"Normalni ludzie” Sally Rooney. Powieść, która podbiła serca czytelników w Polsce i na świecie
Powieść "Normalni ludzie” Sally Rooney podbiła świat. W Polsce również książkę przyjęto entuzjastycznie. Wojciech Szot, autor bloga Zdaniem Szota, nazwał "Normalnych ludzi” powieścią czasów Billie Eilish – bardzo trafnie wyłapując skalę kulturowego fenomenu.
Związana z tygodnikiem "Polityka” Justyna Sobolewska porównuje wrażliwość Irlandki do Zadie Smith, a rozmach powieści do "Korekt” Jonathana Franzena. Mnożą się chwytliwe epitety. "Salinger Instagrama”, "Jane Austen prekariatu”, żeby wymienić te najpopularniejsze. Każde poczytne medium poświęciło książce co najmniej parę słów, a centrum Warszawy jest zalepione plakatami z jej fenomenalną okładką.
Popularność zatacza szerokie kręgi. Błyskawicznie powstał serial na podstawie książki Rooney. Pisarka pracowała zresztą przy jego scenariuszu. Za całość odpowiada rodak Sally – Lenny Abrahamson, ceniony reżyser nominowany do Oscara, znany z takich filmów jak "Room” i "Frank”. W sieci krążą już trailery i wyglądają niezwykle obiecująco. Serial za chwilę będzie dostępny na platformie Hulu i w stacji BBC. Na polskie tłumaczenie czeka natomiast pierwsza powieść Rooney – "Conversations with friends". Widząc jednak skalę zainteresowania prozą Irlandki, możemy być pewni, że się go szybko doczekamy.
Zobacz zwiastun serialu:
W literaturze pięknej, co rusz ogłasza się kolejne wielkie gwiazdy i nadzieje pisarstwa. Stary marketingowy numer. Ale te prawdziwie perełki zdarzają się rzadko. Ostatnimi autorami, którzy jak Rooney, zdobywali gigantyczne zainteresowanie czytelników i poklask krytyki, byli Karl Ove Knausgård i Elena Ferrante.
Irlandka ma jednak inną od powyższych metodę. Nie pisze wielkich, wielotomowych powieści. Jej atutem jest konkret, zwięzłość. Znamy to i dobrze się w tym czujemy. "Sposób w jaki komunikujemy się online musiał wkraść się do pisania i codziennych rozmów" – mówi Ronney w wywiadzie. Życie w trybie online sięgnęło dalej. "Technologia wpłynęła również na budowanie powieści, trzeba się np. nauczyć konstruować dynamikę relacji, które, mimo że oparte tylko na pisaniu do siebie, są równoważne tym realnym".
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Ale czy naprawdę chodzi w tym wszystkim o internet? Nie do końca. "Intymność jest tym, do czego ciągle wracam. Intymność wraz z pożądaniem. Możesz być smutny, wściekły, szczęśliwy samotnie, ale pragnąć musisz zawsze kogoś". To słowa klucze do twórczości Rooney. Nie interesuje jej samowystarczalność i niezależność – można kontynuować – nie kręci przebojowość, dbanie o siebie, indywidualizm, ego. "Selfcare, selflove" – wszystkie te nowe słówka, które tak sprawnie wtłoczyliśmy sobie do głowy są mało warte. Człowiek zawsze tkwi w relacji z innym. Fakt, o którym cały czas trzeba przypominać. A przecież, jak mówi Rooney, "społeczeństwa ewoluowały odrzucając koncentrację na sobie. To jest wspólny punkt tak odległych religii jak np. buddyzm i chrześcijaństwo. Ludzie w różnych kulturach zawsze głęboko wierzyli w to, że najważniejsze jest doświadczanie siebie poprzez innego. Powinniśmy do tego wracać".
Zobacz wywiad z autorką:
Intymność Rooney ma oczywiście szersze znaczenie niż seksualność. To zbliżałoby ją do słynnej już czułości z mowy noblowskiej Olgi Tokarczuk. Intymność/czułość są całkiem na serio sposobami na przeciwstawienie się obecnemu światu, którym rządzi skrajny indywidualizm, pokoleniowy egoizm prowadzący planetę na skraj przepaści. Bo trzeba to powiedzieć wprost – Rooney, znów podobnie jak Tokarczuk, jest zdecydowaną antykapitalistką. Takie deklaracje cały czas drażnią wielu czytelników, ale jak napisał jeden z nich – "kapitalizm jest dla bohaterów Rooney tym, czym był katolicyzm dla bohaterów Joyce’a, starą wiarą, z którą trzeba walczyć”.
Sally Rooney, chcąc czy nie chcąc, staje się więc głosem pokolenia.
"Czuję lęk" – mówi – "gdy ktoś mnie tak określa. Jednego jestem pewna, nigdy nie chciałam mówić za kogoś innego. To jest tylko mój głos. Jestem gotowa ponosić porażki z powodu artystycznego wymiaru moich książek, ale ocenianie ich pod względem pokoleniowym, to dla mnie za dużo". Chyba już na to późno.
Są ludzie, którzy odkładają książki Rooney, ale nie dlatego że się nudzą, po prostu nie chcą, żeby się kończyły. To najczęściej rówieśnicy Irlandki. Inni, nieco starsi jak np. Marcin Meller we wpisie na Facebooku, dziękują jej za powrót do wszystkiego, co najpiękniejsze w życiu. Jeszcze inni, ci najmłodsi, być może dopiero czekają na rooneyowskie wtajemniczenie. Ale ono przyjdzie. Wszystko bowiem wskazuje na to, że pisarce w wyjątkowo uniwersalny sposób udało się uchwycić pewne proste marzenie o wspólnotowym spełnieniu. Świat zbyt często każe nam o nim zapominać.