LIST 1
Droga B.!
Piszę do Ciebie, bo jestem zła. Bo wszystko mnie wkurza. Zresztą wraz z upływającymi latami coraz więcej rzeczy mnie drażni i denerwuje, niewiele naprawdę mi się podoba, jak każdemu. W dodatku dzielenie się moimi spostrzeżeniami natury ogólniejszej nigdy mnie nie pociągało, więc coraz częściej powinnam się, po prostu zamknąć. Nie odzywać. Ale to jest trudne.
Co mnie ostatnio drażni najbardziej?! Udawanie. Brak oryginalności Pretensjonalność. Bezmyślne naśladownictwo. To, co Ty kiedyś nazwałaś "być jak ktoś''. Co więcej, przez ogół jest to akceptowane, oceniane jako wartość i ogólnie podziwiane. To mnie prawdziwie złości. W związku z tym mamy kino jak amerykańskie, z małymi wyjątkami, aktorów naśladowców i imitatorów, telewizję z programami robionymi na licencjach zakupionych gdzie indziej i na siłę na nas dopasowywanymi, margarynę jak masło. Oczywiście to, co piszę, jest banałem wszyscy o tych rzeczach wiedzą, dlaczego tak się sprawy mają, też jest oczywiste, co chwila ktoś mądrzejszy ode mnie wypowiada się na ten temat, tyle tylko że po prostu i mnie to wkurza maksymalnie.
O ile pamiętam, pomimo że ówczesny system polityczny i edukacyjny niszczył samodzielność i każdy przejaw wolnej myśli, cała moja edukacja, w liceum plastycznym i później w PWST, odbywała się pod jednym prostym hasłem: "Zdobyć osobowość i ocalić indywidualność". Cóż, prawda, były to szkoły bardzo specjalne, artystyczne, ale wydawało się warunkiem sine qua non powodzenia życiowego, kariery i udanego życia bycie oryginalnym, niekonwencjonalnym, myślącym samodzielnie. Jednym słowem, bycie człowiekiem wolnym - w najszerszym tego słowa znaczeniu. Teraz warunkiem powodzenia życiowego (w każdej dziedzinie zresztą) wydaje się... doskonałość "podróbki".
B., czy pamiętasz telewizyjny program profesora Bardiniego z młodzieżą, w którym wytykał i tępił każdy przejaw bezmyślności, pozy czy pretensjonalności? Dzisiaj nasze wszystkie programy telewizyjne wypełniają od rana do nocy tłumy wymalowanych przez matki, małych, żałosnych dziewczynek i chłopców, wijących się w erotycznych tańcach, naśladujących z wielkim zapałem wszystkich i wszystko bez cienia myśli i zastanowienia. Przykłady można by mnożyć, tylko po co? Podobno dziś szefowie telewizji nie oglądają programów, tylko wskaźniki oglądalności, i dopiero kiedy wskaźnik jest wysoko, każą sobie pokazać moment, w którym oglądalność gwałtownie wzrosła. Rozumiem, że wtedy trafiają na jakieś dziecko udające Latoyę Jackson albo na "Randkę w ciemno".
B., całuję Cię mocno i jak najbardziej indywidualnie i oryginalnie, opierając się na prostocie i prawdzie po głębokim zastanowieniu.
Twoja K., chaotycznie denerwująca się z byle powodu
LIST 2
Moja Droga B.!
Po co myśmy się spotkały z tą Lucyną? I tak jej nikt nie pomoże, ani ja, ani Ty, ani nikt inny. Każdy musi swoje stosunki z mężem, dzieckiem, matką, ułożyć sam. Nie ma ratunku. Jej syn jest zwykłym fajnym chłopcem. Ja też z Marysią, między jej czternastym rokiem życia a zamążpójściem, miałam wieczne problemy. To są normalne sprawy i nie ma co tu dramatyzować. Najbardziej mnie denerwuje, że ona tak płacze, jak o tym opowiada. Można by właściwie nakręcić film, z opowieści Lucyny. Film o młodym człowieku, który nie może, nie ma motywacji, żeby wstać z łóżka. Film bez akcji. O męce i niemożności spotkania z normalnym, codziennym życiem, z szarym dniem. Godzinna epopeja o otwierania oczu, o wahaniu, czy już usiąść, czy skonfrontować się ze światem jeszcze w pozycji leżącej, no a łazienka, jaka męka, przede wszystkim lustro, a wyjście z domu... zejście ze schodów... hamletowskie decyzje. I zaznaczam, nie byłby to film o ćpunie, lecz o dojrzewaniu. Mogłoby się to kończyć tym spotkaniem z dziewczyną, które Lucyna
obserwowała z samochodu. Powitanie bez uśmiechu, z długim "fizjologicznym" pocałunkiem, który nie daje przyjemności! Ciekawe, skad ona to wie, że on nie daje przyjemności, może im daje? Nie wywołuje żadnych reakcji! W każdym razie żadnych widocznych dla Lucyny reakcji. Pocałunkiem, który nic nie znaczy, pocałunkiem po nic!!! Oj, Lucyna, Lucyna, i to twoje pękające serce matki, pamiętam przecież, że Ty najbardziej lubiłaś się w życiu całować, pamiętam, to po co teraz ich śledzić?
Potem w naszym filmie, nie mogliby, tak jak syn Lucyny, grzecznie pójść do szkoły, tylko musieliby odejść w straszny jakiś, bolesny i tajemniczy dla nas świat. Różny od mojego, od Twojego, no a przede wszystkim od świata Lucyny. Zawsze dotąd wydawało mi się, że jest to ich wybór, styl, forma zewnętrzna, krok w kolanach, ideologia. Nie mój świat, nie moja publiczność.
I widzisz, dlatego, do Ciebie piszę w tej sprawie. Wczoraj po naszym rozstaniu zaczęła mnie ona interesować tylko w kontekście tego, że ja ich nie rozumiem, nie czuję. Jestem nienowoczesna, nieaktualna. Nie mój świat, nie moja publiczność! Każdy ma jakiegoś świra. A ten jest mój.
Powodowana moim świrem, kupiłam natychmiast, na stacji benzynowej, kasetę pt. Najpiękniejsze polskie ballady metalowe, włożyłam do magnetofonu w samochodzie i ruszyłam w długą podróż do domu, do moich dwóch, co to za chwilę krok w kolanach. I wiesz, co usłyszałam? Jeden wielki, rozdzierający krzyk o POMOC! Lucyna ma rację! Dziesięciu różnych młodych ludzi krzyczy z tej kasety to samo. B., cytuję w kolejności utworów, może są jakieś przekłamania, ale oni śpiewają strasznie niewyraźnie:
ZAWSZE BYŁEM SAM!
ZNÓW SIEDZĘ SAM!
Kolejny dzień przeżyłem SAM!
Nie liczę dni, bo szkoda łez, to już koniec!
Ciągły strach i wieczny ból, a teraz JESTEŚ SAM!
Twoje dni dokładnie policzone są, nie tak miało być,
Tyle z tego zostało, że po prostu chce się wyć!
Gęsty świt i znów dzień, to SAMOTNOŚĆ!
Zapach śmierci wciąż wisi tu, wszyscy sobie kopią grób,
W pustym świecie moich dni,
W świecie pełnym głupich pustych nut,
NIE ODTRĄCAJ MNIE!
B.! Na litość boską, on ma z siedemnaście lat!
Na progu serca coś umiera, na skraju duszy błądzi strach, próbuję trzymać równowagę,
Zmarznięte dłonie wciskam w twarz, CAŁE ŻYCIE SAM!
To już ostatnie chwile, za sobą pozostawię cień, na moim niebie czarne chmury,
Przez palce piaskiem cieknie czas, CAŁE ŻYCIE SAM!
Czy ty sobie wyobrażasz, B.?!
Oooooo! Tak krótko trwało to, gdy miałeś własny dom, wspomnień garść została ci,
Wielki bóóóóóóól! ZOSTAŁEŚ SAM! Uuuuuuu! Tylko bóóóóóóól! Rozrywa serce twe...
ON BYŁ SAM, TAK JAK TY! Uuuuuuu! Tylko bóóóóól! Nadchodzi czas ucieczki na aut,
I ZNOW JESTEŚ SAM!
I do tego, moja droga B., w każdej piosence jest lustro!
Małe, biedne, bezradne dzieci, które chcą kochać, chcą się przytulić, chcą, żeby było czysto, prawdziwie, dobrze, sprawiedliwie, bezpiecznie, żeby coś było na zawsze, żeby była jedna rzecz, której można się uchwycić... po prostu drugi człowiek.
No i jak być dla nich "aktualnym"? Co i jak dla nich grać? Chyba to samo, co zawsze, ale jak? I wiesz co, ja moja droga B., wiesz, co ja wczoraj zrozumiałam ? Że na to pytanie ja już nie odpowiem. To już nie ja będę dla nich grała, a i oni mnie nie potrzebują. Jestem zbyt naiwna, dobroduszna, jednoznaczna, sentymentalna. Niech ratują się sami. Sobie uwierzą, mnie już nie. Siebie będą słuchać. Tylko niech nie rozczulają się nad sobą za bardzo, nam też było ciężko na początku, no, może nie aż tak ciężko, bo mieliśmy prosty, jasny cel, precz z komuną, to zabijało inne problemy.
B., na kolejnej kasecie, którą kupiłam dzisiaj, żeby sobie poprawić nastrój, kasecie pt. Najładniejsze przeboje polskiego rocka, pierwsza piosenka zaczyna się tak: "Odurzony heroiną, zatruty wódką, jointami, nikotyną, wśród sterty śmieci próbujesz świata bez granic. Oszukuje cię cywilizacja, robotów komunikacja, Coraz częściej nie liczy się człowiek, UŚMIECHNIJ SIĘ, ŻYCIE NIE JEST TWOIM WROGIEM..." No, w każdym razie ostatnie zdanie jest dla wszystkich.
Pozdrawiam Cię, moja B.!
Twoja K.
LIST 3
Moja droga!
Obudziłam się dziś, w jakimś chińskim apartamencie. Obudził mnie promień słońca. Rozejrzałam się dookoła. Cóż to za jakieś zdumiewające wnętrze. Gdzie ja jestem? Wczoraj miałam koncert, przywieźli mnie tu późno w nocy, nie zwróciłam uwagi, gdzie właściwie kładę się spać. Nie doszłam do łóżka, a już urżnęło mi głowę. I naraz taka niespodzianka. Podeszłam do okna. Jestem na brzegu morza!!! Hura! Sen! Cud! Do pierwszej, spienionej na wietrze fali pięćset metrów. Co za widok! Wybrzeżem idzie mężczyzna w kapeluszu, elegancko ubrany, z teczką. Wariat! Spojrzałam na zegarek, szósta rano, normalny wariat! Był tak blisko, że mogłam zobaczyć, jak kunsztownie ma zawiązany szalik, jakie wyglansowane buty. Kto to jest? No, na pewno kawaler. Żonaty by nie szedł brzegiem morza o tej porze. A może ma jakiś problem i musi się zastanowić? Eee tam, gdyby miał problem, nie zawiązałby tak precyzyjnie szalika. Pedant, czyli kawaler, taki by z kobietą nie wytrzymał, chyba że z arabską. Patrzyłam, jak kroczy miarowo, spokojnie,
dostojnie. Urzędnik, dyrektor, samotnie żyjący, dbający o siebie, robi co dzień przed biurem spacer plażą. Na pewno. Kto inny spacerowałby w kapeluszu na takim wietrze? Zrobiło mi się zimno. Owinęłam się kołdrą z czarnego inkrustowanego łóżka i siadłam wygodnie na wprost okna. Jestem w hotelu przerobionym z odrestaurowanych Starych sopockich Łazienek Południowych, fajnie. O! Pies! Dokąd on biegnie, z nosem przy ziemi? Śpieszy się. Zawsze mnie zdumiewają psy, co tak gdzieś bez wątpliwości biegną. Wałęsające się, zagapione, gotowe na każdą przygodę, ciekawe wszystkiego, to normalne, ale takie jak ten? Co ma do załatwienia? Nic go nie interesuje. Teraz małżeństwo. Oboje biegną w kurtkach i dresach plażą. Młode małżeństwo. Zawsze tak jest na początku, cos tam sobie wymyślają, biegają, wędkują razem, do pierwszego dziecka, a potem leżą w łóżku najdłużej, jak można. Tak, to na pewno małżeństwo, bo mają takie same kurtki, albo po prostu mieszkają razem. Fajnie. Ona biegnie pierwsza, niech uważa, bo to jej może
zaszkodzić, chociaż pewnie on jest po prostu leniwy? Mam znajomą, która się rozwiodła tylko z tego powodu, że jej mąż był dwa razy od niej wolniejszy, a w dodatku, nigdy się nie śpieszył. Powiedziała mi, że w dniu, w którym zobaczyła, sama gotowa do wyjścia, że on wyciągnął całą szufladę, położył ją na stole i zaczął spokojnie przeglądać skarpetki, zastawiając się, które włożyć, wniosła pozew rozwodowy.
Ach, Boże, przypłynęły łabędzie! Jakie piękne! Czekają na coś. O, idzie jakaś pani, pewnie żeby je nakarmić. Och, one tu mają spotkanie z tą panią codziennie o tej porze! Która godzina, szósta trzydzieści, punktualnie, skąd łabędzie mają zegarki? Szkoda, że mnie tu nie będzie jutro, sprawdziłabym, czy zawsze są tak punktualne. Zamawiam kawę do pokoju. Czuję, że posiedzę tak trochę.
Idzie znowu jakaś starsza pani. Sama. O Boże, chyba płacze! Nie mogę zobaczyć, bo się zasłania. Zatrzymała się. Tak, płacze. Nie, tylko wyjęła chusteczkę i wyciera nos, na szczęście. O Boże, nie! Płacze! I to jak. Biedna. Ciekawe jaki ma problem? Pewnie ktoś ją oszukał, albo syn jej nie szanuje, a może wczoraj dowiedziała się, że ma raka? Nie, wówczas by nie była sama, zawsze wtedy jest kupa znajomych, siostra, mąż, wszyscy nagle robią się mili na jakiś czas, do chwili, gdy się przyzwyczają. Stoi i płacze. Ruszyła. Może zdechł jej pies.
O, jakiś chłopak usiadł na piasku. Kretynie! Zimno ci będzie w tyłek! Dostaniesz wilka! Zastanawiam się, czy nie otworzyć okna i nie krzyknąć do niego, że się przeziębi. Patrzy w morze. On nie ma żadnych problemów, gdyby je miał, toby patrzył w piasek, grzebałby w piachu patykiem albo paluchem. Aaa! No oczywiście! Jest! Ukochana! Biegnie. O matko, jak się zerwał! Wariat! Boże, jak on ją całuje. Jak ja bym chciała, żeby mnie ktoś tak na nowo całował! Ale właściwie nie, nie żałuję, teraz jestem całowana kunsztownie, skomplikowanie, tak specjalnie przyjemnie, każda chwila życia ma swój rodzaj całowania. Randka? O szóstej czterdzieści, na plaży, czemu nie? Gratulacje. Daleko zajdą, najważniejsze to wstawać rano.
Auu!... Wraca pies, z kolegami. A, to do nich tak biegł. Ale znowu się śpieszą. Ile to takie psy mają roboty!
Ciekawe, czy będzie wracał ten w kapeluszu? Nie, on gdzieś tam ma biuro. Wyjmie z teczki szczotkę..., nie, szczoteczkę, tacy mówią zdrobnieniami i oczyści buty przed wejściem do budynku, żeby nie zabrudzić podłogi. Ja bym sobie nasypała pełno piachu do szpilek i wysypała go potem w pracy, przy wszystkich, na wykładzinę, żeby wiedzieli, że byłam na spacerze, na plaży, tak rano, a co.
Gorąca kawa! Cudownie.! Spałam tylko trzy godziny. Nie szkodzi. Nie jestem śpiąca. A może pójdę na spacer? Może spotkam tę, co płakała? Kochana B.! Upij się ze mną chińską wódką, jak pisała Agnieszka Osiecka! Życie jest takie piękne!
Twoja K.
LIST 4
Moja Droga B.!
Przewalam się po amerykańskim łóżku, znów nie śpię i chyba zwariuję z tym niespaniem, zwalam winę na poduszkę, na hałas za oknem, ale tak naprawdę to jakiś dygot w środku. Stanęłam dzisiaj przed chicagowską publicznością, w wypełnionej sali Copernicus Center, w roli, którą w Polsce zagrałam sto czterdzieści razy, i zapomniałam tekstu! Koszmarny sen, nękający aktorów się zrealizował. Stałam przed czarną otchłanią, wypełnioną oddechami tysiąca ludzi patrzących na mnie w skupieniu, i błagałam Boga o zemdlenie, bo w głowie miałam tylko panikę i pożar. Nie usiłowałam sobie nic przypominać, bo to był po prostu stan zapaści. Płonąca w głowie czerwona histeria! B., nie życzyłabym takiej chwili. Tobie ani nikomu. Zaraz jednak, opanowałam się, postanowiłam powiedzieć publiczności prawdę, wiedząc, że zdenerwowanie nie pozwoli mi wyjść z opresji niezauważalnie, przeprosiłam widownię, powiedziałam, że jestem tak zdenerwowana, że Ameryka, że Oni, że Ocean, dostałam brawa na zachętę, wyszłam za kulisy po egzemplarz,
zagrałam dwie strony z egzemplarzem w ręku . Po trzech, czterech minutach zaczęłam być Callas i... poszło. B., dręczy mnie to zdarzenie, przeżywam to tak bolesnie, bo zdarza mi się ostatnio zapomnieć tekstu, coraz częściej, za każdym razem w wyjątkowych przedstawieniach. Wyjątkowych, bo wejście na scenę jest dla mnie po tylu latach pracy rutyną. Ale prawda jest też taka, że im więcej, dłużej pracuję stres, napięcie i oczekiwania publiczności w stosunku do mnie rosną i coraz częściej po prostu nie wytrzymuję tego emocjonalnie.
Kiedy przygotowywałam się do grania Modrzejewskiej i grzebałam w jej życiu, zafascynował mnie jej wypadek "utraty pamięci", podobno całkowitej utraty. Pewnego dnia, stojąc na scenie, w trakcie spektaklu zapomniała wszystkiego, nie mogła sobie nawet przypomnieć, jak się nazywa. Rekonwalescencja trwała pół roku. Leczyła się pobytem w Krynicy, otoczona przyjaciółmi, odseparowana od zawodu, na siłę uspokajana. Podobno powodem tej choroby było zwykłe sforsowanie, przeciążenie mózgu. W jej czasach, w czasach, kiedy publiczności starczało i w Warszawie i w Krakowie na jedno, dwa przedstawienia, musiała dawać premierę co tydzień. Nowa, najczęściej ogromna rola, co siedem dni! Była znana z pracowitości i perfekcjonizmu. Wszyscy aktorzy wtedy grali pod suflera, to znaczy sufler z budki mówił tekst, a oni go powtarzali, interpretując. Ona grała tak tylko dialogi, monologów uczyła się na pamięć, co było słynne, co zachwycało publiczność. To ją też odróżniało od innych aktorów. Traktowała monologi jak arie w operze.
Pewnego dnia organizm odmówił współpracy. To fascynujące!
"Najbardziej podziwiam w zawodzie aktora to, że zapamiętujecie tyle tekstu, jak wy to robicie?" Tak często słyszymy takie lub podobne zdania. Nawet Ty, moja B., czego Ci nigdy nie zapomnę, zapytałaś mnie kretyńsko, po premierze Fedry, jak się nauczyłam tak trudnego wiersza, i powiedziałaś, że mnie podziwiasz za to, że umiem tyle zapamiętać naraz. Ach, jaka byłam na Ciebie zła! Tak, mam, i moi koledzy też, mamy w głowie na stałe po kilka gigantycznych ról. Jednocześnie uczymy się dodatkowo, tak na krótko, na nagranie do telewizji, na dzień zdjęciowy w filmie, dodatkowych i potem jak najszybciej staramy się je wyrzucić z pamięci. Ale to jest zawód, technika, umiejętność której się nabywa, to coś normalnego, rutynowego, niezasługującego na zainteresowanie, a tym bardziej na podziw. Przez dwadzieścia pięć lat nie miałam z tym żadnych kłopotów, nawet się nad tym nie zastanawiałam, teraz okazuje się, że to może być jednym z moich głównych zawodowych problemów. No, może tłumaczy mnie tylko to, że mam w głowie
siedem dużych ról, które stale grywam, z przerwami często dwu-, trzymiesięcznymi. Tony tekstu, pokłady, które trzeba uruchomić czasem po długiej przerwie . To nie jest higieniczny sposób uprawiania tego zawodu, zupełnie zresztą nieznany na zachód od Polski.
Co chwila wstaję i fotografuję chicagowski pociąg miejski, który jeździ po mojej głowie, i właściwie jestem mu za to wdzięczna , bo przynajmniej nic nie śnię . A ostatnio dręczy mnie koszmarny sen, w którym prowadzę samochód, jadąc wspaniałą szosą, oglądając piękne krajobrazy i nagle szosa się urywa, a ja muszę skakać samochodem nad przepaścią, nad kolejnymi przepaściami, i za każdym razem ratuję się cudem.
Moja B., może niedługo, po tylu latach uprawiania tego zawodu, po latach, przez które miejsce przed kamerą i scena były najmilszymi, najbardziej bezpiecznymi dla mnie miejscami w życiu, będę się bała publiczności. Kto wie? Na razie, jutro, a raczej dziś, bo jest świt, gram znowu, i czuję rozkoszne drżenie w kolanach z tego powodu. Do zobaczenia, towarzyszko mojej kolejnej nieprzespanej nocy, mojego kolejnego niepokoju. Ty to masz do mnie cierpliwość! Ale żeby dostać coś w życiu, trzeba najpierw dać, to wiemy obie, więc teraz na razie dajesz, a ja Ci oddam, jak przyjdzie pora.
Twoja K., aktualnie występująca dla Polonii
LIST 5
Moja Droga B.! Znów nie mogę zasnąć. Wyszłam na balkon. Noc. Boże, ile ja nocy przechodziłam po tym balkonie, kiedy byłam w ciąży. Ile nieprzespanych, cudownych, radosnych nocy oczekiwania. Teraz stoję z goryczą w gardle, jakbym wypiła truciznę. Miesiąc temu niebacznie usłyszałam tę informację w jakimś dzienniku, przypadkowo, bo zaczynała się inaczej niż wszystkie informacje tego rodzaju, w innych wiesz od razu, że to będzie o tym... Pijana matka wypłynęła kajakiem na jezioro z dwojgiem małych dzieci i... Z szóstego piętra wypadło pozostawione dziecko... Wczoraj znaleziono zwłoki niemowlęcia... Zwykle w takich razach zdążam zamknąć oczy, zatkać uszy, uciec, umrzeć, przestać istnieć, żeby tego nie wysłuchać do końca, żeby tego nie wiedzieć ze szczegółami, żeby nie żyć w koszmarze przez następnych kilka miesięcy. Za każdym razem powtarza się to samo, po usłyszeniu takiej wiadomości, szczególnie o bitych, katowanych na śmierć dzieciach, życie zamienia się w torturę. Uwierz!!! Uruchomiona wyobraźnia zadręcza.
Budzę się rano - tylko ten kamień, ta myśl. Otwieram oczy nocą, bo nie pozwala mi spać uwierające, dotkliwe coś, to przypomnienie, ta piekielna, bolesna świadomość, że to dzieje się gdzieś tu, obok mnie. Jestem tym dzieckiem, jestem w jego główce, jestem jego oczami, myślami, sercem, zadręczam się, zamęczam, żyję wśród powracających co chwila czarnych fal i czuję, jak gdybym przestawała na chwilę oddychać. Nie mogę dąć sobie z tym rady, to towarzyszy mi potem cały dzień, to coś... Co mi jest? W kółko zastanawiam się o co chodzi? A to o to! Cholera, koszmar. Dusi, nie daje żyć. Moja droga B., piszę o tym bo kolejny raz to przeżywam. Tym razem ta kobieta zgubiła dziecko razem z nosidełkami, maleństwo, wpadło do rowu, drugie małe płakało, a ona, nieprzytomna, nie wiedziała, co się z nią dzieje, kiedy ją zbadano, miała dwa i siedem promila alkoholu we krwi. Mąż, pijany, szedł za nią, ale kiedy zobaczył zbiegowisko, uciekł. Widzę to płaczące, przerażone dziecko, już pewnie coś rozumiejące, jestem w jego
krzyczącym gardle, w żyłach, które pompują gwałtownie krew, w jego pękającym sercu, wyobrażam sobie, co widziało wcześniej, towarzysząc libacji, czego słuchało, jestem też tym niemowlęciem, leżącym twarzą do ziemi, skrępowanym nosidełkami, może ogłuszonym upadkiem, może nieprzytomnym. Moja droga B., będę nimi jeszcze dwa trzy miesiące, aż zblednie ten ból, zatrze się obraz i to cos co we mnie znów wyrosło, zniknie ta mokra szmata, która mnie dusi za każdym razem, kiedy w wyobraźnię wchodzi taki obraz. Jestem chora? Egzaltowana? Sentymentalna? Przewrażliwiona? Dzieci, dzieci, dzieci. Dzieci głodne, dzieci w Kosowie, dzieci porzucone, gwałcone, niekochane, bite, poniżane, niechciane, koszmar, koszmar, koszmar. Może następnym razem zdążę krzyknąć: "Wyłączcie telewizor!", zdążę nie usłyszeć, nie wiedzieć, schować głowę w piasek, ochronić się. Z bezradności chce mi się płakać.
Wiesz co, moja B., kiedyś, starając się pomóc, chodziłam do domów dziecka, szpitali, oglądałam zeszyty, rysunki, wyznania zgwałconych, bitych dzieci, dziś robię wszystko, o co mnie różne fundacje, organizacje, ludzie wielkiego serca proszą, ale dzieci już nie oglądam, historii indywidualnych losów nie słucham, a dziecko, które pięć lat temu trzymałam w ramionach w szpitalu w Katowicach, dziecko porzucone, chore, zagłodzone i odwodnione, które na szczęcie trafiło na oddział, to maleńkie dziecko, jego ciężar, zapach, oczy, rączki zaciśnięte na mojej bluzce, czuć będę do końca życia. To wraca we śnie, przychodzi do głowy nawet na sekundę przed wypadkiem samochodowym, bo tak mi się zdarzyło ostatnio. Co z tym robić, jak żyć, czy się od tego uwalniać, czy chronić się przed tymi obrazami, czy je przyjmować z pełną dojrzałością i pokorą, ze świadomością, że taki jest ten świat? Jeśli chodzi o mnie, to ponad moje siły, uwierz. Wczoraj znów przypadkiem zobaczyłam zdjęcie matki z dzieckiem umierającym przy niej z
głodu. Zdradziecko zaczaiło się w gazecie. Wyobraźnia uruchomiona, obraz będzie wracał. Po to zresztą zdjęcie zostao zrobione. Po to te informacje są podawane, żeby poruszyć sumienia, żeby przypomnieć, żeby wywołać protest, ruch, reakcję.
Chodzę nocą po domu. Kto chce moje myśli? Kto je weźmie? Oddam za darmo! Podziękuję! Zabierzcie to z mojej głowy! Proszę!
Całuję Cię, moja droga. Ty jesteś na mnie skazana. Ty musisz wysłuchać, do Ciebie zwracam swoje niepokoje. A jak sama wczoraj powiedziałaś przez telefon, dlatego się przyjaźnimy, że ja jestem ciągle w stanie lekkiej manii, a ty w ciężkiej depresji, dlatego nasza przyjaźń może istnieć. Wczoraj też kupiłam sadzonkę drzewa czereśniowego, zajrzałam do książki o sadzonkach, a tam napisano, że ta czereśnia nie będzie rodzić, jeśli nie posadzę jej obok innej, co się nazywa tak a tak.
Boże, pozwól mi się uspokoić.
Twoja, z manią na temat dzieci całego świata, K., od dziesięciu lat w szoku poporodowym.