Okrucieństwo w majestacie prawa. Prześladowanie kobiet w świecie islamu
Z wstępu autorki do książki:
Przez pierwsze trzydzieści lat mojego życia byłam prawdziwą niewolnicą. Czułam się jak ptak w klatce, jak obywatel drugiej kategorii, który musi uważać na to, co mówi nawet najbliższym przyjaciołom. Podlegałam muzułmańskiemu prawu i żyłam w środowisku praktykującym segregację płciową, mając świadomość, że zarówno ze strony władz, jak i społeczeństwa za popełnienie „grzechu” grozi mi śmierć. Oto, co znaczy być kobietą podlegającą prawu szariatu. Szariat (zbiór zasad muzułmańskiego prawa) różni się od przepisów prawnych obowiązujących w świecie Zachodu tym, że reguluje wszystkie aspekty codziennego życia, takie jak polityka, ekonomia, bankowość, handel, zawieranie umów, małżeństwa, rozwody, wychowanie i opieka nad dziećmi, seksualność, grzech, przestępstwa i wszelkiego rodzaju kwestie społeczne. Prawo to nakazuje między innymi chłostać kobiety widziane z odsłoniętymi włosami, karać ofiary gwałtów i ścinać głowy cudzołożnicom. Żyjąc według tych reguł, nigdy ich nie kwestionowałam. Ba! Nawet nie przyszło mi do
głowy, by w ogóle zastanawiać się nad ich zasadnością.
W tamtych latach ogromna większość muzułmańskich kobiet gnieździła się w zatłoczonych mieszkaniach lub zatęchłych lepiankach, harując od rana do wieczora w nieznośnym upale. Mimo to żadna z nich nie narzekała ani tym bardziej nie próbowała tego zmienić.
Cokolwiek się stało, choćby okazało się trudne i niesprawiedliwe, uznawane było za „wyrok boski”. Kobiety zaciskały więc zęby, zginały karki i brały się do pracy, by – odmawiając sobie prawa do zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych – sprostać okrutnym, seksistowskim zasadom szariatu. Większość Egipcjanek na ogół przyzwyczajała się do takiego życia, jednak każda klatka – choćby była ze złota – wciąż pozostaje klatką.
Żadna z nas nie próbowała wgłębiać się w reguły szariatu, pytać o ich pochodzenie czy podważać zasadność ich przestrzegania. Nieustannie powtarzano nam, że „to jest prawo Allaha”, a kwestionowanie choćby jednego słowa Koranu (święta księga islamu) czy Mahometa (twórca islamu) to haram – grzech. Doskonale wiedziałyśmy, co grozi tym, którzy sprzeciwiają się prawu Allaha: taki grzech wymaga kary śmierci.
Teraz, gdy tamto życie mam już za sobą, czuję, że powinnam podzielić się moimi doświadczeniami z mieszkańcami krajów zachodnich, aby wyjaśnić im, w jaki sposób okrutne muzułmańskie prawo szariatu nie tylko trzyma w garści wszystkich wyznawców islamu na Bliskim Wschodzie, Azji i Afryce, ale też wyciąga swoje łapska w kierunku Zachodu.
Wyjazd do Ameryki uwolnił mnie od życia pod ciężarem najbardziej okrutnego systemu prawnego na świecie. Był to najlepszy dar, jaki otrzymałam, decydując się na opuszczenie Egiptu. Podlegać regułom szariatu znaczy żyć w najlepiej strzeżonym więzieniu świata, a z pewnością ostatnią rzeczą, jakiej bym sobie życzyła, jest powrót za kraty.
Przez kolejne 20 lat śniłam swój amerykański sen – założyłam rodzinę, wykonywałam dobrze płatną pracę i korzystałam z wszelkich wolności, jakie oferuje demokratyczne państwo szanujące prawa każdego obywatela. Pewnego dnia, chcąc zrobić wrażenie na przybyłym z Egiptu bliskim przyjacielu rodziny, zabrałam go do meczetu na piątkową modlitwę. Słuchając kazania, byłam zaskoczona ostrością jego wypowiedzi. Nawet mój egipski przyjaciel poczuł się urażony i poprosił, byśmy opuścili nabożeństwo. Intuicja podpowiadała mi, że w Ameryce, którą tak kochałam, zaczyna się dziać coś niedobrego, wyparłam to jednak ze świadomości i nie zrobiłam nic. Nieco później, latem 2001 roku, zabrałam moje urodzone w Ameryce dzieci na wycieczkę do Egiptu, gdzie zaszokowało mnie to, jak moja ojczyzna bardzo się zradykalizowała. Wróciłam do Stanów Zjednoczonych 10 września 2001 roku, by następnego ranka obudzić się w samym środku koszmaru. Gdy zobaczyłam, jak w wieżę World Trade Center uderza drugi samolot, zrozumiałam, że dżihad
dotarł nawet do Ameryki, a moje życie już nigdy nie będzie takie samo. Poczułam, że nie mogę dłużej siedzieć cicho, że muszę ostrzec moich amerykańskich rodaków przed tym, co ich czeka.
To nie zewnętrzne ataki terrorystyczne najbardziej mnie niepokoją, bez względu na to, jak straszne by były. Najbardziej martwi mnie atak na demokrację, który dokonuje się od wewnątrz. Na Zachodzie jest już mnóstwo fundamentalistów i zwolenników szariatu, których działalność nie budzi zastrzeżeń demokratycznych państw i ich otwartych systemów prawnych. Zarówno w Europie, jak i w Stanach Zjednoczonych pojawiły się także pierwsze żądania związane z wprowadzeniem prawa szariatu. Muzułmańskie mniejszości narodowe domagają się tego, korzystając z ram prawnych wolności wyznaniowej. Właśnie dlatego postawiłam sobie za cel uświadomienie mieszkańcom Zachodu, jak wielkim nieszczęściem jest prawo szariatu dla kobiet, dla muzułmańskich rodzin i dla całego społeczeństwa. Zaczęłam o tym pisać i wygłaszać wykłady na uczelniach w całej Ameryce.
Islam nie zachęca muzułmanów do tego, aby rozwijali swoją osobistą relację z Allahem, ale próbuje przywrócić średniowieczne zasady brutalnego prawa, które odziera człowieka z wszelkiej godności i wysysa z jego duszy resztki wolności.
Dla muzułmańskich przywódców statystyki są ważniejsze niż prawdziwa wiara. W kraju muzułmańskim wartość muzułmanina nie mierzy się głębokością jego duchowości, tylko stopniem podległości wobec szariatu. Islam jest tak naprawdę antyreligią i w tym sensie do złudzenia przypomina komunizm. Najistotniejsze jest w nim bowiem posłuszeństwo wobec państwa i zbiór kilku rytualnych gestów, które nadają mu pozory wiary, dzięki czemu niewolnikom szariatu wydaje się, że mają religię.
W swym parciu na Zachód islam wykorzystuje naturalną życzliwość i zwykłą przyzwoitość nieświadomych zagrożenia ludzi, których najpierw zachęca do przyjmowania muzułmańskich imigrantów, a potem przymusza do ugięcia się pod ich żądaniami. Muzułmańscy przywódcy zapewniają społeczeństwa lokalne o swych „pokojowych zamiarach” i jednocześnie oskarżają wszystkich naokoło o religijną ignorancję i nietolerancję. Be mrugnięcia okiem wmawiają mieszkańcom Zachodu, że nie powinni dosłownie brać gróźb zawartych w świętych księgach islamu, gdyż to sprawia, że stają się nietolerancyjni i ksenofobiczni. Najbardziej agresywni dżihadyści szkoleni są, by patrząc prosto w oczy bez zająknienia twierdzić, iż islam jest religią pokoju. Tymczasem sam Koran głosi, że Allah posłał szatanów, aby pobudzali niewiernych do złego. Jeden z wersetów świętej księgi muzułmanów nakazuje im także, by nie zawierali przyjaźni z innowiercami za wyjątkiem sytuacji, gdy jest to przyjaźń udawana, mająca na celu oszukanie przeciwnika lub ochronę przed
prawdziwą lub wyimaginowaną krzywdą.
Mieszkańcy Zachodu często w swej naiwności zakładają, że muzułmanie na pewno odkryją wartość zachodniej demokracji i zechcą ją wdrożyć jako swój nowy, lepszy ustrój. Historia pokazuje jednak, że zwykle jest zupełnie inaczej. Zarówno szariat, jak i dżihad okazały się wyjątkowo skuteczne, przez co bardzo dobrze służą islamowi. Zachód nie może liczyć na to, że muzułmanie zreformują swoją religię, gdyż są oni tak naprawdę zakładnikami ideologii przebranej w szaty religii. Dla muzułmanów taka reforma oznaczałaby ich koniec. Zakładanie, że wyznawcy islamu wprowadzą jakiekolwiek reformy i otworzą się na inne religie, wypływa głównie z niewiedzy na temat, czym islam jest i skąd się wywodzi.
Sami Muzułmanie są zakładnikami zmuszonymi do życia w niewidzialnym więzieniu szariatu, z którego nie ma ucieczki. Życiem wyznawców Allaha rządzi najbardziej okrutne, nikczemne i upokarzające prawo w historii ludzkości – prawo, które degraduje seksualność kobiety, piętnuje i upokarza niemuzułmanów, a ostatecznie formuje patologiczne, sfrustrowane społeczeństwo.**