Trwa ładowanie...
fragment
15 kwietnia 2010, 10:06

Pierścień. Spadek po ostatnim templariuszu

Pierścień. Spadek po ostatnim templariuszuŹródło: Inne
d1hhrpb
d1hhrpb

Nieczęsto się zdarza, by kobieta tego samego dnia dostała dwa pierścionki zaręczynowe. Dlatego moje dwudzieste siódme urodziny były tak szczególne.
Pierwszy pierścionek, w którym iskrzył się wspaniały brylant, otrzymałam od Mike’a, chłopaka, z którym chodziłam od ponad roku. Prawdziwy sukces!
Mike to ideał, o jakim marzy każda panna na wydaniu. Albo przynajmniej powinna marzyć, a jeśli tak nie jest, to z pewnością jej matka pragnie mieć kogoś takiego w rodzinie. Makler giełdowy, a, ściślej mówiąc, syn właściciela agencji giełdowej, który nie tyle rokuje świetną przyszłość, co ma ją zapewnioną już od kołyski, dzięki fortunie tatusia i mamusi.
No dobrze, ale chyba chcecie czegoś się dowiedzieć o drugim pierścionku. Otóż ten także mnie do czegoś zobowiązywał, choć nie do małżeństwa. A może jednak?
W istocie ten drugi pierścionek również mnie związał, ale nie z mężczyzną, lecz z przygodą. Z niezwykłą przygodą. Oczywiście, kiedy otrzymałam ten pierścionek, nie wiedziałam, że o to chodzi, ani nawet się nie domyślałam, kto mógł mi go przysłać. A gdyby ktoś mi podał nazwisko nadawcy, nigdy bym mu nie uwierzyła. Ten zobowiązujący pierścień był darem od umarłego. Nie przypuszczałam też wówczas, że oba pierścionki, a raczej oba zobowiązania, są ze sobą nie do pogodzenia. Tak więc zostałam z obydwoma pierścionkami, oswajając się powoli z myślą, że czeka mnie ślub, a ja zmienię nazwisko na Harding, chociaż nadal intrygował mnie ten drugi pierścionek. [...] Wróćmy jednak do zaręczynowego przyjęcia...

Z powodu wrzawy wywołanej muzyką i głośnymi rozmowami nie usłyszałam dzwonka do drzwi; dotarł on do uszu Lindy i Johna, którzy zamiast mnie zawołać, uznali, że warto towarzystwu pokazać faceta tak interesującego. Wprowadzili więc go do środka i ja znalazłam się oko w oko z osobnikiem wysokim, odzianym w czarny strój motocyklisty, który, wchodząc do mieszkania, nie raczył nawet zdjąć kasku.
– Pani Cristina Wilson? – zapytał. Dreszcz przebiegł mi po plecach, bo facet wyglądał ponuro i zdawał się przynosić ze sobą całą ciemność nocy panującej na dworze. Ktoś ściszył muzykę i wszyscy słuchali uważnie słów przybysza.
– Tak, to ja – odpowiedziałam i się uśmiechnęłam. Ten chłopak zaraz mi zaśpiewa happy birthday. I prawdopodobnie wykona striptiz, by zademonstrować nam swoje mizerne muskuły, ukryte pod skórzanym ubraniem. To niespodzianka, jaką mi zapewne sprawiła któraś z moich przyjaciółek, może Linda, albo Jennifer. Byłoby zabawnie. Osobnik zrobił pauzę, rozsunął zamek swojej kurtki, a kiedy myślałam, że ją zdejmie, z wewnętrznej kieszeni wyciągnął paczuszkę. Goście zbiegli się do nas, rozbawieni, podnieceni i trochę pijani.
– To dla pani – powiedział facet, wręczając mi paczuszkę. Ja nadal patrzyłam na niego wyczekująco. Kiedy zacznie się show? Facet jednak, zamiast śpiewać, rozsunął inny zamek błyskawiczny i zamiast zdjąć skórzane spodnie, wyjął z kieszeni kartkę papieru i długopis.
– Mogę zobaczyć jakiś pani dowód tożsamości? – zapytał oschle. Wydało mi się, że z tym to już przesadza, ale trzeba było kontynuować zabawę. Znalazłam więc swoje prawo jazdy i pokazałam mu je. On zapisał spokojnie moje dane na druczku. Był to wytrawny aktor. Wszyscy uważnie słuchali jego słów i obserwowali jego ruchy. Czy był to już show?
– Proszę tu podpisać.
– No dobrze, zaczynasz czy nie? – rzekłam po złożeniu podpisu; ten cały wstęp wydał mi się przydługi.
On spojrzał na mnie jakoś dziwnie i odrywając kopię dokumentu, wręczył mi ją, powiedział „do widzenia” i skierował się do drzwi. Tego się nie spodziewałam i spojrzałam pytająco na Mike’a, który w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami. Spojrzałam na papierek zostawiony przez nieznajomego; kopia była mało czytelna, zobaczyłam tylko swoje nazwisko. Nadawcy nie było.
– Zaczekaj! – krzyknęłam i pobiegłam za nim. Na podeście już go nie było. Wsiadł do windy.
Wróciłam do Mike’a zamyślona. A więc nie był to aktor, urodzinowa niespodzianka. To się stało naprawdę. Byłam zaintrygowana. Co za tajemniczy gość! Kto mi go przysłał?
– Rozpakujesz ten prezent czy nie? – zapytała Ruth.
– Chcielibyśmy zobaczyć, co to takiego – poprosił jakiś chłopak. Uświadomiłam sobie, że ciągle jeszcze trzymam ten przedmiot w ręku. Całkiem o nim zapomniałam z powodu dziwnego mężczyzny w czerni.
Usiadłam na sofie. Położyłam paczuszkę na stoliku ze szklanym blatem i bezskutecznie próbowałam zdjąć sznurek z opakowania. Wszyscy skupili się wokół, głośno się zastanawiając, co to może być i kto to przysłał. Ktoś mi przysunął nóż od tortu, rozcięłam sznurek i po rozpakowaniu zobaczyłam drewnianą ciemną szkatułkę z prymitywnym metalowym zameczkiem. Szkatułka wyglądała na bardzo starą.
Wewnątrz, na zielonej pluszowej poduszeczce, leżał złoty pierścionek z ciemnoczerwonym kamieniem. Klejnot wyglądał na antyczny.
– Pierścionek! – wykrzyknęłam. Włożyłam go, wchodził luźno, ale pasował na mój środkowy palec. Zostawiłam go na palcu, obok pierścionka zaręczynowego, który lśnił na moim serdecznym palcu. Wszyscy chcieli go obejrzeć, chwaląc przy tam wielkość brylantu na pierwszym pierścionku.
– To rubin – powiedziała Ruth o drugim pierścionku. Ruth jest ekspertem w sprawach starej biżuterii, pracuje dla Sotheby’s i dobrze się zna na kamieniach szlachetnych.
– Dziwnie wygląda – skomentował Mike.
– Bo dawniej, przed wiekami, nie szlifowano kamieni tak jak obecnie.
Szlif był prymitywny, kamienie przycinano na okrągło, tak jak ten rubin.
– Jakie to tajemnicze! – zawołała Jenifer i natychmiast przestała się interesować tą sprawą. Nastawiła głośniej muzykę i zaczęła tańczyć. I w rytmie ruchów jej pośladków zabawa zaczęła się na nowo.
W czasie gdy Mike przygotowywał koktajle, zaczęłam znów przyglądać się szkatułce i pierścionkowi. Pokwitowanie o doręczeniu przesyłki leżało na stole. Starannie je wygładziłam i z trudem, bo kopia była źle odbita, odczytałam: „Barcelona, Spain”.
Podskoczyło mi serce.
– Barcelona – krzyknęłam. Tyle wspomnień budzi we mnie to słowo!

Wieżowiec, zraniony ogniem, z przerażającym rykiem, całą swą gigantyczną masą zwalił się na nieszczęśników, znajdujących się na dole. Ludzie uciekali. Chmura popiołu i pyłu, jak wiatr pustynny niosący piasek, rozszerzała się, przenikała na ulice i pokrywała wszystko białawą, grubą warstwą.
Przekręciłam się gwałtownie w łóżku. Boże, jaki strach! Wróciła znowu pamięć o owym strasznym poranku, kiedy runęły najwyższe wieżowce...
Nic się nie dzieje, powiedziałam sobie. To było wiele miesięcy temu; jestem w swoim łóżku. Spokojnie, spokojnie. Po przyjęciu zaręczynowym Mike został u mnie na noc i czułam jego przyjemne ciepło; oddychał równo, wyglądał na zadowolonego i odprężonego. Pogłaskałam go po silnych, szerokich plecach. To mnie uspokoiło. Nasze nagie ciała odpoczywały w pościeli; choć Mike dał się porwać gwałtownej namiętności, miał jeszcze tyle siły, by oświadczyć mi, potem jak przestaliśmy się kochać, że mnie nadal kocha i był w stanie powiedzieć mi jeszcze parę komplementów, zanim zasnął jak kamień. Ja także, wyczerpana tak intensywnym dniem, zapadłam w słodki sen, aż pojawiły się te przerażające obrazy.
Spojrzałam na budzik. Było w pół do czwartej, niedzielny ranek; mogłam jeszcze długo pospać.
Zamknęłam oczy, już spokojna, ale znowu naszła mnie tragiczna wizja walących się wieżowców, ruin, paniki, jaka ogarnęła ludzi. Sen jednak się zmienił. Nie działo się to już w Nowym Jorku. Nie waliły się Wieże Bliźniacze. Było to coś innego, ale obrazy i dźwięki tego czegoś dochodziły do mnie i nie mogłam się przed tym obronić.

Ludzie krzyczeli. Walące się wieże spowodowały wielki wyłom i mężczyźni uzbrojeni w miecze, włócznie i kusze, chronieni przez żelazne hełmy, kolczugi i tarcze, biegli w chmurze pyłu ku wyszczerbionym murom, dodając sobie animuszu bojowymi okrzykami. Znikli pośród wrzawy w brudnej mgle i nigdy z niej nie wyszli. Po chwili mgła wypluła z siebie hordę wyjących wojowników muzułmańskich, wymachujących skrwawionymi szablami. Choć miałam przypasaną u boku szpadę, byłam niezdolna do walki; czułam, że opuszczają mnie siły, a krew wypływa z otwartych ran. Nie mogłam wywijać szpadą ani nawet podnieść ręki. Zaczęłam szukać jakiegoś schronienia, Spojrzałam na swoją dłoń i ujrzałam na palcu pierścionek z ciemnoczerwonym rubinem.
Kobiety, dzieci i starcy, niektórzy z końmi, inni z kozami i owcami, biegli w stronę morza. Maluchy płakały i łzy spływały po ich zabrudzonych pyłem buziach, żłobiąc na nich kanaliki. Większe dzieci podążały za swymi matkami, które niosły na rękach lub prowadziły za rączkę mniejsze latorośle. Po ataku wojowników, którzy szablami siekli uciekających, wybuchła panika. Ludzie krzyczeli, zostawiali swój dobytek, a niektórzy nawet swoje dzieci, pragnęli tylko uciekać. Ale nie wiedzieli dokąd. To było straszne. Bardzo było mi ich żal, ale nie mogłam im pomóc. Co się stanie z dziećmi bez matek? Może uratują życie, ale staną się niewolnikami? Wielkie drewniane bramy okute żelazem zostały zamknięte. Za nimi było bezpiecznie, ale wojsko z obnażonymi szablami trzymało tłum na odległość, wpuszczało tylko niektórych. Ci, którzy tłoczyli się na zewnątrz, zaczęli głośno błagać o litość. Pchali się, prosili, płakali, przeklinali. Strażnicy krzyczeli na nich, żeby się odsunęli, odeszli, skierowali się w stronę portu. A kiedy
stłoczony tłum chciał siłą utorować sobie drogę, ci, którzy strzegli wejścia, zaczęli dźgać szablami stojących najbliżej. Biedni nieszczęśnicy, wyjący z bólu i strachu. Uchodziła ze mnie krew i bałam się, że umrę w tym zdesperowanym tłumie. Chwiejąc się na nogach, rzuciłam się na szable żołnierzy. Musiałam za wszelką cenę przejść przez te drzwi!

d1hhrpb

Gwałtownie siadłam na łóżku. Oddychałam ciężko i miałam oczy pełne łez. Jakże się bałam! Jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy dowiedziałam się, co się stało z Wieżami Bliźniaczymi. Sen był dla mnie bardziej realny od tego, co się stało 11 września. Nie spodziewam się, że to zrozumiecie, bo ja sama do dzisiaj tego nie pojmuję.
Końcowy obraz najbardziej wrył mi się w pamięć. Mężczyzna, który dowodził oprawcami strzegącymi bram, był ubrany na biało, a na piersiach miał taki sam czerwony krzyż, jaki widziałam namalowany na ścianie fortecy. Ten krzyż... coś mi przypominał. Odwróciłam się do Mike’a, szukając w nim oparcia. Teraz leżał na wznak i nadal słodko spał z anielską twarzą i lekkim uśmiechem na ustach. Z pewnością jego sny różniły się od moich. Nie mogłam dzielić z nim jego spokoju; pierścionek, nie ten od niego, ale drugi, budził we mnie trwogę.
Powiedziałam przedtem, że byłam naga, ale nie całkiem. Na mojej ręce lśniły dwa pierścionki. Nie zwykłam spać z biżuterią, ale przed pójściem do łóżka nie zdjęłam pierścionka z brylantem, symbolem naszej miłości, mojego ślubowania, mojego nowego życia. Nie wiem jednak, dlaczego leżałam w łóżku także z tym drugim pierścionkiem. Tym z mojego koszmarnego snu. Czy tak mnie opętał ten pierścień, że widziałam go nawet w tym strasznym śnie?

Chciałam go lepiej obejrzeć, zdjęłam więc pierścionek z palca i podsunęłam pod światło nocnej lampki.
I wtedy stało się coś, co mnie po prostu zamurowało. Światło, padając na kamień, osadzony w ten sposób, że metal podtrzymywał go tylko z dwóch stron, rzuciło na białe prześcieradło odbicie przedstawiające czerwony krzyż.
Był piękny, ale niepokojący; szczególny krzyż: miał cztery jednakowe ramiona, które na końcach otwierały się, tworząc dwa małe kotwicowe łuki.
W jednej chwili uświadomiłam sobie, że jest to krzyż z mojego snu! Mieli go na piersiach żołnierze nacierający na tłum, był namalowany na ścianie fortecy.
Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko. To niemożliwe, czyżby to był nadal sen? Chciałam się uspokoić, zgasiłam światło i przysunęłam się do Mike’a, szukając u niego schronienia. Mike odwrócił się, nadal śpiąc. Uściskałam go. To mnie trochę uspokoiło, ale myśli nadal kłębiły się we mnie.
Wszystko, co dotyczyło tego pierścionka, było tajemnicze: sposób, w jaki do mnie dotarł, pojawienie się go w moim śnie, widok tego krzyża, zanim jeszcze odnalazłam go także w pierścionku...
Powiedziałam sobie, że ten pierścionek ma swoją historię, że nie jest to zwykły prezent, że coś się w nim kryje...
Moja ciekawość rosła. A także strach. Coś mi mówiło, że ten niespodziewany prezent nie trafił do mnie przypadkiem, że jest to wyzwanie losu, życie toczące się równolegle do mojego, które, jak sekretne drzwi, otwiera się nagle przede mną, kusząc mnie, abym przekroczyła jego ciemny próg...
Przeczuwałam, że ten pierścionek zakłóci to wygodne życie, pełne obietnic szczęścia, jakie zaczynało się dla mnie. Była to groźba, pokusa. Przeklęty pierścień! Ledwo się pojawił, a już nie dawał mi spać tej nocy, która miała być nocą szczęśliwą.
Zapaliłam znów światło i skupiłam uwagę na czerwonym kamieniu; z jego wnętrza wydobywał się dziwny blask. Rubin miał kształt sześcioramiennej gwiazdy, którą jakby coś poruszało od spodu. Obracałam pierścionek tak, by błysk mieć zawsze przed oczyma. Obejrzałam pierścionek od wewnątrz. Była tam inkrustacja z kości słoniowej wycięta w ten sposób, że tworzyła rysunek na tylnej ściance rubinu, dzięki czemu światło, przechodzące przez pierścionek od tyłu, rzucało obraz tego pięknego krwistoczerwonego krzyża.
Tak więc zrozumiałam jak funkcjonowało fizycznie to małe cudo, ale moja ciekawość, skąd ono pochodziło i kto mi je przysłał, była coraz większa.
I nagle oczy rozszerzyły mi się ze zdumienia, kiedy ta myśl powstała w mojej głowie.
Pierścionek! Ten z rubinem. Już go przedtem widziałam! Ten obraz powracał z zatartych wspomnień dzieciństwa. Byłam tego pewna. Absolutnie pewna. Mogłam go w przeszłości gdzieś widzieć, ktoś go nosił na palcu.
Przewracałam się niespokojnie na łóżku. Zdarzyło się to, kiedy byłam dzieckiem, w Barcelonie. Nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Ale kto go nosił?
Starałam się sobie przypomnieć, ale na próżno.
Byłam już pewna, że pochodził on z mojego dzieciństwa, być może z jeszcze bardziej odległej przeszłości. Ale kto mi go przysłał? Dlaczego? Jeśli chcesz podarować coś komuś na jego urodziny, nie musisz z tego robić takiej tajemnicy, ujawniasz się. Czyż nie? I znów nasunęło mi się pytanie, które zawsze chciałam zadać mojej matce, ale nigdy nie wypowiedziałam go na głos. Była to jedna z tych małych zagadek, do których nie przywiązujesz większej wagi, ale które tkwią w jakimś zakamarku twego mózgu, nieprzyjemnie cię uwierają i któregoś dnia stają się wielką niewiadomą.
Dlaczego nigdy nie wróciliśmy do miasta, w którym się urodziłam?

d1hhrpb
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1hhrpb

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj