"- To jeden z najdziwniejszych przekrętów w Polsce: wszyscy mówią, że jest stosowany na masową skalę, ale - jeśli pominąć dwie prokuratorskie sprawy - nikt nikogo za rękę nie chwycił. Chodzi o proceder nielegalnego dodrukowywania książek, na którym tracą autorzy i agencje literackie" - podaje "Głos Wielkopolski".
"- Kto zarabia? Pośrednio drukarze, ale przede wszystkim wydawcy. Ci jednak twierdzą, że bezprawne powiększanie nakładów to wymysły i straszą nawet sądem za wymienienie nazw ich firm w tym negatywnym kontekście. Problemem jest to, że nakład książek jest u nas tajemnicą handlową, co właściwie uniemożliwia zewnętrzną kontrolę" - pisze dziennik.
"- Można tylko kląć, ale nic się nie da zrobić" - ubolewa wiceprezes Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich w Warszawie, Krzysztof Gąsiorowski.
"- Wystarczy naklejać na książki hologramy" - odpowiada Jan Dutko, szef Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Hologram Security Polska. "Jeden taki znak kosztuje tylko 15 groszy". Ale przy nakładzie 50.000 egzemplarzy to już 7500 złotych - odpowiadają sceptycy.
"- Oficjalnie zjawisko bezprawnego zwiększania nakładów przez samych wydawców i drukarnie prawie nie istnieje, bo bardzo mało było pozwów. Dopiero niedawno Agencja Literacka ANAW wystąpiła z prawnymi roszczeniami wobec dwóch warszawskich oficyn: Da Capo i Amber. Nie odbyły się jednak jeszcze procesy, więc trudno rozstrzygnąć, czy wydawnictwom zostanie udowodniona wina" - pisze dziennik.
„- Chodzi o drukowanie nakładów wyższych niż oficjalnie podawane w raportach oraz robienie dodruków już po wygaśnięciu licencji" - wyjaśnia prezes agencji ANAW, Aleksandra Matuszak.
Oto mechanizm przekrętu: książka jest formalnie wydrukowana w nakładzie 5000 egzemplarzy, ale „na boku” dodaje się jeszcze 3000, czyli w sumie na rynek trafia ich 8000. Jeżeli sprzeda się 4000 egzemplarzy, to zwroty wynoszą tyle samo. Pisarz dostaje więc honorarium jedynie za 1000 sprzedanych książek. Taki jest model teoretyczny oszustwa" - informuje "Głos Wielkopolski".