Najdroższa pomyłka w ich życiu. Tłumaczenie, które wywołało aferę w sieci
Dzięki zaangażowaniu czytelników w social mediach małe wydawnictwo przekonało się, co oznacza "siła internetu". O WasPos zrobiło się głośno, gdy pewna tłumaczka przyłapała ich na plagiacie i skrytykowała rzekomy przekład z oryginału "Baśni braci Grimm".
"W wyniku błędu ludzkiego do druku został oddany zły, nadpisany plik z błędnym tłumaczeniem, w związku z czym zleciliśmy wycofanie "Baśni braci Grimm" ze sprzedaży. Za błąd przepraszamy i prosimy o wyrozumiałość oraz niekomentowanie postu, gdyż wszyscy jesteśmy tylko ludźmi".
Nikt nie przypuszczał, że ten dwuzdaniowy post zamieszczony na Facebooku, wywoła długą dyskusję i będzie wielokrotnie cytowany w mediach, służąc za przykład złej pracy pomniejszych wydawnictw. Ale zacznijmy od początku.
W połowie grudnia na portalu lubimyczytac.pl pojawiła się krytyczna recenzja książki o tytule "Baśnie braci Grimm", którą wydało WasPos. Pozycja była o tyle intrygująca, że baśnie miały być pierwszym polskim przekładem oryginału z lat 1812-1815 ("Kinder- und Hausmärchen"). Do tej pory w polskich księgarniach do kupienia były tylko te przełożone z języka niemieckiego oparte na siódmym wydaniu baśni z 1857 r. Karkołomnego zadania podjęło się małe, nieznane wydawnictwo, które w swoim dorobku ma romanse i obyczaje dla niewymagającej (lub po prostu chcącej się odprężyć) klienteli.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Nic dziwnego, że na chwilę przed publikacją pozycja cieszyła się ogromnym zainteresowaniem nie tylko fanów braci Grimm, ale również tłumaczy i historyków. Jakież było zdziwienie, gdy "wyjątkowa" publikacja okazała się być przekładem nie z niemieckiego, ale z angielskiego właśnie. Książką zainteresowała się tłumaczka “Baśni dla dzieci i dla domu” braci Grimm będąca jednocześnie profesorem na wydziale Neofilologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, prof. Eliza Karmińska, która za pośrednictwem portalu lubimyczytać.pl opublikowała recenzję książki, która, jak stwierdziło wydawnictwo, "trafiła do druku przez pomyłkę".
"Na potrzeby tego śledztwa przeanalizowałam kilkanaście baśni i okazało się, że zgromadzony materiał dowodzi ścisłych związków między "Baśniami braci Grimm” wydawnictwa WasPos, a przekładem Jacka Zipesa wydanym przez Princeton University Press (2014 r.), wyłącznego właściciela praw do przekładu" - napisała w krytycznej recenzji prof. Eliza Karmińska.
Mało tego, książka miała również zawierać zdania i zwroty, które w oryginale były nieobecne, co bardzo drobiazgowo udowodniła wyżej wymieniona tłumaczka:
"Fragmenty dopisane do tekstów tych baśni przez wydawnictwo WasPos, pełne są makabrycznych skojarzeń i ewidentnie mają wywołać wrażenie, iż mamy tu do czynienia z ekscytującym klimatem krwawych opowieści. (...) Wydaje mi się, że WasPos postanowiło ten stereotyp nie tylko wzmocnić, ale też spieniężyć".
Pracownicy wydawnictwa milczeli przez kilka dni, skutecznie odpierając hejt na swoim fanpage'u, a mianowicie usuwali niepochlebne i krytyczne komentarze pod postami. Do uwag odnieśli się dopiero cztery dni później, za pośrednictwem tego samego portalu książkowego:
"Gdybyśmy dysponowali utraconym plikiem z naszym własnym tłumaczeniem, zapewne udałoby nam się oddalić oskarżenia o plagiat" - napisali w oświadczeniu.
A plagiat jest to zdecydowanie. Marcin Zwierzchowski, dziennikarz kulturalny i szef projektu "Storytel Original", udowadnia, że złamane zostało prawo:
- Korzystanie z pracy prof. Zipesa wymaga po pierwsze: jego zgody, a po drugie zidentyfikowania go jako autora przekładu, z którego się korzystało. Profesor Zipes mógłby więc, według mnie, wyciągnąć konsekwencje względem polskiego wydawcy.
Skontaktowaliśmy się z wydawnictwem i zapytaliśmy wprost, czy Jack Zipes zwrócił się do nich w tej sprawie.
- Sprawa się już toczy. Nie mogę jednak powiedzieć nic więcej, bo to prywatne sprawy wydawnictwa - powiedział nam jeden z pracowników. - Sprzedały się łącznie 93 egzemplarze. Czytelnicy mają prawo je odesłać. Zwrócimy im koszty zakupu i przesyłkę, a sam produkt zostanie zutylizowany.
A co z dopisanymi zdaniami? Jak się okazuje, wydawnictwo WasPos padło ofiarą niekompetentnego pracownika, którego rzecz jasna zwolniono natychmiast po odkryciu błędu:
"Jest to niestety pokłosie zlecania nieodpowiednich zadań nieodpowiednim osobom, a właściwie jednej z osób pracujących nad roboczym przekładem z prof. Jacka Zipesa. Zbrutalizowane sceny pojawiają się wyłącznie w tłumaczeniach jednego z naszych - teraz już byłych - współpracowników".
Profesor Karmińska, będąca jedynie "posłanką prawdy", sama stała się celem hejtu, który jednak szczęśliwie odparła dzięki fanom swojego fanpage'a o nazwie "Rumpelsztyk" oraz środowiska tłumaczy literackich.
- Po krytycznym artykule, a także wcześniejszych postach, które publikowałam na swoim profilu, odezwało się do mnie wiele zainteresowanych. Ale byłam też nękana za pomocą fejkowych kont. Z konta o nazwie "Anna Kowalczyk”, utworzonego kilkanaście minut po publikacji mojej krytycznej recenzji, byłam zastraszana i obrażana - powiedziała w rozmowie z Wirtualną Polską.
- W mojej pracy zawodowej nigdy dotąd nie spotkałam się z takimi reakcjami. Za recenzję, pisaną z pozycji badaczki przekładu, stałam się ofiarą nienawistnych wpisów naruszających moją prywatność - dodała.
Kto stał za szkodliwymi wiadomościami wysyłanymi z Facebooka? Wydawnictwo nie przyznaje się do działania w tak karygodny sposób, tłumacząc, że najwyraźniej ktoś postronny chciał im po prostu pomóc. Ten "ktoś" w ogóle nie pomógł, a dolał jedynie oliwy do ognia.
"Oskarżano nas o to, że zamiast stawać z podniesioną przyłbicą, chowamy się za fałszywymi tożsamościami, za tzw. "fake-kontami". Wiemy o koncie "Marcina Kasprzaka", które stworzone zostało, kiedy sprawa zaczęła nabierać rozpędu. Być może kont takich było więcej. Nasze wydawnictwo nie zwykło jednakże w ten sposób prowadzić dyskusji ze społecznością, nawet w okolicznościach wyjątkowych".
Czyli nie tworzyli sztucznych kont i nie nękali tłumaczki. Przyznają się jedynie do kasowania i blokowania nieprzychylnych ich komentarzy.
- Był to głupi ruch, który tylko utwierdził sceptyków w opinii, że wydawca ma coś na sumieniu, skoro zamiast tłumaczeń natrafiali na mur milczenia i kasowanie komentarzy - powiedział Marcin Zwierzchowski.
Od czasu afery minęły tygodnie. Tymczasem pracownicy WasPos, jak gdyby nigdy nic powrócili do standardowych zajęć i facebookowych aktywności, takich jak promocja nowości wydawniczych. Czy historia na tym się zakończy, czy może wydawnictwo poniesie jakieś konsekwencje prawne? Na portalu książkowym zarzekają się, że są gotowi zadośćuczynić czytelnikom za poniesione straty:
"Postaramy się indywidualnie podejść do potrzeb każdego z klientów. Czy to przez zwrot pieniędzy, czy też przez wysyłkę darmowych książek, na pewno znajdziemy jakieś wyjście z tej sytuacji".
Jednocześnie też chcą wyjaśnić nieporozumienie samemu Jackowi Zipesowi, z którego przekładu korzystali podczas pracy nad książką: "Bylibyśmy niezmiernie zobowiązani za zreferowanie pełnego obrazu tego nieporozumienia i przyjęcie na siebie de facto roli mediatora". Ktoś chętny?
- Błędy zdarzają się każdemu. Produkcja książki to długi i skomplikowany proces, w który zaangażowanych jest wiele osób, co niesie ze sobą ryzyko pomyłki przez którąś z nich i tego, że inni tego nie wyłapią - powiedział Marcin Zwierzchowski, w odpowiedzi czy czytelnicy zaufają jeszcze wydawnictwu.
- W tym przypadku poraża jednak skala, a tłumaczenia u każdego, kto pracuje w branży, mogą skutkować jedynie niedowierzaniem- dodaje.
Można zatem przypuszczać, że WasPos czekają chude lata. Stracili bowiem zaufanie i szacunek nie tylko samych czytelników czy tłumaczy, ale również mogą odpowiedzieć za złamanie prawa autorskiego. Czy grozi im coś jeszcze? Czas pokaże.
To, co jednak zasługuje na uwagę, to zaangażowanie czytelników i znawców folkloru, którzy zamiast przemilczeć sprawę udostępnili ją szerszej publice, poddając merytorycznej ocenie wszystkich zainteresowanych. Oto staliśmy się obserwatorami jak social media mogą przyczynić się to obnażania prawdy i pociągania do odpowiedzialności tych, którzy najwyraźniej nigdy nie docenili siły własnej klienteli oraz ich intelektu.
Czy zatem polscy fani baśniowego folkloru nigdy nie otrzymają przekładu z oryginału? Prof. Eliza Karmińska przyznaje, że już od wielu lat pracuje nad niemieckim tekstem:
- Od czasu publikacji mojego przekładu baśni Grimmów, opartego na siódmym wydaniu oryginału z roku 1857 r., czyli “Baśni dla dzieci i dla domu” (Media Rodzina 2010), niemieccy badacze namawiali mnie do przetłumaczenia również pierwszego. Obecnie mam już w szufladzie "surowy" przekład zbioru 156 baśni z pierwszego wydania, który wymaga jeszcze obróbki redakcyjnej - przyznała, dodając że grudniowa afera zachęca ją do większych starań.
- W obliczu wadliwego wydania baśni przez WasPos poczułam się zobligowana do szybkiej publikacji moich przekładów wykonanych z oryginału, by czytelnicy w Polsce mogli się dowiedzieć, na czym polega wartość i piękno tych tekstów. Mam nadzieję, że znajdę wydawcę, który zechce być partnerem w tym wyjątkowym wydarzeniu.
My mamy nadzieję, że oryginalnym przekładem zainteresuje się prawdziwe wydawnictwo z rzetelną kadrą, które nie pozwala sobie na błędy. A ta historia, tak jak morał grimmowskich baśni, niech będzie przestrogą dla tych firm, które przedkładają potrzebę zarobku nad jakość.