stańczak // Agencja Gazeta

Remont

W latach osiemdziesiątych Łódź uchodziła za najlepiej zaopatrzone miasto w Polsce. Na parkingach przed Centralem i Uniwersalem zatrzymywały się samochody z krośnieńskiego, tarnowskiego, koszalińskiego. W Koninie przez szereg lat biuro podróży organizowało przed świętami wycieczki "Z Mikołajem do Łodzi". Pod
koniec stanu wojennego milicja zatrzymała bandę nastolatków przebijających opony w autokarach z obcą rejestracją.

W latach dziewięćdziesiątych Piotrkowska była niefunkcjonalna, ciasna, miała wąskie chodniki. Później było tylko gorzej. Otwarcie Galerii Łódzkiej i Manufaktury pogrążyły handlową Piotrkowską. Puste witryny korespondowały ze stanem jezdni. Jeszcze w 2012 roku nawierzchnia wyglądała jak szczęka pełna
powybijanych zębów. Dziury po odpadającej kostce sprawiały, że spacer czy przejazd rowerem po Piotrkowskiej był traumatycznym doświadczeniem. To był czas, kiedy z gazet krzyczały nagłówki: Pietryna umiera, Co dalej z Piotrkowską?.

– Bez centrum miasto będzie wsiowe, byle jakie – myślał Marek Janiak, miejski architekt. Przeprojektował ulicę prosto i elegancko: szare marmurowe płyty, trwałe i eleganckie, łatwe do mycia. Chodnik szeroki, by zmieściły się na nim dwa pasy: jeden do spacerów, drugi dla "przeszkadzaczy": ogródków piwnych, stacji rowerów miejskich, latarni, koszy, drzew i ławek, bo wcześniej takich luksusów jak ławka na ulicy nie było.

d1octcf

Remont ruszył pod koniec 2012.

Łodzianie znów zaczęli chodzić na Piotrkowską. Co prawda społecznicy biadolili: zieleni za mało, betonu za dużo, latarnie za ciasno. A restauratorzy: parkingów za mało, klienci nie dojadą. Lecz nawet malkontenci przyznają: Piotrkowska zmartwychwstała. Dowodem niech będą kolejki do sklepu Kapselek, który właśnie mijamy Ryszardową rikszą. Punkt zaopatrzeniowy tych, którzy wolą małpkę w bramie niż smoothie w Pop’n’Art.

Ryszard przyznaje: rikszarze lubili kielicha wypić. Jeden z drugim kursów narobił, zjeżdżał w spokojne miejsce, walił setkę, poprawiał piwem, odczekał dziesięć minut, jeździł dalej. Dzisiaj jak Ryszard lub reszta widzą kolegę po kielichu, to grzecznie proszą, żeby zdał wóz na garaż i dopił w spokoju: "Zrób sobie wolne kolego, bo zaraz jakiś artykuł głupi o rikszach znowu napiszą".

Ten biznes od początku działał na wariackich papierach. Facet z wypożyczalni do zwykłych rowerów przyczepiał drewniane ławki i przerabiał je na riksze. Żadnych przerzutek, liczyła się siła w nogach. Po dwóch miesiącach dżinsy Ryszarda były za ciasne w udach. Zarobki bez umowy, bez podatków, na dziko. Ryszard nie zastanawiał się, czy będzie miał emeryturę, jeśli w ogóle jej dożyje. Interesowało go, jaką uzbiera dniówkę.

Źródło: Tomasz Stańczak//Agencja Gazeta

Off

Mijamy knajpę The Mexican, przed którą maturzysta Michał przyjął trzynaście ciosów wojskowym nożem. Zmarł na miejscu. Dwudziestoletni napastnik tłumaczył: "Byłem pijany".

Ryszard woził ze sobą już gaz łzawiący, paralizator, bejsbol, nogę od krzesła dębowego, tak było niebezpiecznie. Teraz miasto porobiło monitoring, policja obstawia w soboty każdy róg, trochę się uspokoiło.

Okolice Red Tower pamięta każdy. Tu stały plastikowe, odrapane budy ze słynną Jagodą na czele. Zapiekanki, papierosy, damskie torebki, wafelki Grześki za szybą. Bud już nie ma, ostał się Chińczyk, ale w stylowym czarnym kontenerze. Pod numerem 138 zamiast bud są food trucki, minipizze, frytki belgijskie, a dalej piwo, leżaki, trawa, knajpy, kluby i bary w pofabrycznych wnętrzach, OFF Piotrkowska, łódzki towar eksportowy, ze słynnym klubem Dom na czele. W sobotnie wieczory w Domu dudni klubowa muzyka, młodzieży oczy się świecą, wychodzą z kibla wyraźnie podekscytowani. Ryszard często takich wozi, ale co robili, nie pyta.

d1octcf

Poeta Zdzisław Jaskuła, król łódzkiej cyganerii, już tych klimatów nie doczekał. Zmarł w 2015 roku. Trzydzieści lat temu marzył, że na całej Piotrkowskiej będą leżanki, rozstawiane w nocy, a zwijane na dzień. Tak, żeby można było kupić piwo i poleżeć sobie.

Wśród barmanów na OFF-ie panika – będą zamykali czy nie będą? Wstawili już stację trafo, ogromny metalowy kloc, zabrali część miejsca na leżaki. Następne będą bary i kluby. Gentryfikacja, panie! Kamil Wasiak, rzecznik OFF Piotrkowska Center, krzywi się na to słowo. Od frontu wyrośnie biurowiec, ale stylowy. Inwestor zmienił nawet projekt, usunął fragment trzech kondygnacji, żeby ludzie mogli bez problemu wejść na OFF i jeszcze podziwiać historyczną panoramę. Właściciel od początku planował tu biurowce, ale przyszedł kryzys, więc zmienił strategię. Zamiast tego w pofabrycznych wnętrzach powstało klubowe i restauracyjne zagłębie, do tego barber, księgarnia, butik z ciuchami vintage, studia kulinarne. Inwestor mógłby czynsz wywalić w powietrze, otworzyć salon H&M, ale tego nie robi. Nie z dobroci serca. Po prostu wartość OFF-u to właśnie jego klimat. Firmy inwestują grube pieniądze w biurowe strefy rozrywki, imprezy integracyjne. Na OFF-ie to wszystko dostają w pakiecie. Dlatego łodzianie nie muszą się martwić. OFF przetrwa. Przynajmniej tak na dziś zakłada biznesplan.

Źródło: Katarzyna Rawska-Górecka, Kamil Misiek, Wydawnictwo Czarne

I to już wszystko, dojechaliśmy do węzła przesiadkowego, czyli pod stajnię jednorożców. Siedem złotych się należy, napiwek mile widziany. Ryszard by pogadał jeszcze, ale pan w swetrze go zaczepia.

– Szefie, który dworzec najbliżej?
– Fabryczny, wiadomo.
– A czym dojadę?
– A ze mną. Piętnaście złotych.
– Zajebiście. Jedziemy!

Styczeń 1993 – sierpień 2019

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.

Podziel się opinią