Najgorsze ekranizacje
Najgorsze ekranizacje
A jak Autostopem przez galaktykę
Powieść, trylogia w pięciu tomach, Douglasa Adamsa w wielu kręgach otaczana jest kultem, dla nas osobiście niezrozumiałym. Aliści niewątpliwie cała seria jest zabawna w najlepszym, brytyjskim stylu. Ktoś niestety wpadł, że językowe subtelności dobrze sprzedadzą się w filmie, zwłaszcza w epoce niebywałej popularności SF w kinie. I nic z tego nie wyszło. Lekkość i absurd zamieniły się w durnotę i nudę. Fani książki ośmieszyli film, ci zaś, którzy ze świętej pamięci Adamsem do czynienia nie mieli, kompletnie nie rozumieli tego, co płynie z ekranu.
B jak Bunkier
Guy Burt zadebiutował swego czasu niepokojącą, pokoleniową powieścią o braku sensu życia najedzonych i bogatych młodych ludzi oraz o szukaniu go na krawędzi egzystencji. Z tego musiał powstać dobry film, ale nic się takie nie stało.
Brak tempa, nuda, epatowanie obrzydliwością, źle oddane napięcie powieści - w rezultacie brak sukcesu wśród młodych ludzi, oto efekt schrzanienia Bunkra.
C jak Charlie i fabryka czekolady
Książki Roalda Dahla, zwykle przeznaczone dla młodych ludzi, operują sobie właściwą estetyką, szalenie przyswajalną w krajach anglosaskich, mniej już w pozostałej części świata. My ich nie lubimy, ale liczyliśmy, iż błyskotliwa wyobraźnia przełożona na język filmu i jeszcze Johnny Depp, który nie zwykł brać udziału w słabych projektach, stwarza nadzieję na dobre widowisko. Skończyło się na nudzie, ziewaniu, a dzieci to już w ogóle nie obejrzały tego do końca.
D jak Diuna
Powieść ma lat prawie czterdzieści, ekranizacja zaś prawie ćwierć wieku. Diuna to jedna z najlepszych powieści SF w dziejach, wzięta na warsztat przez Davida Lyncha mogła stać się wielkim hitem kin początku lat osiemdziesiątych. Nie stała się dlatego, że Lynch zajął się głównie efektami i scenografią, zaniedbując znakomitą fabułę. Wyszła z tego widowiskowa, bizantyjska nuda.
E jak Emma
Jakiś czas temu wybuchła moda na ekranizowanie wszystkiego, co napisała blisko dwa wieki temu Jane Austin. Ludność gromadnie waliła do kin, aby ujrzeć dobrze sobie przecież znane problemy angielskiego ziemiaństwa i wyższych sfer, głównie polegające zresztą na kastowości i jej przekraczaniu za pomocą małżeństw. Wiele z tych filmów było bardzo udanych, ale jeden z nich, Emma, to niesamowicie nudny gniot, kupon odcięty od popularności poprzednich.
F jak Frankenstein
Ekranizacji starej powieści Mary Shelley było bez liku, jedne lepsze, inne już niekoniecznie. Najgorszą jest zdecydowanie ta Kennetha Branagha, gdzie monstrum udaje (bo przecież nie gra) Robert de Niro. Ani nie przeraża, ani nie wzrusza, żadnej empatii tak dla niego, jak i nieszczęsnego doktora Frankenstiena, film za długi i ogólna katastrofa.
G jak Gangi Nowego Jorku
Film powstał na podstawie niewydanej u nas książki Herberta Asbury'ego i miał być spełnieniem marzenia Martina Scorsese o otrzymaniu upragnionego Oscara. I był to przykład syndromu, który dopadł polskich piłkarzy ręcznych w finale mistrzostw świata - jak się czegoś chce za mocno, to nic nie wychodzi. Mimo bardzo dobrego tematu, w sumie fajnego scenariusza i Daniela Day Lewisa film jest koncertowym gniotem, męczącym dłużyznami i fatalną reżyserią.
H jak Hannibal
Milczenie owiec to doskonały przykład znanej tezy, iż z przeciętnych książek powstają doskonałe filmy, zaś z doskonałych książek przeciętne filmy. Oczywiście po wielkim sukcesie postać Hannibala Lectera musiała wrócić, wszak stała się już ikoną kultury masowej. Sęk w tym, że Hannibal niebezpiecznie blisko był pastiszu i zabawy z własnym archetypem, co wyszło tylko na złe i żałosne.
I jak Imperium wilków
Imperium wilków Jean-Christopher Grange'a nad Sekwaną zrobiło niezłą furorę, stąd też zainteresowanie miejscowych twórców. Dzięki sensacyjnej fabule reżyser próbował wyleczyć odwieczny francuski kompleks wobec amerykańskiej kultury. Postanowiono więc postawić na zawsze dobrego Jeana Reno oraz żywiołową i mroczną akcję. Niby wszystko jest jak ma być, a wyszedł taki film, jaki Amerykanie robią w przerwach między superprodukcjami. Ostatnie sceny są po prostu śmieszne.
J jak Ja wam pokażę!
Zatorski nie rzucał widza na kolana, ale to, co po nim zrobił Delić z Ja wam pokażę! to już lekka przesada...
Przy "Ja wam pokażę!" Delicia mina rzednie z minuty na minutę. Co Delić nadzwyczajnego chciał przekazać widzom, nijak odgadnąć nie sposób. Mimo to odczuć niepozytywnych nie zbraknie podczas "delektowania się" tą produkcją filmową.
Zawód grą aktorską, ciągłe przytulania i wręcz jedzenie sobie z ust głównej pary - Judyty (Grażyna Wolszczak) i Adama (Paweł Deląg). Mało sytuacji, które powodowałyby wybuchy śmiechu. Toporność i nuda wiejąca z ekranu. Tych odczuć nie złagodzą nawet atrakcyjne kształty pani Grażyny, ładna buzia Pawła Deląga, sama śp. Hanka Bielicka czy muzyka Piotra Rubika.
No cóż, Zatorski ze swoim "Nigdy w życiu" dużo bardziej skłaniał do śmiechu. Filmowi Delića prędzej można by przypiąć etykietkę "Już nigdy w życiu nic wam nie pokażę!".
K jak Kod da Vinci
Miliony egzemplarzy, oburzenie Kościoła katolickiego, spiskowa teoria dziejów, autor uparcie trzymający się swoich oryginalnych tez opartych na poszlakach i niedomówieniach - oto Kod Leonarda da Vinci. Sprawnie napisana książka sensacyjna, która podbiła świat, musiała się doczekać ekranizacji. I niestety doczekała się. Ze sprawności zostały dłużyzny i łopatologia dla prostych Amerykanów, którzy nie wiedzą, gdzie leży Irak, a cóż dopiero mają wiedzieć o subtelnościach teologicznych.
L jak Lassie
Wszystkie dzieci płakały, gdy Lassie próbowała wrócić do domu. Czy to przy książce, czy to patrząc na młodziutką Elizabeth Taylor (informacja dla młodzieży: taka seksbomba sprzed czterdziestu lat). Każda z kolejnych ekranizacji była coraz bardziej żałosna, zaś ta ostatnia, sprzed dwóch lata z Peterem O'Toolem powodowała już tylko łzy rozpaczy i chęć, aby Lassie już nigdy nie wróciła.
M jak Manitou
Manitou jest pierwszym horrorem, który przyniósł niebywałą popularność Grahamowi Mastertonowi. Oczywiście filmowcy nie byliby w stanie przejść obojętnie obok kilkusetletniego indiańskiego demona pustoszącego Amerykę. Jeśli jest jakiś koneser gatunku marnego horroru, proponujemy zapoznać się z wersją sprzed trzydziestu lat - niezdrowa zabawa gwarantowana.
N jak Nigdy w życiu!
Seria Żaby i anioły Katarzyny Grocholi należy do słodzących życie, umilających dzień, dobrych na chandrę.
Ryszard Zatorski stwierdził chyba, że słodyczy i lukru zbyt mało jednak w rzeczywistości, którą stworzyła w Nigdy w życiu autorka i do cudownych wręcz zdolności Judyty radzenia sobie z problemami życiowymi dorzucił pięknych, pożądanych aktorów, cudne widoczki i w ogóle wszystko to, co jest "naj...".
Szkoda, że życie nie jest aż tak słodkie... Zawsze można jednak się pośmiać.
O jak O dwóch takich, co ukradli księżyc
Tak, wiemy, zaraz będzie, że aluzja. Nic z tego. Świetna powieść dla młodzieży Kornela Makuszyńskiego została dramatycznie skopana wcale nie przez grę aktorską przyszłych włodarzy państwa, lecz nadmierny teatr w filmie. Oglądana po latach - prócz wrażeń politycznych - śmieszy rozwiązaniami scenograficznymi i złą reżyserią. Mamy nadzieję na telewizyjną powtórkę filmu, choćby i w kanale TVP Kultura.
P jak Panna Nikt
Współczesna powieść Tomasza Tryzny podbiła serca czytelników wielu krajów i stała się jednym z największych polskich sukcesów eksportowych. Opowieści o dojrzewaniu mają to do siebie, że są dość uniwersalne. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie zainteresowanie tą powieścią Andrzeja Wajdy, który zapragnął odejść od tego, co mu wychodzi najlepiej i postanowił wejść w skórę młodych dziewcząt. Wyszedł z tego trudny do strawienia dramat bez dramatu, a Anna Mucha może się chwalić, że grała u Wajdy.
Q jak Quo Vadis
Ponieważ świat robi sobie superprodukcje, robią je Chińczycy, Rosjanie czy nawet Bułgarzy, zróbmy sobie je i my. Taka myśl przyświecała pewnie pomysłodawcom na przewalenie Sienkiewicza po raz nie wiadomo już który. Sceny z niewolnikiem w adidasach czy walące się domy z kartonu i styropianu weszły już do legendy polskiego kina. Doprawdy, zawstydzające.
R jak Rajska jabłoń
Jeśli idzie o twórczość Gojawiczyńskiej, do dzisiaj mamy mieszane uczucia. Jednoznaczne natomiast żywimy wobec ekranizacji Rajskiej jabłoni. O ile Dziewczęta z Nowolipek bardzo się Barbarze Sas udały, o tyle dalsze losy bohaterek zostały przedstawione bez ładu i składu, jakiejś ważnej myśli, bez ustanku eksponując ich seksualne wykorzystywanie przez różnych typów.
S jak Stara baśń
Podobno Józef Ignacy Kraszewski był jednym z najpłodniejszych pisarzy świata. Ilość powieści, które wyszły spod jego pióra, jest znana chyba tylko tym, którzy piszą o nim doktoraty. A i tak pamięta się tylko o Starej baśni, która jest dziś lekturą naprawdę trudną do przełknięcia. Ale nic to w porównaniu z próbą obejrzenia ekranizacji, kolejnej polskiej superprodukcji, jak zwykle z Biskupinem w roli głównej. O tyle jest to przykre, że wyzierający spod tej niemożliwości scenariusz został w miarę dobrze przycięty. Zawiodło wszystko pozostałe.
T jak Tajemnica Brokeback Mountain
Film powstał na podstawie opowiadania Annie Proulx i od razu wzbudził ogromne emocje w USA - wszak za pomocą homoseksualizmu dokonywano dekonstrukcji kowbojskiego mitu, na którym Ameryka została fundowana. To było chyba istotniejsze niż sam film, który jest ciągiem tandetnej nudy i szmiry, choć chyba nie konformistyczną jazdą na modnym temacie. Twórcom o coś chodziło, ale nie bardzo wiemy, o co.
U jak Utalentowany pan Ripley
Patricia Highsmith należy do grona naszych ulubionych pisarek. Jej powieści obyczajowe są tym, czym twórczość Dicka dla SF. Pan Ripley, bohater kilku powieści, fenomenalny manipulator, doczekał się ekranizacji swojej pierwszej włoskiej przygody. Mimo gwiazdorskiej obsady film nawet w ułamku nie niesie potęgi napięcia z powieści, niepokoju o prawdę i kłamstwo, świetnej rozgrywki psychologicznej między postaciami. Włoskie widoczki to jednak trochę za mało.
W jak Wiedźmin
Słów brakuje. Scenarzysta usunął swoje nazwisko z listy twórców. Adaptacja cyklu Andrzeja Sapkowskiego miała być polskim kostiumowym fantasy z dobrą i efektowną akcją, a wyszła taka chała, że trudno sobie wyobrazić. Wersja kinowa była niespójnym koszmarem bez ładu i składu, zaś serial telewizyjny rozwlekłym gniotem z beznadziejną fabułą.
Z jak Zemsta
Filmy na podstawie sztuk teatralnych rzadko odnoszą sukces. Zemsta była już ekranizowana, coś pół wieku temu. Andrzej Wajda postanowił ją odkurzyć, pewnie dlatego, iż liczył na szkolną młodzież, napędzającą przymusowo frekwencję kinową. Wszystko odbyło się jak zwykle. Zagrały polskie gwiazdy, media trąbiły, ze dwóch krytyków napisało, że może być i na tym koniec. My, skomentujemy całe przedsięwzięcie jednym zdaniem. Dla mistrza przeciętność to najgorsze, co może mu się przydarzyć.