Trwa ładowanie...

Piekło na ziemi nie zabiło w nim wiary. "Ołtarz zastępowała nakryta kocem skrzynia"

Najpierw powołał ich Bóg, potem zrobiła to Ojczyzna. Gdy po wybuchu wojny nadszedł czas próby, wielu polskich księży trafiło do piekła na ziemi. - W historii ks. Józefa Kacprzaka mściwość i okrucieństwo Sowietów ukazują się szczególnie wyraźnie – pisze Patryk Pieskot w książce "Księża z Katynia".

Piekło na ziemi nie zabiło w nim wiary. "Ołtarz zastępowała nakryta kocem skrzynia"Źródło: Materiały prasowe
d1nlxp3
d1nlxp3

Dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak publikujemy fragment książki "Księża z Katynia" Patryka Pieskota, która ukaże się 11 marca.

Józef Kacprzak

Wasilij Błochin wszedł do wyłożonego filcem pokoju w piwnicach siedziby NKWD w Kalininie. Towarzyszyło mu kilku funkcjonariuszy. Nikt nic nie mówił. Błochin mordował na polecenie Stalina już od 16 lat, zaczął w 1924 roku na moskiewskiej Łubiance. Wprawę zyskał w czasie wielkiej czystki w połowie lat trzydziestych. W swej długiej karierze własnoręcznie zastrzelił kilkanaście tysięcy osób, jeśli nie więcej. Teraz, w kwietniową noc 1940 roku, jego owalna twarz nie wyrażała emocji. W ponurej ciszy zaczął przygotowywać się do pracy. Na mundur oficerski założył długi skórzany fartuch rzeźnika. Na głowę wsadził brązową skórzaną czapkę. Wciągnął długie skórzane rękawice, również brązowe, sięgające aż powyżej łokci. Przeładował swojego walthera. Był gotów. Towarzyszący mu enkawudziści poczuli się nagle nieswojo.

Wasilij Błochin/domena publiczna
Źródło: Wasilij Błochin/domena publiczna

– Mundur funkcjonariusza NKWD powinien być zawsze czysty i schludny – zwrócił się Błochin do podwładnych i nakazał im założenie podobnych do jego własnego fartuchów rzeźnickich.
– Trzeba tylko dobrze trafić kulą między kręgi szczytowy i obrotowy kręgosłupa szyjnego, trzymając lufę skierowaną ukośnie ku górze – ciągnął rzeczowym tonem, gdy pozostali się ubierali.
– Kula wyjdzie wtedy przez oczodół lub usta, poleje się mało krwi. Pocisk wchodzący w potylicę rozrywa czoło i powoduje krwotok. Po chwili dało się słyszeć odgłos kroków strażników i więźnia – pierwszego tego wieczoru.

d1nlxp3

Pierwszego z wielu. Błochin chwycił za rewolwer i usunął się za obite filcem drzwi.

W historii ks. Józefa Kacprzaka mściwość i okrucieństwo Sowietów ukazują się szczególnie wyraźnie. W momencie wybuchu II wojny światowej nie miał nic wspólnego z wojskiem. Jego jedyną winą było to, że ponad 20 lat wcześniej przez rok służył w armii rosyjskiej jako kapelan, a w 1920 roku zgłosił się na ochotnika do wojska. To wystarczyło, by zdecydować o jego śmierci.

(…)

Przyszło lato 1939 roku. Jak co roku przed wakacjami ks. Kacprzak poprosił przełożonych o udzielenie mu urlopu, który zwyczajowo spędzał u rodziny: jego siostra Katarzyna wyszła za mąż i miała dwójkę dzieci, mieszkała we Włochach pod Warszawą. W podaniu ks. Józef informował, że w kaplicy szpitala św. Marii Magdaleny zastąpi go kolega, ks. Romuald Kowalczyk. Prawdopodobnie w niedziele 16 i 23 lipca przyjeżdżał z Włoch, by odprawić w szpitalu niedzielną Eucharystię. Zapewne wtedy po raz ostatni widział Łódź. Wybuchła wojna. Niedługo po opanowaniu Łodzi (co nastąpiło ostatecznie 8 września) niemieckie władze okupacyjne pozwoliły – czasowo – na otwarcie polskich szkół. Ksiądz Kacprzak nie zgłosił się jednak po urlopie do pracy w gimnazjum i liceum im. Emilii Sczanieckiej. Nikt nie wiedział, co się z nim dzieje. Nie wiedziała tego również jego rodzina we Włochach: straciła z nim kontakt w pierwszych dniach września. Siostra w kolejnych miesiącach usiłowała dowiedzieć się czegoś o losach brata – bezskutecznie. Najpewniej powtórzyła się historia sprzed 19 lat: w poczuciu obowiązku i chęci obrony zagrożonej ojczyzny Kacprzak postanowił działać. Zapewne zgłosił się na ochotnika do jakiegoś oddziału, gdzie przypomniał o swoim dawnym statusie kapelana rezerwy. Z tej racji mógł też po prostu otrzymać powołanie do wojska. Jedno jest pewne: w efekcie działań wojennych – prawdopodobnie z Armią „Łódź” – znalazł się na wschodzie. Tam zastała go inwazja sowiecka. Trafił do niewoli.

d1nlxp3

(…)

Ostaszków był największym z trzech głównych sowieckich obozów jenieckich dla Polaków: przeszło przez niego około 6500 więźniów. Był też najbardziej zróżnicowany pod względem przynależności jeńców: znaleźli się tu co prawda oficerowie czy podoficerowie, ale głównie należący do Korpusu Ochrony Pogranicza, żandarmerii i służb specjalnych II Rzeczpospolitej (np. wywiadu). Oprócz nich osadzono tu szeregowców należących do tych jednostek, a także wielu funkcjonariuszy polskiej policji, służby więziennej czy straży granicznej. Nie zabrakło weteranów: byłych wojskowych, którzy w nagrodę za służbę (często jeszcze w Legionach) otrzymali ziemię na kresach Rzeczpospolitej. Gdy dodamy do tego byłych pracowników wymiaru sprawiedliwości, wszelkiej maści urzędników państwowych i ziemian, otrzymamy zróżnicowaną mozaikę społeczną, tworzącą jednak obraz ówczesnej polskiej elity. W tym sensie obóz jeniecki na wyspie Stołbnyj był najmniej „zmilitaryzowany”. W sumie pasowało to do życiorysu ks. Kacprzaka. Co ciekawe, w Ostaszkowie przez pewien czas przetrzymywano jedyną wśród ofiar zbrodni katyńskiej kobietę: podporucznik pilot WP Janinę Lewandowską, córkę gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego. We wrześniu 1939 roku Rosjanie zestrzelili jej samolot; Lewandowska przeżyła, ale trafiła do niewoli. Wiadomo, że angażowała się w podziemne życie religijne ostaszkowskiego obozu. Wkrótce została przewieziona do Kozielska, a potem zamordowana w lasku katyńskim. Kilka tygodni po tym mordzie Niemcy rozstrzelali w podwarszawskich Palmirach jej siostrę Agnieszkę. Ot, typowy los polskiej rodziny w apokaliptycznych czasach dwóch totalitaryzmów.

Getty Images
Źródło: Getty Images

Trudno oczekiwać, by z takiego miejsca jak wyspa Stołbnyj przedostało się na zewnątrz wiele informacji dotyczących życia więźniów. Dysponujemy ledwie kilkoma okruchami, garścią dokumentów i wspomnień ocalałych. Jeden z nich, zaledwie 15-letni łodzianin Stefan Nastarowicz (syn policjanta, również więźnia obozu), zapamiętał postać ks. Kacprzaka z pobytu w obozie pod Ostaszkowem. Poznał go już kilka dni po dopłynięciu na wyspę Stołbnyj. Był najpewniej 1 listopada.

d1nlxp3

"Kiedy [Kacprzak] dowiedział się, że jestem z Łodzi i jak znalazłem się w obozie – relacjonował chłopak – zaproponował mi udział w cichej Mszy św. za zmarłych i zaginionych podczas wojny. Msza św. odbyła się po południu w klasztorze […] w modlitewnej, przygnębiającej atmosferze. Mimo to nastrój był poważny i podniosły. Ołtarz zastępowała nakryta kocem skrzynia".

Nastarowicz, oprócz nabożeństwa z 1 listopada, uczestniczył także w tajnych uroczystościach religijnych, które ks. Józef zorganizował z okazji Święta Niepodległości. Chłopak podkreślał, że Kacprzak starał się jak mógł posługiwać w ekstremalnych warunkach obozowych: „Spotykałem [go] od czasu do czasu, dużo z nim rozmawiałem o naszych jenieckich losach. Ksiądz Kacprzak sprawiał wrażenie, że jest chory”. Mimo to odprawiał po kryjomu msze święte, wysłuchiwał „spacerowych” spowiedzi, pocieszał, dodawał otuchy. Sam pewnie również jej potrzebował, szczególnie w sytuacji, którą zachował w pamięci Nastarowicz: pod koniec listopada 1939 roku ks. Kacprzak znalazł się w grupie jeńców – szeregowców i małoletnich – która miała być (jak twierdzili Sowieci) przetransportowana do zachodniej Polski i w ramach transakcji z Niemcami wymieniona głównie na Ukraińców i Białorusinów służących w Wojsku Polskim i uwięzionych przez nazistów. Ksiądz Kacprzak, szykując się do podróży, założył charakterystyczny czarny płaszcz z aksamitnym kołnierzem, na głowę zaś włożył kapelusz z dużym rondem. Szybko się okazało, że to był błąd.

W asyście strażników grupka wyruszyła z obozu i wkrótce zbliżyła się do sporej łodzi zacumowanej na jeziorze, tuż przy przystani. Wtedy wyróżniająca się ubiorem postać ks. Józefa przyciągnęła uwagę strażników. Kiedy Polacy mieli już wchodzić na pokład, funkcjonariusze NKWD nagle wkroczyli w tłum jeńców i wyprowadzili księdza. Zapytali go o imię i nazwisko. Trudne słowo „Kacprzak” wypowiadali tak, że dopiero po dłuższej chwili udało się zorientować, o co im chodzi. Zaraz potem, bez żadnych wyjaśnień, zdumiony, a może i przerażony kapłan został zabrany i zawrócony pod eskortą do obozu. Tymczasem Nastarowicz, który znajdował się w grupie wybrańców, dostał się na statek i w ten sposób uratował życie.

Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Jakie były przyczyny zawrócenia kapłana? Zapewne charakterystyczny ubiór skojarzył się Sowietom z mężczyzną, który organizował życie religijne na terenie obozu. W pierwszej chwili, niejako automatycznie – jako osoba bez bezpośrednich związków z wojskiem – znalazł się w szczęśliwym gronie szeregowców. Ktoś przeglądający dokumenty mógł jednak odszukać wzmiankę o funkcji kapłańskiej i dawnej służbie wojskowej. Przypomniano sobie wojskowe epizody w jego dotychczasowym życiu. Teza ta wymaga jednak założenia, że w ogóle o nich wiedziano, co nie musi być aż tak oczywiste. Historia ta pełna jest jeszcze niejasności. Jak silne emocje musiały targać ks. Kacprzakiem, postawionym w tak dramatycznej sytuacji? Mógł spodziewać się uwolnienia, a oto powracał do obozowego piekła. Jak bardzo nim to wstrząsnęło? Można się tylko tego domyślać, ale nie będzie chyba nadużyciem stwierdzenie, że do cierpień ciała („sprawiał wrażenie, że jest chory”) doszły ze zdwojoną siłą cierpienia duszy. Brutalnie rozwiana nadzieja to cios, po którym trudno się podnieść. Pozostaje faktem, że ks. Józef był jednym z tych nielicznych kapłanów (różnych wyznań), którzy przetrwali w Ostaszkowie aż do wiosny 1940 roku.

d1nlxp3

Wydaje się, że w kolejnych tygodniach i miesiącach bardziej dyskretnie, ale równie wytrwale prowadził działalność duszpasterską. Przedwojenne doświadczenia, zwłaszcza te więzienne, okazywały się przydatne. Kiedy zaczęła się zbliżać wiosna, wiara w odmianę losu mogła choć na chwilę odżyć. Jak wspominał jeden z jeńców, „pod koniec marca, gdy słońce zaczęło ogrzewać południowe ściany budynków obozu, ludzie-cienie o zapadłych policzkach, bladych twarzach i zgaszonym wyrazie oczu, jak muchy oblepili owe ściany”. Szukano promyków słońca. I promyka nadziei. Nadzieja umocniła się, kiedy w początkach kwietnia władze obozowe ogłosiły akcję „rozładowywania” obozu. „Nareszcie!” – myślało wielu, nie dopuszczając do siebie myśli, że tak upragniona zmiana może być zmianą na gorsze. Ksiądz Kacprzak dzień po dniu obserwował wymarsz kolejnych grup jeńców. Wspominał na pewno swoją „przygodę” z listopada zeszłego roku. Wreszcie wyczytano również jego nazwisko, umieszczone na wykazie NKWD nr 051/1 sporządzonym w Moskwie i przekazanym do kalinińskiej NKWD (sprawa nr 5048/119). „Oby mnie tym razem nie zawrócili” – taka myśl pewnie przeszła mu przez głowę. Nie zawrócili. Tymczasem mjr Wasilij Błochin z towarzyszami szykowali się w Kalininie do kolejnej ciężkiej nocy.

Po latach doceniono przedwojenną działalność ks. Józefa Kacprzaka i ofiarę, jaką złożył po wrześniu 1939 roku. W 1999 roku we wspominanej słynnej archikolegiacie Najświętszej Maryi Panny i św. Aleksego w Tumie odsłonięto tablicę poświęconą byłemu proboszczowi. Osiem lat później Kacprzak został pośmiertnie awansowany na majora, a w kwietniu 2010 roku – podczas tragicznych obchodów 70-lecia zbrodni katyńskiej – minister sprawiedliwości odznaczył go Złotą Odznaką „Za zasługi w pracy penitencjarnej”.

Ciało kapłana spoczywa na Polskim Cmentarzu Wojennym w Miednoje.

Powyższy fragment pochodzi z książki Patryka Pieskota "Księża z Katynia", która ukaże się nakładem wyd. Znak 11 marca.
Obejrzyj: "Katyń - Ostatni świadek": zwiastun
d1nlxp3
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1nlxp3