Naga opierała się o kolumnę Zygmunta. Skandynawska piękność rozpalała Polaków
"Był rok 1990, może 1989. Skandynawska piękność pozowała rozebrana na tle warszawskich szarości. Zachowywała się tak, jakby nagość w przestrzeni publicznej była czymś normalnym, ot, może odrobinę pikantnym, dobrą zabawą". Dzięki uprzejmości wydawnictwa Czarne publikujemy przedpremierowo fragment książki "Miła robótka. Polskie Świerszczyki, Harlekiny i porno z satelity".
Drodzy czytelnicy! Pozwólcie mi się najpierw przedstawić. Mam na imię Ylva i mam 29 lat. Jestem redaktorką skrzynki listów erotycznych. Możecie do mnie pisać i zwracać się z pytaniami na wszystkie tematy o seksie. Żaden temat nie jest za dziwny czy zwariowany, by nie było dla niego miejsca w mojej sex-skrzynce.
Tak Ylva, najsłynniejsza redaktorka polskiej rubryki z poradami seksualnymi, przedstawiła się czytelnikom w 1990 roku w pierwszym numerze szwedzkiego magazynu "Cats", który właśnie startował w Polsce. Na zdjęciu ilustrującym tekst zerkała kusząco, prezentując się w pełnej krasie: krótkie blond włosy, delikatne białe korale wokół szyi, biała sukienka przypominająca pielęgniarski fartuch zachęcająco rozpięta tuż pod pępkiem, dłoń przysłaniająca łono, czarne niekryjące pończochy i granatowe szpilki. W krótkim artykule wstępnym napisała, że studiowała psychologię i od dwóch lat odpowiada na pytania czytelników ze Skandynawii. Na następnych stronach była już w samych pończochach i odsłaniała ciemne włosy łonowe, wypinała się do widza przodem i tyłem, pokazywała piersi, przytulała się zalotnie do innej czarnowłosej dziewczyny. I w zasadzie niczym nie różniłaby się od wielu kobiet, których rozbierane zdjęcia znalazły się w wielu polskich magazynach, gdyby nie trzy rzeczy.
Po pierwsze Ylva nie pozowała na tle łóżka czy meblościanki, na łonie natury ani w tanich dekoracjach ze studia fotograficznego, jednym słowem: w typowych sceneriach do sesji z polskich magazynów pornograficznych, tylko… półnaga lub naga opierała się o kolumnę Zygmunta, o rzeźbionego lwa pod pałacem prezydenckim, przeglądała "Gazetę Wyborczą", a także ku zdumieniu stojących na brzegu przechodniów pływała gondolą po jeziorku w Łazienkach. Był rok 1990, może 1989. Skandynawska piękność pozowała rozebrana na tle warszawskich szarości. Zachowywała się tak, jakby nagość w przestrzeni publicznej była czymś normalnym, ot, może odrobinę pikantnym, dobrą zabawą.
Dagmara Kaźmierska "W łóżku z Oskarem" wspomina odsiadkę w więzieniu
"Niedawno odwiedziłam Warszawę, która bardzo mi się podobała – pisała do polskich czytelników. – Możecie być z niej dumni!!! Szalenie podobała mi się Starówka i park Wilanowski [chodziło prawdopodobnie o Łazienki Królewskie – przyp. E. S.]. Innym powodem do dumy powinny być wasze piękne dziewczęta. Spotkałam bardzo fajną dziewczynę w Warszawie, spodobałyśmy się sobie i spędziłyśmy dwa fantastyczne dni. Możecie sobie sami wyobrazić, jak dwie dzikie dziewczyny mogą się bawić w stolicy… na swobodnym luzie. To było drobne trzęsienie Warszawy" (1990, nr 1). A jednak znalezienie Polki, która wystąpiłaby nago w sesji z Ylvą, okazało się w tamtych czasach niemożliwe – kobiety obawiały się, że krewni mogliby je rozpoznać. Szwedzkiej redaktorce tak naprawdę towarzyszyła więc koleżanka z Węgier, nazwana dla niepoznaki "Syreną z Warszawy". Polska redakcja i sama Ylva marzyły, że wkrótce się to zmieni.
– Wydawało mi się wtedy, że wszyscy z upragnieniem czekali na wolność – opowiada po 30 latach.
Po drugie Ylva różniła się od innych kociaków z gazet porno tym, że przemawiała własnym głosem. Choć wielu czytelników wątpiło w autentyczność seksporad w czasopismach pornograficznych, ona, jak przekonuje, naprawdę odpowiadała na listy (wybierane i tłumaczone przez polską redakcję). Szwedka zburzyła niepisany podział na piszących i rozbierające się lub rozbierających się i piszące. Ona pisała i co miesiąc pozowała do kolejnych wyzywających sesji, w których dumnie prezentowała kolczyk w wargach sromowych, nową bieliznę czy fryzurę łonową. Nie musiała chować się za tytułem naukowym ani lekarskim fartuchem, by wypowiadać się w kwestiach seksualności. (Lekarski fartuch chętnie za to wkładała lub zdejmowała go jako wdzięczny rekwizyt podczas sesji zdjęciowych).
"Nie mam nic przeciwko pokazywaniu mojego ciała nago" – pisała w "Cats". – "Lubię je i jeżeli inni mają z tego przyjemność, to lepiej być nie może. Takie same mam nastawienie do seksu. Nie ma co się wstydzić. Seks jest piękny, cudownie różnorodny. Poza tym nie daje kaca, nie uzależnia od dawki. Czy to na własną (!) rękę, czy też w towarzystwie. Osobiście lubię i to, i to, ale jak mam być zupełnie szczera, to najlepiej z kimś, kogo się lubi. Tu chyba się wszyscy zgodzą" (1990, nr 1).
Na pierwszy rzut oka w podobnym tonie "wypowiadały się" także inne kobiety w magazynach pornograficznych. Niezależnie od tego, czy były to modelki pozujące do sesji, ekspertki odpowiadające na pytania czytelników, czy redaktorki naczelne (na przykład "Nowego Wampa" czy "Nowego Wampera") – wszystkie wyrażały zadowolenie z własnego ciała, pochwalały wolny seks i zgłaszały gotowość do przygód. Wiele wskazuje jednak na to, że nie mówiły własnym głosem, a za większością wypowiedzi podpisanych przez panie stali panowie zatrudnieni w redakcjach.
Chodziło o prosty zabieg: oto piękna dziewczyna z okładki czy zdjęcia zwraca się bezpośrednio do czytelnika i zachęca go do kontaktu. Tym samym nabierał on przekonania, że kobiety chcą być oglądane nago, uwielbiają seks, chcą go doświadczać jak najwięcej i bez nadmiernych komplikacji. Tego bowiem – zdaniem wydawców – oczekiwali czytelnicy.
– To był chwyt, który działał na wyobraźnię – mówi Krzysztof Garwatowski z Pink Pressu, największego wydawnictwa prasy porno w Polsce. – Kobieta pozuje do zdjęć i szczerze opowiada o sobie. Albo przygotowuje numer pisma, aranżuje sesje, w których uczestniczy, i jeszcze zaprasza do nich czytelników. Ale w rzeczywistości pisali to wszystko faceci, a kobiety zajmowały się księgowością, sekretariatem, przygotowywaniem materiałów graficznych.
Z Ylvą było inaczej.
– Przez dwa lata studiowałam psychologię i filozofię, później zdałam na Akademię Sztuk Pięknych, ale wciąż nie do końca wiedziałam, co chcę robić w życiu. Pewnego dnia trafiłam na "magazyn dla panów" i pomyślałam sobie: "Jeśli mężczyźni w ten sposób dowiadują się o seksie, to trzeba coś z tym zrobić". Tego samego dnia napisałam list do redakcji i przedstawiłam mój punkt widzenia. Podałam adres i numer telefonu. Kilka dni później manager wydawnictwa zadzwonił z pytaniem, czy moglibyśmy się spotkać. Powiedział, że szukają nowej autorki do rubryki z poradami seksualnymi w magazynie "Cats" na rynek szwedzki, norweski i duński. I spytał, czy jestem zainteresowana tą pracą.
Tak wyglądały jej początki, a "misja", która skłoniła Ylvę do napisania listu, wciąż mocno wybrzmiewa ze starych numerów "Cats". Bo – po trzecie – Szwedka w comiesięcznym wstępniaku do rubryki oraz w odpowiedziach na listy prezentowała tak postępowy i otwarty stosunek do seksualności, z jakim dziś, 30 lat później, możemy się spotkać głównie u edukatorów i edukatorek seksualnych, seksuolożek i seksuologów. Podczas gdy inne magazyny dla mężczyzn pełne były wskazówek, jak zapewnić kobiecie orgazm, gdzie znaleźć punkt G (rzadziej łechtaczkę) albo w jakiej pozycji najłatwiej doprowadzić kobietę do wytrysku – wszystko, by dowieść męskich umiejętności seksualnych – Ylva nie bała się postawić granicy tym fantazjom i zadbać o prawdziwie kobiecą przyjemność.
Miłośnikowi cunnilingusa, który nie mógł doczekać się pieszczenia kobiet w ten sposób, odpisała: "Wymaga to jednak pewnego stopnia intymności między kochankami. Kobieta musi się czuć swobodnie i pewnie w twoim towarzystwie. Nie możesz wymagać, aby po krótkim czasie znajomości kobieta pozwalała na tego typu pieszczoty" (1990, nr 4). Feniksowi, który skarżył się, że jego partnerka osiągała kiedyś wiele orgazmów dzięki stosunkom oralnym, a dziś w ogóle nie daje się w ten sposób pieścić, sugerowała, że nadmierne pobudzenie może być nieprzyjemne: "Nie zapomnij, że jest to najczulszy punkt ciała kobiety i łatwo jest go podrażnić, co może być bardzo bolesne. A jeżeli chodzi o orgazmy, to zawsze byłam zdania, że lepiej mniej, a dobrze" (1990, nr 3). Innemu mężczyźnie, który żalił się, że partnerka nie połyka jego spermy, pisała: "Sperma nie jest szkodliwa. Ale może jej smak nie jest w guście Twojej dziewczyny (sperma właściwie nie ma najlepszego smaku)" (1990, nr 1).
Wielokrotnie podkreślała, jak ważna w seksie jest obustronna zgoda: "Uważam, że trzeba respektować preferencje swoich partnerek/partnerów i nie zmuszać ich do rzeczy, które nie sprawiają im przyjemności" (1990, nr 4). Nie bała się też rugać autorów listów, gdy zachowywali się agresywnie: "Muszę również poruszyć kolejną sprawę – istnieje grupa czytelników, którzy o swoich marzeniach kochania się z dziewczyną wyrażają się: »chcę rąbać panienkę, aż się wióry posypią«, »rżnąć do końca«, »zar***ać dziwkę«. Moi Panowie, jeśli odnosicie się do seksu w taki sam sposób, w jaki piszecie o nim, to moim zdaniem Wasze szanse na przeżycie pięknej miłości zmysłowej, na obopólną przyjemność i rozkosz, są zerowe" (1990, nr 4).
Wyjaśniała, na czym polegają praktyki BDSM, ale uczyła, jak różnicować rodzaje bólu: "Bardzo dobrze, że wiesz, czego chcesz w Waszym związku, i że wiesz, jakiej pragniesz erotyki i w jakim wydaniu. Wytłumaczenie Twojego problemu partnerce nie jest łatwe. Musisz jej wytłumaczyć, że nie chodzi tu o znęcanie się nad Tobą. Chodzi raczej o psychologiczne napięcie, jakie powstaje na skrzyżowaniu erotyki z zadawaniem bólu przez osobę kochającą i kochaną. Strach, oczekiwanie i wreszcie sam »ból« są głównymi składnikami tej gry. Proponuję kilka »gier nieposłuszeństwa«" (1990, nr 3). Podkreślała jednak: „Bo jakkolwiek sam sadyzm czy masochizm nie jest zabroniony, tak zmuszanie kogokolwiek, fizycznie, psychicznie czy w inne wymyślne sposoby, do seksu czy innych form współżycia płciowego jest karalne!” (1992, nr 4).
Wiele tekstów poświęciła przedwczesnemu wytryskowi oraz zaburzeniom erekcji. A ponieważ nie była lekarką i ton jej odpowiedzi nie był naukowy, lecz poradnikowy, sugerowała przeniesienie uwagi z fizjologii na satysfakcję i przyjemność: "Zapomnijcie o orgazmie, o wyczynach seks-sportowych, o wytrysku. A nawet jak się przedwcześnie »wyleje«, to też nie ma zmartwienia. Ten kanister jest zawsze pełny" (1990, nr 4). Seks był w jej ujęciu sztuką bazującą na poznaniu potrzeb własnych oraz partnera lub partnerki, różnorodnością, która zrywa z przymusem osiągania rozkoszy poprzez tradycyjny stosunek. Niezaspokojonej Kasi radziła: "Powinnaś raczej szukać mężczyzny, który wie, jak używać swoich palców i języka, który rozumie sygnały wysyłane przez Twoje ciało i wie, jak doprowadzić kobietę do szczytu. Jeżeli jednak chodzi Ci o uczucie wypełnienia pochwy, to raczej polecałabym Ci wycieczkę do lokalnego seks-shopu i przeglądnięcie wystawionych tam wibratorów" (1991, nr 7).
Ylva nie przepadała za nadmiarem, za łóżkowymi wyczynami – w zamian sugerowała zdrowy model skupiony raczej na dbaniu o wzajemne potrzeby niż biciu seksualnych rekordów. Fajnie jest uprawiać seks, ale nikt nie musi być wyczynowcem – zdaje się pobrzmiewać z jej rubryki. Gdy dziś się ją czyta, czuć w niej jakieś antykapitalistyczne dziedzictwo, niezgodę na świat zmuszony do nieustannego pomnażania zysków, wzrostu i nowych rekordów. Tuż po zniesieniu cenzury, świeżo po uwolnieniu rynku te rady wygłaszane przez nagą Szwedkę musiały brzmieć nierealnie.
"Miła robótka" Ewy Stusińskiej to nietuzinkowa kronika czasów przełomu. Czasów, gdy pod ladą każdej wypożyczalni ukrywano segregator pełen wytartych okładek filmów porno, w słuchawce po wykręceniu 0-700 kusiły ponętne głosy, w domach kultury przy ptysiu i paluszkach organizowano pokazy erotyków, a pozornie niewinne "pani pozna pana" wyczytane w dziale ogłoszeń było zaproszeniem do eksploracji nowych obszarów seksualnej wolności. Książka ukaże się 10 lutego nakładem wydawnictwa Czarne.