Ostatni wampir PRL-u. Dzielił miasto na cztery sektory i polował
Nazywali go ”śląskim Frankensteinem”. Był sprytny i czujny, przez lata nie mogli go złapać. Przemysław Semczuk napisał zbeletryzowaną historię Joachima Knychały, seryjnego mordercy z Piekar Śląskich.
Fascynowała go historia innego mordercy. O legendarnym Zdzisławie Marchwickim, Semczuk napisał swoją wcześniejszą książkę. ”Wampir z Zagłębia” - a Knychała był w niego zapatrzony.
– Tamtą sprawę władze rozgrywały z całym społeczeństwem, wampir rządził masową wyobraźnią – tłumaczy Semczuk. – Wyznaczono wysoką nagrodę za pomoc w jego schwytaniu. Rozmawiało się o nim ze znajomymi, stojąc we wszechobecnych w PRL-u kolejkach, w autobusach i tramwajach. Doszło do tego, że zakłady pracy organizowały, obawiającym się o swoje życie kobietom, transport do domów.
Knychała chodził na publiczne rozprawy Marchwickiego, wstawał o świcie, żeby mieć pewność, że dostanie przepustkę i na pewno zmieści się na sali sądowej. Zło przyciągało go od młodości, miał 18 lat, gdy oskarżono go o gwałt. Droga po równi pochyłej zaczyna się w maju 1971 roku. Wyrok - trzy lata. Wtedy po raz pierwszy sam znalazł się w celi. Jego zdaniem niesprawiedliwie.
– Ta pierwsza sprawa, gwałtu zbiorowego, jest niejasna. Właściwie próby gwałtu – opowiada Przemysław Semczuk. – Nie zachowała się dokumentacja, jest tylko wyrok, nawet bez uzasadnienia. Niewiele wiemy. Znamy tylko relacje Joachima, jego późniejsze pamiętniki.
Burza włosów, zacięte usta. Joachim Knychała - zdjęcie z archiwów więziennych.
”Taka sama kurwa jak tamta” - to zdanie, które Joachim często powtarza pod adresem kobiet. Wszystkie porównywał do siedemnastoletniej Emilii W., której nie mógł darować tego pierwszego wyroku skazującego.
– Często tak mówił, właściwie pisał, sporo brutalnych szczegółów znalazłem w tych jego pamiętnikach – opowiada Semczuk. Zanim w końcu go złapano, osadzono i powieszono - w celi napisał kilkadziesiąt stron wspomnień. Semczuk korzystał z nich przygotowując swoją książkę. Dotarł też do ludzi zajmujących się sprawą Achima. Milicjanta, który doprowadził do tego, że Knychała w końcu się przyznał - Roman Hula pracował w katowickim wydziale kryminalnym, później został Komendantem Głównym Policji. Operatora filmowego z katowickiej telewizji - Mieczysław Chudzik, jeździł z kamerą na wizje lokalne, podczas których morderca odtwarzał przebieg dramatycznych zdarzeń.
– Byłem zaszokowany, kiedy odkryłem, że w wizjach lokalnych w tamtych latach brały udział ofiary – Semczuk nie kryje emocji. – Mam zdjęcia. Nie mogę ich ujawniać, bo nie chronią wizerunku osoby pokrzywdzonej. Ale nie zapomnę fotografii dwóch dziewczyn zaatakowanych przez Achima w parku w Chorzowie. Symuluje na nich atak, jedną z nich uderza w głowę siekierą. Z tektury.
Zdjęcie z akt sprawy prowadzonej przeciwko Joachimowi Knychale.
– Z pamiętników poznałem obłędne szczegóły, Achim dzielił miasto na sektory i przeczesywał je szukając kobiet. Pilnował żeby nie za często pojawiać się w tych samych miejscach. Gubił trop. W pewnym momencie uznał na przykład, że nie powinien jeździć tramwajem numer ”6”. Miał nosa. Wielu ataków dokonywał w pobliżu tej górnośląskiej linii tramwajowej i rzeczywiście powstała milicyjna grupa operacyjna. Poszukująca go ”Szóstka”. Zbierając materiały do książki sam jeździłem ”szóstką”. Z wysłużoną mapą z lat 80. sprawdzałem topografię opisywanych miejsc, od Katowic po Bytom.
Czytając ”Kryptonim Frankenstein”- wiemy, jaki będzie finał - pięć zabójstw, siedem oskarżeń o usiłowanie zabójstwa i wyrok śmierci. A jednak autorowi udało się stworzyć portret człowieka, a nie tylko odmalować bestię, umazanego krwią nieczułego mordercę.
– W jakimś momencie Achim dostał od kolegi do przeczytania ”Zbrodnię i karę” Dostojewskiego – opowiada Przemysław Semczuk. – Przeczytał i dosadnie skomentował:” Jedna stara baba zabita siekierą i tyle hałasu”. Potem kolega przyniósł mu nowelę Stevensona - ”Doktor Jekyll i pan Hyde”. ”To jak u mnie” - miał powiedzieć. Achim miał dwie twarze i to chciałem w tej książce pokazać. – Nie tylko zabójcę, ale też dobrego ojca i męża, górnika. Nawet członka PZPR, bo Knychała pozował na poprawnego obywatela. Dopiero w nocy zmieniał się w potwora, który szukał kolejnej ofiary.
Z akt: ”Bytom, przy ulicy Witczaka dozorczyni Maria S. zostaje kilkakrotnie pchnięta nożem”.
Semczukowi udało się coś jeszcze. Odtwarza śledztwo z precyzją, jakiej brak było w poprzednich materiałach o ostatnim wampirze PRL-u. Bo choć chętnie o nim pisano, większość tekstów powtarza w kółko te same błędy, powiela nieprawdopodobne teorie. Ta książka jest rzetelna, mocna, dobra, ale lepka od krwi. Ktoś zapyta - po co nam ona? A jeśli ktoś zechce poszukać w niej inspiracji?
– Katowicki profiler, Bogdan Lach, przyznał mi w rozmowie, że burzy się, kiedy widzi rankingi przedstawiające największych zbrodniarzy – mówi Semczuk. – Są takie. Ktoś przeczyta i powie: ”Jak tak chcę! Chcę się dostać na top”. Knychała chciał być sławny. Ale jego proces nie wzbudził emocji towarzyszących sprawie Marchwińskiego. Na sali sądowej było paru dziennikarzy, żadnej publiczności. Później w prasie pojawiła się ledwie jedna notka o wykonaniu wyroku i tyle. Joachima Knychałę powieszono 21 maja 1985 roku. W areszcie śledczym przy ulicy Montelupich w Krakowie.
Przemysław Semczuk, ”Kryptonim Frankenstein”, Wydawnictwo W.A.B.