Zdrada zawsze była dla mnie czymś złym, haniebnym i obrzydliwym. Czymś, co rujnuje związek, zabija miłość, niszczy marzenia, daje ogromne poczucie niesmaku. Myślałam, że cudzołożnicy zawsze gorzko żałują swoich czynów, spuszczają oczy i gęsto się tłumaczą, pragnąc przebaczenia. Ale... Nigdy nie brałam pod uwagę, że to ja mogę zdradzać. Ja? To przecież niemożliwe. (…) Zobaczyłam też, że można uciekać z ramion jednego mężczyzny, by potem wpaść w objęcia drugiego. I kochać. Czekać. Tęsknić. Jedno jest pewne, potem nic nie jest już takie same… (…) Czasami się zastanawiałam, jak doszło do zdrady. Gdy zdarzyło się to po raz pierwszy, chyba po prostu potrzebowałam kogoś, kto mi powie „świetnie wyglądasz”, potrzyma za rękę, pogłaszcze po ramieniu. Kogoś, kto cieszy się z tego, że jestem. Że ja to właśnie ja. I że jest ze mną nie dlatego, że sytuacja życiowa go do tego zmusiła, że ten ktoś chciał czegoś więcej, niż trzymanie za rękę i głaskanie po ramieniu... Cóż... Chwila. Może ja też więcej potrzebowałam? A
dlaczego zrobiłam to drugi, trzeci i kolejny raz? Może to jest tak jak z czekoladą? Obiecujesz sobie, że nie będziesz jadła, w końcu zjadasz jeden kawałek, a potem usprawiedliwiasz się, że przecież skoro zjadłaś już jedną kostkę, to druga ci również nie zaszkodzi i trzecia też nie.