BIAŁA KOSZULA OJCA
Najpiękniejszym okresem życia jest wczesny czas miłości, kiedy po każdym spotkaniu, po każdym spojrzeniu przynosi się coś nowego do domu, aby się tym cieszyć.
Søren Kierkegaard
JASNE ŚWIATŁO LAMPY
Wiedzieliśmy, że nasz ojciec umiera. Wiedzieliśmy, że umiera i nie były to tylko krótkie chwile pewności, gdy pod skórą życia gromadzą się drobiny nekrotycznej tkanki. Gdy przyglądaliśmy się tej nieruchomej twarzy pokrytej bruzdami życia, ciche kroki śmierci docierały do naszych uszu. Jego łóżko zajmowało największy pokój w naszym domu, w którym od czasu choroby wiele sprzętów zmieniło swoje dotychczasowe miejsce. Były odtąd połączone z trudną sztuką umierania.
Światło jesiennego dnia docierało tu zawsze w południe. Ożywiało wciąż ten sam zestaw rekwizytów, wiernych i wytrwałych asystentów śmierci. Na marmurowym blacie nocnego stolika stał emaliowany kubek z wodą, obok lampa i milczący radioodbiornik.
Tuż obok na podłodze, na czarnej baraniej skórze stała miska z wodą i niebieski dzban. Przez nieszczelne okno wsączała się do pokoju pewna siebie niemczyzna, która panoszyła się od niedawna w naszym mieście.
O tej porze dnia uwagę ojca przykuwał obraz wiszący naprzeciw łóżka. Niegdyś nie dostrzegaliśmy, że obok stojącego w łodzi rybaka jest jeszcze jedna postać w czarnym kapoku, której kontury dopiero teraz uwidoczniły się nam wyraźniej. Mgliste promienie słońca wydobywały z mroków zarys portu z morską latarnią. Jej światło skrzyło się na spokojnych falach, a rybacka łódź zdawała się wolno zmierzać do przystani.
Skromne meble ojcowej sypialni tonęły w szarości poranka i wieczoru. W mroku błyszczały już tylko szafkowe uchwyty, poręcze krzeseł i foteli, wykonane niegdyś w naszej stolarni. Godziny przemijały cicho i niezauważenie jak piasek w klepsydrze. Czas wciąż jeszcze gromadził się po stronie życia na przekór temu, co widzieliśmy.