Opisał wstrząsające zeznania poszukiwaczy "żydowskiego złota". Szukali złotych zębów, pierścionków, kolczyków i biżuterii
"Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota" Pawła Piotra Reszki to książka o mieszkańcach wsi Sobibór, którzy po II wojnie światowej robili wykopki w mogiłach poległych Żydów - ofiar obozu zagłady.
Na terenie byłych obozów zagłady w Sobiborze i Bełżcu, w zbiorowych grobach Żydów, mieszkańcy pobliskich wsi przez wiele lat prowadzili wykopki w poszukiwaniu złota. Paweł Piotr Reszka zebrał relacje naocznych świadków i uczestników wydarzeń. Zapytał, co ich motywowało i jak się czuli ze świadomością, że złoto naznaczone jest cierpieniem i krwią poległych. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Agora publikujemy fragment książki "Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota".
Płuczki
Lato 1978. Sobibór
Claude Lanzmann zbiera materiał do "Shoah", dokumentu, który za kilka lat przyniesie mu światową sławę. Reżyser rozmawia z Janem Piwońskim, który w czasie wojny pracował na stacji kolejowej jako pomocnik zwrotniczego. Z budynku dworca do komory gazowej jest kilkaset metrów. Kolejarz często słyszał krzyki ludzi pędzonych na śmierć. Słyszał je też w domu.
– Niekiedy przy sprzyjającej pogodzie, zwłaszcza rano albo późnym wieczorem, te krzyki było słychać we wsi Żłobek, gdzie mieszkałem – opowiada. W linii prostej wieś leży dwa kilometry na zachód od obozu.
– Mógłby pan jakoś opisać te krzyki? – prosi Lanzmann.
– Tego nie da się opisać. To był jeden wrzask. Niesamowity jęk, kakofonia jakichś nieludzkich głosów, po prostu jakby człowieka mordowano, głosy kobiet, mężczyzn, wyraźny krzyk małych dzieci, a z drugiej strony strzały z broni ręcznej, szczekanie psów. Wydaje mi się, że kto raz słyszał te niesamowite krzyki, chyba ich nigdy nie zapomni.
Po chwili reżyser pyta jeszcze: – Kiedy zrozumieli tutaj państwo, w jaki sposób zabijano ludzi?
– Jeśli chodzi o sposób zabijania, to niedługo trwało. Zaczęliśmy kojarzyć pewne rzeczy. Mianowicie kiedy rozpoczęły się te krzyki, trwały przez pewien czas, w tej chwili nie potrafię dokładnie określić, ale potem następowała cisza. I potem właśnie w czasie tej ciszy słychać było wyraźnie pracę silnika spalinowego typu diesel.
Zima 1960
Leśnicy postanawiają ogrodzić część terenu obozowego, chodzi o miejsce, w którym znajdują się masowe groby. Przygotowują żerdzie, stawiają tablice. Napis na nich informuje: "Nadleśnictwo Państwowe Sobibór. Miejsce straceń ofiar obozu hitlerowskiego. Wstęp wzbroniony pod odpowiedzialnością karno-administracyjną”.
Dzięki tablicom ludność zostaje poinformowana, że nie wolno rozkopywać grobów pomordowanych Żydów, wyciągać ich szczątków i przesiewać przez sita w poszukiwaniu złota. Wcześniej jednak milicjanci zatrzymują czternaście osób. Wszyscy są z jednej wsi, nazywa się Żłobek.
Jest luty 1960 roku, obóz zagłady przestał istnieć w grudniu 1943 roku, dwa miesiące po ucieczce więźniów. Po zatrzymaniach prokurator z Włodawy przeprowadza w Sobiborze wizję lokalną. Znajduje amatorską odkrywkową kopalnię złota. Jej górnicy szukają złotych zębów, pierścionków, kolczyków, biżuterii. Trzysta metrów od stacji kolejowej w Sobiborze prokurator widzi miejsce, które niedawno zostało ogrodzone, są też tablice.
Tu był obóz III, tu stały komory gazowe. Stąd na wagonach kolejki wąskotorowej przewożono ciała do grobów. Układano je warstwami, jedna na drugiej, na przemian, głowami do nóg i odwrotnie. Tak było praktyczniej. Kiedy ziemia nie była w stanie przyjąć więcej ciał, Niemcy nakazali wydobyć je i spalić. Większość zwłok wykopano.
Ruszt z szyn kolejowych płonął dzień i noc. Kości zostały skruszone w młynkach i zakopane z popiołami. Kiedy Sobibór został zlikwidowany, budynki rozebrane, z obozu III został plac, Niemcy posadzili na nim drzewa iglaste. Miały pomóc ukryć zbrodnię. Prokurator zauważa doły i popioły.
Nieco dalej w lesie znajduje kolejne. Są olbrzymie, niektóre mają cztery metry głębokości. Obok góry wykopanej ziemi. Niektóre z dołów mają wgłębienia z boku, jakby ktoś próbował kopać korytarze.
Śledczy odnotowuje: "Tak w dołach, jak i na całym tym obszarze widoczne są porozrzucane kości palone i niespalone, czaszki ludzkie i szczęki z uzębieniem, długie ludzkie włosy. Przy niektórych z kości i czaszek widoczne jest będące w daleko posuniętym rozkładzie ciało. Wszędzie widać przesiane kupki ziemi i osobno kości. Na skraju jednej z jam leży proteza nogi wyciągnięta z ziemi, o czym świadczy rdza części metalowych oraz skóra, do której przywarła ziemia”.
Doły i chylące się, podkopane drzewa. "W powietrzu nad całym obozem unosi się bardzo silna, nieprzyjemna, drażniąca drogi oddechowe woń”. Kilkaset metrów dalej znajduje coś, co wygląda na małe wzniesienie. Na czarno-białych zdjęciach z wizji lokalnej widać drobne fragmenty kości.
"Dalej w odległości około 300 metrów na południowy zachód znajdują się olbrzymie usypiska kości ludzkich, przeniesione tu z wykopalisk masowego grobu, o czym świadczy wydeptana droga, na której widoczne są rozsypane kości.
Usypiska tych kości objętościowo można określić na około dwa wagony towarowe kolei żelaznej. W środku każdego z usypisk znajduje się wykopany dół z wodą, w którym obecnie znajduje się lód. Dołów tych jest cztery. Służyły one, jak to wynika z usypisk i pozostawionych przetaków oraz czerpaków, do przepłukiwania kości znoszonych tu, gdyż kości znajdujące się tu są wymyte – czyste”.
Na koniec swojego sprawozdania prokurator odnotowuje, że na terenie byłego obozu widoczne są butelki po wódce oraz duża ilość papierków po cukierkach. Na doły z wodą ludzie mówią – płuczki.