Zostało pięć dni, licząc od tego ranka. Tak niewiele czasu. Jednak rozpoczęła przygotowania prawie cztery lata wcześniej, o świcie tamtego dnia, kiedy leżąc obok męża wybrała ostateczny moment i obiecała sobie, że nie będzie żadnych wymówek i przesuwania terminu.
Od tamtej pory smakowała każdą chwilę życia, jakby była tą ostatnią. Te wielkie: urodziny Laks, Święto Dziękczynienia, Boże Narodzenie, ich rocznicę. I te małe: gotowanie z matką, patrzenie, jak jej ojciec czyta Laks bajki na dobranoc, siedzenie na ławce przed domem, puszczanie baniek mydlanych, które Tom i Laks łapali na wyścigi. Doszła do wniosku, że tych małych będzie jej brakować najbardziej.
– Mama! – Do kuchni wbiegła Laks z plecakiem zarzuconym na jedno ramię, jak u starszych dzieciaków z autobusu, i chwyciła torebkę z lunchem. – Nie zapomniałaś o ciasteczku? – Popatrzyła na matkę podejrzliwie, a potem rozsunęła zamek, żeby zerknąć do środka. Zadowolona z wyniku inspekcji z powrotem zapięła torebkę i wyciągnęła rękę do matki. – Gotowa?
Na czubku jej głowy sterczała kępka włosów, efekt wypadku z klejem z poprzedniego tygodnia. Najlepsza przyjaciółka Laks, Susan, niechcący umazała jej włosy i chcąc naprawić skutki swego błędu, wycięła pozlepiany kłąb dziecięcymi nożyczkami. Od tamtej pory Mara kilka razy usiłowała namówić córkę na uczesanie włosów w koński ogon, żeby ukryć zniszczenia, ale każda próba kończyła się kłótnią i łzami, i w końcu Mara ustępowała. Teraz na widok Laks, takiej pięknej, z nastroszonymi włosami i szparą po mlecznych zębach, kula wielkości pięści utkwiła jej w gardle.
Jak może być kiedykolwiek gotowa?
Właśnie dlatego podjęła to postanowienie. I zamierzała je spełnić.