Trwa ładowanie...
fragment
06-02-2012 17:43

Mrok

MrokŹródło: "__wlasne
d3qqgtc
d3qqgtc

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Zdecydowały o tym władze. Urzędnicy niższego szczebla wykonali rozkazy. W żadnym kraju nigdy nie brakuje takich, którzy wypełniają rozkazy.
Człowiek, którego dotyczy ta opowieść, został aresztowany. Był beztroski czas na głupstwa, ale ten czas przeminął. Teraz był czas na sprawy poważne, na wojnę z terrorem. Zagrożone było bezpieczeństwo narodowe.

Niektóre swobody musiały zostać ograniczone – takie jak głupota, satyra i wolność słowa. Należały do minionej epoki. Teraz była nowa epoka. „Każdy musi przygotować się na obecność wśród nas ukrytego wroga”. Tak głosiła ulotka.

Więzień miał na głowie kaptur i był skuty. Był młody, choć już postarzały wskutek uwięzienia i lęku, jaki niesie ze sobą uwięzienie. Dwaj żołnierze popychali go lub wlekli, skarżąc się na trudność wykonywanego zadania. Szli długim korytarzem. Wojskowe buty stukały o posadzkę. Otwarto drzwi. Więźnia wrzucono do pustego pomieszczenia. Drzwi zatrzasnęły się.
Człowiek ten był znany jako Więzień B.

d3qqgtc

Więzień B leżał rozciągnięty na podłodze. Powoli usiadł i ściągnął z głowy kaptur. Teraz po prostu siedział, oddychając płytko, próbując się pozbierać. Od niedawnego bicia bolały go żebra.
Stopniowo zaczął zdawać sobie sprawę z otoczenia. Znajdował się w wielkim pokoju, nie w celi. Pokój nie miał okien. Światło pochodziło od wiszącej wysoko nad głową gołej żarówki. Poczołgał się na czworakach do najbliższej ściany. Była pokryta tapetą w wyblakłe już kwiaty. Najwyraźniej pokój wykorzystywano jako więzienną celę. I najwyraźniej miejsce, w którym się znalazł, kiedyś stanowiło wielką rezydencję, w żadnym razie nie przeznaczoną do obecnego celu.
Opierając się o ścianę, Więzień B starał się podnieść. W jednym z rogów pokoju dojrzał wiadro i udało mu się do niego podejść, żeby się załatwić.
Oparł się o ścianę, przyciskając do niej dłonie, aby powstrzymać ich drżenie. Kiedy próbował zastanowić się nad sytuacją, nic nie przychodziło mu do głowy. Po prostu był więźniem, całkowicie we władzy swych prześladowców.
Mijały godziny. Nie miał nic do roboty, mógł tylko czekać na następne przesłuchanie. Nie podobna było wyobrazić sobie czegokolwiek poza murami więzienia.
Pod drugą ścianą stała ławka. Podszedł do niej. Wniesiona do środka zwykła ogrodowa ławka miała przypuszczalnie służyć za łóżko. Osłabiony położył się. Ławka była zbyt krótka, żeby zapewnić jaką taką wygodę. Nogi zwisały mu z drugiej strony. Zresztą czuł się zbyt wyczerpany, żeby wstać.
Po chwili zapadł w pełen koszmarów sen.
Weszli dwaj strażnicy i obudzili Więźnia B; myślał, że to środek nocy. Mieli na sobie podniszczone cywilne ubrania. Dodało mu to trochę otuchy i kiedy wyciągali go na korytarz, zapytał:
– Gdzie jestem?
Nie odpowiedzieli.
– To znaczy jaki to kraj?
Jeden z mężczyzn powiedział:
– Jesteśmy w pieprzonej Syrii, nie?
Zalała go nowa fala strachu.
– W Syrii? To niemożliwe. Myślałem, że Syria to wrogi kraj.
– Zamknij się do cholery. – To była jedyna odpowiedź.
Zaprowadzili go do jednego z pokojów przesłuchań.
Był w małym pokoju z tureckimi motywami na jednej ze ścian. Coś bezgłośnego wciąż powtarzało mu w głowie: Syria, Syria, Syria. Trawiony niepokojem nie mógł sobie przypomnieć, gdzie jest Syria. Ale było niewiele szans na jakiekolwiek spekulacje. W pokoju stali czujni strażnicy, ściskając karabiny. Kazano mu stanąć przed biurkiem, za którym siedział szczupły mężczyzna z kwadratową szczęką i gęstymi brwiami. Miał ogoloną głowę.
Siedział spokojnie, z wielkimi czerwonymi rękami spoczywającymi na biurku, utkwiwszy w więźniu nieruchome spojrzenie.
– Dobrze się czujesz? – spytał. Całkiem przyjazny początek.
– Dobrze.
– Więc stój jak należy. Nie jesteś w tej śmierdzącej norze, z której przyszedłeś. – Przerwał. – Zadam ci kilka pytań. Odpowiesz i nie będziesz kłamał. Zrozumiano?
Kiedy Więzień B kiwnął głową, przesłuchujący ryknął:
– Rozumiesz, do cholery?
Włączył biurkową lampę, która świeciła Więźniowi B prosto w oczy.
– Tak, rozumiem. – Uniósł dłoń, żeby zasłonić oczy.
– Opuść tę swoją pieprzoną dłoń. Ile masz lat?
– Dwadzieścia jeden.
– Ile lat będziesz miał za rok o tej samej porze?
– Dwadzieścia dwa.
– Dwadzieścia dwa albo będziesz martwy. Powtórz.
– Dwadzieścia dwa albo będę martwy.
– Podaj nazwisko ojca.
Uczynił to.
– Podaj nazwisko matki.
Uczynił to.
– Wymień wszystkich swoich braci.
Uczynił to.
– Podaj imię siostry.
Uczynił to.
– Jest uliczną prostytutką.
– Nie.
– Mówię, że jest parszywą uliczną prostytutką. Jest teraz w sąsiednim pokoju i świadczy usługi naszym żołnierzom.
– Nie z własnego wyboru.
– Oczywiście, że z własnego wyboru. Ciągle jej mało. Jesteś tutaj z powodu raportu ISID, który cię obciąża.
– Nawet nie wiem, co to jest ISID.
– Nie odgrywaj przede mną pieprzonego niewiniątka. ISID to pakistańska organizacja antyterrorystyczna. Jaką masz pracę?
– Jestem pisarzem.
– Dlaczego piszesz kłamstwa?
– Nie piszę kłamstw.
– Płacą ci, żebyś pisał o nas kłamstwa.
– Nie.
– Płacą ci, żebyś pisał kłamstwa, ty mały sukinsynu!
– Nie. O jakie kłamstwa chodzi?
– Napisałeś tę obrzydliwą książkę, Szczurołap z Hament. Szkalowałeś w niej religię i naszego przywódcę.
– Nie. Nie może pan udowodnić, że to zrobiłem.
– Zrobiłeś. Zostałeś za to wychłostany.
Milczenie.
– Dlaczego książkę opublikowano w krajach wobec nas wrogich?
– Zyskała aprobatę krytyki.
– Znasz tych skurwysynów?
– Jakich skurwysynów?
Przesłuchujący odczytał pochwalną zagraniczną recenzję.
– Piszą: „Niektóre sceny tej powieści są szczególnie barwne, zwłaszcza te, które mają miejsce w Londynie. Zmiana warty przed pałacem Buckingham jest najbardziej zabawna, opisana jako relikt dawnego systemu imperialnego, obecnie przerobiony na atrakcję turystyczną”. I tak dalej…
– Ta opinia zawiera pewne nieścisłości. Nigdy nie byłem w kraju tego recenzenta.
– Ależ byłeś. Dwa lata temu. Mamy dowody.
– Och tak, tylko przez dwa dni.
– Ty parszywy podstępny kłamco.
Więźnia B kopano od tyłu, raz za razem, w pośladki i uda.
– Wystarczy! Od jak dawna jesteś członkiem Al Muhajirounu?
– Nawet nie wiem, co to jest.
– Ty cholerny kłamco! To ekstremistyczna grupa islamistów, sami łajdacy i obwieszeni bombami samobójcy. W zeszłym tygodniu w Kensal Town na ulicy w pobliżu twojego domu aresztowano pewnego człowieka. Należysz do tej samej grupy.
– Z całą pewnością nie. Aresztujecie każdego z Kensal Town?
– Słuchaj, nie próbuj stroić ze mnie żartów, ty dupku! My tylko realizujemy wytyczne EU.
Pobili go.
Przesłuchanie ciągnęło się jeszcze przez godzinę.
Więzień B słyszał większość tych pytań już przedtem.

Kiedy ciągnięto go z powrotem do celi, odezwał się dzwonek. Eskorta raptownie zatrzymała się.
– Więzień, twarzą do ściany!
Obrócił się i przycisnął twarz do starej tapety. Eskortujący go mężczyźni także przycisnęli twarze do ściany. Stali sztywno, gdy mężczyzna w ciemnoszarym garniturze o bladej twarzy i w okularach bez oprawek szybkim krokiem przeszedł obok.
Więzień B już do tego przywykł. Dyrektor Gibbs domagał się, żeby więźniowie nie mogli go widzieć, żeby odwracając twarz, praktycznie przestali istnieć.
Prowadzącym więźnia podwładnym nie podobało się to przedstawienie.
– Kompletna bzdura – powiedział jeden z nich. – Za kogo on się uważa? Myśli, że jest królową?
Drugi strażnik odparł, że mogło być jeszcze gorzej, kiedy inspekcję robił Abraham Ramson.
– Lepiej patrz pod nogi, synu! – powiedział pół żartem do Więźnia B, szturchając go pod żebra. – Ramson to wielka szycha, za takiego się przynajmniej uważa.
Więzień przekonał się już przedtem, że sługusi tego rodzaju wykonując swoje obowiązki, są nastawieni wrogo wobec tych, którzy mają nad nimi władzę. Ich obowiązki to była po prostu wykonywana dla nich praca. Szli do domu o szóstej wieczorem, wracali do swych żon i dzieci, i butelki piwa przy prostym posiłku, wolni od jakiejkolwiek ideologii.

Był z powrotem w celi. W innym pomieszczeniu, ale bardzo podobnym do poprzedniego. Wysoko nad głową znajdował się świetlik. Szkło było zakryte, ale jeden róg zakrywającego go materiału oderwał się i przez powstałą szparę wpadało światło słoneczne. Wysoko, na jednej ze ścian, rysował się mały jasny trójkąt.
Abraham Ramson… Kolejny powód strachu…
Leżąc samotnie w wielkim gmachu, zdał sobie sprawę z podejrzanych odgłosów gdzieś w pobliżu. Uniósł się na łokciu i rozejrzał wokół. Pod najbliższą ścianą stało tekturowe pudło. Na wierzchu uwijało się kilka myszy, gryząc tapetę. Pomyślał, żeby je odegnać, ale właściwie dlaczego miałby to robić? Starał się nie słuchać odgłosów maleńkich szczęk.
Więzień B popatrzył na mały trójkąt światła.
Nigdy nie widział żadnych innych więźniów, chociaż słyszał ich krzyki. Gdyby nie to, mogłoby się wydawać, że jest na świecie zupełnie sam. Wiedział, że wśród przesłuchujących są Francuzi i Amerykanie, a raz był nawet w zastępstwie Polak.
Był rozpalony. Wyobraził sobie, że ta plama światła to inny świat, gdzie ludzie są wolni. Gdzie ludzie są wolni…
Światło przygasło. Nie przestawał wpatrywać się w miejsce, które przez krótką chwilę oświetlało.
W tym innym świecie musi być noc. Ten świat nazywał się Stygia.
Wymruczał do siebie kilka wierszy, które pamiętał z wielkiego poematu:
Kiedy zakończyła się rada stygijska,
Z miejsc swych ruszyli piekielni panowie
W porządku, środkiem szedł ich wódz najwyższy,
Zdając się wrogiem Niebios być jedynym,
Jak i jedynym strasznym królem piekieł…

Okienko u dołu drzwi celi otworzyło się i do środka wepchnięto miskę zupy. Więzień ukląkł i napił się z miski. Był to kapuśniak, do którego wrzucono kilka plasterków cebuli. Jadł żarłocznie, przez cały czas coraz bardziej przekonany, że zna świat o nazwie Stygia, gdzie było więcej nadziei i mniej krzywd niż w jego własnym świecie.

d3qqgtc
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3qqgtc