Tej nocy Jack leżał otulony kocami, i słuchał jak ojciec rozmawia z bardem o jego przyszłości. Tak naprawdę nie spodziewał się przyjścia barda, a jednak starzec pojawił się o zmroku. Miał na sobie gruby, biały płaszcz i podpierał się laską z czernionego jesionu. Ze swą siwą brodą, powiewającą na wietrze, wywierał nadzwyczaj imponujące wrażenie. Ojciec zaprosił go do środka i przegonił Jacka z jego miejsca przy palenisku. Ale Giles Kuternoga nie ucieszył się, gdy poznał przyczynę tej wizyty.
- Nie mogę puścić Jacka! – wykrzyknął. – Gdybym miał więcej synów albo proste nogi... nie możesz ich wyleczyć, skoro o tym mowa?
– Niestety, nie – odparł bard.
– Nie zaszkodzi spytać. To pokuta, którą odbywam za Adamowy grzech.
– Amen – powiedziała matka.
Ojciec, Jack i Lucy też mruknęli „amen”. Jack zauważył, że bard się nie odezwał.
– Tak czy owak, potrzebuję pomocy przy różnych naprawach i przy orce. Potrzebuję kogoś do spędzania owiec i zbierania drewna w lesie – stwierdził ojciec. – To dla mnie zaszczyt, że wziąłeś mojego syna pod uwagę, ale nic nie wskazuje, że jest bystry.
– A ja w niego wierzę – powiedział bard.
Jack poczuł przypływ wdzięczności wobec starca, a jednocześnie irytację na swojego ojca.
– Tu nie chodzi o zdolności Jacka – argumentował ojciec. – Potrzebuję go i tyle.
– Byłoby dobrze, gdyby zdobył wykształcenie – powiedziała z wahaniem mama. – Sam zawsze chciałeś uczyć się u mnichów...
– Milcz – przerwał jej ojciec tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Chciałem poświęcić się wierze na Świętej Wyspie – wyjaśnił bardowi. – Nie miałem szansy. Nie obwiniam o to swojego ojca. Szanuję go i nie popełniłbym przeciw niemu grzechu gniewu. Codziennie ofiarowuję swoje cierpienie Bogu.
– Amen – powiedziała matka.
- Amen – mruknęli ojciec, Jack i Lucy.
„Co Bóg robi z całym tym cierpieniem, które ofiaruje mu ojciec?” – zastanawiał się Jack. „Czy wkłada je do jakiejś skrzyni, razem z bólem zębów i głowy, przesyłanym mu przez innych ludzi?”
– Mój syn nie powinien wynosić się ponad swój stan – zakończył ojciec. – Dobrze mu zrobi, jeśli się nauczy, że życie jest pełne rozczarowań. Cierpienie, znoszone z radością, to najlepsza droga do zbawienia.
– O, jako mój uczeń Jack nie będzie się zabawiał – powiedział bard z błyskiem w oku. Jack nie wiedział, co tak bawi starca. – Zapewniam, że będzie harował niczym osioł w kopalni ołowiu. Będzie cierpiał jak należy. Co do twojego gospodarstwa, Giles, rozmawiałem o tym z wodzem. Mając Jacka, nie będę potrzebował innych chłopców, więc wódz będzie ich przysyłał do ciebie. Dostaniesz tyle rąk do pomocy, że nie będziesz wiedział, co z nimi zrobić.
Jack zwrócił uwagę na spryt barda. Starzec poczekał, aż ojciec przedstawi swoje wątpliwości, a potem zakończył sprawę niczym wnyki, zatrzaskujące się na lisie.
– O! To dobrze. W takim razie... – prychnął ojciec. Posłał bardowi zirytowane spojrzenie. – Myślę, że inni chłopcy też się nadadzą. Chociaż to strasznie leniwa banda.
Jack zdał sobie sprawę, że oto ojciec pierwszy raz wypowiedział słowa, sugerujące, że on, Jack, jest pracowity.
– Będzie ciężko pracował, tak? – upewniał się Giles Kuternoga.
– Daję słowo, że będzie padał na łóżko ze zmęczenia – zapewnił bard.
– A będzie czasami przychodził do domu? – odezwała się cichym głosem matka.
Starzec uśmiechnął się do niej.
– Może przychodzić do was w niedziele i za każdym razem, gdy będę szedł do lasu. Może pomagać przy pszczołach.
W tym momencie między matką a bardem pojawiła się jakaś nić porozumienia, ale Jack nie wiedział, o co chodzi.
– Byłoby miło – stwierdziła matka.
– Babska robota – mruknął ojciec, dorzucając do ognia bryłę torfu.
Bard miał opaloną twarz, jakby dłuższy czas przebywał na słońcu. Jacka to zastanowiło, ale nie miał śmiałości o to pytać.
– Dobrze wyglądasz – stwierdził starzec. – W rodzinie wszyscy zdrowi?
– Tak – odparł Jack.
– Zasięgnąłem języka. Wygląda na to, że za wodą coś się dzieje. Budowane są okręty, wykuwane miecze...
– To źle?
– Oczywiście. Nikt nie robi okrętów ani mieczy, jeśli nie zamierza ich użyć. – Bard ruszył naprzód, prowadząc Jacka nadmorską ścieżką. Po ich prawej stronie wyłoniły się klify i Jack słyszał fale, uderzające o skały daleko w dole. Mewy chwytały pod skrzydła morską bryzę. Szybowały w tę i z powrotem, co jakiś czas machając leniwie skrzydłami.
– Widzisz, ziemie za morzem nie jest tak bogate, jak te tutaj. Pola powstają na zboczach gór. Przez większą część roku pokrywa je śnieg i lód. Niewielu może tam przeżyć. Reszta musi udać się gdzie indziej. – Bard wspinał się stromą ścieżką, nie zwalniając ani nie przystając dla złapania tchu. Jack musiał się bardzo starać, żeby za nim nadążyć. – Ludzie Północy, którzy tam mieszkają, spoglądają na wschód, na krainę Rusinów, i na południe, na krainę Franków. Nie patrzą na północ, bo tam mieszkają Jotuny.
Jotuny. Jack zadrżał.
– Obawiam się, że niektórzy patrzą na zachód. W naszą stronę.
– Czy to jest właśnie cień, który wyczułeś, panie?
– To... i coś jeszcze. – Bard przystanął i zwrócił wzrok na morze i na mewy, szybujące w powietrzu. – Tymi właśnie Ludźmi Północy, tymi którzy patrzą na zachód, dowodzi król zwany Ivarem bez Kości.
Ivar bez Kości! Jack poczuł się tak, jakby chmura przesłoniła słońce. Odgłos fal był teraz przytłumiony, a krzyki mew docierały do niego z oddali.
– Jack, dobrze się czujesz? – spytał Bard.
– Co za straszliwe imię – mruknął chłopiec.
– Nie bardziej straszliwe niż on sam. Ma jasne, niebieskie oczy, podobne do morskiego lodu. Jego skóra jest biała jak brzuch ryby. Gołymi rękami potrafi złamać człowiekowi nogę i nosi płaszcz z bród pokonanych wrogów.
Ze strachu Jackowi niemal zakręciło się w głowie. Co się z nim działo? Słyszał już wiele przerażających opowieści, zarówno od barda, jak i od ojca. Lubił je – im były straszniejsze, tym lepiej. Teraz jednak czuł się słaby jak nowonarodzone jagnię.
– Ale Ivar bez Kości to jeszcze nic w porównaniu ze swoją żoną. – Bard wciąż wpatrywał się w morze. Wydawało się, że czegoś szuka. Po chwili pokręcił głową. – Królowa Frith jest półtrollką – wyjaśnił ściszonym głosem.
– Czy to ona przysłała Zmorę? – Jack miał wrażenie, że jakaś olbrzymia ręka ściska jego pierś.
– Tak, chłopcze. Jej duch dosiadał go niczym jadowity potwór, który w rzeczywistości kryje się za jej kłamliwą, piękną twarzą. Wiedziałeś, że Zmory mają osiem nóg?
Ale Jack już nie słuchał. Zemdlał i upadł na porośnięty trawą klif ponad spienionymi falami Morza Północnego.