Rozmawiamy z Białorusinami, którzy uciekli właśnie z Mińska i znaleźli azyl w Polsce. - Skomentujesz coś na Facebooku i już milicja zaprasza cię do samochodu, jedziesz z nimi na przesłuchanie. W domu przetrząsną ci nawet szafki z bielizną - opowiadają.
Cały świat śledził ucieczkę białoruskiej biegaczki Krysciny Cimanuskiej, która w czasie olimpiady w Tokio zgłosiła się do polskiego konsulatu, następnie poleciała do Wiednia, a stamtąd do Warszawy.
To najbardziej spektakularna ucieczka z Białorusi w ostatnich miesiącach: w świetle kamer, z igrzysk, na oczach świata. Ale podobnie jak Cimanouska z Białorusi uciekają do Polski setki mieszkańców kraju rządzonego przez reżim Łukaszenki.
Łukaszenka, który rządzi od 1994 r., zamknął niedawno niezależny portal informacyjny TUT.BY; wysłał do kolonii karnej dwie młode dziennikarki Biełsatu Katię Andrejewą i Darię Czulcową; ściągnął na ziemię samolot Ryanaira, którym leciał opozycjonista Roman Protasewicz. W więzieniu siedzi Siergiej Cichanouski, popularny bloger, były kandydat na prezydenta Białorusi, mąż liderki opozycji Swiatłany Cichanouskiej. Inny opozycjonista, Wiktor Babariko, został skazany na 14 lat. Liczbę więźniów politycznych ocenia się na 530 osób, a osób czasowo zatrzymanych lub aresztowanych w przeciągu roku na 35 tys.
Tysiące Białorusinów opuszcza kraj. Poniżej rozmowa z tymi, którzy niedawno uciekli z Mińska, po cichu, bez rozgłosu i dostali w Polsce wizy humanitarne. Mieszkają teraz w Polsce. Opowiadają, jak gwałtowne nasilenie represji spowodowało, że spakowali wszystkie rzeczy do bagażnika samochodu i wyjechali, przez Rosję i Ukrainę, do Polski.
To małżeństwo w średnim wieku: Svetlana i Pawieł (nie chcieli, ze względów bezpieczeństwa, podawać nazwiska). Ona zajmowała się marketingiem w firmie kosmetycznej, on jest emerytowanym żołnierzem.
Sebastian Łupak: Dlaczego zdecydowaliście się uciec z Mińska?
Svetlana: 25 marca mieliśmy przeszukanie w mieszkaniu, po którym męża zabrała milicja. Stwierdziliśmy, że robi się dla nas niebezpiecznie i że następnym krokiem reżimu może być więzienie. Siedziałam już wcześniej w 2010 r. i nie chciałam tam wracać.
Jak wyglądało przeszukanie?
Svetlana: Przyszło pięciu panów z nakazem. Przez trzy godziny przeszukiwali nasze 30 metrów kwadratowych. Oficjalnie szukali broni, narkotyków oraz "materiałów ekstremistycznych". Takie materiały ekstremistyczne to historyczna, biało-czerwono-biała flaga Białorusi, biało-czerwono-białe wstążeczki, symbole opozycji. Podnosili dywany, odsuwali kanapy, szukali w szafkach z bielizną, przetrzepali wszystkie książki. Profesjonalna robota.
Potem kazali podpisać protokół i zakazali nam opowiadać komukolwiek o tym przeszukaniu. Jak opowiemy, będzie dodatkowa sprawa karna. Na koniec zabrali komputer, aparat fotograficzny i nasze telefony komórkowe. Nie miałam nawet jak zadzwonić do córki, aby jej opowiedzieć, co się stało. Zabrali nam nawet biało-czerwono-białe wstążeczki i torbę w tych samych kolorach oraz spisane na kartce teksty piosenek.
Pawieł: A mnie zabrali na komisariat. Akurat w komputerze miałem wgrane wszystkie zdjęcia z protestów. Zrozumiałem, że robi się bardzo niebezpiecznie.
Przesłuchanie trwało pięć godzin. Zaproponowali mi przy herbatce, abym przyłączył się do nich. "Skoro jesteś taki aktywny, pełen energii, to działaj dla nas". Proponowali, abym przyłączył się do drużyny Aleksandra Woskresieńskiego. To były opozycjonista, który poszedł na współpracę z KGB i brał udział w filmach propagandowych. Ale ja nie będę Judaszem. Odmówiłem. Kiedy mnie wypuścili, już w drodze do domu podjąłem decyzję, że wyjeżdżamy.
Na jakiej podstawie odbyło się to przeszukanie?
Pawieł: Zajmuje się nami specjalny departament: oni prowadzą ogólnokrajowe śledztwo przeciwko opozycji. Wystarczy, że byłeś na demonstracji, że wręczałeś ulotki na ulicy, że masz na balkonie biało-czerwono-białą flagę. Oni filmują wszystkie demonstracje i potem identyfikują ludzi. Przeszukują Facebooka i inne media społecznościowe. To są bardzo poważne zarzuty. Nie musisz być ważnym koordynatorem czy szefem, wystarczy, że dasz kilka ulotek na ulicy czy pójdziesz na marsz emerytów i już jesteś podejrzany.
Łatwo jest zostawić wszystko i wyjechać?
Svetlana: Jeśli kochasz wolność, a do tego boisz się o siebie, o swoje zdrowie i życie, to decyzja nie jest aż tak trudna. Byliśmy już zmęczeni ciągłą, codzienną walką. Wykończeni psychicznie i emocjonalnie.
Pawieł: Ja wierzę, że to tylko wyjazd na chwilę. Wierzę, że wrócę już jesienią do domu i będę pił szampana, bo do tego czasu Łukaszenka upadnie. Wierzę w przywódczynię białoruskiej opozycji Swiatłanę Cichanouską. Ona prowadzi teraz swoją działalność z Litwy. Bardzo dojrzała jako polityczka, wiele się nauczyła.
Czy takich jak was jest więcej?
Pawieł: Na wizę od polskiego konsula czekaliśmy w Mińsku 10 dni. Tak długa jest kolejka.
Svetlana: I każdego dnia boisz się, że nie zdążysz, że przyjdą po ciebie, zanim Polska przyzna ci tę wizę. Boisz się każdego dzwonka do drzwi, każdego telefonu.
Reżim nie przeszkadzał w waszym wyjeździe?
Pawieł: Granice Białorusi są właściwie zamknięte, rzekomo ze względu na koronawirusa. Nie wjedziesz ani do Polski, ani nawet na Ukrainę. Można jechać jedynie do pracy albo na studia, inaczej cię nie wypuszczą. Musisz też mieć podstawę, żeby wjechać do Rosji. Więc kombinujesz. Ja mam orzeczoną niepełnosprawność, więc napisaliśmy do szpitala w Moskwie. Szpital wystawił nam zaświadczenie, że jedziemy do Rosji na badania i zarejestrował nas w rosyjskiej bazie. Na tej podstawie wjechaliśmy do Rosji, stamtąd na Ukrainę i dopiero do Polski. Długa droga. A cały dobytek masz w bagażniku.
Kim są ludzie, którzy wciąż popierają reżim Łukaszenki?
Svetlana: Łukaszenka na początku swoich rządów powiedział: "Nie potrzebujemy mądrych, potrzebujemy posłusznych". Jest taka kategoria ludzi, którzy są gotowi być posłuszni. Widać to było dobrze w czasie ostatnich wyborów prezydenckich z sierpnia 2020 r., które Łukaszenka sfałszował.
Pawieł: Byliśmy niezależnymi obserwatorami w czasie tych wyborów. To było starcie Łukaszenka kontra liderka opozycji Swiatłana Cichanouska. Frekwencja była bardzo wysoka. Wcześniej na wybory chodziły głównie staruszki wsparte na laseczce i głosowały na Łukaszenkę, bo pamiętały komunizm. Ale teraz poszli młodzi, poszli biznesmeni, ludzie z IT. Frekwencja mogła wynieść 80-90 proc. Naszym zdaniem wygrała Cichanouska i to ona powinna rządzić.
Svetlana: Ale w naszej komisji w Mińsku nikt nie pokazał nam, jako niezależnym obserwatorom, żadnych dokumentów. Mało tego, nie wpuścili nas do środka! Staliśmy przed lokalem wyborczym na dziedzińcu i zaglądaliśmy przez okna. Milicja zabrała mojego męża. Wywieszony przez oficjalną komisję protokół o frekwencji nie zgadzał się z tym, co wyliczyliśmy, stojąc na dziedzińcu.
Pawieł: Ktoś te fałszywki tworzy, ktoś zamyka drzwi na klucz, abyśmy nie mogli wejść do środka. To są właśnie ludzie Łukaszenki. Nauczycielki, które boją się, że stracą pracę, które są tak zastraszone, że muszą zmanipulować wyniki wyborów. Albo dostają za to dodatkowe pieniądze, premie. To jest albo strach, albo kasa, bo w sam reżim już mało kto wierzy. Jest 6 tys. takich komisji i w każdej siedzi taka nauczycielka matematyki z lokalnej szkoły, która ma nakazane, żeby Łukaszenka dostał 83 proc. I ona to wyliczy.
Svetlana: W każdej szkole jest pracownik ideologiczny, który robi uczniom pranie mózgu. Niektórzy się na to łapią. Wszyscy ci ludzie myślą i zachowują się potem jak dzieci jednej matki - partii. Tak działa system. Łukaszenka miał 27 lat na jego umocnienie. Kontroluje media. Propaganda mówi ludziom: "Cieszcie się, że u nas nie ma wojny, jak na Ukrainie".
Jak wygląda sytuacja waszych znajomych, którzy zostali na Białorusi?
Svetlana: Mój brat w październiku 2020 roku skomentował zdjęcie jakiegoś milicjanta na Facebooku. Jeden jedyny komentarz. Teraz podjechali pod jego dom, zaprosili do samochodu, pokazali zrzut ekranu z tym wpisem i zabrali na komisariat. Otworzyli sprawę przeciwko niemu. Boi się, że straci pracę, a ma cztery lata do emerytury.
Syn mojej przyjaciółki, 30-latek, zbudował jesienią na demonstrację prześmiewczą kukłę Łukaszenki. Milicja go namierzyła. Za kukłę dostał cztery lata więzienia. Siedzi.
Pawieł: Teraz na Białorusi represje dotykają prawie każdą rodzinę. Młodzi ludzie dostają wyroki za komentarz, za flagi. Łukaszenka boi się już wszystkiego. To paranoik.
Polska wam pomaga?
Svetlana: Bardzo. Dostaliśmy pokój na trzy miesiące od miasta. Do tego opieka społeczna i ubezpieczenie zdrowotne, też na trzy miesiące. Produkty żywnościowe z Caritasu. Dziękujemy wszystkim za tę pomoc.
Kilka dni temu pojawiła się informacja, że białoruski opozycjonista Witalij Szyszow, który mieszkał na Ukrainie, poszedł jak zwykle pobiegać i został znaleziony powieszony na drzewie w kijowskim parku. Czy po ludzku nie boicie się o swoje życie?
Pawieł: Polska to nie Ukraina. Na Ukrainie działa wielu agentów putinowskich służb specjalnych FSB. Oni łatwiej tam wjeżdżają. W Polsce macie swoje służby. Czujemy się bezpiecznie.
Svetlana: My mamy doświadczenie opozycyjne. Byłam na rozmowie z białoruskim KGB. Wiem, co to za ludzie i jak działają. Młodzi mogą tego nie wiedzieć.
Jesteście optymistami?
Pawieł: Tak. Teraz u nas jest jak u was w czasie stanu wojennego. Ale w Polsce stan wojenny się skończył i reżim upadł. U nas też tak będzie. Młodzi ludzie na Białorusi już nie wierzą Łukaszence. Jest więc nadzieja, że reżim upadnie, a młodzi wyjdą z więzień i wrócą na studia. A "łukaszystów" odsuniemy.
Svetlana: Jest nas coraz więcej po stronie prawdy.