W helikopterach krążących nad York Estates zapaliły się światła pozycyjne, upodabniając je do ruchomych jasnych skupisk gwiazd. Talley nie lubił tej pory dnia. Zapadający zmrok wpływał na psychikę zarówno ludzi przetrzymujących zakładników, jak i policjantów. Bandyci zaczynali czuć się bezpieczniej, jakby noc zwiększała ich władzę, i zaczynali snuć bujniejsze fantazje na temat ucieczki z okrążenia. Policjanci świetnie o tym wiedzieli, przez co robili się nerwowi, a tym samym mniej wydajni. Noc stwarzała podwaliny do zbyt gwałtownych reakcji i śmierci.Stał przy swoim wozie i popijając dietetyczną colę, słuchał napływających meldunków. Ustalono wreszcie tożsamość pracodawcy Rooneya, który prawdopodobnie mógł zidentyfikować trzeciego uczestnika napadu. Nie udało się jednak skontaktować z przebywającą na Florydzie żoną Waltera Smitha.
Pracujący na Mrówczej Farmie kurator Rooneya wyjechał na weekend do Las Vegas i był cały czas w drodze, więc i z nim nie można się było skontaktować. Z Domino's dostarczono właśnie duże pizze, pięć wegetariańskich i pięć z szynką, ale ktoś zapomniał zamówić też serwetki. Informacje napływały jedna za drugą, aż Talley zaczynał się w nich gubić, a przecież powinny przychodzić jeszcze szybciej. W duchu przeklinał ludzi szeryfa, którzy coraz bardziej się spóźniali.Przy skrzyżowaniu zatrzymał się kolejny wóz patrolowy. Wysiedli z niego Barry Peters i Earl Robb, który niósł dużą latarkę.
- Załatwiliśmy wszystko w centrali telefonicznej, szefie. Do domu prowadzi aż sześć niezależnych linii, z których dwa numery są zastrzeżone. Technicy zablokowali wszystkie, jak pan rozkazał. Z zewnątrz nikt się nie połączy z żadnym z tych numerów, a z domu będą łączone jedynie rozmowy z pańską komórką.
Talley odetchnął z ulgą. Nie musiał się już martwić, że jakiś kretyn zdobędzie domowy numer Smitha i zacznie przez telefon namawiać Rooneya, by zamordował zakładników.
- Doskonale, Earl. Przybyły te obiecane posiłki z drogówki?
- Tak. Cztery wozy. Dostaliśmy też dodatkowe dwa patrole miejskie z Santa Clarita.
- Rozstaw je wokół posesji. Albo niech lepiej zajmie się tym Jorgenson. Zna moje ustalenia z Rooneyem.
- Tak jest.
Robb oddalił się pospiesznie, a Peters włączył latarkę i skierował strumień światła na dwa odręcznie naszkicowane na zwykłym papierze maszynowym schematy rozkładu pomieszczeń w budynku.
- Zrobiłem je na podstawie opisu sąsiadów, szefie. To plan piętra, a to parteru.Talley mruknął z aprobatą. Szkice były czytelne, nie wiadomo tylko, na ile dokładne. Takie szczegóły, jak rozmieszczenie okien czy szaf wnękowych, mogły odgrywać zasadniczą rolę w razie ataku grupy szturmowej. Lepiej byłoby dysponować planami architektonicznymi.
- To najlepsze, co mogłem zrobić. W biurze architekta okręgowego niczego nie znaleźli.
- Powinni mieć plany, w końcu nadzorują rozbudowę miasta. Tym bardziej że chodzi o jeden z domów dużego osiedla stawianego przez jednego inwestora.Peters w zakłopotaniu spuścił głowę.
- Przykro mi, szefie. Dzwoniłem do komisji zagospodarowania przestrzennego zarówno w Antelope Valley, jak i w Santa Clarita. Nigdzie nie ma planów osiedla. Chce pan, żebym spróbował jeszcze gdzieś?
- Ludzie szeryfa będą potrzebować dokładnego planu budynku. Skontaktuj się z kimś z biura burmistrza albo rady miejskiej. Sarah powinna mieć wszystkie służbowe i domowe numery telefonów. Powiedz, że musimy mieć natychmiast dostęp do archiwów komisji budowlanej. Niech odnajdą zgodę na budowę osiedla i podadzą spis wykonawców, Może w którejś firmie zachowały się plany budynków.Ledwie Peters odszedł, zza rogu wyjechał wóz Larry'ego Andersa i zatrzymał się obok Talleya. Z prawego fotela zaczął się gramolić szczupły starszy mężczyzna o nerwowych ruchach.
- Szefie, to pan Brad Dill, pracodawca Rooneya.
- Dziękuję, że zechciał pan przyjechać.
- Nic takiego.Talley wiedział, że Dill prowadzi w Lancaster niewielką firmę budowlaną. Miał skórę spaloną słońcem i małe rozbiegane oczka, aż trudno było mu patrzeć prosto w twarz.
- Wie pan już, co się stało?
Dill zerknął ponad ramieniem Talleya w głąb uliczki i wbił wzrok w ziemię. Był nadzwyczaj zdenerwowany.
- Tak, pański człowiek opowiedział mi po drodze. Chcę podkreślić, że nie miałem o niczym pojęcia. Nie wiedziałem, co oni planują zrobić.Talleyowi przemknęło przez myśl, że Dill także nie ma czystej kartoteki kryminalnej.
- Podejrzewam, że ci dwaj również tego nie wiedzieli, zdecydowali się dokonać napadu w ostatniej chwili. Proszę się tym nie martwić. Ściągnęliśmy pana tylko dlatego, że pan ich zna. Mam nadzieję, że pomoże nam pan ich zrozumieć.
- Tak, jasne. Dennisa znam już prawie od roku, Kevina trochę krócej.
- Zanim do tego przejdziemy, chciałbym, by pan ich zidentyfikował. Posterunkowy Anders mówił, że zna pan też trzeciego sprawcę.
- Tak, oczywiście. To chyba Mars.
- Spójrzmy na zdjęcia. Masz odbitki, Larry?
Anders sięgnął do samochodu i wyjął powiększenia wybranych klatek z kasety wideo, formatu 20 na 25 centymetrów. Po raz drugi dał nura w otwarte drzwi i wyciągnął latarkę. Wkrótce trzeba było przenieść punkt dowodzenia do któregoś z pobliskich budynków. Talley postanowił zapytać panią Peña, czy zechce ich gościć na dłużej.
- W porządku, panie Dill. Proszę się przyjrzeć. Czy rozpoznaje pan tych ludzi?
Pierwsze, trochę zamazane zdjęcie ukazywało Kevina Rooneya stojącego na czujce przy drzwiach sklepu. Na drugim widać było wyraźnie Dennisa i trzeciego olbrzyma przed ladą minimarketu. Odbitki były bardzo dobrej jakości, Anders spisał się znakomicie.
- Tak, jasne. To Kevin, młodszy brat Dennisa. Ten to Dennis Rooney. Niedawno wyszedł z Mrówczej Farmy.
- A zna pan tego trzeciego?
- Tak, to Mars Krupchek. Przyjąłem go do roboty jakiś miesiąc... Nie, chwileczkę, niecałe cztery tygodnie temu. Nie znam go za dobrze.
Anders pokiwał głową, dając w ten sposób znać, że Dill powtórzył wcześniejsze zeznania, po czym dodał:
- Przez radio poprosiłem Sarę, żeby sprawdziła to nazwisko, szefie. Obiecała przekopać wszystkie bazy danych, zarówno nasze, stanowe, jak i federalne.