Trwa ładowanie...
fragment
15-04-2010 09:57

Ogród miłości

Ogród miłościŹródło: Inne
d374ken
d374ken

Kazałem wystawić kąpielową beczkę do pięknie rozkwitłego, zalanego gorącym, majowym słońcem ogrodu. We dwoje siedzieliśmy w owej kadzi, wypełnionej ciepłą wodą z pływającymi po powierzchni kwiatkami mydlnicy. Dzieliła nas tylko poziomo położona deseczka, na której ustawiono dzban wina, dwa pucharki oraz półmisek pełen miodowych pierniczków. Oboje goluteńcy, jak na parę starych wszeteczników przystało. Znając się od lat, nie żenowaliśmy się wzajemnie mocno już zwiędłych ciał ani wyrastających tu i ówdzie kępek siwych włosów. Półnagi Fiodor, który dolewał jeszcze przed chwilą do naszej kąpieli garniec podgrzanego koziego mleka, unosił ze zdziwieniem jasne brwi, chociaż w domku przy jatkach widział już niejedno. W jego wciąż jeszcze bardzo młodej głowie z trudem mieściła się chyba owa lubieżna komitywa dwojga występnych staruchów. Mogłem wszakże zaufać memu słudze, iż nikomu nie zdradzi, że widział swego pana w tak intymnej sytuacji z osławioną awanturnicą, na dodatek wyższą odeń stanem. Chociaż z natury nieco
gadatliwy, bystry Rusin dobrze wiedział, kiedy należy trzymać język za zębami.
- Twój przystojny sługa chyba popatrywał na nas karcąco – zauważyła żartobliwie Eufrozyna, przechylając zalotnie swą ciemnowłosą główkę.
Włosy miała upięte w kok, podtrzymywany jedną długą szpilą. Wyglądała z tym naprawdę ładnie, by nie rzec kusząco.
- Sadzę, że raczej podziwiał twoją wciąż nie gasnącą urodę – odparłem w podobnym tonie, rozpierając się wygodnie i trącając nogą pod wodą stópkę małej księżnej.
- Nie żartuj – rzekła z uśmiechem. – Wiem, że moja młodość dawno już przeminęła, chociaż... – zawahała się chwilę. – To raczej o tobie opowiadają, że odkryłeś sekret wiecznego życia. Patrząc na ciebie, nie dziwię się owym plotkom. Masz ciągle chłopięco szczupłe i gibkie ciało, a twoje krucze włosy tylko na skroniach połyskują srebrem rozumu. Dobrze, że zdecydowałeś się zgolić bródkę, która trochę cię postarzała. Podobno znalazłeś w jakiejś wsi pod Wrocławiem źródło żywej wody. Ile w tym prawdy? – spytała z zaciekawieniem.
- Właśnie się w niej pławimy – wyjaśniłem. – W owej wodzie nie ma zresztą niczego nadprzyrodzonego, to zwykły dar natury. Jej lecznicze właściwości mogą się zdawać magiczne tylko nieuczonym prostakom. Piję ją od jakiegoś czasu, unikając na ile się da mocnych trunków, nie objadam się także mięsiwem, przedkładając nad nie postne pożywienie i czarny chleb zamiast białego. Oto cały sekret. Kiedy jednak zacząłem zalecać ową dietę moim pacjentom, biskup wrocławski gotów był rzucić na mnie klątwę. Cóż, ludzie zdrowi i zadowoleni z życia nie garną się już tak do modlitwy – dodałem z sarkazmem.
- Czy ty naprawdę w nic już nie wierzysz? – spytała z lekkim niepokojem, przypatrując mi się uważnie.
- Wierzę w źródlaną wodę – odrzekłem ze śmiechem, który sprawił, że moja przyjaciółka także się roześmiała.
Istotnie, parę miesięcy wcześniej, kiedy wracałem z Legnicy, gdzie doglądałem z zadowoleniem jak Franko Młodszy przy pomocy swoich uczonych kolegów przekształcił parafialną szkółkę z triviumw quadrivium, zamierzając zresztą jeszcze podnieść poziom jej nauczania, odwiedziłem dwie wioski, Szczawno i Ciepłowody, w których odszukałem źródła, czczone przez pradawnych Ślężan jako święte i przynoszące ulgę w wielu chorobach. Pamiętałem z dzieciństwa, że opowiadała mi o nich babka Kalina. Nająłem i opłaciłem paru miejscowych wieśniaków, aby dostarczali mi ową leczniczą wodę do Wrocławia i do spółki z aptekarzem Maksymilianem zaczęliśmy ją sprzedawać cierpiącym. Wieść o odkryciu żywej wody szybko się rozniosła po całej śląskiej ziemi, toteż wiele osób różnego stanu poczęło odbywać częste pielgrzymki do owych miejsc, w nadziei że znajdą tam remedium na wszelkie dolegliwości. Otrzymałem, dzięki łaskawości mego księcia, wyłączny przywilej na sprzedaż tego naturalnego medykamentu, co jeszcze podniosło mój autorytet i
zwiększyło sławę wybitnego medyka, lecz rozjątrzyło także zawistnych. Na reakcję ze strony nieprzyjaznego mi biskupa Tomasza nie trzeba było długo czekać.
- O, głupia ślepoto! – wrzeszczał na kazalnicy rozjuszony dostojnik. – O, ślepa głupoto ludzi tam szukających zbawienia, gdzie czai się jawne niebezpieczeństwo i siła zatraty. Nie możemy tolerować tak nieprawomyślnych i haniebnych błędów! Nakazujemy więc wszystkim, duchownym i świeckim, ludziom każdego stanu, pod grozą klątwy i wiecznego potępienia, by do tych źródeł i miejsc pogańskich koło owych wsi nie pielgrzymowali, by innych tam nie sprowadzali i nie namawiali do bałwochwalstwa, kłamiąc za podszeptem diabelskim o cudach. A przeciw każdemu, kto zarządzenia tego nie posłucha, wystąpimy jako wobec bluźniercy i heretyka.

Było to bodaj ostatnie publiczne wystąpienie fanatycznego hierarchy, gdyż wkrótce potem urządziliśmy wszystko tak, żeby musiał czmychać jak niepyszny z Wrocławia.
- Otrzymasz oczywiście parę antałków tego życiodajnego płynu – oznajmiłem. – Potraktuj to jako prezent od starego przyjaciela... Sądzę jednak, że tobie również niczego nie brakuje. Widocznie oboje jesteśmy jak dobre wino: im starsze, tym lepsze. Niejedna młódka mogłaby pozazdrościć ci jędrnych jabłuszek i gładkiej skóry. Nie wyglądasz zupełnie na matkę czworga niemal dorosłych dzieci. Książę gdański powinien się uważać za wybrańca losu – rzuciłem niby od niechcenia, pragnąc ją pociągnąć za język.

Przewróciła wymownie oczyma, w których błysnęło coś niebezpiecznego, odblask jakiejś skrywanej głęboko na dnie duszy bolesnej tajemnicy.
- Książę gdański? – zapytała z przekąsem. – Mój drogi małżonek, Mściwój, Mszczuj, Mestwin? Od dawna nie zażywał ze mną rozkoszy – oświadczyła chłodno. – Nie dopuszczam go do swego łoża, zwłaszcza od chwili, kiedy wybrał na spadkobiercę Pogrobowca z krzywdą dla mego Władka. Nigdy mu tego nie wybaczę – syknęła mściwie. – On ma zresztą na boku swoją młodziutką Sulisławę, zakonniczkę ze Słupska, ja zaś... – zamilkła, bojąc się chyba powiedzieć za dużo.
- Swego pięknego Żywana? – podjąłem domyślnie, przypomniawszy sobie niezwykle przystojnego rycerza, w towarzystwie którego bawiła we Wrocławiu na weselu swej bratanicy, Konstancji.
Zmierzyła mnie ostrym spojrzeniem, potem jednak skinęła głową.
- Żywan mnie kocha – potwierdziła z uśmiechem pełnym sytego zadowolenia. – I zrobi dla mnie wszystko. Jest bardzo lubiany wśród rycerskiej młodzieży, a także jego ojciec i stryj stoją po naszej stronie – dodała znacząco. – Nie mówmy jednak o tym – ucięła, zaciskając usta. – Myślę, że nie po to ściągnąłeś mnie tutaj, aby wysłuchiwać opowieści o moich małżeńskich kłopotach. Wierz mi, że sama sobie z nimi poradzę. Ostatnio najczęściej przebywam na dworze moich synów i pomagam im w pogranicznych zatargach z Krzyżakami. Kiedy twój posłaniec odnalazł mnie w Sieradzu, od razu zmiarkowałam, że na wrocławskim dworze musi się dziać coś ważniejszego niż kolejny turniej, czy śpiewacze zawody. Powiedz zatem, czemu tak bardzo pragnąłeś mojej obecności? – zapytała wprost, przeszywając mnie uważnym spojrzeniem.
- A jednak niewiele się pomyliłaś, księżno – odrzekłem powoli cedząc słowa i spoglądając w bok na węża Eskulapa, sunącego po gałęzi pobliskiego drzewa, aby złowić sparaliżowanego strachem wróbelka. – Urządzamy już jutro wielką ucztę z popisami truwerów na przybycie...
- Wiem, wiem, o tym już mi mówiono, ledwo tutaj przyjechałam – przerwała niecierpliwie. – Zaprosiliście Ottona Długiego wraz z całą rodziną, podobno po to, by ostatecznie wyjaśnić dawne nieporozumienia finansowe i zyskać jego poparcie na wypadek czeskiego zagrożenia. Młody Wacław otrzymał Czechy w lennie od króla Rudolfa i ożenił się z córką Habsburga, może więc teraz urosnąć w siłę. Wydaje mi się jednak, że to tylko pretekst. Powiedz mi, co się naprawdę święci? Dlaczego równocześnie zaproszono moich bratanków, czterech szwagrów Henryka?
- Wszyscy mają wziąć udział w turnieju, który wyprawimy zapewne w dobrach wypędzonego biskupa – wtrąciłem tonem wyjaśnienia.
- To jasne, lecz co się za tym kryje? – pytała dalej, świdrując mnie swymi ciemnymi oczyma. – Zbyt dobrze znam dworskie obyczaje, aby uwierzyć, żeby tak wielki zjazd miał na celu jedynie zwykłą rycerską rozrywkę. Ty i twój sprytny druh, kanclerz Bernard, na pewno coś knujecie... Otto Długi szuka teraz odpowiednio wysoko postawionych mężów dla swoich córek. Dopiero co wydał starszą, Beatrycze za Bolka Świdnickiego. Czas teraz na Matyldę, jak słyszałam, pannę nadzwyczajnej urody. Czyżbyście mieli nadzieję, że córa chciwego margrabiego usidli tu kogoś swymi wdziękami? Owa brandenburska łania ma być zdobyczą dla śląskiego jelenia, takie macie plany? – zakończyła tonem niemal oskarżycielskim.
Zaśmiałem się krótko, popatrując na Eufrozynę z niekłamanym szacunkiem.
- Zaiste, rozum twój, pani, nigdy mnie nie przestawał zadziwiać – rzekłem w końcu, ostrożnie ważąc słowa. – Wszyscy wiedzą, że nasz książę nie jest szczęśliwy w związku z twoją opolską krewną. Owa publiczna tajemnica nabrzmiewała od dawna niczym brzydki wrzód, który musiał nareszcie pęknąć. Trzeba jednak w tej sprawie postępować niezwykle delikatnie, aby nie zrywać korzystnego dla nas sojuszu z braćmi Konstancji...
- Więc jednak o to chodzi – stwierdziła z triumfem mała księżna. – Chcecie doprowadzić do rozwodu, nikogo nie urażając. To będzie rzeczywiście trudne. Zapewne liczysz, że dopomogę ci w tej sprawie? Jaką mi wyznaczyłeś rolę? Wiedźmy, która naprawi wasz błąd i rozbije nieudane małżeństwo? – spytała z drwiną.
- Jesteś kobietą wyższego umysłu – odparłem, patrząc jej prosto w oczy. – Trafnie oceniasz sytuację i dobrze wiesz, co należy w takich razach uczynić.
- Co prawda od początku nie wróżyłam zbyt dobrze temu źle dobranemu związkowi – zauważyła z lekkim westchnieniem. – Pamiętasz? Mówiłam ci to już podczas wesela. Biedna Konstancja... Nikt jej tutaj nie chce, choć niczym nie zawiniła. I cóż macie zamiar z nią począć?
- Gdybyś, jako doświadczona mężatka i ciotka, pomówiła życzliwie ze swoją krewną i doradziła jej na własnym przykładzie, iż w takiej sytuacji lepiej samej się usunąć z niechętnego jej dworu i wrócić pod opiekę braci, otrzymawszy zwrot posagu jako odszkodowanie, byłbym ci niesłychanie wdzięczny – oświadczyłem z powagą.
Zamyśliła się na chwilę, potem spojrzała na mnie z ledwie zauważalnym przebłyskiem ironii.
- Dobrze – zgodziła się wreszcie. – Pogadam od serca z moją bratanicą. Nie ręczę jednak za skutek owej rozmowy. Konstancja jest niesłychanie dumna i uparta, jak wszystkie panny z naszego rodu. Może nie zechcieć ustąpić.
- Powinna zrozumieć, że unieszczęśliwiłaby swoim uporem wszystkich, a zwłaszcza samą siebie – odrzekłem nieco oschle. – Lepiej żeby dobrowolnie opuściła Wrocław, bo jeśli nie...
- To brzmi jak otwarta groźba – zauważyła Eufrozyna, mierząc mnie spojrzeniem od stóp do głów. – Raz jeszcze pytam więc, co zamierzacie zrobić, kiedy usłyszycie odmowę? Konstancja podzieli los uduszonej przez własne sługi Ludgardy?

d374ken
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d374ken