Nie była zdziwiona, nie usiłowała się uwolnić; w jej bardzo jasnych oczach błąkał się wyraz rozmarzenia, a może było to tylko zmęczenie; nachyliłaś do mnie twarz, Stello, a ja cię pocałowałem. Czułem twój oddech, lekko przyśpieszony, czułem dotyk twoich piersi; pocałowałem ją jeszcze raz, teraz wyzwoliła się z moich objęć, bez słowa podeszła do łóżka. Nie chciała, by jej głowa leżała pośrodku poduszki, to była duża poduszka w kwiatki, dość miejsca dla dwojga; położyła się pełnym opanowania ruchem, zostawiając wolną połowę poduszki, odstąpiła mi ją, bez żadnego gestu, bez słowa, a jednak ta poduszka to był dla mnie znak, widomy znak oczekiwania.
Po twarzach w naszej auli widać było, jak różnie ludzie znoszą takie zalecone czy też zarządzone milczenie; większość uczniów po chwili próbowała nawiązać kontakt wzrokowy z sąsiadami, niektórzy przestępowali z nogi na nogę, jakiś chłopak przyglądał się swojej twarzy w lusterku kieszonkowym, któremuś, jak zauważyłem, najwyraźniej udało się zasnąć na stojąco, a znów inny raz po raz spoglądał na zegarek.
Im dłużej trwało milczenie, tym wyraźniej było widać, jak bardzo trudno jest niektórym wytrzymać, po prostu nic nie robiąc, jakiś czas wytrwać w ciszy. Patrzyłem na twoją fotografię, Stello, wyobrażałem sobie, jak ty byś zareagowała na to milczenie, gdybyś tylko mogła. Odcisk, który zachował się na poduszce, nie był podwójny – w pewnej chwili nasze twarze zwróciły się ku sobie, zbliżyły tak bardzo, że pozostał tylko jeden większy. Kiedy wstawałem, Stella spała, przynajmniej tak mi się wydawało; ostrożnie podniosłem jej rękę luźno leżącą na mojej piersi, położyłem na kołdrze. Stella westchnęła, odrobinę uniosła głowę, zerknęła na mnie szybko, pytająco, z uśmiechem, a ja powiedziałem:
– Muszę już iść.
– Która godzina? – zapytała.
Nie wiedziałem.
– Robi się jasno – stwierdziłem tylko. – W domu pewnie na mnie czekają.
Przy drzwiach zatrzymałem się, pomyślałem, że trzeba coś powiedzieć – na pożegnanie i w związku z tym, co nas teraz czekało, w szkole, w naszym zwykłym codziennym życiu; zrezygnowałem jednak, bo nie chciałem powiedzieć nic ostatecznego albo takiego, co Stella mogłaby zrozumieć jako ostateczne, nie chciałem, żeby skończyło się to, co się tak nieoczekiwanie zaczęło i niejako samo z siebie domagało się trwania.
Kiedy otworzyłem drzwi, Stella wyskoczyła z łóżka, podbiegła do mnie, boso, objęła mnie, mocno trzymała mnie w ramionach.
– Spotkamy się znowu – powiedziałem – wkrótce.
Milczała, a ja powtórzyłem:
– Musimy się spotkać, Stello.
Po raz pierwszy zwróciłem się do niej po imieniu, nie wydawała się zdziwiona, przyjęła to jako coś oczywistego, i jakby pragnąc okazać mi zrozumienie, powiedziała:
– Nie wiem, Christian, a ty też musisz się zastanowić, co jest dla nas lepsze.
– Ale przecież możemy się znowu zobaczyć.
– I zobaczymy się – powiedziała – to nieuniknione, ale już nie będzie tak jak przedtem.