Nie chciała otwierać puszki Pandory. Królem musiał zostać Karol
- Królowa mówiła Brytyjczykom: nie wstydźmy się naszej przeszłości, patriotyzmu, służby dla kraju. Mówiła nie przesadzajmy z polityką, zwalczaniem się w imię ideologii. Była skałą, na której stała Wielka Brytania - mówi w rozmowie z WP Marek Rybarczyk, autor książek o brytyjskiej monarchii.
Basia Żelazko, WP: Spełniło się, "Umarł król, niech żyje król". W dniu śmierci królowej Elżbiety Karol stał się Karolem III.
Marek Rybarczyk: Tak, to ta formuła, która jest mądrością brytyjskiej monarchii. Nie ma sytuacji, w której nie byłoby prezydenta w Stanach Zjednoczonych, tak nie może być sytuacji, w której nie ma monarchy na tronie w Wielkiej Brytanii. Ludzie często tego nie rozumieją i myślą, że królem jest się od czasu koronacji, a tak nie jest.
Zupełnie tak, jak przed laty było w przypadku Elżbiety.
Została królową w wieku 25, w chwili śmierci swojego ojca, a nie 26 lat, gdy odbyła się koronacja. Nie wiedziała jeszcze, że jest królową, a już nią była. Tak mówi prawo: następca zasiada na tronie, nie trzeba jej nawet pytać o zgodę. I mogłaby teoretycznie abdykować.
Np. Karol zrzekłby się tronu na rzecz Williama?
Na to ostrzyło sobie zęby wielu fantastów, nie rozumiejących regulacji dynastii Windsorów i ambicji Karola.
Ale Elżbieta nigdy tego nie chciała, dlaczego?
Nie chciała tego, by nie wstrząsać monarchią, nie otwierać tej puszki Pandory. Zresztą nie zgodziłby się na to nigdy Karol. On całe życie czekał na koronę. Kiedyś nawet pozwolił sobie na uwagę, że "prędzej wykorkuję, niż zostanę królem".
Zobacz: Tłumy pod Pałacem Buckingham żegnają królową Elżbietę II
To teraz strasznie wyświechtane zdanie: to koniec pewnej epoki. Ale trudno odmówić mu racji. Jak Elżbieta osiągnęła status takiej ikony?
Królowej udawało się przeżywać kolejne dekady zmieniającej się historii brytyjskiej i europejskiej, a jednocześnie pełnić rolę łącznika z przeszłością. A zarazem kogoś, kto rozumie, że epoki się zmieniają.
W jaki sposób?
Jest takie zdanie w piosence The Beatles "jej wysokość niewiele mówi". I ona niewiele mówiła, jeśli już, to takie "okrągłe" rzeczy. Dokładne takie, jakie powinna mówić. Ale zdarzało jej się powiedzieć także rzeczy wręcz fantastyczne.
Na przykład?
Na początku pandemii wygłosiła orędzie, w którym powiedziała "jeszcze wszyscy się spotkamy". W tamtym okresie Brytyjczycy nie mogli nawet wyjść na dłuższy spacer, widzieć się z bliskimi. A królowa potrafiła w tamtej chwili pocieszyć naród, podnieść ich na duchu.
Wróćmy zatem do tego "końca epoki".
To sformułowanie szybko napotyka pytanie: jeśli była taka ważna, to jaka była jej rola? O czym ona decydowała?
I jak na nie odpowiedzieć?
Po pierwsze królowa (czy król) nie są bezwolnym elementem brytyjskiego systemu politycznego. Jest częścią establishmentu, ma wpływy. Konstytucja brytyjska jest tak skonstruowana, że wszyscy służą królowi i są dla niego. Jest rząd królewskiej wysokości, urzędnicy królewskiej wysokości i siły zbrojne także. Królowa nie mogła wydać decyzji o wojnie, bo to w jej imieniu miał zrobić minister czy premier. W cotygodniowych audiencjach miała obowiązek doradzać premierowi. Nie mogła zrobić rewolucji, bo gdyby tylko próbowała, to monarchia by się skończyła. Ale to nie oznacza, że królowa nie miała bardzo ważnej roli konstytucyjnej.
Pamiętajmy o bardzo ważnej rzeczy: była symbolem spójności Wielkiej Brytanii. "The Spectator" miał świetny nagłówek: "Odeszła bardzo niska kobieta, która powodowała, że Brytyjczycy wzrastali". Ona była wspomnieniem tej dawnej świetności brytyjskiej. Pozwalała im marzyć o tym, że są tak silni i wspaniali, o tej pięknej historii.
Elżbieta była strażnikiem wartości. I to takich bardzo przyziemnych: zasady, by nie reperować tego, co się nie zepsuło. Nie robić rewolucji, gdy można zrobić ewolucję. Nie produkować ustaw "na wyścigi". Wreszcie ta apolityczna królowa była symbolem czegoś, czego Brytyjczykom bardzo brakuje.
Mianowicie?
Ktoś, kto pomieszka parę lat w Wielkiej Brytanii, zrozumie, że jest to kraj zlaicyzowany. Ta religijność anglikanów jest bardzo rachityczna. A ludziom jest potrzebna jakaś wyższa idea. I mówiło się nawet, że stała się fetyszem. Niczym żywa bogini była rodzajem takiej cichej religii brytyjskiej, w której skupiała się duma narodowa, ich konserwatyzm, świadomość, że są inni. Jest także pewien paradoks dotyczący Elżbiety.
Na czym polega?
Była ogromnym autorytetem, odległą postacią, której nikt nigdy nie poda ręki, czy nie zamieni z nią słowa. A jednocześnie była taką swojską, brytyjską "Elką". Politycy się zmieniali, a ona wciąż trwała. Philip Larkin powiedział kiedyś o niej: "Nie tylko panowała nad nami, ona żyła obok nas".
Ten obraz tworzy prawdziwy mit Elżbiety.
Mit w polityce! Tego typu ludzie są cholernie potrzebni. Królowa mówiła Brytyjczykom: nie wstydźmy się naszej przeszłości, patriotyzmu, służby dla kraju. Mówiła nie przesadzajmy z polityką, zwalczaniem się w imię ideologii. "Żyjmy dla czegoś, co jest ponad nami". To ona była antidotum, fiolką z lekarstwem na tę słynną "płynną nowoczesność", jak pisał Baumann. Czymś stałym i solidnym w tym świecie. Była skałą, na której stała Wielka Brytania.
A Karol mógłby nią być?
Mógłby. Gdyby nauczył się mówić, kochać ludzi i być skromnym człowiekiem. Ale tych rzeczy ludzie uczą się w wieku 3-4 lat, a na pewno nie w wieku 74 lat.