Trwa ładowanie...
fragment
15 kwietnia 2010, 10:11

Ostatni zjazd przed Litwą

Ostatni zjazd przed LitwąŹródło: "__wlasne
d2rkqrv
d2rkqrv

Nie brak na świecie mistycznych budowli sakralnych, od wieków urzekających pięknem, i nic w tym dziwnego: budowniczowie katedr czynili wszystko, co w ich mocy, by dzieło było godne Boga. Mając w pamięci te cuda, trudno zrozumieć, czym kierowali się projektanci domu bożego stojącego w samym sercu Białegostoku. Betonowa bryła, przypominająca bardziej hipermarketowy parking aniżeli kościół, niewiele miała w sobie gotyckiej wyniosłości. Nie była też wzorem stylu modernistycznego, a już z pewnością nie wywierała należytego wrażenia na wiernych, którzy całkiem niedaleko mogli znaleźć zacisze do modłów w jednej z pereł europejskiej architektury sakralnej. Tyle, że tamten budynek zdobiły prawosławne krzyże. Wnętrze betonowej świątyni też było surowe, białe jak oblicze śmierci, chłodne jak jej oddech, mimo że na dworze panował właśnie trudny do zniesienia upał. Drzwi zamknęły się za wchodzącym z głuchym łomotem, lecz nikt z obecnych nie odwrócił głowy. Przebrzmiały już akordy organów, za chwilę miało rozpocząć się
kazanie; kapłan wspinał się po stopniach niewysokiej ambony.
– Jedno jest królestwo w niebiesiech... – głośno powiedział ubrany od stóp do głów na biało mężczyzna o długich siwych włosach i przeraźliwie szczupłej twarzy, wchodząc między ostatnie rzędy pustych ławek.
– Czyż nie tak mówi Biblia?

Wierni jak na komendę odwrócili głowy ku idącemu nawą przybyszowi. Otwierający Pismo Święte kapłan zamarł z uniesioną do błogosławieństwa ręką, patrząc z nieskrywanym zaskoczeniem na zbliżającą się do ambony postać. W kompletnej ciszy każde zderzenie podkutych obcasów z marmurem posadzki brzmiało w uszach zgromadzonych niczym uderzenie kowalskiego młota.
– Dlaczego zatem, miast wspólnie głosić chwałę Zbawiciela, rozłupujecie wciąż Królestwo Chrystusowe na kolejne, niewiele różniące się od siebie odłamki? – zapytał przybysz, a głos miał mocny, donośny, choć zarazem bardzo spokojny.
Zgromadzeni w świątyni widzieli go teraz lepiej. Orli, wydatny nos. Zrytą zmarszczkami wychudłą twarz. Pokryte dwudniowym, ale rzadkim zarostem zapadłe policzki. I oczy... Niesamowite, lśniące i tak niebieskie jak królestwo, o którym mówił. Mężczyzna zatrzymał się przy pierwszych ławach. Przyklęknął ostrożnie na jedno kolano i przeżegnał się zamaszyście, pochylając głęboko głowę.
– Dla srebrników to czynicie, jak Judasz? – zadał kolejne pytanie, powstając z ironicznym uśmiechem na szerokich ustach. – A może dla chwili złudnej władzy?
– O kim... mowa? – wyjąkał zaskoczony proboszcz. W jego głosie dało się wyczuć niepewność i zbyt twardy jak na te strony akcent.
– O ludziach, którzy przybijają do wrót świątyń karteluszki ze swoimi prawami – odparł spokojnie nieznajomy.
– O przepełnionych grzechem pychy sługach bożych buntujących się przeciw władzy innych, nie mniej godnych pogardy kapłanów. O chciwych wyznawcach bożka mamony, opływających w luksusy pośrodku morza biedy. O fałszywych autorytetach moralnych wyprowadzających swoimi postępkami wiernych ze świątyń. O tych wszystkich, którzy zwą siebie protestantami, prawosławnymi, katolikami, choć tak naprawdę, jako dzieci tego samego Boga, zwać się powinni jedynie chrześcijanami.

Mówiąc to, nie spojrzał nawet na ambonę, przyglądał się za to uważnie siedzącym wokół niego ludziom. Wierni bali się spojrzeć mu prosto w twarz, ale gdy odwracał wzrok, niepokojącego starca śledziły dziesiątki par oczu. Czuł te spojrzenia na plecach. Palące, pełne lęku, ale jeszcze nie nienawistne. Na chwilę zapadła absolutna cisza.
– Dlaczego przeszkadza pan w odprawianiu nabożeństwa?! – Tym razem pytanie z ambony padło ostrzejszym tonem. – Za kogo się pan uważa...?
Ktoś zakasłał w jednej z ostatnich ław po prawej. Ktoś inny natychmiast go uciszył przeciągłym syknięciem.
– Wiesz, kim jestem. Wy też wiecie... – Mężczyzna zatoczył koło, rozłożonymi rękami wskazując na ławy.
– Choć nie chcecie w to jeszcze uwierzyć.
– Bluźnisz! – krzyknął ksiądz, opierając się dłońmi o rzeźbioną balustradę. Otwarta Biblia popchnięta jego wydatnym brzuchem zsunęła się z podpory i szeleszcząc kartami, poleciała wprost w wyciągnięte dłonie mężczyzny w bieli.
– Ja bluźnię? – Przybysz roześmiał się i delikatnie wyprostował zagięte strony.
– Nie masz prawa... – zaczął proboszcz, lecz nie dokończył.

Zatrzaśnięta z hukiem Święta Księga nie tyle zagłuszyła jego słowa, ile wcisnęła mu je z powrotem do krtani. Głos przybysza wydawał się teraz niemal szeptem, ale nie było w kościele osoby, która by nie drgnęła, gdy rozległy się wypowiedziane z wyraźną pogardą słowa:
– A jakie ty masz prawo do bycia pasterzem tej trzody, po tym, co stało się w Krzydlicach, Morągu, Piasecznie, Stalowej Woli? Czy twoje owieczki wiedzą, dlaczego opuszczałeś tamte paraf e nocą, po kryjomu, nierzadko w asyście ochrony...?
Nalana twarz kapłana spurpurowiała, zsiniała niemal, oczy wyrażały najpierw bezgraniczne przerażenie, ale po chwili górę wzięła nienawiść, kąciki ust zadrgały nerwowo. Mierzyli się wzrokiem. Kapłan i nieznajomy.
– Ty urbanowa, komunistyczna gnido... – wysyczał wreszcie ksiądz, a jego twarz pojaśniała. – Tak, już wszystko rozumiem. To on cię nasłał! Najpierw kłamliwie opisał, a teraz...
– Ten, który mnie przysyła – odpowiedział spokojnie mężczyzna w bieli, przyciskając Biblię do piersi – nie ma nic wspólnego z wymienionym przez ciebie człowiekiem.
– Tak, tak... Już ja doskonale wiem, skąd przychodzisz i kto ci płaci! – Proboszcz tryumfalnie wskazał palcem smutno się uśmiechającego mężczyznę. – Ale mnie tak łatwo nie przestraszysz, komuchu! Solą w oku wam stoimy, bo ludzi nie dajemy ogłupiać i ograbiać w biały dzień!
– À propos ograbiania... – przerwał mu bezceremonialnie człowiek w bieli. – Ta starowinka, którą namaściłeś przedwczoraj, miała całkiem sporo oszczędności w szaf e. Chyba jeszcze nie zdążyłeś ich wpłacić na to konto w City Banku, z którego finansujesz...
– Kłamca! Oszczerca! – wydarł się kapłan. Spojrzał błagalnie na swoich parafian, rozkładając ręce w papie- skim geście. – A wy, co tak siedzicie i patrzycie, kiedy waszego proboszcza prowokatorzy poniewierają?

Przybysz spojrzał z rozbawieniem na ławki, w których paru mężczyzn zaczęło się nerwowo kręcić. Trzech właśnie wstawało, zachęcanych kolejnymi wezwaniami kapłana. Siwy wskazał palcem najbliższego z nich. Ubrany w wyświechtany śliwkowy garnitur, pamiętający zapewne wczesnego Gierka, był niższy od niego o głowę i znacznie grubszy.

d2rkqrv
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2rkqrv

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj