Czerwona mgła
(fragment rozdziału piątego)
Usłyszała stuk butów cechowego patrolu i zaraz potem trzech mężczyzn pojawiło się w srebrnej smudze księżycowego światła. Jeden niósł przed sobą latarnię, drugi niedbale wymachiwał okutą żelazem pałką i podśpiewywał coś pod nosem, a trzeci opierał na ramieniu drzewce kiścienia. Wszyscy byli barczyści, brodaci, ubrani w kubraki z utwardzanej skóry, na których Margot dostrzegła charakterystyczne godło cechu Rzeźników - dwa skrzyżowane toporki.
- Dokąd to, dziewczyno? - zawołał ten z latarnią w dłoni. - O tej porze? Sama?
- Może szuka przygody. - Zarechotał trzeci z rzeźników i postąpił kilka kroków w stronę Margot.
- Może szukam... – odparła, ledwo dobywając tchu, gdyż słodka czerwona mgła zalewała już nie tylko jej oczy, ale również szyję i piersi. Między nogami znów poczuła bolesny żar, który można ugasić tylko w jeden sposób.
- A, to taka bajka - burknął rzeźnik i rzucił kiścień na bruk. Żelazne kule stuknęły o siebie z metalicznym chrzęstem.
Szedł w jej stronę, rozpinając skórzane portki, a Margot obróciła się twarzą w stronę ściany domu. Przywarła policzkiem do wilgotnego, chłodnego muru, który jednak nie mógł ostudzić płomieni, buchających w niej samej. Po chwili poczuła na ciele silne męskie dłonie. Jedna chwyciła ją za pierś, druga zadzierała już spódnicę. Dziewczyna rozwiodła szerzej nogi i za moment poczuła pierwsze uderzenie. Wdarł się w nią tak gwałtownie, że aż boleśnie, ale rychło ból zamienił się w coraz bardziej potężniejącą rozkosz. Drapała paznokciami cegły i jęczała, czując silne pchnięcia jego bioder. Kiedy przyszło spełnienie, ze zdumieniem słuchała własnego skowytu. Wydawało się, że jest jednocześnie sobą - dziewczyną brutalnie braną przy murze domu - i kimś innym, obserwującym całe zajście z góry i słyszącym dokładnie każdy jęk, każdy szloch, każdy krzyk. Czuła pot ściekający po policzkach i czole, czuła też nasienie zraszające wnętrza ud.
- Ufff - powiedział strażnik. - Teraz ty, Rudi. Gorąca suka, sam zobaczysz... Jak to tyłkiem trzepie...
Odwróciła się gwałtownie.
- Starczy - stwierdziła zimnym tonem, gdyż czerwona mgła cofnęła się tak daleko, jakby nigdy jej nie było. - Koniec zabawy na dzisiejszą noc, chłopaki.
Ten, który szedł w jej kierunku (latarnię wcześniej odstawił na bok), nie potraktował jej słów poważnie. Uśmiechał się szczerbatym uśmiechem spod rudej brody i wyciągnął ramiona, by zagarnąć Margot w objęcia. Kopnęła go celnie, szybko i mocno. Prosto w punkt, w który należy kopnąć każdego mężczyznę, aby odebrać mu wolę walki. Strażnik wybałuszył oczy i spazmatycznie zaczerpnął tchu. Opadł na kolana, przyciskając dłonie do krocza. Trzeci z rzeźników ruszył w jej stronę z uniesionym kijem, bełkocząc pod nosem wyzwiska oraz przekleństwa. Nie powinieneś tego robić - pomyślała Margot. - Szkoda, że nie posłuchaliście, kiedy powiedziałam „dość”. Należy rozumieć, kiedy kobieta naprawdę mówi: „dość”. Machnęła rękoma, a ukryte w jej rękawach żelazne gwiazdki, o ostrych niczym brzytwa ramionach, wyprysnęły z porażającą szybkością. Pierwsza wbiła się w gardło mężczyzny, druga rozcięła mu policzek i brzęknęła, spadając na kamienie. Rzeźnik zwalił się do tyłu i z paskudnym łomotem huknął głową w bruk. Ten ze strażników,
któremu pozwoliła, by rozproszył czerwoną mgłę, stał jak skamieniały, z palcami przy pasie, próbując go dopiąć niezdarnymi ruchami. Margot nie sądziła, by chciał walczyć, ale wiedziała, że nie może zostawić przy życiu żadnego ze świadków wydarzenia. Pchnęła go pod serce długim nożem o wąskim ostrzu. Wyszarpnęła żelazo, zanim mężczyzna upadł na ziemię.
Kopnięty i obezwładniony wcześniej rzeźnik widział wszystko, co stało się z jego towarzyszami. Teraz, boleśnie jęcząc, próbował odczołgać się jak najdalej od kobiety, która ze spragnionej kochanki zamieniła się w bezwzględną zabójczynię. Margot skoczyła mu na plecy, lewą dłonią chwyciła za włosy i poderwała głowę. W prawym ręku trzymała nóż. Cięła szybko i sprawnie, jak, nie przymierzając, rzeźnik oprawiający zwierzynę. Wstała. W świetle księżyca krew buchająca z rozszarpanych tętnic zbierała się w wielką kałużę.
- Szkoda, że nie wiedzieliście, kiedy przestać - szepnęła i to musiało wystarczyć im za epitafium.
Wytarła lepkie dłonie i przyjrzała się, czy na kaftanie nie zostały ślady krwi. Na szczęście nie. Obrządziła wrogów czysto, sprawnie i fachowo. Nie lubiła zabijać ludzi, ale kiedy była już do tego zmuszana, nie widziała sensu, by żałować popełnionych uczynków. Cóż, tak widać chcieli bogowie, a jakiż był cel w przeciwstawianiu się ich woli oraz ich wyrokom?
Zabrała swoje gwiazdki o ostrych ramionach, jedną wyszarpnęła z gardła martwego mężczyzny, drugą zebrała z kałuży krwi, ujmując ją ostrożnie w dwa palce, aby nie pobrudzić całej dłoni. Zniknęła w cieniu przy murze i lekko stawiając stopy, szybkim krokiem skierowała się w stronę domu, w którym zostawiła towarzyszy. Czerwona mgła ustąpiła i wreszcie czuła, że może trzeźwo oraz rozsądnie myśleć. Miała również nadzieję, iż przestanie słyszeć głosy i przestaną ją nękać wizje rozpustnych orgii. Przynajmniej na jakiś czas...