Ostatni rejs ''Lusitanii''
1 maja 1915 roku luksusowy i w swoim czasie najszybszy liniowiec oceaniczny "Lusitania" wyruszył w podróż z Nowego Jorku do Liverpoolu. Blisko dwa tysiące osób zdecydowało się na rejs po niebezpiecznych wodach opanowanych przez niemieckie U-booty, które od miesięcy polowały na statki pływające po północnym Atlantyku. Mierząca ponad 232 metry "Lusitania" długości była dla nich wyjątkowo łakomym kąskiem.
Przebieg tragedii
Erik Larson , bestselerowy amerykański pisarz ( "Diabeł w Białym Mieście" , "W ogrodzie bestii" , "Grom z jasnego nieba" ) 100 lat po zatopieniu ogromnego liniowca przyjrzał się całej sprawie z dokładnością dziennikarza śledczego. Wydawnictwo Sonia Draga zaprezentowało właśnie polskim czytelnikom "Tragedię Lusitanii" , w której Larson dociera do licznych dokumentów, zapisków i dzienników pasażerów, kreśląc wierny obraz wydarzeń z maja 1915 roku. I odpowiada na pytania, czy Niemcy wiedzieli, że posyłają torpedy w pasażerski statek? Co pośrednio wpłynęło na zaistnienie tragedii? I w jaki sposób można było jej uniknąć?
Rekordowa ''Lusi''
"Lusitania" została zwodowana 7 czerwca 1906 roku i wraz z bliźniaczą "Mauretanią" stanowiła prawdziwy cud w dziedzinie budowy statków. Mierzący 232 metry długości i prawie 27 metrów szerokości, wyposażony w cztery kominy parowiec do czasu zwodowania jednostek typu Olympic (w tym "Titanica") nie miał sobie równych i zapierał dech pasażerom szykującym się do rejsu.
"W 1909 roku (...) statek pokonał odległość między Daunt Rock w Irlandii a Ambrose Channel w Nowym Jorku w cztery dni, jedenaście godzin i czterdzieści dwie minuty, utrzymując średnią prędkość 25,85 węzła. Aż do tej pory taka szybkość statku wydawała się niemożliwa". Kapitan statku, William Thomas Turner, był przekonany, że rekordowe prędkości dało się osiągnąć dzięki nowym śrubom oraz "biegłości mechaników i palaczy". Dowódca miał powody do dumy, która automatycznie wpływała na pewność siebie. 26 węzłów to prędkość, z jaką z łatwością można było uciec przed niemieckimi U-bootami, których osiągi wahały się od 9,5 (w zanurzeniu) do 15,5 węzłów, kiedy jednostka płynęła na powierzchni.
Problemy kadrowe
1 maja 1915 roku kapitan Turner przebywał na pokładzie "Lusitanii", szykując się do powrotnego rejsu przez Atlantyk. Mimo że "w Europie od dziesięciu miesięcy szalała wojna - nikt nie spodziewał się, że potrwa tak długo - wszystkie miejsca na statku zostały zarezerwowane. Na pokładzie miało się znaleźć niemal 2000 (...) ''dusz'', w tym 1265 pasażerów, a wśród nich zaskakująco dużo dzieci i niemowląt."
Poważny problem stanowiło znalezienie rąk do pracy na statku. Z powodu wojny wszystkie branże cierpiały na deficyt porządnych pracowników - "w żegludze Królewska Marynarka Wojenna zwerbowała tysiące doświadczonych marynarzy." Turner wiedział, że skompletowanie załogi jest kluczowym zadaniem, gdyż dzień przed wypłynięciem do Liverpoolu składał zeznania w sprawie zatonięcia "Titanica" (15 kwietnia 1912). Jako ekspert ocenił, że "doświadczona i kompetentna załoga przy dobrych warunkach pogodowych może spuścić szalupę na wodę w trzy minuty". Aby uniknąć błędów "Titanica" musiał więc mieć pod sobą sprawdzonych marynarzy, o których w owym czasie było bardzo trudno.
Mgła i samotny U-boot
Rejs przebiegał pomyślnie aż do feralnego piątku 7 maja. Tego dnia około 4:30 pięcioro pasażerów wyszło na pokład, by podziwiać wschód słońca. Około piątej zauważyli jednostkę płynącą równolegle do "Lusitanii". Był to szybki niszczyciel HMS "Patridge", którego widok uspokoił pasażerów, zapewnianych przez kapitana, że "przez całą drogę jesteśmy chronieni przez okręty wojenne (...) i że niszczyciele okrętów podwodnych będą nas eskortować w Kanale".
Około godziny szóstej "Lusitania" wpłynęła w gęstą mgłę, co wiązało się z niebezpieczeństwem (szczególnie na tych ruchliwych wodach), ale również dawało ochronę przed U-bootami. Mgła utrzymywała się do godziny jedenastej i wkrótce po tym mostek otrzymał meldunek z bocianiego gniazda: "Ląd na bakburcie". W tym czasie zdołano już ustalić, "że u wybrzeży hrabstwa Cork działa tylko jeden niemiecki okręt podwodny, U-20 pod dowództwem kapitana Walthera Schwiegera, utalentowanego i agresywnego dowódcy."
Rozpoznanie przeciwnika
Od wczesnego ranka załoga U-20 miała ręce pełne roboty. Jednostka dowodzona przez Schwiegera płynęła na powierzchni, by naładować akumulatory, co przy bardzo dobrej widoczności stanowiło dla okrętu podwodnego poważne zagrożenie. Przy braku fal, nawet przy zanurzeniu peryskopowym, U-boot zostawiał za sobą ślad (kilwater) widoczny z odległości wielu mil.
Około 10:30 załoga U-20 dostrzegła w oddali trawler, który wykonał zwrot w kierunku niemieckiej jednostki. Kapitan szybko podjął decyzję o zanurzeniu się na głębokość 24 metrów, by w południe wynurzyć się i zidentyfikować przeciwnika. "Ale już o 11:50 przez okręt podwodny przebiegła fala podniecenia." Załoga U-20 usłyszała dźwięk silników, który nie wskazywał ani na niszczyciel, ani trawler. "Statek o bardzo dużym silniku przepłynął nad naszą jednostką" - zapisał Schwieger w dzienniku pokładowym, wiedząc jedynie, że tajemniczy statek jest duży i szybki.
Prawdziwa zdobycz
Kiedy U-20 wypłynął na głębokość peryskopową i Schwieger zaczął się rozglądać za tajemniczym kolosem, jego oczom ukazał się długi, wąski statek, którego "ostry dziób bez trudu ciął fale, a jego kominy wyrzucały w powietrze gęsty czarny dym." Kapitan bez trudu rozpoznał tę jednostkę o wyporności 6000 ton - był to brytyjski krążownik opancerzony HMS "Juno". W obliczu takiego odkrycia Schwieger musiał podjąć szybką decyzję o próbie zatopienia potężnego przeciwnika.
Niestety niemiecka załoga mogła osiągnąć jedynie 9 węzłów przy pełnym zanurzeniu, podczas gdy krążownik płynął zygzakiem dwa razy szybciej. Wynurzając się na powierzchnię U-20 przyspieszyłby do 15 węzłów, ale wystawiał się na ostrzał z dział, które "zatopiłyby go w kilka minut". W trakcie kiedy Schwieger rozważał możliwości, wróg "płynął pełną parą, zygzakując, i wkrótce znalazł się poza zasięgiem." Rozżalony dowódca nie musiał jednak długo czekać na drugą szansę. Mgła się podniosła, a na tle błękitnego nieba przy doskonałej widoczności dało się zauważyć kłęby czarnego dymu.
''To duży pasażerski parowiec''
Zwolennicy teorii, która zakłada, że kapitan Schwiegera nie wiedział, z jaką jednostką ma do czynienia przed atakiem na ''Lusitanię'', muszą skonfrontować swój pogląd z zapisem w jego dzienniku. Erik Larson cytuje ten fragment: "Przed nami po sterburcie cztery kominy i dwa maszty parowca. Płynie kursem zbieżnym (płynie z SSW, kieruje się na Galley Head). To duży parowiec pasażerski.''
Dowódca U-20 bez wahania ruszył całą naprzód, jednak znacznie szybsza "Lusitania" zaczęła zwiększać dystans. Schwieger miał wówczas stracić całą nadzieję na to, że uda mu się podpłynąć wystarczająco blisko, by rozpocząć atak. Tymczasem na pokładzie potężnego parowca borykano się z nowym problemem, którego rozwiązanie przyczyniło się do zaistnienia tragedii.
Za szybko
Kapitan Turner będąc 250 mil morskich (463 kilometry) od Liverpoolu znalazł się w kropce. "Wejście do portu utrudniała osławiona łacha Mersey Bar, którą ''Lusitania'' mogła przebyć jedynie podczas przypływu." Jeżeli jednak statek popłynąłby z maksymalną prędkością 21 węzłów (przy trzech czynnych wówczas kotłach), dotarłby na miejsce za wcześnie. Czekanie na redzie było wykluczone, zaś krążenie po Morzu Irlandzkim równało się śmiertelnemu zagrożeniu. Dym z kominów byłby doskonałą zachętą dla niemieckich U-bootów.
"Problem miał jeszcze jeden wymiar. Właśnie minęło południe. Bez względu na prędkość, z jaką poruszała się ''Lusitania'', musiałaby przepłynąć przez Kanał św. Jerzego w nocy, prawdopodobnie znów we mgle." Te wszystkie elementy, a także poranna mgła, przez którą kapitan Turner nie znał swojego dokładnego położenia, sprawiły, że brytyjska jednostka zwolniła do 18 węzłów i została wprowadzona na kurs, który był spełnieniem marzeń U-20.
''Płyną na nas''
"Nie mógłby płynąć lepszym kursem, nawet gdyby specjalnie chciał nam dać okazję do strzału" - relacjonował Schwieger na widok potężnego liniowca, który lada moment miał paść jego łupem. Dowódca U-20 nie potrafił zrozumieć, dlaczego pasażerski statek płynie bez eskorty, a ponadto co go przyciągnęło na te wody. Wszak dzień wcześniej niemiecki okręt podwodny zatopił tu dwa wrogie statki. Schwieger nie wahał się jednak przed wykorzystaniem takiej okazji, dał całą naprzód i polecił przygotować torpedy do wystrzału.
"O 14:10 rozkazał wystrzelić torpedę. Zeszła, jak to określił ''prosto z dziobu'' i wkrótce osiągnęła prędkość mniej więcej 44 mil na godzinę. Powinna dotrzeć do celu w 35 sekund". Pasażerowie "Lusitanii" przebywający wówczas na pokładzie zauważyli "pas piany", który zbliżał się w ich kierunku. Pewna Amerykanka podeszła do Oliviera Bernarda i zapytała: "Ale to nie jest torpeda, prawda?". Pasażer relacjonował, że "(...) wszyscy, nawet kobiety i dzieci, byli raczej zdumieni i zaskoczeni niż przerażeni świadomością, że niebezpieczeństwo, wyśmiewane przez pięć poprzednich dni, nagle stało się realne."
''To był okropny widok''
Torpeda uzbrojona w 160-kilogramowy materiał wybuchowy uderzyła w kadłub na wysokości mostka, tworząc dziurę "wielkości niewielkiego domu". Chwilę później nastąpiła druga eksplozja, po której kapitan Turner wydał rozkaz "cała wstecz", by móc bezpiecznie spuścić szalupy na wodę. "Wszystkie systemy statku przestały funkcjonować. Ster nie reagował." Dla "Lusitanii" nie było już ratunku.
Próby zwodowania szalup okazały się niemalże niemożliwe ze względu na duży przechył statku. Łodzie "po bakburcie wisiały praktycznie bezużyteczne". Wielu pasażerów, widząc tragiczną sytuację, zrezygnowało z próby dostania się do szalup. Ubierali pasy ratunkowe i skakali do wody. Tymczasem dowódca U-20 obserwował wszystko przez peryskop i zanotował: "Statek tonął z niezwykłą szybkością. Na pokładzie wybuchła ogromna panika. Zrzucano na wodę przepełnione szalupy. (...) To był okropny widok. Nie mogłem im pomóc. (...) Scena była zbyt okropna, żeby patrzeć dalej, więc dałem rozkaz zejścia na dwadzieścia metrów i odpłynęliśmy". Schwieger w ostatnim wpisie do dziennika na temat "Lusitanii" napisał: "Nie byłbym w stanie wystrzelić drugiej torpedy w ten tłum walczących o życie ludzi."
Konsekwencje ataku
Mimo współczucia Walthera Schwiegera w katastrofie ''Lusitanii'' zginęło 1198 osób z prawie dwóch tysięcy przebywających na pokładzie. Radość załogi U-20 i całej niemieckiej marynarki nie trwała długo, gdyż następstwem zatopienia potężnego parowca z Amerykanami na pokładzie było wydarzenie, które odmieniło losy konfliktu panującego w Europie. Mowa oczywiście o przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do wojny przeciw Niemcom.
"Tragedia Lusitanii" Erika Larsona to szczegółowa relacja przebiegu wydarzeń z maja 1915 roku. Autor dotarł do zapisków i wypowiedzi pasażerów, próbując nakreślić szeroki obraz rejsu i katastrofy, a także starał się dotrzeć do przyczyn i ustalić możliwości uniknięcia tej tragedii. Co znamienne, "Larson to dziennikarz specjalizujący się w literaturze faktu, ale jego książki czyta się jak powieść. To znakomita lektura, całkowicie pochłaniająca" - zapewniał kolega po piórze, George R.R. Martin.
W tekście znajdują się fragmenty książki "Tragedia Lusitanii" Erika Larsona, wydanej przez Sonia Draga.