Trwa ładowanie...
fragment
31-01-2015 15:37

Obiad w restauracji dla samotnych

Obiad w restauracji dla samotnychŹródło: Inne
d4899a7
d4899a7

Gdy Pearl Tull umierała, przyszło jej do głowy coś śmiesznego. Grymas przypominający uśmiech wykrzywił jej usta, a potem całym wysiłkiem woli spróbowała coś wyartykułować. Czuwający przy łóżku syn nadstawił ucha.
- Szkoda... - wyszeptała - ...szkoda, że nie masz...
Chciała powiedzieć, że szkoda, iż nie ma zapasowej matki, tak jak jego rodzice kiedyś ostanowili mieć zapasowe dzieci, gdy ich pierworodny obłożnie zachorował. Pierworodnym był Cody. Nie Ezra, który siedział teraz przy niej, ale Cody, z którym zawsze były kłopoty. Krnąbrny i późno urodzony. Postanowili wówczas, że więcej dzieci nie będzie. A potem Cody zachorował na koklusz. Był rok 1931 i koklusz to nie były przelewki. Pearl odchodziła od zmysłów. Wokół łóżeczka zawiesiła flanelowe kotary, porozstawiała rondle, patelnie, wiadra z wodą, nieustannie podgrzewaną na piecu. Unosiła flanele tylko po to, by wpuścić gorącą parę. Dziecko krztusiło się i charczało, jakby gardziołko miało zaczopowane ubitym żwirem. Skóra mu płonęła, a włoski lepiły się do skroni. Nad ranem zasnęło. Głowa Pearl opadła na oparcie bujaka i ona też zasnęła, z dłonią zaciśniętą na emaliowanej poręczy łóżeczka. Beck był w delegacji. Wrócił do domu, gdy najgorsze już minęło, a Cody przebierał nóżkami, kichał, pokasływał. Na co Beck nie
zwrócił zresztą najmniejszej uwagi.
- Chcę mieć więcej dzieci - powiedziała wtedy Pearl.
Zaskoczyło go to, ale rozpromienił się. Przypomniał tylko, że wcześniej nie chciała słyszeć o jeszcze jednym porodzie.
- Chcę mieć "zapasowe" dzieci - dodała myśląc, co by było, gdyby tak Cody umarł. Cóż by jej pozostało? Nie spłacony domek, takim nakładem sił doprowadzony do połysku, dziecięcy pokój z wierszykami z "Mamy Gąski", no i oczywiście Beck. Ale Beck był w Korporacji Tannera, a ta wymagała, by częściej bawił w rozjazdach niż w domu. A jeśli był już w domu, to i tak były mu w głowie tylko interesy. Kto dostanie podwyżkę, kogo wyleją, kto robi mu koło pióra i czy przypadkiem w tych ciężkich czasach także jemu nie pokażą drzwi.
- Jak mogłam myśleć, że jeden chłopak wystarczy? - żachnęła się Pearl.
Ale sprawy przybrały bardziej skomplikowany obrót, niż sądziła. Na świat przyszedł Ezra. Był taki słodki i nieporadny, że aż serce się krajało. Teraz miała nowy powód do niepokoju. Może lepiej było poprzestać na Codym? Sama nie wiedziała. No a potem pojawiła się Jenny. Dziewczynka, a więc okazja do przebieranek i układania loków w coraz to nowe fryzury. Pearl czuła, że dziewczynka to już nadmiar szczęścia. No ale skoro jest... Teraz, zamiast lękać się o jedynaka, miała na głowie trójkę. W sumie jednak był to dobry pomysł. Zapasowe dzieci niczym zapasowe koło w samochodzie lub fildekosowe pończochy, które dołączali gratis do każdej kupionej pary.
- Szkoda, że nie postarałeś się o zapasową matkę - powiedziała do syna, po czym głos odmówił jej posłuszeństwa.
Usłyszała, jak Ezra znów opada w fotel i przerzuca stronę gazety. Ostatni raz widziała go wyraźnie przed czterema laty. To był 1975 rok. Właśnie wtedy zaczął zawodzić ją wzrok. Najpierw wszystko jakby trochę zmatowiało. Poszła więc do lekarza, by zapisał jej szkła. Powiedział, że to "arterio coś tam" i że ma to jakiś związek z naczyniami. Dziewiąty krzyżyk na karku, to już nie pierwsza młodość. Ale jest to uleczalne. Odesłał ją do specjalisty, ten zaś do drugiego specjalisty, no i wyszło na to, że niewiele da się zrobić. Podobno jakiś feler w tylnej części gałki ocznej. - Za późno na części zamienne - powiedziała dzieciom.
Nadrabiała miną. Zawsze była twarda. Wydawało się, że pogodziła się z losem, w głębi ducha jednak nie dopuszczała do siebie myśli o ślepocie. Zawsze była twarda. Gdy kiedyś Beck jak zwykle bawił poza domem, przez półtorej doby zasuwała ze złamaną ręką, dopóki nie wrócił i nie zajął się przychówkiem. Był gdzieś w trasie, a ona nie znała nikogo w sąsiedztwie, więc jak tu prosić obcych ludzi o aspirynę, radę lub pomoc?
- Lekarze mówią, że ślepnę - powiedziała dzieciom, ale sama wcale w to nie wierzyła.

A wzrok zawodził ją coraz bardziej, coraz mniej światła, wszystko zaczynało rozmywać się i mętnieć. Z trudem już mogła rozpoznać twarz Ezry i jak przez mgłę widziała sylwetkę nabierającego tuszy, starzejącego się syna. Za to czuła płynące od niego ciepło, gdy siedząc obok na kanapie relacjonował jej program telewizyjny lub gdy jak przystało na dobrego syna, wyjmował z szuflady biurka stare rodzinne fotografie i ożywiał dla niej wspomnienia.
- Co tam masz, Ezra? - pytała.
- Jacyś ludzie na pikniku.
- Na pikniku? Opisz dokładniej.
- Biały obrus na trawie, wiklinowy koszyk, kobieta w bluzce z wykładanym kołnierzem.
- Pewnie ciocia Bessie.
- Nie, ciocię Bessie poznałbym zawsze.
- No to Elza, moja kuzynka. Zawsze lubiła wykładane kołnierze.
- Nie wiedziałem, że mama miała kuzynkę.
- Niejedną, Ezra, niejedną...
Przymknęła powieki i pogrążyła się w rozpamiętywaniu dawnych czasów. Kuzynki, ciocie, wujkowie i dziadek, od którego zalatywało zawsze kulkami na mole. Zaskoczyło ją, do jakiego stopnia pamięć ślepnie wraz z oczami. Twarze zmatowiały, głosy straciły brzmienie, odpłynął gdzieś zapach pomady i lawendy, a nawet kryształków w buteleczce, którą ta stara histeryczka Berta zawsze trzymała pod ręką na wypadek omdlenia.
- Miałam mnóstwo kuzynek.
I wszystkie sądziły, że siądzie na koszu. Traktowały ją poprawnie, obraźliwie poprawnie. Chichoty o cudzych ślubach i połogach ustały, gdy Pearl stała się potencjalną rywalką. Wtedy wujek Seward postanowił zafundować jej szkołę. Był to Meredith College w sąsiednim miasteczku. Mogła mieszkać w domu. Wujek Seward wolał nie ryzykować. Tylko tego by brakowało, żeby młoda osierocona siostrzenica wpakowała mu się na stancję do pokoju sąsiadującego przez ścianę z jego własną sypialnią. Na szczęście Pearl oznajmiła, że nie nadaje się do college˙u. Czuła, że byłoby to kuszenie losu.
W czym tkwił problem? Przecież nie była brzydka. Zgrabna, smukła, o jasnej cerze i blond włosach. Mogła się podobać. Ale jej loki wcześnie zaczęły tracić połysk, a w kącikach nerwowo zaciśniętych ust pojawiły się zmarszczki. Kawalerów miała więcej, niż potrafiłaby zliczyć, ale każdy z nich pojawiał się przelotem. Może nie potrafiła wymówić tego magicznego zaklęcia, które znał cały szpaler jej młodszych koleżanek, bezowocnie marzących o zamążpójściu. Może była zbyt spięta, zbyt zasadnicza. Może powinna pozwolić na obłapki, jak te głupie bliźniaczki Winstonów? Spytała wujka Sewarda, ale on tylko nabił fajkę i powiedział, że powinna pomyśleć o kursach dla sekretarek.

I wtedy poznała Becka Tulla. Miała trzydzieści lat, a on dopiero dwadzieścia cztery. Był akwizytorem w Korporacji Tannera. A Korporacja Tannera handlowała wtedy maszynami rolniczymi i ogrodniczymi na całym wschodnim wybrzeżu. Facet klasy Becka mógł z łatwością utrzymać i wychować na człowieka drugiego mniejszego Becka. Był wtedy smukły, czarne włosy zaczesywał zawadiacko w górę, a błękitnym okiem potrafił strzelić iście po filmowemu. Ktoś mógłby powiedzieć, że zanadto po filmowemu. Zachowywał się czasem jak amant i był znacznie od niej młodszy. Mówiono jej, jak kończą się takie związki. Ale czego to ludzie nie mówią? Była lekkomyślna, pełna życia i nadziei. Poznała go w kościele, w kościele baptystów pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego, do którego zajrzała zupełnie przypadkiem ze swą koleżanką Emmaline. Pearl nie była baptystką. Niby należała do anglikanów, ale w gruncie rzeczy uważała się za niewierzącą. Gdy weszła wtedy do baptystów i ujrzała, jak ten nieznajomy, prosto od fryzjera, w wyszczotkowanym
granatowym garniturze, prosi o głos, poczuła (może nieco zabobonnie), że to sami baptyści jej go zsyłają. Czy można było nie odwdzięczyć się im za taki dar? Ku oburzeniu całej rodziny zapisała się do baptystów i dopóki była z Beckiem, dopóty sumiennie uczestniczyła w ich obrządkach, byle tylko nagroda nie została jej odebrana. Teraz przyszło jej na myśl, że może miało to jednak coś wspólnego z wiarą.
Zaloty zaczęły się od czekoladek i kwiatów, a gdy sprawy przybrały już poważniejszy obrót, pojawiły się prospekty Korporacji Tannera. Opowiadał jej szczegółowo o swej funkcji i o perspektywach awansu. Komplementy wprawiały ją w zakłopotanie i dopiero w zaciszu własnego pokoju mogła się nimi cieszyć. Powtarzał, że nigdy dotąd nie miał do czynienia z tak kulturalną, ułożoną i wykwintną panienką z dobrego domu. Lubił kłaść jej drobną dłoń na swojej i delektować się różnicą ich rozmiarów. Jak na akwizytora był zadziwiająco taktowny i w przeciwieństwie do innych mężczyzn nigdy nie pchał się z łapami.

d4899a7
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4899a7

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj