Paryż i Londyn
Czy ja o czymś marzę?
1
Ziarno klęski zostało zasiane minionej jesieni, gdy otworzyłem angielską herbaciarnię tuż przy Champs Elysées w Paryżu. Niemal natychmiast wizytę złożył mi inspektor do spraw języka z Ministerstwa Kultury, który uprzedził, że mogę spodziewać się „najcięższych konsekwencji”, jeśli nie przetłumaczę karty dań na francuski.
Został świetnie wybrany na to stanowisko – owładnięty poczuciem posiadania władzy biurokrata, który nie chciał wierzyć, że nawet najbardziej upośledzony lingwistycznie paryżanin zrozumie słowo „kiełbaska”, jeśli etykietka będzie stała przed talerzem długich, wypełnionych mięsem rurek.
Twierdził też, że moi goście doznawali urazu psychicznego na skutek obawy, że ich „sałatka serowa” może zawierać krzesło* (po francusku chaise). Że niby sałatka krzesłowa? Jaką markę toksycznego francuskiego tytoniu palił?
Zachowałem spokój i wykazałem, że wiele spośród angielskich nazw potraw, jak na przykład sandwich, cake, iced tea, toast i bacon weszły bezpośrednio do języka francuskiego, na co jego jedyną odpowiedzią było lekceważące „pff”.
Czując, że zepchnąłem go do defensywy, wykorzystałem rozstrzygający argument, że angielskie etykietki są dla moich klientów kształcące.
– Ha! Więc uważa pan, że wszystkich Francuzów trzeba zmuszać do nauki angielskiego? – ryknął i obrażony zamknął za sobą drzwi, zostawiając mnie – tak mi się przynajmniej zdawało – bym zajął się poważnym biznesem, jakim jest prowadzanie kawiarni.
Ale nie, jego zemsta nadeszła jakieś trzy miesiące później. Był to czysty biurokratyczny sadyzm – list informujący, że podczas kolejnej wizytacji herbaciarni, tym razem incognito, stwierdzono kontynuowanie procederu używania nieprzetłumaczonego menu, za co zostaliśmy skazani na zapłacenie nieprzyzwoitej sumy eurogrzywny.
– Ile jesteśmy winni? – zapytałem.
Byłem w herbaciarni z Benoît, synem podstępnego paryskiego przedsiębiorcy Jeana-Marie Martina, któremu sprzedałem pięćdziesiąt procent udziałów w interesie. Jean-Marie kupił udziały w desperackiej próbie zmuszenia Benoît do ruszenia studenckiego tyłka i funkcjonowania w prawdziwym świecie. Był to przebiegły ruch – pozwoliłem Benoît przejąć obowiązki menadżera, a on z leniwego bogatego dzieciaka szybko przeistoczył się w zręcznego zgarniacza euro. Naprawdę dobrze zarządzał herbaciarnią. Albo tak mu się tylko zdawało, póki nie pojawiła się grzywna.
Benoît jeszcze raz przeczytał na głos kwotę. Pochyliłem się gwałtownie, by schłodzić bolące czoło o przeszkloną ladę, tuż nad opróżnionym połowicznie talerzem czegoś, co było najbardziej kosztownymi kiełbaskami upieczonymi kiedykolwiek na ruszcie.
– Mogę rozwiązać ten palący problem – powiedział Benoît po francusku. – Przetłumaczę etykietki, przerobię napisy na tablicy, zamówiłem też nowe menu na wynos. Kontroler przyjdzie znów jutro.
– Ale nie mam takich pieniędzy – jęknąłem. To była potężna suma – wystarczająca, bym obleciał świat dookoła klasą biznesową lub kupił sobie sportowy samochód ze średniej półki. To smutne, że miałem prawdopodobnie sfinansować jakąś ministerialną ulotkę, wyjaśniającą, jak prześladować osoby mówiące po angielsku.
Benoît cmoknął ze współczuciem. Był na tyle uprzejmy, by ukryć uczucie ulgi, że kara została nałożona za coś, co wydarzyło się, nim jego ojciec kupił udziały w herbaciarni. Zgodnie z prawem pieniądze musiały pochodzić z mojej pustej kieszeni.
– Mógłbyś… – zaczął, ale natychmiast mu przerwałem.
– Sprzedać udziały Jeanowi-Marie? Nic z tego. – Wiedziałem, że Benoît planował otwarcie filii i nie miałem zamiaru wyprzedawać się, nim marka nie uzyska globalnego zasięgu. Jeśli Dzielnicę Łacińską można uznawać za globalną. – Nie, zdobędę pieniądze – powiedziałem.
– Musisz zapłacić w ciągu sześciu tygodni, inaczej kara wzrośnie.
– Co? – Wyprostowałem się i spojrzałem Benoît prosto w oczy. Gdyby był to jego ojciec albo siostra Elodie, jakaś ich część rozkoszowałaby się moim cierpieniem, ale na twarzy Benoît malowała się prawdziwa troska.
– Francuski system prawny nie ma litości – powiedział. – Przestali ścinać ludzi na gilotynie, ale nie mogą oprzeć się pokusie odcięcia biznesmenowi…
– Dzięki, Benoît, rozumiem, o co chodzi.
Zostawiłem go, gdy zmieniał etykietki z „kiełbasa” na „saucisse” i „sałatka” na „salade”, i wyszedłem, żeby podjąć próbę wybrnięcia z finansowego pasztetu. Albo „pâté financier”, jak pewnie byłem w obowiązku to nazwać.
2
Byłem w szoku. I to nie tylko z powodu problemów finansowych, ale również dlatego, że usłyszałem najstraszniejsze słowa w języku angielskim.
Nie, nie było to: „To może trochę boleć”, „Jest coś, co chciałam ci powiedzieć, kochanie” albo „Czy zdaje pan sobie sprawę, że numer pana karty kredytowej jest jednocześnie używany w Moskwie, Szanghaju i Bogocie?”
To zdanie było znacznie, ale to znacznie straszniejsze. Brzmiało: „Co zamierzasz zrobić ze swoim życiem?”
Gdy ktoś pyta o to, zazwyczaj symuluję nagłą głuchotę lub atak sraczki. Ale jeśli to twoja dziewczyna wypowiada te słowa, nie można jej zlekceważyć. Musisz przerwać oglądanie trzymającego w napięciu zakończenia miniserialu o morderstwach, który śledziłeś tygodniami, i odpowiedzieć na jej pytanie.
– Słucham? – spytałem, zmuszając się do oderwania wzroku od telewizora i spojrzenia w (przepiękną, trzeba przyznać) twarz Aleksy.
– O czym marzysz, Paul? – Położyła głowę na moim ramieniu i wyłączyła dźwięk w telewizorze, tak by nie rozpraszały mnie tłumaczenia detektywa, w jaki sposób morderca wodził za nos najlepszych ludzi ze Scotland Yardu przez ostatnie trzy odcinki.
Czułem, że będzie się działo. Tak jak homar wie, że czeka go niezła zabawa, gdy poczuje pierwszy powiew pary unoszący się z garnka z wrzącą wodą.
Minęło osiem godzin od chwili, gdy Benoît powiedział mi o grzywnie. Leżeliśmy z Aleksą zawinięci w puszystą białą kołdrę w jej ogromnym mieszkaniu niedaleko Bastylii.
W jednym rogu tego wyłożonego sosnowym drewnem pałacu znajdowała się sypialnia na antresoli. Ukryliśmy się w niej, gdyż włączenie ogrzewania podłogowego na dole pewnie pochłonęłoby dziennie miesięczną pensję, a poza wszystkimi innymi zmartwieniami znajdowałem się obecnie między wypłatami. Tak jak Aleksa, której jedyne dochody pochodziły ze sprzedaży zdjęć. Miała ostatnio wystawy w Centrum Pompidou w Paryżu i londyńskiej Saatchi Gallery, które przyniosły jej wielki prestiż, ale niewiele gotówki.
Mieszkanie należało do jej ojca, który wybrał życie ze swoją nową amour w Kopenhadze. Wprowadziłem się do Aleksy tuż po Bożym Narodzeniu, a teraz pierwszy raz oglądaliśmy telewizję w łóżku. Nie brałem tego za znak, że nasze podniecenie nie jest już takie jak niegdyś i potrzebujemy rozrywki poza wzajemną nagością. Chciałem tylko obejrzeć ostatni odcinek miniserialu.
Ale Aleksa kierowała się przecież na znawczynię sztuki, a francuscy intelektualiści traktują telewizyjne miniseriale tak, jak krokodyle patrzą na kotleciki sojowe – niewystarczająco treściwe, by zasługiwały na uwagę. Dlatego właśnie doszła do wniosku, że to będzie absolutnie w porządku, by zagadać zakończenie.
– Moje marzenia? Trudna kwestia – powiedziałem. – Muszę się zastanowić.
– Ale na pewno masz jakieś ambicje. Właśnie dlatego otworzyłeś herbaciarnię, prawda? – Mówiła po angielsku tak dobrze, że niemal nie słychać było francuskiego akcentu.
– Tak, dokładnie – zgodziłem się, gratulując sobie tak bezproblemowego wydostania się z opresji. Mój palec powędrował na odpowiedni guzik pilota, gdy detektyw wypowiadał bezgłośnie rewelacje, sprawiające, że pozostali bohaterowie wzdychali z zaskoczeniem. Pięć sekund milczenia Aleksy i potraktowałbym to jako taktyczną zgodę na ponowne włączenie głosu.
– Jednak sprzedałeś połowę udziałów, więc musisz mieć też inne marzenia.
Cholera. Będę musiał kupić DVD, żeby poznać zakończenie. Wyłączyłem telewizor i wtuliłem się w nią.
– Ach, mam cudowne marzenia – powiedziałem. – Wczoraj wieczorem wyobrażałem sobie, że leżysz naga w wannie z gorącą wodą, potem ja chodzę i…
– Nie, Paul, nie żartuj sobie, proszę. Mówię poważnie. Co chcesz zrobić ze swoim życiem? – Jej wszystkowidzące błękitne oczy wwiercały się w mój mózg. – Ja marzę, by nakręcić film o francuskim stylu życia – kontynuowała – by zrobić karierę w fotografii. O czym t y marzysz, z wyjątkiem obejrzenia zakończenia tego twojego serialu o morderstwach?
Właśnie zamordowała to jedno marzenie.
– Cudownie jest być z tobą tu w Paryżu, Paul, ale teraz zaczynam się trochę… – zamilkła.
– Trochę co?
– Nudzić.
– Nudzić? – Jest coś w byciu w łóżku z kobietą, która mówi, że jesteś nudny, co przyprawia pewne części twojego ciała o sflaczenie.
– Tak. To nie jest zbieg okoliczności, że ta sprawa grzywny dotknęła cię w tym momencie. Zmiękłeś.
– Zmiękłem?
– Tak, tu te laisses aller, odpuściłeś sobie. Już od miesiąca nic nie robisz. Prawie wcale nie chodzisz do herbaciarni.
– Benoît mnie nie potrzebuje.
– Większość czasu spędzasz na oglądaniu DVD, przeglądaniu głupich stron internetowych lub przesiadywaniu w kawiarniach.
– Albo zwinięty z tobą w łóżku. – Dla mnie brzmiało to jak idealny styl życia.
– Ale to za mało. Jesteś facetem z energią i wyobraźnią. Nie możesz tego tak po prostu zmarnować. Musisz być bardziej twórczy. Boję się, że sprzedasz drugą część herbaciarni, by zapłacić grzywnę, a wtedy będziesz miał już mniej niż nic.
Zrozumiałem przesłanie. Nadszedł czas jaskiniowca. Musiałem wyjść i zdzielić mamuta, żeby udowodnić, że jestem prawdziwym samcem.