Trwa ładowanie...
fragment
09-07-2012 13:42

Minaret

MinaretŹródło: Inne
d1lcimm
d1lcimm

Rozdział pierwszy

Omarze, śpisz? – Potrząsnęłam go za rękę, którą położył na twarzy, zasłaniając oczy.
– Hmm.
– Wstawaj. – W jego pokoju panował cudowny chłód.
– Nie mogę się ruszyć. – Opuścił rękę i patrzył na mnie, mrugając nieprzytomnie. Cofnęłam głowę, marszcząc nos, ponieważ miał nieprzyjemny oddech.
– Jeśli nie wstaniesz, zabieram samochód.
– Naprawdę nie mogę... nie mogę się ruszyć.
– Więc jadę bez ciebie. – Poszłam w przeciwległy koniec pokoju, mijając po drodze szafę i plakat z Michaelem Jacksonem i wyłączyłam klimatyzator. Zatrzymał się, wydając pogłos, a nad pokojem zawisł upał.
– Dlaczego mi to robisz? – jęknął.
Roześmiałam się.
– Teraz będziesz musiał wstać – powiedziałam ze złośliwą satysfakcją.
Na dole wypiłam herbatę z ojcem. Zawsze tak dobrze wyglądał rano, świeży i pachnący wodą po goleniu.
– Gdzie jest twój brat? – spytał gderliwie.
– Pewnie zaraz zejdzie – odpowiedziałam.
– Gdzie jest mama?
– Dzisiaj środa. Chodzi do fitness clubu.
Zawsze zadziwiał mnie fakt, iż Baba celowo zapominał rozkład dnia mamy oraz to, jak czujny i niejednoznaczny wyraz miały jego oczy, kiedy o niej mówił. Ożenił się powyżej swojego stanu, dla osobistych korzyści. Jego historia życia wyglądała tak, że mimo iż pochodził z biednej rodziny, został kierownikiem biura prezydenta, ponieważ wżenił się w starą, bogatą rodzinę. Nie lubiłam, kiedy o tym opowiadał, zbijało mnie to z tropu.
– Rozpieszczona – burknął znad herbaty. – Cała wasza trójka jest rozpieszczona.
– Powiem mamie, że tak o niej mówisz!
Skrzywił się.
– Jest zbyt łagodna dla twojego brata. Nie wychodzi mu to na dobre. Kiedy byłem w jego wieku, pracowałem dzień i noc, miałem aspiracje...
O nie, pomyślałam, znowu to samo. Moje uczucia musiały się odmalować na twarzy, bo powiedział:
– Oczywiście, nie masz ochoty mnie słuchać...
– Och, tato, przepraszam. – Objęłam go i pocałowałam w policzek. – Piękne perfumy. Uśmiecha się.
– Paco Rabanne.
Roześmiałam się. Dbał o ubiór i wyglądał bardziej elegancko niż jakikolwiek inny ojciec, którego znałam.
– Cóż, czas na mnie – powiedział i zaczął się rytuał jego wyjścia. Z kuchni wyłonił się służący i zaniósł jego teczkę do samochodu. Szofer, Musa, który pojawił się nie wiadomo skąd, otworzył mu drzwiczki do samochodu.
Patrzyłam, jak odjeżdżają, a na podjeździe zostaje tylko toyota. Kiedyś był to samochód mamy, ale w zeszłym miesiącu dostaliśmy go ja i Omar. Mama miała nowy samochód, a Omar przestał jeździć motocyklem.
Spojrzałam na ulicę. Nie jechali nią żadni rowerzyści. Miałam wielbiciela, który bardzo często przejeżdżał pod naszym domem, czasem nawet trzy, cztery razy dziennie. Patrzył na mnie oczami pełnymi nadziei, a ja nim gardziłam. Jednak teraz, kiedy droga była pusta, poczułam się rozczarowana.
– Omar! – zawołałam z dołu. – Spóźnimy się na wykład!
Na początku semestru, naszego pierwszego semestru na uniwersytecie, przyjeżdżaliśmy dużo wcześniej. Po sześciu tygodniach odkryliśmy, że chcąc uchodzić za osoby obyte, powinniśmy pojawiać się w ostatniej chwili. Wszyscy wykła­dowcy przychodzili dziesięć minut po czasie i dumnie wkraczali do sal, wypełnionych oczekującymi ich studentami. Z góry nie dochodził żaden dźwięk, więc wbiegłam po schodach. Nie, w łazience nikogo nie było. Otworzyłam drzwi do sypialni Omara i, tak jak się spodziewałam – było tam gorąco jak w piekarniku. A mimo to spał jak zabity, chrapiąc rozwalony na łóżku, spocony w skopanej pościeli.
– Dosyć tego. Sama pojadę, nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Poruszył się nieznacznie.
– Co?
Sprawiałam wrażenie rozgniewanej, ale przepełniał mnie lęk. Bałam się jego senności, która nie wynikała z żadnej choroby; bałam się jego letargu, o którym z nikim nie mogłam porozmawiać.
– Gdzie są kluczyki?
– Hę?
– Gdzie są kluczyki od samochodu? – Otwieram szafę.
– Nie, w kieszeni dżinsów... za drzwiami.
Wyciągnęłam kluczyki. Na podłogę potoczyły się monety i paczka papierosów marki Benson & Hedges.
– Zobaczysz, co będzie, jak Baba się o tym dowie.
– Włącz klimatyzator.
– Nie.
– Proszę cię, Nana.
Zmiękczył mnie, używając zdrobnienia. Poczułam bliźniaczą empatię i przez chwilę to mnie było gorąco i nieznośnie sennie. Włączyłam klimatyzator i zdecydowanym krokiem wyszłam z pokoju.
Zamknęłam okno w samochodzie, żeby kurz nie dostał się do środka, a gorący wiatr nie zepsuł mi fryzury. Chciałam się czuć jak młoda, wyemancypowana studentka, pewnie prowadząca własny samochód. Bo czyż nie byłam młodą, wyemancypowaną kobietą, jadącą własnym samochodem na uniwersytet? W Chartumie niewiele kobiet prowadziło samochody, a na uniwersytecie dziewczyny stanowiły niecałe trzydzieści procent – to powinno sprawiać mi satysfakcję. Jednak wolałam, kiedy był ze mną Omar, kiedy to on prowadził. Brakowało mi go.
Jechałam powoli, uważnie włączałam migacze i pilnowałam, żeby nie potrącić kogoś na rowerze. Na światłach przy Gamhouriya Street w moje okno zapukała mała dziewczynka, żebrząc z pochyloną głową i niewidzącym wzrokiem. Byłam sama, więc dałam jej banknot. Gdyby był ze mną Omar, dałabym jej monetę – nienawidził żebraków. Zacisnęła palce na pięciofuntówce z powolnym niedowierzaniem i uciekła na chodnik. Kiedy zapaliło się zielone światło, ruszyłam. We wstecznym lusterku zobaczyłam, jak otoczyła ją grupka innych dzieci oraz kilku zdesperowanych dorosłych. Początek walki wzbił w powietrze pył. Miałam spocone ręce, pukając do sali wykładowej numer sto jeden. Byłam spóźniona piętnaście minut. Słyszałam, jak w środku doktor Basheer omawia kolejny temat z rachunkowości, przedmiotu, który lubiłam najmniej, ale ojciec chciał, żeby Omar studiował biznes, a ja, po latach spędzonych w szkole dla dziewcząt, chciałam być z Omarem. Zapukałam ponownie, tym razem głośniej, i zebrałam się na odwagę, żeby przekręcić gałkę. Drzwi
były zamknięte. A zatem doktor Basheer mówił prawdę, zapowiadając, że na jego wykłady nie będą wpuszczani spóźnialscy. Odwróciłam się na pięcie i poszłam do stołówki. Moja ulubiona stołówka znajdowała się na tyłach uniwersytetu. Jej okna wychodziły na Nil, ale gęste drzewa zasłaniały rzekę. Poranny cień oraz zapach drzew mango zaczął mnie uspokajać. Usiadłam przy stoliku i udawałam, że czytam notatki. Nic z nich nie rozumiałam i czułam pustkę. Widziałam już te godziny, które będę musiała poświęcić na zapamiętywanie czegoś, czego nie rozumiem. Kiedy podniosłam wzrok, zauważyłam, że przy stoliku obok siedzi Anwar Al-Sir. Studiował na ostatnim roku i był znany z tego, że od góry do dołu miał najlepsze stopnie. Dzisiaj był sam, z papierosem i szklanką herbaty. W kampusie, gdzie panowało niechlujstwo, on zawsze miał na sobie czyste koszule, był gładko ogolony i miał krótko obcięte włosy, nawet jeżeli w modzie były dłuższe. Omar nosił dokładnie taką fryzurę jak Michael Jackson na okładce płyty Off the Wall.
Anwar Al-Sir był członkiem Frontu Demokratycznego, studenckiego odłamu Partii Komunistycznej. Prawdopodobnie nienawidził mnie, ponieważ słyszałam jego cięte i pogardliwe uwagi wypowiadane w języku nadwa na temat burżuazji. Rodziny, będące właścicielami ziemskimi, kapitaliści, arystokracja... to ich należy winić, mówił, za bałagan w tym kraju. Rozmawiałam o tym z Omarem, ale Omar powiedział, że traktuję to zbyt osobiście. Omar nie miał czasu na ludzi takich jak Anwar, miał własny krąg przyjaciół. Wymieniali się nagraniami wideo z Top of the Pops i wszyscy kiedyś zamierzali pojechać do Wielkiej Brytanii. Omar uważał, że lepiej nam było pod panowaniem Brytyjczyków i żałował, że odeszli. Pilnowałam, żeby nie umieszczał swoich poglądów w żadnym z esejów z historii czy ekonomii. Na pewno zostałby oblany, bo wszyscy autorzy książek i wykła­dowcy twierdzili, że przyczyną zacofania był kolonializm.
Dziecinne byłoby przesiadać się na inne miejsce, jednak czułam się nieswojo, siedząc naprzeciwko Anwara. Uśmiechnął się do mnie, czym zbił mnie z tropu, i utkwił we mnie wzrok. Czułam, że mam zbyt obcisłą bluzkę i zbyt zarumienioną twarz. Musiałam odetchnąć, bo powiedział żartobliwym tonem:
– Gorąco, prawda? A ty jesteś przyzwyczajona do klimatyzacji.
Roześmiałam się. Kiedy się odezwałam, mój głos brzmiał dziwnie, zupełnie jak głos kogoś obcego.
– Jednak wolę upał niż zimno.
– Dlaczego? – Rzucił na ziemię niedopałek i kopiąc butem, zasypał go piaskiem. Miał płynne ruchy.
– Czy nie jest bardziej naturalny? – Między nami stały dwa stoliki i zastanawiałam się, które z nas zrobi pierwszy krok, wstanie i usiądzie przy stoliku drugiego.
– To zależy – odpowiedział. – Ktoś w Rosji mógłby uznać zimno za coś naturalnego. – Nie jesteśmy w Rosji.
Roześmiał się uprzejmie i zamilkł. Jego milczenie mnie rozczarowało i zastanawiałam się nad różnymi sposobami ożywienia rozmowy. Pośpiesznie skleciłam w głowie kilka zdań: „Słyszałam, że twój brat studiuje w Moskwie”, „Popsuła mi się klimatyzacja w samochodzie”, „Wyobraź sobie, że doktor Basheer nie wpuścił mnie do sali”. Odrzuciłam je wszystkie, bo były głupie i nie na miejscu. Cisza wzmagała się do momentu, aż przez ćwierkanie ptaków przebiło się bicie mojego serca. Nie żegnając się, wstałam i wyszłam ze stołówki, nie oglądając się na niego. Była już prawie dziesiąta, czas na makroekonomię. Wykładowca puścił w obieg listę obecności. Wpisałam swoje nazwisko, potem zmieniłam długopis i bardziej pionowym pismem podpisałam się za Omara.
Kiedy wyszłam z sali po wykładzie, mój brat czekał na mnie.
– Daj mi kluczyki do samochodu.
– Masz. Nie zapomnij, że o dwunastej mamy historię. Pokaż się tam, proszę. Skrzywił się i odszedł w pośpiechu. Martwiłam się o niego. Dręczyłam się tym. Kiedy byłam mała, mama powiedziała: „Opiekuj się Omarem, jesteś dziewczynką, tą cichą i roz­sądną. Opiekuj się Omarem”. I rok za rokiem kryłam go. Wyczuwałam jego słabość i opiekowałam się nim.

d1lcimm
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1lcimm

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj