Trójmasztowiec Sen Rheni mknął na północny wschód pod pełnymi żaglami. Kapitan Murl zaciskał dłonie na rufowym relingu, obserwując zbliżający się sztorm. Przeciążone do granic możliwości deski kadłuba poskrzypywały złowrogo, a liny śpiewały, wydając z siebie wysokie dźwięki, jakich Murl nigdy w życiu nie słyszał.
Sztorm rozpościerał się od południa niczym ściana nocy, nieprzerwana linia czarnych, skłębionych chmur wiszących nad smaganymi wichrem falami. To jednak nie burza niepokoiła kapitana Murla, bez względu na to, jak nienaturalne byłoby jej pochodzenie. Sen Rheni pływał już po najburzliwszych wodach znanych jakatańskim pilotom, od Morza Kalt na północy aż po słynne z porywistych pasatów wody na południe od Stratemu. To lazurowe iskry rozbłyskujące jak sople pośród fal u podstawy czoła burzy sprawiały, że strach zapuszczał palce w jego duszę. Nikt, kto widział je z tak bliska, nie wrócił żywy.
Murl i inni piloci zwali te istoty po prostu Jeźdźcami. Dla reszty ludzi były morskimi demonami albo Jeźdźcami Sztormu. Owe zrodzone z morza i lodu stworzenia uważały wąski przesmyk, którym płynął żaglowiec, za swój i nikomu nie pozwalały tędy przepływać. Jedynie jakatańscy przodkowie Murla wiedzieli, jakie ofiary należy złożyć, by móc się przedostać najkrótszą trasą na morza leżące na południe od wyspy Malaz. Dlaczego więc Jeźdźcy ich ścigali? Co zwabiło ich tak daleko na północ?
Murl odwrócił się plecami do gwałtownego wichru. Jego starszy kuzyn, Wybite Oko, starał się zachować kontrolę nad wielkim kołem sterowym. Rozstawił szeroko nogi, a jego ramiona drżały z wysiłku.
– Czyżbyśmy zapomnieli o jakiejś ofierze? – zawołał, przekrzykując wiatr.
Jego kuzyn potrząsnął głową, nie spuszczając jasnoniebieskiego oka z fal przed dziobem.
– Nie – odkrzyknął. – Złożyliśmy wszystkie. – Łypnął ze złością przez ramię. – Oprócz ostatniej.
Murl oddalił się zatrwożony i przeszedł na śródokręcie, posuwając się ręka za ręką wzdłuż sztormliny. Pokład pokryła już zdradliwa warstwa lodu. Niesione szkwałem okruchy szronu były ostre jak igły. Szyja i dłonie kapitana zrobiły się zupełnie czerwone. „Wszystkie oprócz ostatniej.” Tego rytuału nigdy dotąd nie odprawiał. Na zimne objęcia Chema, wszyscy w załodze byli jego krewniakami! Przypomniał sobie ten jeden raz, gdy był świadkiem rytuału: czarnowłosa głowa biednego chłopaka kołysała się na falach, a blade ręce pruły rozpaczliwie wodę. Zadrżał z zimna, a także od czegoś gorszego. Na to nie potrafi się zdobyć.
Murl przykucnął obok smukłej sylwetki przywiązanej do grotmasztu. Kobieta osunęła się bezwładnie, jakby spała. Wyciągnął odrętwiałą od zamarzających bryzgów dłoń i pogłaskał blady policzek.
Ach, Rheni, moja droga. Tak mi przykro. Tego było dla ciebie za wiele. Któż zdołałby uspokoić taki sztorm?
Rozległ się trzask pękającego lodu. Pierwszy oficer, Hoggen, łupnął mocno o maszt i otoczył go ramieniem.
– Mam kazać szykować broń?
Murl stłumił szalone pragnienie śmiechu. Przyjrzał się uważnie Hoggenowi, by się upewnić, że pierwszy oficer mówi poważnie. Niestety, na to wyglądało. W jego brodzie błyszczał biały szron, a oczy były pozbawione wyrazu. Można by pomyśleć, że już nie żyje. Murl jęknął w duchu.
– Zrób to, jeśli musisz. – Zerknął na szczyt masztu. Ktoś siedział na rei, ściskając grotmaszt nogami. Jego spodnie, koszulę i ramiona pokrywała błyszcząca warstwa lodu. – I każ młodemu Kretowi zleźć na pokład.
– Chłopak nie reaguje na polecenia. Chyba odwalił kitę z zimna.
Murl zacisnął powieki, by osłonić oczy przed morską pianą. Uścisnął mocno maszt.
– Zwalniamy – zauważył Hoggen bezbarwnym głosem.
Kapitan ledwie go słyszał w szumie wiatru. Czuł, że mokre łachy wyciągają z niego ciepło i życie. Drżał niepowstrzymanie.
– Na żaglach jest lód. Zaraz się zerwą.
– Trzeba go strącić młotkami.
– Jak chcesz, to spróbuj.
Hoggen zakasłał ochryple i zaczął się oddalać od masztu. Murl nadal się go trzymał. Pomyślał, że najlepiej będzie, jeśli zakończy życie w tym miejscu, obok Rheni, na statku, który nazwał na jej cześć. Można powiedzieć, że otaczała go rodzina, nawet wierny, marudny Hoggen był z nim spowinowacony przez małżeństwo. Murl spojrzał w dół. Jakże pragnął pogłaskać ją po długich, czarnych włosach, które drżały na wietrze z cichym stukiem niczym sople.