Mój dziadek fałszerz
Charlotte Kruger miała niespełna dwanaście lat, kiedy dowiedziała się, że jej dziadek był największym fałszerzem pieniędzy wszech czasów. Kłopot w tym, że SS-Sturmbannführer Bernhard Kruger pracował dla Hitlera i kierował warsztatem fałszywek założonym w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen.
Fałszywki dla Hitlera
Jak to się stało, że budowniczy z Chemnitz stanął na czele tajnej operacji, mającej na celu destabilizację brytyjskiej gospodarki? Dlaczego po wojnie nigdy nie został osądzony za te oszustwa i czemu podlegający mu byli więźniowie oczyścili go z zarzutów? Na te i inne pytania stara się odpowiedzieć autorka w książce "Mój dziadek fałszerz" .
Dziadek SS-man z "nieobciążonym sumieniem"
Kruger długo nie miała pojęcia, czym zajmował się jej dziadek w latach 1939-45. Rodzice skrzętnie omijali ten temat, a ona nie była nim specjalnie zainteresowana. Bernhard był dla niej dobrotliwym starszym panem, którego wraz z siostrą uwielbiały odwiedzać. Nigdy natomiast nie została skonfrontowana z SS-manem Krugerem. Pisarka nie ukrywa jednak, że kiedy ktoś stawia Bernharda Krugera w jednym rzędzie z resztą nazistów, zawsze ją to oburza.
"Ta książka jest poszukiwaniem śladów" - przyznaje lojalnie autorka i dodaje, że chociaż bardzo się starała zdystansować do postaci swojego dziadka, nie zawsze jej się to udawało. Szczególny problem miała wtedy, gdy okryła, że SS-Sturmbannführer pojechał do Auschwitz-Birkenau po kolejnych żydowskich specjalistów w dziedzinie druku i poligrafii, a mimo to po wojnie napisał w liście, że sumienie ma "czyste, nieobciążone". Trudno jej również pogodzić się ze świadomością, że gdy Bernhard wkraczał do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen, to niespotykany porządek, a nie cierpienie skazanych na śmierć, okazał się dla niego godnym wzmianki w dzienniku, który prowadził.
Budowniczy z Chemnitz i zapalony radiotelegrafista
Zbierając materiał do tej publikacji Charlotte Kruger przeprowadziła dziesiątki rozmów, przeszukała wszelkie dostępne archiwa i zbadała dostępną spuściznę po dziadku. Jej celem było wypełnienie możliwie jak największych luk w życiorysie krewnego i próba odpowiedzi na dręczące ją pytania i wątpliwości.
Jak doszło do tego, że znalazł się w tajnych służbach? Dlaczego wybrano akurat jego - budowniczego z Chemnitz i zapalonego radiotelegrafistę - na kierownika tajnej operacji? Jak więźniom udało się tak perfekcyjnie podrobić funta szterlinga, jedną z najlepiej zabezpieczonych walut świata? Czy Bernhard Kruger dlatego nalegał na przeniesienie warsztatu fałszerskiego do Mauthausen tuż przed zakończeniem działań wojennych, by uchronić przed śmiercią "swoich Żydów"? No i najważniejsze z pytań: czemu po wojnie umorzono prowadzone przeciwko niemu dochodzenia w sprawach o morderstwo?
"Nietypowy faszysta" i "całkiem miły człowiek
"Typ księgowego", "żaden zabijaka", "całkiem miły człowiek", "nie stosował wobec nas przemocy"- to tylko niektóre opinie ocalałych o Bernhardzie Krugerze. Niektórzy uważali jednak, że przyzwoite zachowanie było tylko sprytnym manewrem z jego strony, by produkcja falsyfikatów, za którą był odpowiedzialny, przebiegała bez zakłóceń. On sam bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że nie ratował więźniów, a jedynie na jakiś czas chronił ich przed komorami gazowymi. Stworzył dla nich miejsce, które osłaniało przed okrucieństwami głównego obozu. Wciąż jednak było to więzienie.
"Pracownicy warsztatu mówili sobie i mnie, że w żadnym wypadku nie zostaną oszczędzeni, nieważne, jak dobre byłyby fałszywki, które tutaj produkowali" - stwierdził w swoich wspomnieniach. Również Adolf Burger, słowacki specjalista od druku książek, zawsze pozostawał sceptyczny wobec Krugera. Dla niego oczywiste było, że nie ma żadnych szans na ujście z życiem i uważał zachowanie nadzorującego "Operację Bernhard" za "cyniczne". Natomiast w opinii grafika Petera Edela Kruger był "nietypowym faszystą", który mimo to "był wprzęgnięty w najzwyklejszy faszyzm". Historia życia szefa największej fałszerskiej operacji w dziejach pokazuje, iż Edel oceniając go, najbardziej zbliżył się do prawdy.
Wychowany twardą ręką
Bernhard urodził się w 1904 roku w Riesie, jako pierwszy syn Welli Marx i Franza Krugera. Od najmłodszych lat był wychowywany twardą ręką, Franz pragnął bowiem, by jego pierworodny zrobił żołnierską karierę. Młodemu Bernhardowi nie było łatwo dorastać pod okiem surowego ojca, który po powrocie z pierwszej wojny światowej stał się jeszcze twardszy. Oczekiwał on, że syn osiągnie sukces, tymczasem przez długi czas nic na to nie wskazywało. Kiedy w 1929 roku wybuchł światowy kryzys gospodarczy, Bernhard kiepsko rokował na przyszłość.
Żył z zasiłku dla bezrobotnych, który jednak mu odebrano w 1930 roku, ponieważ pensja jego ojca przekraczała limit 250 marek. Ponownie więc znalazł się na utrzymaniu rodziców, co frustrowało szczególnie Franza, z którym pierworodny był w ciągłym konflikcie. Do pojednania doszło dopiero wtedy, gdy został mianowany sturmbannführerem. Zdobył wtedy najniższy stopień oficerski w SS - tak samo jak ojciec, który doszedł do rangi sierżanta porucznika.
Wstąpienie do NSDAP i szybki awans
W 1931 roku Bernhard wstąpił do SS i NSDAP, uzyskując numer członka partii: 528 739. Z tym numerem należał do wczesnych członków. Niedługo później dołączył do "kompanii wywiadowczej II" (Nachrichtensturm II), która była organizacją poprzedzającą późniejsze służby wywiadowcze SS. Już po roku awansował na stopień scharführera SS. Po kilkunastu miesiącach zwerbowano go do tajnych służb SS. Kruger był odpowiednim kandydatem do działalności szpiegowskiej, ponieważ miał niekonwencjonalne hobby: był radiooperatorem amatorem. Zapewne nauczył się tego od Franza, inspektora telegrafu.
Przydzielono go do "kompanii technicznej" przy SS, która była odpowiedzialna za komunikację radiotelegraficzną oraz podsłuchiwanie "wrogich nadawców". Tam też został pozyskany do Służby Bezpieczeństwa (SD) przez samego Reinharda Heydricha, który otrzymał od Heinricha Himmlera polecenie utworzenia służb wywiadowczych SS. Już w 1931 roku Heydrich zaczął organizować Służbę Bezpieczeństwa, która była wywiadem SS i blisko współpracowała z Gestapo.
Załamanie nerwowe i wypalenie zawodowe
Praca Krugera polegała natomiast na szkoleniu "ludzi w nadawaniu i nasłuchiwaniu, szyfrowaniu i deszyfrowaniu", oraz pokazywaniu im, jak się naprawia uszkodzone urządzenia radiotelegraficzne. Oprócz tego nadzorował "pirackie rozgłośnie" oraz "zajmował się radionamiernikami". Jak odkryła jednak jego wnuczka - praca ta musiała należeć do dość stresujących, bowiem w 1937 roku po raz pierwszy zdiagnozowano u niego neuropatię, problemy ze snem i trudności z koncentracją.
On sam zaś przyznał po latach, że pełniąc służbę w Szczecinie borykał się z wypaleniem zawodowym, a z powodu "załamania nerwowego" od lipca do listopada 1938 roku przebywał w Bad Oberdorf w regionie Allgäu.
Przeniesienie do Berlina i podwaliny fałszerskiej kariery
Jesienią 1938 roku Bernharda przeniesiono do centrali wywiadu zagranicznego w Berlinie. To właśnie tutaj miała mu być niebawem powierzona ważna dla losów wojny misja fałszerska, dzięki której zapisał się na kartach historii.
Po miesiącu pracy w laboratorium radiowym ponownie udał się do lekarza. Po ośmiu tygodniach rekonwalescencji doktor uznał, że w jego przypadku "nie ma co liczyć na długotrwałe utrzymanie go w zdrowiu umożliwiającym służbę w jednostkach radiotelegraficznych, ponieważ zajmuje się tym zbyt długo". Przydzielono mu więc nową posadę, tym razem w laboratorium fotograficznym, ale szybko przeniósł się do biura paszportowego, gdzie zainteresował się szczególnie procesami powstawania poszczególnych dokumentów. Tak zaczął tworzyć podwaliny swojej późniejszej kariery fałszerza. W marcu 1940 roku awansował na hauptsturmführera SS.
"Operacja Andreas"
Już od początku wojny przywódcy III Rzeszy mieli w planach zrujnowanie gospodarki Wielkiej Brytanii za pomocą fałszywek. Miesiąc po jej wybuchu spotkali się wspomniany już Heydrich, Bernhard Kruger i Alfred Naujocks, który był odpowiedzialny za przeprowadzenie ataku na radiostację gliwicką. To właśnie on kierował pierwszą operacją fałszerską, której nadano kryptonim "Andreas". Zakład, w którym podrabiano wyłącznie funty (Hitler zabronił sporządzania fałszywek dolarów, bowiem jak najdłużej chciano zachować poprawne stosunki z USA), urządzono w znajdującej się pod Berlinem papierni Spechthausen.
W "Operację Andreas" zaangażowani byli niemieccy więźniowie, którzy nie dość, że często kradli falsyfikaty, to jeszcze nie należeli do dyskretnych. Inna sprawa, że podrabiane funty - mimo sprowadzania z Turcji specjalnego płótna - i tak były rozpoznawalne. Dodatkowo pewny siebie Naujocks popadł w konflikt ze swoim szefem i ostatecznie Heydrich odesłał go na szkolenia do Leibstandarte.
Zakład fałszerski w obozie w Sachsenhausen
Wówczas do gry wkroczył Bernhard Kruger. To między innymi on odwiedzał obozy koncentracyjne i poszukiwał ludzi, którzy przed wojną zajmowali się drukarstwem, papiernictwem i poligrafią. W grę wchodzili głównie Żydzi, którzy swoją fałszerską karierę mieli zakończyć w krematorium.
Ostatecznie Niemcy wytypowali 142 osoby, które zostały przetransportowane do obozu w Sachsenhausen, gdzie w barakach nr 18 i 19 ruszyła produkcja funta szterlinga. Oczywiście zajmowano się tam również podrabianiem paszportów, z których naziści masowo korzystać będą tuż po klęsce Rzeszy, by ułatwić sobie ucieczkę, a także drukowaniem propagandowych znaczków pocztowych czy też podręczników sabotażu. W ostatnim roku działalności zabrano się nawet za dolara.
Dwa problemy operacji Bernhard
Nikt nie miał pojęcia, co się dzieje w tajnej strefie: okna baraków zamalowano, a teren wokół nich otoczono wysokim płotem i gęstym drutem kolczastym. Był to tzw. obóz w obozie. Kruger doskonale zdawał sobie sprawę, jak trudne zadanie otrzymał. W swoim dzienniku zanotował: "'Operacja Bernhard' wiąże się z dwoma problemami! Technicznym i ludzkim (...) Zapanowanie nad więźniami, którzy stali się pozbawionymi praw, zhańbionymi istotami ludzkimi, nie wymagało szczególnych cech charakteru. Zjednanie ich sobie, zachęcenie i porwanie do wysiłku, który stoi w sprzeczności z ich przekonaniami (...) wymagało jednak ode mnie zdobycia ich zaufania. (...) Więźniowie nie uwierzyliby w ani jedno moje słowo. Mnie, z orłem na rękawie bluzy i trupią czaszką na czapce. Co najwyżej uznaliby mnie za kompletnego idiotę" - pisał.
W Sachsenhausen fałszerze mieli nieporównywalnie lepsze warunki niż reszta więźniów - spali na łóżkach z prawdziwą pościelą, nie golono im głów, dostawali porządne jedzenie, a także papierosy. Do ich dyspozycji był również lekarz. W wolnym czasie urządzali pokazy teatralne, a przed ich barakami postawiono stoły do ping-ponga.
Mocne osłabienie wartości funta
W styczniu 1943 roku rozpoczęto produkcję banknotów 5-, 10-, 20- i 50-funtowych, którym nadawano jedną z czterech kategorii. W pierwszej znalazły się egzemplarze bez skaz, w drugiej te z trudnymi do zauważenia defektami (tych można było używać za granicą). Do trzeciej należały falsyfikaty z błędami drukarskimi, a w czwartej z dużymi skazami, które planowano zrzucić nad Wielką Brytanią - do czego ostatecznie nie doszło. Jednak na rynku pojawiło się tak wiele sfałszowanych banknotów, że funty straciły około 75 procent swojej wartości. 16 kwietnia 1945 roku, tuż przed końcem wojny, banknoty 10-, 20- i 50-funtowe zostały wycofane przez Bank of England. Ale dopiero w październiku 1945 roku wprowadzono nowe pięciofuntówki, których cechą charakterystyczną był grubszy papier i zatopiona metalowa nitka zabezpieczająca.
Od października 1942 roku do lutego 1945 roku fałszerze wydrukowali w sumie 8 965 085 banknotów o nominalnej wartości 134 milionów funtów. Średnia miesięczna produkcja wynosiła 300 000 banknotów, czyli 10 000 dziennie, z czego 7,5 procent deklarowano jako pierwszą kategorię - pisze Charlotte Kruger.
Próba produkcji dolara
Rok przed zakończeniem wojny Bernhard zaczął mieć jednak problemy ze sprowadzaniem lnu z Turcji, której rząd planował przystąpienie do wojny po stronie aliantów, dlatego też zdecydowano się spróbować podrobić dolara, na co szczególnie nalegał szef operacji. "Wiedziałem, co stałoby się z tymi więźniami, gdyby zostali wyjęci spod mojego zwierzchnictwa. Nie cieszyła mnie też możliwość, że sam mogę zostać powołany do służby frontowej" - stwierdził po wojnie.
Produkcja amerykańskich pieniędzy ruszyła wczesną wiosną 1944 roku, ale po miesiącach prac wykonano ledwie kilka setek pokazowych falsyfikatów. Ukraiński Żyd, Salomon Smolianoff, który w Mauthausen malował portrety esesmanów, był nie tylko fałszerzem, ale i jednym z trzech szefów tego karkołomnego przedsięwzięcia. Od razu poinformował on Krugera, żeby nie oczekiwał masowego wyrobu, ponieważ maszyny, jakimi dysponowano w obozie, nie były przystosowane do takiej produkcji. Bernhard zmartwił się deklaracjami Smolianoffa, zdawał sobie bowiem sprawę, że już nie chodziło tylko o przetrwanie więźniów, ale także o jego własne.
Zacieranie śladów i wielka ucieczka
W maju 1945 roku, do Sachsenhausen zbliżała się radziecka armia. Niemcy w pośpiechu rozpoczęli ewakuację, zaczynając od bloków nr 18 i 19. Pracowników, maszyny i podrobioną gotówkę przewieziono najpierw do obozu Mauthausen niedaleko Linzu, na co szczególnie nalegał Kruger. Potem trafili do Redl-Zipf i to tam głównodowodzący "Operacją Bernhard" po raz ostatni do nich przemówił. "Niedługo będziecie wolni i życzę wam wszystkiego najlepszego w przyszłości. Wydałem rozkaz, żeby zaprowadzić was w bezpieczne miejsce, gdzie będziecie mogli pozostać aż do waszego wyzwolenia. Tam spotkamy się ponownie. Drodzy panowie, proszę mi zaufać. Do widzenia" - wspominał po latach jeden z fałszerzy.
Ostatecznie więźniowie znaleźli się w austriackim Ebensee. Jednak i tam nie było bezpiecznie, więc wszystkie pozostałe falsyfikaty i dokumenty załadowano w skrzynie i wrzucono do jeziora Toplitz oraz rzeki Anizy. Niedługo potem obóz wyzwolono, a fałszerze mogli cieszyć się wolnością.
Kara? Tak, ale nie za produkcję fałszywek
Berngard Kruger nigdy nie został ukarany za podrabianie obcej waluty. Sąd orzekający skazał go jedynie za przynależność do Służby Bezpieczeństwa - podczas procesu norymberskiego SD została bowiem uznana za organizację zbrodniczą. W akcie oskarżenia nawet nie wspomniano o "Operacji Bernhard", gdyż fałszowanie banknotów nie było zbrodnią wojenną. Kruger spędził łącznie trzy lata w więzieniach - dwa w brytyjskim i rok we francuskim. Cały czas wierzył, że odbył zasłużoną karę.
Po wyjściu na wolność najpierw przez jakiś czas pracował dla producenta rowerów, potem otrzymał posadę księgowego w fabryce papieru czerpanego. W październiku 1951 roku został oficjalnie zatrudniony w zakładzie, który wcześniej zaopatrywał go w papier ze znakami wodnymi.
"Był takim samym mordercą, jak inni naziści"
W latach 50. dzięki zeznaniom "swoich więźniów", którzy świadczyli na jego korzyść, uzyskał w sądzie denazyfikacyjnym pozytywny dla siebie wyrok. Jednakże zdaniem Adolfa Burgera, był takim samym mordercą, jak inni naziści - bo chociaż sam nikogo nie zabił, to jednak wydał rozkazy usunięcia chorych na gruźlicę z bloku mieszkalnego i musiał zdawać sobie sprawę, że był to wyrok śmierci. Śledztwo ws. morderstw rzekomo popełnionych przez Krugera wznawiano jeszcze kilkakrotnie, ale ostatecznie umorzono je w maju 1965 roku z powodu braku dowodów.
Największy fałszerz w historii XX-wieku zmarł w 1989 roku.
Ch. Kruger, Mój dziadek fałszerz. Tajemnica odkryta przez wnuczkę SS-mana, który kierował największym fałszerstwem w historii, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2016.