Budzi się, leżąc na wznak. Nadal jest oszołomiony; nie od razu dociera do niego, że obok stoi tamten facet o czerwonej twarzy. W chwili, kiedy wreszcie go dostrzega – w tym pierwszym momencie świadomości – głowa tamtego eksploduje na tysiąc kawałków. Archie szarpie się całym ciałem, czując, jak obryzguje go krew i mózg, spływając mu po twarzy i piersi niczym struga ciepłych, gęstych wymiocin. Próbuje się odsunąć, ale tkwi w miejscu, przywiązany za ręce i nogi do jakiejś płaskiej powierzchni. Coś ohydnie gorącego osuwa mu się po twarzy i spada z mlaśnięciem na podłogę. Archie szamocze się w więzach aż do krwi. Bezskutecznie: nie ustępują. Odbija mu się żółcią, ale usta ma zaklejone taśmą, więc wszystko cofa się z impetem do gardła, wywołując kolejny atak mdłości. Oczy pieką go żywym ogniem. Nagle ją dostrzega; stoi nad ciałem tamtego faceta, trzymając w dłoni broń, która posłużyła jej do egzekucji.
— Chciałam, żebyś od razu zrozumiał, jak wiele dla mnie znaczysz — oznajmia. — Że jesteś jedyny i najważniejszy.
Po tych słowach odwraca się i wychodzi.
A on zostaje i zaczyna układać sobie w myślach ostatnie wydarzenia. Przełyka z trudem ślinę, siłą woli zmuszając się do zachowania spokoju. Rozgląda się dookoła. Jest sam. Tamten facet leży martwy na podłodze. Gretchen nie ma w pobliżu, tak samo nigdzie nie widać trzeciej osoby z samochodu. Puls łomocze z taką siłą, że Archie czuje już tylko krew tętniącą w żyłach. Czas płynie. Początkowo wydaje mu się, że leży w jakiejś sali operacyjnej. Pomieszczenie jest duże, rzęsiście oświetlone jarzeniówkami. Ściany wyłożone kafelkami z białej ceramiki, jak w metrze. Archie obraca głowę z boku na bok: dostrzega kilka tacek z różnymi instrumentami, jakąś medyczną, sądząc po wyglądzie, aparaturę, a na betonowej podłodze odpływ ściekowy. Jeszcze raz szarpie za więzy i zauważa, że jest przywiązany do szpitalnego łóżka na kółkach. Dwie rurki – kroplówka i cewnik – doprowadzają i odprowadzają płyny z jego ciała. W pomieszczeniu nie ma okien, a na obrzeżach świadomości snuje się ulotna woń poruszonej ziemi. Pleśń. Czyli
jesteśmy w piwnicy.
Archie zaczyna myśleć jak gliniarz. Zabójczyni, której szukał, torturowała wszystkie swoje ofiary. Zwłoki porzucała dopiero po kilku dniach. To znaczy, że ma jeszcze czas. Dwa dni. Może trzy. Wystarczy, żeby go tutaj znaleźli. Powiedział przecież Henry’emu, dokąd się wybiera, że umówił się z psychiatrą na konsultację w sprawie ostatniej ofiary. Chciał się z nią spotkać, wyjaśnić to dręczące przeczucie, które nie dawało mu spokoju, odkąd ją poznał. Na to, co się stało, nie był przygotowany, ale jego ludzie na pewno będą umieli połączyć fakty. Henry nie zawiedzie. Znają ostatnie miejsce jego pobytu, a po drodze dzwonił jeszcze do żony – to będzie ostatni kontakt z zaginionym. Ciekawe, ile czasu minęło, odkąd go porwano?
Wraca Gretchen. Staje po drugiej stronie Archiego, nie tam, gdzie leżą zwłoki, a krew wciąż sączy się na szarą, betonową podłogę. Przypomina mu się ich pierwsze spotkanie: przedstawiła się jako lekarz psychiatra, mówiąc, że zrezygnowała z praktyki zawodowej, bo chce napisać książkę. Wyczytała gdzieś o zespole Archiego i postanowiła zadzwonić, żeby zaproponować swoją pomoc. Śledztwo dało się im wszystkim mocno we znaki, a ona chciała się do nich przyłączyć. To nie będą porady, zastrzegła, tylko zwykła rozmowa. Dochodzenie ciągnęło się przez blisko dziesięć lat. Dwadzieścia trzy ofiary w trzech stanach. To się musiało odbić na całym zespole. Gretchen zaprosiła wszystkich chętnych na sesje grupowe. Żeby zwyczajnie sobie porozmawiać. Archie był zaskoczony, widząc, ilu detektywów do niej przyszło. Mogła to być zasługa jej niezwykłej urody, ale dziwna rzecz: te spotkania pomogły, mimo wszystko. Gretchen była bardzo dobra w swoim fachu.
Kobieta odchyla białe prześcieradło, pod którym leży Archie i odkrywa jego pierś, a on w tym momencie uświadamia sobie, że jest nagi. Nie wstydzi się tego. Tak po prostu jest. Czuje jej dłoń położoną płasko na swoim mostku. Wie, co to ma znaczyć. Ma w pamięci fotografie kryminologiczne, startą i przypaloną skórę na klatkach piersiowych ofiar. To część profilu mordercy, którego poszukiwali. Jeden z jej znaków rozpoznawczych.