Trwa ładowanie...
fragment
18-03-2013 19:56

Niewinna krew

Niewinna krewŹródło: Inne
dqhtvxr
dqhtvxr

Pracownica socjalna była starsza, niż można się było spodziewać. Najprawdopodobniej anonimowy biurokrata podejmujący w tej kwestii decyzję sądził, że posiwiałe włosy i klimakteryczna otyłość dodadzą pewności siebie osobom adoptowanym w dzieciństwie, gdy stawiają się na obowiązkową rozmowę. Wszak ci ludzie odczuwają potrzebę nieustannego potwierdzania własnej wartości - owe pozbawione własnego miejsca na świecie jednostki, których pępowiną jest postanowienie sądowe. Gdyby było inaczej, nie wstępowaliby na trudną biurokratyczną drogę wiodącą ku ustaleniu własnej tożsamości. Pracownica socjalna przyoblekła twarz w rutynowy, dodający otuchy uśmiech.

- Nazywam się Naomi Henderson, a mam przyjemność z panną Philippą Rose Palfrey - powiedziała ściskając dłoń Philippy. - Niestety, na początek muszę panią poprosić o jakiś dowód tożsamości.

Philippa omal nie odrzekła: "Nazywają mnie Philippa Rose Palfrey, a jestem tu właśnie po to, aby ustalić swoją tożsamość". Pohamowała się jednak, czując, że taki pokaz afektacji nie byłby najlepszym początkiem rozmowy. W końcu obie znały powód, dla którego znalazła się tutaj, a jej zależało na tym, aby spotkanie zakończyło się pozytywnie. Chciała, aby spełniło jej oczekiwania, choć nie zamierzała zdradzać ich istoty. Rozpięła więc skórzaną torebkę i w milczeniu podała kobiecie paszport i świeżo otrzymane prawo jazdy.

[...] List, przypięty do okładki teczki, wyraźnie odcinał się ostrą bielą od urzędniczej szarości. Panna Henderson pocierała palcem jego krawędź. Było w tym liście coś, co wprawiało ją w zakłopotanie: może adres nadawcy, może jakość papieru, a może nazwisko przybranego ojca Philippy - Maurice˙a Palfreya. Przy ogromnej akcji autoreklamowej Maurice˙a i dzięki wielu publikacjom socjologicznym wypływającym z jego wydziału byłoby dziwne, gdyby doświadczona pracownica socjalna nie znała tego nazwiska. Philippa zastanawiała się, czy panna Henderson czytała jego "Teorię i technikę udzielania porad. Podręcznik dla praktyków", a jeśli tak, to w jakim stopniu precyzyjna analiza Maurice˙a, dotycząca różnic pomiędzy postępowym poradnictwem a terapią Gestalt, pomaga jej polepszać samopoczucie klientów. Swoją drogą, jakże znaczącym terminem w żargonie pracowników socjalnych jest słowo "klient".

dqhtvxr

- Myślę - odezwała się panna Henderson - że powinnam zacząć od poinformowania pani, w jakim stopniu mogę jej pomóc. Wie pani już zapewne wiele, ale nieraz przekonałam się w swojej praktyce, że dokładne wyjaśnienie pewnych kwestii zapobiega ewentualnym komplikacjom. Ustawa o dzieciach z tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego piątego roku wprowadziła istotne zmiany w przepisach dotyczących dostępu do aktów urodzenia. Na jej podstawie osoby adoptowane, które ukończyły osiemnasty rok życia, mogą zwrócić się do Centralnego Urzędu Rejestracji Ludności z prośbą o udzielenie wskazówek umożliwiających im dotarcie do oryginalnych aktów urodzenia. W chwili adopcji otrzymała pani nowy akt urodzenia, natomiast informacje dotyczące związków pomiędzy pani obecnym nazwiskiem, Philippa Rose Palfrey, a autentycznym aktem urodzenia trafiły jako poufne do Centralnego Urzędu Rejestracji Ludności. Właśnie te informacje urząd przekazuje na życzenie zainteresowanych. Ustawa stanowi też, że każda osoba adoptowana przed dwunastym
listopada tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego piątego roku, czyli przed wejściem ustawy w życie, musi odbyć rozmowę z pracownikiem socjalnym, zanim otrzyma te informacje. Wymóg ten został wprowadzony przez parlament w obawie przed nieprzewidzianymi skutkami regulacji prawnej działającej wstecz. Przez wiele lat naturalni rodzice oddawali dzieci do adopcji, adoptujący zaś mieli pewność, że tożsamość naturalnych rodziców na zawsze pozostanie tajemnicą. Przyszła tu pani dzisiaj po to, abyśmy wspólnie zastanowiły się nad konsekwencjami, jakie grożą pani, jej naturalnym rodzicom, i innym osobom w przypadku sfinalizowania pani poszukiwań, i aby informacje, które chce pani zdobyć i do których ma pani zresztą pełne prawo, zostały jej dostarczone jak najszybciej. Pod koniec tej rozmowy, jeśli nie zmieni pani zdania, będę mogła podać pani jej prawdziwe nazwisko, nazwisko pani naturalnej matki i być może ojca, a także nazwę sądu, w którym zarejestrowano dokumenty adopcyjne. Dostanie pani też formularz, który trzeba
wypełnić zwracając się do Centralnego Urzędu Rejestracji Ludności z prośbą o wydanie oryginalnego aktu urodzenia.

Taką przemowę panna Henderson wygłaszała już wielokrotnie i czyniła to bez zająknięcia, gładko. Nawet zbyt gładko.

- Zapomniała pani dodać - przerwała jej Philippa - że za akt urodzenia należy wnieść standardową opłatę wynoszącą dwa i pół funta. To niedużo. Czytałam tę brązową broszurę. Wszystko jest jasne.

- Dopóki nie ma komplikacji. Proszę mi powiedzieć, kiedy postanowiła pani rozpocząć starania o uzyskanie swojego aktu urodzenia? Z dokumentów wynika, że wystąpiła pani z wnioskiem zaraz po ukończeniu osiemnastu lat. Czy była to nagła decyzja, czy też myślała pani nad tym wcześniej?

dqhtvxr

- Zdecydowałam się, kiedy tylko uchwalono ustawę, w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym piątym roku. Miałam piętnaście lat i zdawałam egzaminy do szkoły średniej. Nie zastanawiałam się wtedy nad tym zbytnio. Po prostu pomyślałam, że jak tylko będzie to możliwe, podejmę starania.

- Rozmawiała pani na ten temat z przybranymi rodzicami?
- Nie. Nie jesteśmy, oględnie mówiąc, silnie zżytą rodziną.
Panna Henderson milczała przez chwilę.
- Do czego właściwie pani dąży? Chce pani tylko ustalić tożsamość naturalnych rodziców czy do nich dotrzeć?
- Chcę się dowiedzieć, kim naprawdę jestem. Nie ma sensu poprzestawać na ustaleniu dwóch nazwisk widniejących na akcie urodzenia. Może ich tam zresztą nie ma. Wiem, że jestem nieślubnym dzieckiem. Moje poszukiwania mogą się zakończyć fiaskiem. Wiem, że moja matka nie żyje, nie odnajdę jej więc, ale gdybym poznała jej tożsamość, miałabym ślad, po którym mogłabym trafić do ojca. Może on też nie żyje, choć nie sądzę, żeby tak było. Nie wiem dlaczego, ale jestem pewna, że ojciec żyje.

Większość swoich fantazji Philippa usiłowała jakoś osadzić w rzeczywistości, jedna tylko wizja była inna, szaleńczo nieprawdopodobna, pomimo upływu czasu wciąż pełna magnetyzmu i nieustannie ją prześladująca niczym starożytna religia, której archaiczne obrządki, kojąco znajome, choć nieco absurdalne, dają świadectwo istnieniu jakichś prawd podstawowych. Philippa nie potrafiła już sobie przypomnieć, dlaczego od samego początku umieściła tę scenę w XIX stuleciu, nie wiedziała też, dlaczego wizja uparcie tkwi w jej wyobraźni, mimo że tak wcześnie zrozumiała, iż dziewiętnastowieczna sceneria koliduje z datą jej urodzenia - rokiem 1960. Nie mogła uwolnić się od tego obrazu: jej matka w stroju wiktoriańskiej pokojówki, piękne złote włosy ukryte pod rurkowanym czepkiem ze wstążkami zdobionymi haftem angielskim - zjawiskowa postać na tle żywopłotu otaczającego ogród różany; ojciec w wytwornym stroju, dostojnie kroczący przez taras, a potem szeroką aleją zasnutą mgiełką rozsiewaną przez fontanny; opadający w dół
trawnik, mieniący się pawimi piórami, zalany światłem zachodzącego słońca; dwa cienie stapiające się w jeden, ciemna głowa pochylająca się ku złotej.

dqhtvxr

"Kochanie, nie pozwolę ci odejść. Pobierzmy się."
"Nie mogę, przecież wiesz, że nie mogę."
Miała zwyczaj wyczarowywać ulubione sceny w ciągu kilku minut poprzedzających zaśnięcie. A sen nadchodził skąpany w różanych płatkach. W najwcześniejszych snach ojciec nosił mundur, szkarłatno-złoty: obwieszona orderami pierś, szpada u boku. Kiedy nieco podrosła, wykreśliła te krępujące upiększenia. Wojskowy, nieustraszony miłośnik konnych polowań z ogarami, przemienił się w arystokratycznego naukowca. Właściwy sens sceny pozostał jednak nie zmieniony.

Kropla wody spłynęła po płatku róży. Philippa wpatrywała się w nią zafascynowana, pragnąc w duchu, aby kropla nie spadła. Na chwilę odbiegła myślami od tego, co mówi panna Henderson, teraz jednak z powrotem zmusiła się do skupienia. Pracownica socjalna pytała o przybranych rodziców.

- Czym się zajmuje pani matka?
- Moja przybrana matka gotuje.
- Chce pani powiedzieć, że pracuje jako kucharka? - Natychmiast zdała sobie sprawę, że brzmi to niemal obraźliwie, i dodała: - Gotuje zawodowo?
- Gotuje dla swojego męża, dla swoich gości i dla mnie. Poza tym jest sędzią w sądzie dla nieletnich, lecz wydaje mi się, że pracuje tam tylko po to, żeby sprawić przyjemność mojemu przybranemu ojcu. On wyznaje zasadę, że kobieta powinna mieć jakieś inne zajęcie poza domowymi, oczywiście pod warunkiem że nie będzie kolidować z zaspokajaniem jego wymagań. Ale gotowanie to jej hobby. Jest w tym tak dobra, że mogłaby gotować zawodowo, choć nie sądzę, żeby uczyła się tego gdziekolwiek... No, może na kursach wieczorowych. Zanim poślubiła mojego ojca, była jego sekretarką. Myślę, że gotowanie to jej pasja.

dqhtvxr

- No cóż, z punktu widzenia pani i jej ojca to chyba przydatna pasja?
Skłonność do traktowania ludzi lekko z góry pojawiała się w głosie panny Henderson prawdopodobnie zanadto podświadomie, by mogła nad tym zapanować. Philippa popatrzyła na nią kamiennym wzrokiem - nowe odkrycie dało jej poczucie przewagi.
- Tak, ojciec i ja jesteśmy bardzo łakomi. Możemy jeść do woli nie przybierając na wadze.
Dowodziło to chyba pewnego rodzaju apetytu na życie, nie pozbawionego jednak pewnej wybredności - obydwoje doceniali dobre jedzenie; być może folgowanie tej słabości pozwalało im żywić przekonanie, że można bez końca oddawać się jakiejś przyjemności, nic za to nie płacąc. Łakomstwo, w przeciwieństwie do seksu, nie rodziło żadnych zobowiązań, wyjąwszy zobowiązania wobec samego siebie, nie łączyło się też z przemocą, wyjąwszy przemoc wobec własnego ciała. Philippa znajdowała radość w swojej umiejętności smakowania potraw i napojów. Przynajmniej tę cechę trudno było wpisać w poczet zasług Maurice˙a. Nawet on, choć wyznawał zasadę, że człowiek jest w stanie przejąć niemal wszystko ze środowiska, w którym żyje, nie ośmieliłby się twierdzić, że zmysł degustatora bez trudu można nabyć. Odkrycie, że potrafi delektować się winem, że ma wrażliwe podniebienie, dało Philippie jeszcze jedno potwierdzenie odziedziczonego smaku. Przypomniała sobie swoje siedemnaste urodziny i trzy butelki wina o zasłoniętych etykietach.
Nie pamiętała, czy była wówczas z nimi Hilda. Zapewne musiała uczestniczyć w rodzinnej uroczystości, lecz w pamięci Philippy pozostał tylko Maurice i ona.

- A teraz powiedz, które najbardziej ci smakuje. Zapomnij o kwiecistości reklamówek i wyraź swoje zdanie własnymi słowami.

Ponownie dokonała degustacji, dłuższą chwilę przetrzymując wino w ustach i popijając wodę pomiędzy kolejnymi łyczkami; wydawało się jej, że tak właśnie powinna czynić. I cały czas wpatrywała się w jego jasne, wyzywające oczy.

dqhtvxr

- To.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Po prostu najbardziej mi smakuje.
On jednak oczekiwał bardziej przemyślanej opinii, dodała więc:
- Może dlatego, że nie potrafię oddzielić w nim smaku od zapachu i od wrażenia, które wywołuje w ustach. Nie są to doznania odrębne. To jakby trójca przyjemności.
Wybrała właściwe wino. Zawsze istniała odpowiedź prawidłowa i odpowiedź błędna. Był to jeszcze jeden egzamin, przez który przeszła zwycięsko, przesuwając się o kolejny stopień wyżej w skali aprobaty. Nie mógł całkowicie jej odtrącić, nie mógł jej odesłać; wiedziała o tym. Aktu adopcji nie można było unieważnić. Ta nieodwracalność właśnie zobowiązywała ją do ciągłego potwierdzania, że Maurice dokonał słusznego wyboru, że otrzymał towar wart uiszczonej opłaty. Hilda, która całe dnie spędzała w kuchni przygotowując dla nich posiłki, przy stole jadła i piła niewiele. Po prostu siedziała i niespokojnie obserwowała, jak wymiatają talerze do czysta. Ona dawała, oni brali. To było aż nadto jednoznaczne.

- Czuje pani do nich żal za to, że panią adoptowali? - zapytała panna Henderson.
- Nie, jestem im wdzięczna. Miałam dużo szczęścia. Nie czułabym się chyba dobrze w biednej rodzinie.
- Nawet gdyby panią kochano?
- A dlaczego miano by mnie kochać? Nie jestem osobą, która odruchowo budzi w ludziach ciepłe uczucia.
Nie mogła czuć się dobrze w biednej rodzinie, co do tego nie miała wątpliwości. Nie czuła się dobrze w żadnej z rodzin zastępczych, do których trafiała. Pewne zapachy - własnego ciała, śmieci gnijących przed restauracją, niemowlęcia w mokrych pieluszkach spoczywającego na kolanach matki, przyciskanego do jej piersi szarpnięciami autobusu - wywoływały w Philippie panikę, która jednak nie miała nic wspólnego z odrazą czy niesmakiem. Pamięć niczym reflektor dobywała z mroku utracony obszar jej jestestwa, odsłaniając sceny pełne kolorów jaskrawych jak z dziecięcych komiksów, przedmiotów o ostrych krawędziach, obrazów, które przez całe miesiące mogły spoczywać w zapomnieniu, nie zakorzenione w czasie i miejscu, nie zakorzenione w miłości.

- Kocha ich pani? Kocha pani przybranych rodziców?
Zamyśliła się. Miłość. Jedno z najbardziej zużytych słów. Heloiza i Abelard. Rochester i Jane Eyre. Emma i pan Knightly. Anna i hrabia Wroński. Nawet w odniesieniu do miłości heteroseksualnej słowo to miało znaczenie dokładnie takie, jakie chciał przypisywać mu człowiek.
- Nie. I nie sądzę, żeby oni kochali mnie. Ale właściwie pasujemy do siebie. To chyba wygodniejsze niż życie z ludźmi, których się kocha, a do których się nie pasuje.
- Bez wątpienia ma pani rację. Co pani wie o okolicznościach adopcji i o pani naturalnych rodzicach?
- To, co mogła mi powiedzieć przybrana matka. Maurice nigdy nie rozmawiał ze mną na ten temat. Mój przybrany ojciec jest wykładowcą uniwersyteckim, socjologiem. Jego pierwsza żona i ich syn zginęli w wypadku samochodowym, kiedy chłopiec miał trzy lata. To ona prowadziła. Maurice poślubił moją przybraną matkę dziewięć miesięcy później, a kiedy stwierdzili, że nie mogą mieć dzieci, znaleźli mnie. Przebywałam wtedy w rodzinie zastępczej, przejęli więc opiekę nade mną, a po pół roku wystąpili do sądu i uzyskali zgodę na adopcję. Była to umowa pozasądowa, nielegalna w świetle nowej ustawy. Nie wiem dlaczego, bo to moim zdaniem całkiem sensowny sposób załatwiania tych spraw. Ja w każdym razie nie mam powodu do narzekań.
- Ta metoda sprawdziła się w wypadku tysięcy dzieci i ich przybranych rodziców, ale wiąże się także z pewnymi niebezpieczeństwami. Nie chcemy wracać do czasów, kiedy nie chciane niemowlęta leżały w przytułkach w rzędach łóżeczek, a kandydaci na przybranych rodziców wybierali te, które im odpowiadały.
- A dlaczego nie? Moim zdaniem to jedyne rozsądne wyjście, dopóki dzieci są za małe, by wiedzieć, co się z nimi dzieje. Tak samo wybiera się szczenięta czy kociaki. Człowiek musi odczuwać jakąś potrzebę wzięcia dziecka, musi poczuć, że to jest właśnie ta istota, którą chce wychować, którą mógłby pokochać. Gdybym ja chciała adoptować dziecko, co nigdy nie nastąpi, na pewno nie życzyłabym sobie, żeby wyboru dokonał za mnie pracownik socjalny. Gdybyśmy nie zdołali się pokochać i chciałabym je oddać, groziłoby mi wykreślenie z rejestrów wydziału spraw społecznych jako jednej ze znerwicowanych egoistek, które pragną dziecka tylko dla własnej satysfakcji. A jakiż jest inny powód adoptowania dzieci?
- Może pragnienie ofiarowania im szansy na lepsze życie?
- Chyba raczej chęć odczucia satysfakcji, że dało się komuś taką szansę. W końcu wszystko sprowadza się do tego samego.
Panna Henderson nie próbowała obalić tej herezji. Teoria opieki społecznej była bezbłędna. Ostatecznie wszyscy jej praktycy stanowili warstwę kapłańską, duchowieństwo niewierzących. Uśmiechnęła się tylko i zapytała z pobłażaniem:
- Czy powiedziano pani cokolwiek o jej pochodzeniu społecznym?
- Tylko to, że jestem nieślubnym dzieckiem. Pierwsza żona mojego przybranego ojca pochodziła z arystokracji, była córką hrabiego i wychowała się w palladiańskim dworze w Wiltshire. Moja matka była tam pewnie jedną z pokojówek i zaszła w ciążę. Umarła wkrótce po moim przyjściu na świat i nikt nie wiedział, kim jest mój ojciec. Najwyraźniej nie był to służący, bo nie zdołałaby tego utrzymać w tajemnicy. Myślę, że należał do gości domu. Tylko dwie rzeczy pamiętam wyraźnie z dzieciństwa: ogród różany w Pennington i bibliotekę. Możliwe, że któryś z kamerdynerów w Pennington powiedział o mnie mojemu przybranemu ojcu, kiedy umarła jego pierwsza żona. On sam nigdy nie mówi nic na ten temat. Wszystko wiem od przybranej matki. Maurice uznał zapewne propozycję za sensowną, ponieważ byłam dziewczynką. Nie chciał, by nazwisko przejął chłopiec, który nie jest jego rodzonym synem. On przykłada wielką wagę do prawdziwych więzów krwi.

dqhtvxr

- To chyba zrozumiałe, prawda?
- Oczywiście. Dlatego właśnie tu jestem. Bardzo bym chciała wiedzieć, z kim łączą mnie prawdziwe więzy krwi. Dla mnie to jest ważne.
- Cóż, powiedzmy, że wydaje się pani ważne. - Wzrok panny Henderson padł na akta. Rozległ się szelest papieru. - Została pani adoptowana siódmego stycznia tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego dziewiątego roku. Miała pani wówczas osiem lat. To dosyć dużo.

- Uznali widać, że to lepsze rozwiązanie niż brać niemowlę i mieć perspektywę zarwanych nocy. Poza tym mój przybrany ojciec mógł się przekonać, że jestem zdrowa i umysłowo rozwinięta jak należy. Ryzyko nie było aż tak wielkie jak w wypadku niemowlęcia. Wiem, że przeprowadza się wszechstronne badania medyczne, ale nigdy nie ma stuprocentowej pewności, zwłaszcza co do inteligencji. A on nie zniósłby świadomości, że adoptował głupie dziecko.

- Czy coś takiego pani powiedział?
- Nie, sama do tego doszłam.
Jednego była pewna - że pochodzi z Pennington. Pamiętała z dzieciństwa, i to wyraźniej niż ogród różany, bibliotekę projektu Wrena. Stała w niej kiedyś pod bogato zdobionym siedemnastowiecznym sklepieniem, pełnym stiukowych girland i cherubinków, rozglądając się po olbrzymiej sali; widziała półki zastawione rzeźbami Grinlinga Gibbonsa, popiersia Roubiliaca przy szafach bibliotecznych - Homera, Dantego, Szekspira, Miltona. Widziała siebie stojącą przy wielkim stole do map i czytającą księgę. Tom był tak ciężki, że trudno było utrzymać go w dłoniach. Wciąż pamiętała ból nadgarstków i strach, że upuści wolumin. Była pewna, że towarzyszył jej tam prawdziwy ojciec, i że czytała mu na głos. Była tak pewna, że pochodzi z Pennington, iż czasami ulegała pokusie, by uwierzyć, że jej prawdziwym ojcem jest sam hrabia. Ta fantazja była jednak nie do przyjęcia, odrzuciła ją więc, wierna swojej pierwotnej wizji odwiedzającego domostwo arystokraty. Hrabia musiałby wiedzieć, że spłodził dziecko z jedną ze swoich służących, i
na pewno nie odepchnąłby jej tak całkowicie, nie zapomniał, próbowałby ją odnaleźć w ciągu tych osiemnastu lat. Nigdy nie wróciła do tamtego domu i nigdy nie wróci - kupili go Arabowie z przeznaczeniem na meczet. Kiedy miała dwanaście lat, wyszukała jednak w bibliotece westminsterskiej materiały na temat Pennington i przeczytała opis tamtejszej biblioteki. Znalazła też ilustrację. Potwierdzenie wyobrażeń przeszyło ją radosnym dreszczem. Było wszystko - stiukowe sklepienie, rzeźby Grinlinga Gibbonsa, popiersia, wszystko takie, jak pamiętała. Dziecko stojące przy stole do map, trzymające księgę w obolałych dłoniach, musiało więc istnieć.

Niemal nie słyszała dalszych porad. Panna Henderson wykonywała rzetelnie swoje obowiązki, przynajmniej w opinii Philippy. Nie było to jednak nic ponad przepisowe marudzenie, które miało służyć uspokojeniu sumienia niezbyt pewnych siebie prawodawców. Żaden z tak skrupulatnie przedstawionych argumentów nie mógł zachwiać jej w postanowieniu odnalezienia ojca. I dlaczegóż by ich spotkanie, choć tak spóźnione, miało być dla niego nieprzyjemne? Przecież ona nie przyjdzie z pustymi rękoma. Może złożyć mu u stóp swoje stypendium z Cambridge.

Z trudem wróciła do rzeczywistości i powiedziała:
- Uważam, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Sądzi pani, że mnie odwiedzie od zamiaru szukania ojca? Albo nasi prawodawcy uznają, że mam do tego prawo, albo nie. Niby mi je dają, ale równocześnie oficjalnie próbuje się mnie zniechęcić do poszukiwań, co wydaje mi się dość zawiłe nawet jak na nasz parlament. A może to skutek wyrzutów sumienia z powodu ustawy działającej wstecz?

- Parlament pragnie, żeby osoby adoptowane przemyślały dokładnie skutki swoich poczynań: co to może oznaczać dla nich i dla ich rodziców, zarówno przybranych, jak i naturalnych.

- Myślałam o tym wiele razy. Moja matka nie żyje, nie mogę jej więc skrzywdzić. Nie zamierzam też sprawiać kłopotu mojemu ojcu. Chcę wiedzieć, kim jest czy też był, jeśli już nie żyje. To wszystko. A jeśli żyje, chciałabym się z nim spotkać, ale nie mam zamiaru wpaść jak bomba na przyjęcie rodzinne, krzycząc donośnie, że jestem jego nieślubnym dzieckiem. I nie wiem, jaki związek mogłoby mieć to wszystko z moimi przybranymi rodzicami.

- Czy jednak nie byłoby rozsądniej omówić to najpierw z nimi?
- A co tu jest do omawiania? Ustawa daje mi prawo, a ja z niego korzystam.
Rozmyślając o tej rozmowie wieczorem w domu, Philippa nie mogła sobie przypomnieć chwili, kiedy przekazano jej upragnioną informację. Pracownica socjalna musiała coś powiedzieć. "Proszę, oto fakty, które pragnie pani poznać" byłoby zapewne zbyt pretensjonalne i teatralne jak na bezosobowy profesjonalizm panny Henderson. Jakieś słowa musiały jednak paść... A może po prostu wyłowiła z teczki dokument Centralnego Urzędu Rejestracji Ludności i podała jej w milczeniu?

Philippa trzymała go w dłoniach, patrząc nań z niedowierzaniem, i myślała tylko o tym, że doszło do jakiejś urzędniczej pomyłki: na formularzu widniało nie jedno, lecz dwa nazwiska. Naturalnymi rodzicami Philippy mieli być Mary Ducton i Martin John Ducton. Odczytała cicho nazwiska. Nic dla niej nie znaczyły, nie budziły żadnych skojarzeń, nie przywoływały żadnych wspomnień. Wtedy pojęła, co musiało się stać.

- Pewnie wydali matkę za mąż, kiedy stwierdzili, że jest w ciąży - powiedziała. - Pewnie za kogoś ze służby. W Pennington od wieków załatwiano sprawy w taki właśnie taktowny sposób. Ale nie miałam pojęcia, że oddano mnie do adopcji jeszcze przed śmiercią matki. Musiała wiedzieć, że nie zostało jej wiele życia, i chciała mieć pewność, że będzie mi dobrze. No i oczywiście skoro wydano ją za mąż przed moim przyjściem na świat, jej męża wpisano jako mojego ojca. Nominalnie jestem więc chyba ślubnym dzieckiem. To nawet lepiej, że miała męża. Martin Ducton, zanim zgodził się na ślub, musiał wiedzieć, że ona jest w ciąży. Być może przed śmiercią wyjawiła mu nawet, kto był moim prawdziwym ojcem. Teraz powinnam więc odnaleźć Martina Ductona.

Wzięła torebkę, wyciągnęła dłoń i pożegnała się. Ledwie słyszała słowa panny Henderson, oferującej ewentualną pomoc w przyszłości, powtórzoną radę, aby omówiła swoje poczynania z przybranymi rodzicami, i wyrażoną z łagodnym naciskiem sugestię, że jeśli chce odnaleźć ojca, powinna uciec się do pomocy pośrednika. Niektóre z tych słów dotarły jednak do świadomości Philippy.

- Każdemu niezbędne są do życia fantazje. Życie bez marzeń jest trudne i bolesne, jest czymś w rodzaju śmierci duszy.
Uścisnęły sobie dłonie i Philippa, spoglądając uważnie na pannę Henderson, po raz pierwszy zobaczyła w niej kobietę. Dostrzegła w jej spojrzeniu coś, co mogłaby błędnie odczytać jako litość, gdyby do tej pory nie zdołała wyrobić sobie o niej opinii.

dqhtvxr
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dqhtvxr