Trwa ładowanie...
fragment
02-04-2012 12:22

Niemiecka jesień. Reportaż z podróży po Niemczech

Niemiecka jesień. Reportaż z podróży po NiemczechŹródło: Inne
dmcvoy7
dmcvoy7

Niemiecka jesień

Od słynnego przemówienia Churchilla zapowiadającego zwycięstwo, gdy opadną liście z drzew, niemieckie liście opadły już trzeci raz. Jesień 1946 roku była ponura, deszczowa i chłodna, w Zagłębiu Ruhry panował głód i kryzys, a w pozostałych częściach dawnej Trzeciej Rzeszy głód bez
kryzysu. Do stref zachodnich przez całą jesień przybywały pociągi z uchodźcami ze wschodu. Obdarci, głodni i niechciani, gnieździli się w ciemnych cuchnących barakach kolejowych lub w wysokich pozbawionych okien olbrzymich bunkrach o wyglądzie czworokątnych zbiorników
gazu, wznoszących się jak potężne pomniki klęski w zrujnowanych niemieckich miastach. Ci ludzie, pozornie niewiele znaczący, mimo milczenia i biernej uległości nadali owej jesieni koloryt ciemnej goryczy. Nabrali znaczenia nie tylko przez to, że wciąż przyjeżdżali i przyjeżdżali, lecz również przez swoją liczebność. Nie mimo milczenia, ale właśnie z jego powodu, gdyż nic, co jest wypowiedziane, nie zawiera w sobie takiego ładunku zagrożenia, jak to, czego się nie ujmuje
w słowa. Ich obecność była nienawistna i zarazem mile widziana, nienawistna, gdyż nowo przybyli nie przywozili ze sobą niczego poza głodem i pragnieniem, mile widziana, gdyż dostarczała pożywki do podejrzeń, które chętnie żywiono, i zwątpienia, któremu się chętnie poddawano.

Zresztą każdy, kto przeżył ową niemiecką jesień, musiał przyznać, że nieufność była uzasadniona, a przygnębienie zrozumiałe. Nie ulega wątpliwości, że niekończące się chmary uchodźców, zalewające niemieckie niziny od dolnego Renu i Łaby do wietrznego płaskowyżu wokół Monachium, stanowiły najważniejsze zagadnienie w polityce wewnętrznej kraju, który takowej nie posiadał. Drugim równie ważnym problemem wewnętrznym był deszcz, który zalewał zamieszkane piwnice w Zagłębiu Ruhry do wysokości dwóch stóp.

(Człowiek się budzi, jeśli w ogóle zmrużył oko w zimnym łóżku bez przykrycia, i brodząc w wodzie powyżej kostek, usiłuje rozpalić ogień kilkoma wilgotnymi gałęziami ze zbombardowanego drzewa. Gdzieś z tyłu, w wodzie, słychać dorosły gruźliczy kaszel dziecka. Gdy uda się w końcu rozniecić ogień w piecyku wydobytym z narażeniem życia z walącej się ruiny, pod którą już od kilku lat leży pogrzebany jego właściciel, piwnica napełnia się dymem i kaszlący kaszlą jeszcze bardziej. Na płycie stoi garnek z wodą – wody jest tu pod dostatkiem – człowiek schyla się i wyławia kilka ziemniaków leżących na niewidocznej podłodze. Stojąc w wodzie powyżej kostek, wkłada ziemniaki do garnka i czeka, aż staną się jadalne, mimo że już od początku były zmarznięte).
Lekarze, którzy opowiadają zagranicznym korespondentom, jak żywią się całe rodziny, twierdzą, że trudno opisać, co ludzie wkładają do garnka. Ale i to, tak samo jak ich egzystencję,
da się opisać. Mięso niewiadomego pochodzenia, które w ten czy inny sposób udaje im się zdobyć, lub brudne jarzyny, Bóg jeden wie skąd wzięte, można opisać, są nad wyraz nieapetyczne, ale nieapetyczne daje się opisać. To samo dotyczy twierdzenia, że nie da się opisać, jak cierpią dzieci
mieszkające w owych basenach. Jeśli się tylko chce, można to zrobić znakomicie, na przykład tak: ktoś, kto stoi w wodzie przy piecyku, zostawia go na pastwę losu, podchodzi do łóżka z trójką kaszlących dzieci i każe im natychmiast zbierać się do szkoły. W zadymionej piwnicy jest zimno i głodno, dzieci, które spały w ubraniu, idą w wodzie sięgającej niemal cholewek zniszczonych butów przez piwniczny korytarz, gdzie śpią ludzie, po ciemnych schodach, na których śpią ludzie,
i wychodzą na dwór, gdzie panuje wilgotna niemiecka jesień. Do rozpoczęcia szkoły pozostały dwie godziny i nauczyciele opowiadają przyjezdnym cudzoziemcom o nielitościwych rodzicach wypędzających dzieci na ulicę. Można by jednak zapytać nauczycieli, co w tym przypadku oznacza
litościwość. Pewien nazistowski aforyzm mówił, że litościwość kata polega na szybkim, a może pewnym ciosie. Litościwość rodziców wygania dzieci ze stojącej w domu wody na deszcz, z przejmującej piwnicznej wilgoci w uliczną szarugę. Rzecz jasna, nie idą do szkoły, nie tylko dlatego, że szkoła jest zamknięta, ale również dlatego, że „zbierajcie się do szkoły” to eufemizm, jeden z wielu stworzonych przez ubóstwo na użytek tych, którzy muszą się posługiwać jego językiem. Wychodzą z domu, żeby kraść lub zdobyć coś do jedzenia, uciekając się do kradzieży albo jakimś bardziej niewinnym sposobem, jeżeli takowy istnieje. Można by opisać „nieopisaną” poranną wędrówkę trójki dzieci trwającą aż do rzeczywistego otwarcia szkoły, a potem wywołać ciąg „nieopisanych” obrazów z ich pobytu w klasie, gdzie szkolne tablice zamykające otwory okienne chronią przed napływem zimnego powietrza, zasłaniając przy tym dzienne światło, w związku z czym przez cały dzień pali się lampa, a jej światło jest tak słabe, że z największym
trudem można odcyfrować tekst na tablicy; widok ze szkolnego podwórka, otoczonego z trzech stron wysokimi na trzy metry zwałami ruin, które to ruiny służą jako szkolne ubikacje.
Jednocześnie wypadałoby opisać „nieopisane” życie tych, którzy spędzają dzień w domu, w wodzie, albo „nieopisane” uczucia przepełniające matkę trojga dzieci, kiedy pytają ją, dlaczego nie umaluje się jak pani Schulze, żeby potem dostać czekoladę i konserwy od alianckiego żołnierza.
A szczerość i upadek moralny w zalanej wodą piwnicy są „nieopisane”, więc matka odpowiada, że nawet żołnierze wyzwoleńczej armii nie są aż tak litościwi, żeby połaszczyć się na niedomyte, wycieńczone, szybko starzejące się ciało, kiedy w mieście jest mnóstwo ciał młodszych, silniejszych i bardziej zadbanych.

Nie ulega wątpliwości, że owe piwnice były tej jesieni sprawą największej politycznej wagi. Druga taka sprawa to zieleniące się w ruinach Dusseldorfu i Hamburga trawa, krzaki i mech. (Pan Schumann już trzeci rok mija w drodze do banku pobliskie ruiny i dzień w dzień spiera się z żoną
i kolegami z pracy, czy zieleń jest oznaką postępu, czy regresu). Dwa inne łatwo dostrzegalne zjawiska, które odcisnęły piętno na owej niemieckiej jesieni, to blade twarze ludzi mieszkających już czwarty rok w bunkrach, jak ryby wynurzające się na powierzchnię, aby zaczerpnąć powietrza,
oraz zdumiewająco czerwone twarze niektórych dziewcząt, obdarowywanych kilka razy w miesiącu czekoladą, pudełkiem chesterfieldów, wiecznymi piórami i mydłem. Tak było również ubiegłej zimy, wiosną i latem, aczkolwiek w mniejszym stopniu, gdyż sytuacja pogarszała się za sprawą nieprzerwanie napływających uchodźców ze wschodu. Jak wiadomo, wyliczanki są nudne, zwłaszcza jeżeli dotyczą nudnych kwestii, jednak w szczególnych przypadkach wyliczanie wydaje się niezbędne. Aby zrozumieć nastrój rozgoryczenia wobec aliantów połączony z pogardą dla
siebie, apatię i ogólną skłonność do porównań na niekorzyść obecnego stanu rzeczy, co tej ponurej jesieni z pewnością uderzało przybysza z zewnątrz, trzeba mieć na uwadze wiele konkretnych okoliczności. Nie należy zapominać, że wypowiedzi świadczące o niezadowoleniu, czy wręcz nieufności do zwycięskich mocarstw nie padały w próżni ani ze sceny teatru o ideologicznym profilu, lecz z rzeczywistych piwnic w Essen, Hamburgu czy Frankfurcie nad Menem.

dmcvoy7

W jesiennym obrazie rodziny w zalanej wodą piwnicy jest miejsce również dla dziennikarza, który ostrożnie łapiąc równowagę na rozłożonych deskach, przeprowadza wywiad z członkami rodziny na temat nowo powstałej niemieckiej demokracji, ich oczekiwań i marzeń – a przede wszystkim
pyta, czy było im lepiej za Hitlera. Usłyszawszy odpowiedź, składa ukłon pełen wściekłości, odrazy i pogardy, wycofuje się pospiesznie z cuchnącego pomieszczenia i zajmuje miejsce w wynajętym angielskim aucie lub amerykańskim jeepie i po półgodzinie, sącząc drinka lub pijąc dobre niemieckie piwo w hotelowym barze, przelewa na papier dywagacje pod tytułem Niemiecki nazizm wciąż żyje.

Opinia puszczona w świat przez tego i wielu innych dziennikarzy oraz zagranicznych przybyszy o nastrojach w Niemczech owej trzeciej jesieni jest, rzecz jasna, na swój sposób prawdziwa. W rezultacie świat uznał ją za swoją. Pytano Niemców w piwnicy, czy było im lepiej za Hitlera, a oni
odpowiadali: tak. Jeśli zapytać tonącego, czy było mu lepiej, gdy stał na brzegu, tonący odpowie: tak. Jeśli zapytać kogoś, kto głoduje, jedząc dwie kromki chleba dziennie, czy było mu lepiej, kiedy głodował przy pięciu kromkach, na pewno usłyszy się to samo. Każda analiza niemieckich
poglądów przeprowadzona tamtej ciężkiej jesieni – której czasowe granice należy oczywiście przesunąć do chwili obecnej, ponieważ nadal występują te same ostre przejawy biedy i niedostatku – będzie głęboko nieprawdziwa, o ile nie potrafi utrwalić zarazem obrazu środowiska, sposobu życia, na jaki skazani są ci, o których mowa. Renomowany francuski dziennikarz radził mi z czystej życzliwości, w imię obiektywizmu, bym czytał niemieckie gazety, zamiast chodzić
po niemieckich mieszkaniach i zaglądać do niemieckich garnków. Zdaje się, że znaczna część światowej opinii publicznej podziela to przekonanie, dlatego żydowski wydawca pan Gollancz z Londynu oświadczył po podróży do Niemiec jesienią 1946 roku, że „wartości świata zachodniego
są w niebezpieczeństwie” – wartości oparte na szacunku dla ludzkiej osoby, nawet jeżeli straciła ona prawo do naszej sympatii i współczucia, to znaczy naszej zdolności do reagowania na cierpienie, zawinione lub nie.

Nieraz słychać opinie, że przedtem żyło się lepiej, lecz nie bierzemy pod uwagę sytuacji życiowej tego, kto je wypowiada, i słuchamy ich, jak gdyby płynęły z eteru. Nazywamy to bezstronnością, jako że nie potrafimy sobie owej sytuacji wyobrazić, co więcej, z przyczyn natury moralnej bylibyśmy skłonni takowe wyobrażenie odrzucić, gdyż mogłoby wywołać niestosowne współczucie. Analizujemy; w rzeczywistości jednak analizowanie opcji politycznej człowieka głodnego, bez przeprowadzenia analizy samego głodu, jest tylko wymuszeniem.

Nie ulega wątpliwości, że ocena okrucieństw, których dopuścili się Niemcy w Niemczech i poza ich granicami, musi być jednoznaczna, gdyż okrucieństwo, bez względu na to, w jaki sposób i przez kogo zostało popełnione, musi być ocenione jednoznacznie. Inna sprawa, czy słuszne jest
postrzeganie niemieckiego cierpienia, które między innymi opisuje niniejsza książka, jako nieuchronnej i naturalnej konsekwencji klęski poniesionej w wojnie zaborczej. Z punktu widzenia prawa takie podejście jest w najwyższym stopniu błędne, gdyż w przeciwieństwie do niemieckich
okrucieństw niemiecka nędza jest powszechna. Co więcej, kodeks prawny nie przewiduje kar w postaci głodu i zimna, z tej samej przyczyny, z jakiej nie karze torturami i biciem, zaś wyrok wydany z pobudek moralnych, skazujący oskarżonych na nieludzkie bytowanie, czyli takie,
które narusza ludzką godność, zamiast ją potwierdzać – co powinno być niesformułowanym wprost celem ziemskiej sprawiedliwości – sam podważa swoje prawo do istnienia. Dla samej zasady winy i odpłaty można by znaleźć cień usprawiedliwienia, gdyby sądzący wyznawali zasady całkowicie
odmienne od tych, które spowodowały, że większość Niemców czuła się tamtej jesieni jak w zimnym deszczowym piekle. Tak jednak nie jest: powszechne oskarżenie niemieckiego narodu dotyczy w istocie posłuszeństwa ad absurdum, posłuszeństwa nawet w przypadku, gdy nieposłuszeństwo byłoby jedynym zachowaniem godnym człowieka. Ale czy w gruncie rzeczy takie posłuszeństwo nie jest typowe dla stosunków jednostki z władzą we wszystkich krajach na świecie? Nawet w państwach bardzo łagodnego przymusu nie da się uniknąć sytuacji, kiedy obywatelski obowiązek posłuszeństwa wobec państwa koliduje z obowiązkiem miłości lub szacunku dla drugiego człowieka (komornik, który wyrzuca na ulicę meble rodziny, oficer, który pozwala na śmierć podwładnego w walce wcale go niedotyczącej). Na dobrą sprawę istotą rzeczy jest zgoda
na przymus posłuszeństwa. Gdy raz damy na to przyzwolenie, okaże się wkrótce, że państwo żądające posłuszeństwa posiada środki, aby je wymusić w najbardziej odrażających
sytuacjach.

dmcvoy7

Posłuszeństwo wobec państwa jest niepodzielne.

Dlatego też dziennikarz, który wycofał się z przepełnionej wodą piwnicy w Zagłębiu Ruhry, jeżeli jego reakcję spowodowały świadome moralne zasady, jest osobą niemoralną, obłudnikiem. Uważa się za realistę, ale nikt nie jest mniejszym realistą niż on. Usłyszał na własne uszy, jak wygłodzona
rodzina przyznała, że było jej lepiej za Hitlera. Kiedy usłyszał to samo z ust wielu innych rodzin w wielu innych, może nieco lepszych piwnicach lub pomieszczeniach, doszedł do wniosku, że naród niemiecki jest w dalszym ciągu zainfekowany nazizmem. Jego brak realizmu polega na tym, że traktuje Niemców jak promieniujący nazistowskim chłodem monolit, a nie jak zbiorowisko głodnych i przemarzniętych ludzi. Szczególnie oburza go odpowiedź na nieprecyzyjne pytanie, gdyż jego zdaniem ludzie z piwnic powinni wyciągać polityczną nauczkę z piwnicznej wilgoci,
gruźlicy, braku odzienia, żywności i ogrzewania. Główny sens tej nauczki zawiera się w tym, że polityka Hitlera i ich w niej udział, który umożliwił jej realizację, zrujnowały im życie i tym samym strąciły do zalanych wodą piwnic. Przyjmując, że taka jest prawda, samo postawienie problemu
wskazuje na brak realizmu i nieznajomość mechanizmów psychologicznych.

Od ludzi, którzy dopiero co przecierpieli tę niemiecką jesień, żądano, by swoją niedolę traktowali jak nauczkę. Zapomniano, że głód jest bardzo złym nauczycielem. Ktoś naprawdę głodny i całkowicie bezradny nie wini za to, że głoduje, siebie, lecz tych, od których, jak sądzi, powinien oczekiwać pomocy. Głód nie pobudza również do analizowania związku przyczynowego – człowiek nieustannie głodny widzi jedynie związek, który ma pod ręką, co w tym przypadku oznacza, że wini tych, którzy obaliwszy reżim zapewniający mu wyżywienie, nie są w stanie zapewnić mu
warunków, w jakich żył przedtem.

dmcvoy7

Nie jest to oczywiście moralny sposób rozumowania, ale głód nie ma nic wspólnego z moralnością. „Erst kommt das Fressen, dann die Moral”. Operę za trzy grosze wystawiano jesienią w wielu miejscach w Niemczech i przyjmowano ją z zachwytem, lecz innego rodzaju niż kiedyś: to, co dawniej było zjadliwą krytyką społeczną, apelem o społeczną odpowiedzialność, sformułowanym z diabelską przenikliwością, przerodziło się w apologię nieodpowiedzialności. Równie marnym pedagogiem jest wojna. Kiedy zapytać Niemca z piwnicy, jaką naukę wyniósł z wojny, nie usłyszymy niestety, że nauczyła go nienawiści i pogardy dla reżimu, który ją wywołał, a to z tej prostej przyczyny, że życie w śmiertelnym niebezpieczeństwie może nauczyć najwyżej
dwóch rzeczy: strachu i umierania.

Jednym słowem położenie, w jakim znajdował się niemiecki naród jesienią 1946 roku, nie dostarczało przybyszowi z zewnątrz moralnych przesłanek do wyciągania jakichkolwiek wniosków na temat jego politycznych zapatrywań. Głód jest rodzajem braku równowagi, nie tylko fizycznej, ale również psychicznej, i pozostawia bardzo niewiele miejsca na głębszą refleksję. Dlatego też słyszeliśmy wiele rzeczy budzących niesmak, które mimo wszystko nie uprawniają nas w obecnej
sytuacji do wydawania jednoznacznych ocen. Ja sam nie słyszałem nic bardziej odrażającego niż wypowiedź pewnego dyrektora banku w Hamburgu, którego zdaniem Norwedzy powinni być w gruncie rzeczy wdzięczni za niemiecką okupację, gdyż zyskali dużo nowych szlaków górskich!
Apatia i cynizm („…dann kommt die Moral”) cechowały reakcję na dwa najważniejsze polityczne wydarzenia: egzekucje w Norymberdze i pierwsze wolne wybory. W Hamburgu szare gromady ludzi stały przed tablicami, które obwieszczały wykonanie wyroków. Nikt nic nie mówił. Ludzie czytali i szli dalej. Ich twarze nie były nawet poważne, tylko obojętne. Co prawda piętnastego października do szkoły dla dziewcząt w Wuppertalu uczennice przyszły w czarnych strojach, na moście w Hanowerze ktoś w nocy wymalował wielkimi białymi literami „Norymberga tfu”, a przed plakatem na stacji U-Bahnu przedstawiającym bombardowanie jakiś mężczyzna chwycił mnie za rękaw i zasyczał: „Tych, którzy to zrobili, na pewno nie postawią przed sądem”. To jednak były tylko wyjątki potwierdzające niemiecką obojętność. W martwej ciszy Berlina dwudziesty dzień października, dzień narodzin wolnych wyborów, wyglądał jak każda inna martwa niedziela. Gromady milczących wyborców nie okazywały nawet cienia entuzjazmu czy radości.
(...)

dmcvoy7
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dmcvoy7