Trwa ładowanie...
fragment
15-04-2010 09:57

...mimo wszystko. Wywiadu rzeki księga druga

...mimo wszystko. Wywiadu rzeki księga drugaŹródło: "__wlasne
dd7qchw
dd7qchw

Niemcy to skomplikowana sprawa

Postanowiłem się dowiedzieć, czy jest prawdą, że po ulicach zachodnioniemieckich miast spacerują wyłącznie byli esesmani. Skoro nie tylko byli esesmani, to może warto podjąć wysiłek zrozumienia, co się naprawdę dzieje w Republice Federalnej.

Ostatnia dekada grudnia 1954 roku była w Warszawie mroźna, poranki słoneczne, popołudniami nad miastem pojawiały się ciężkie czarne chmury, padał wilgotny śnieg. Właściciele radioodbiorników narzekali na złe warunki odbioru audycji Radia Wolna Europa, które nadawało cykl wyznań pułkownika Józefa Światły, wicedyrektora X Departamentu MBP, zatytułowanych „Za kulisami bezpieki i partii”.
Po raz pierwszy usłyszałem audycję RWE w Zakopanem, pod koniec września. Bodaj w październiku pojawiła się informacja o aresztowaniu niektórych wysokich oficerów UB, zaś 7 grudnia uległo rozwiązaniu Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Destalinizacja, rozpoczęta rok wcześniej uwięzieniem Berii, nabierała przyśpieszenia. Zaczęły się otwierać bramy więzień. To wyglądało na początek czegoś nowego, budzącego nieśmiałe nadzieje.

Komunikat Polskiej Agencji Prasowej 25 października 1954 roku w związku z rewelacjami Światły głosił między innymi, że „władze weszły na trop prowokatora i agenta wywiadu amerykańskiego, Józefa Światły, który (...) zdołał usadowić się w aparacie bezpieczeństwa publicznego. Działając jako agent-prowokator, Światło, za pomocą różnych przestępczych machinacji i fabrykowanych przez siebie fałszywych dowodów, prowadził zbrodniczą akcję oczerniania i uwikłania szeregu obywateli i (...) doprowadzał w niektórych wypadkach w celach prowokacyjnych do nieuzasadnionych oskarżeń i aresztowań upatrzonych przez siebie osób. (...) Światło zdołał uciec za granicę i dziś, jawnie już, jako zdemaskowany agent amerykańskiej dywersji, występuje przez radio ze stekiem bzdurnych, jak i nikczemnych kłamstw, oszczerstw i fałszerstw. Ta prowokacja jest częścią składową ogólnej kampanii przeciwko Polsce tych czynników amerykańskich, które nie przebierają w środkach, aby utorować drogę przy pomocy dywersji swym agresywnym celom.
Forsują one gorączkowo, jak powszechnie wiadomo, odbudowę zaborczego Wehrmachtu z kadrą hitlerowską na czele i przyjmują od tej kadry jej zbrodnicze metody działania”.

Komunikat głosił, co głosił, a ludzie rozsądni się uśmiechali, bo prowadzone przez gigantyczny aparat bezpieki „nieuzasadnione aresztowania” były przecież do niedawna wyrazem „słusznej stalinowskiej polityki zaostrzania walki klasowej” i dotyczyły nie kilku osób, lecz ośmiu tysięcy niewinnych ludzi. Widać było, że władcy PRL nie wiedzą, jak wyjaśnić społeczeństwu swój odwrót od dotychczasowej praktyki...

Czy wtedy, jesienią 1954 roku, wiedział pan, że polską sekcją Radia Wolna Europa kierują Jan „Nowak”-Jeziorański i Tadeusz „Zawadzki”-Żenczykowski, znani panu z codziennych odpraw Wydziału Propagandy VI Oddziału Sztabu w czasie Powstania?
O Żenczykowskim dowiedziałem się w Krakowie, chyba od dr Jadwigi Beaupre, która utrzymywała kontakt ze swym przełożonym z konspiracji, generałem Tadeuszem Pełczyńskim... A w Zakopanem usłyszałem przez radio Żenczykowskiego mówiącego z Monachium. No, nie było wątpliwości, że to on. Charakterystyczny, silny, świetnie ustawiony głos. Poczułem się raźniej... O Jeziorańskim powiedział mi Żenczykowski, jeśli dobrze pamiętam, w czasie naszych rozmów telefonicznych w 1963 roku, gdy byłem w Izraelu.

dd7qchw

1 stycznia 1955 roku był pan wciąż więźniem zwolnionym na roczny urlop zdrowotny. Czy liczył się pan z powrotem do więzienia?
Wobec zmian politycznych następujących w Polsce wydawało mi się to mało prawdopodobne. Proces odwrotu od stalinowskiego terroru, proces liberalizacji wydawał się nieodwracalny, choć uważałem, że zostanie w pewnym momencie zatrzymany. Kiedy? Gdy Sowieci uznają, że zostały zagrożone ich imperialne interesy. Niewątpliwie cieszyłem się z poszerzania marginesu wolności. Może tego nie uda się już nam całkiem odebrać? 2 marca 1955 roku Zgromadzenie Sędziów Najwyższego Sądu Wojskowego uznało, że wyrok wydany w 1952 roku był od początku bezprawny. Śmiałem się, że sąd przywrócił mi dziewictwo... W sierpniu 1955 roku zostałem redaktorem technicznym wydawnictw fachowych Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich, przydały się tu moje pasje bibliofilskie oraz doświadczenie z „Gazety Ludowej”. Potem przyszedł XX zjazd KPZR ze słynnym przemówieniem Chruszczowa, krwawe wydarzenia w Poznaniu, Październik, gdy na Warszawę ruszyły sowieckie czołgi...

O Niemcach pan zapomniał?
Ależ skąd! Pisałem o zbrodniach hitlerowskich, o działalności Armii Krajowej, o Powstaniu. 1 lipca 1956 roku tygodnik „Stolica” rozpoczął druk mojego cyklu „Z notatek kronikarza 1939-1944”. Cykl składał się z pięćdziesięciu pięciu odcinków, miał być wydany jako książka, ale do tego nie doszło. W tygodniku „Świat” opublikowałem cykl pt. „Kronika Powstania Warszawskiego”, w „Tygodniku Powszechnym”...

Sprawdziłem. Między grudniem 1955 roku a grudniem 1960 roku wydał pan około trzystu publikacji prasowych.
I jeszcze niechciany debiut książkowy. Mianowicie Zarząd Główny Związku Bojowników o Wolność i Demokrację przedrukował ze „Stolicy”, rzecz jasna bez mojej wiedzy i zgody, Palmiry 1940-1941. Ja tymczasem pisałem książkę o von dem Bachu.

Pytam o Niemcy ówczesne.
Sprawa Ericha von dem Bacha-Zelewskiego wiązała się z czasem teraźniejszym, z ówczesnymi Niemcami! Władze polskie i władze ZSRR chciały postawić go przed sądem, Amerykanie odmówili ekstradycji, prawdopodobnie dlatego, że w głównym procesie norymberskim obficie zeznawał na temat swych przełożonych. Zeznawał też w Warszawie w 1947 roku jako świadek oskarżenia na procesie gubernatora dystryktu warszawskiego Ludwiga Fischera. Fischer został powieszony. Z okna mojej celi więziennej widziałem, jak idzie na śmierć. Erich von dem Bach wrócił do Niemiec. Z aresztu zwolniono go w 1949 roku. A przecież lista jego zbrodni była przerażająca! We wrześniu 1939 kierował rozstrzeliwaniem polskich jeńców, potem jako pełnomocnik Himmlera do spraw umacniania niemczyzny wysiedlał Polaków ze Śląska, miał swój udział w organizowaniu obozu w Auschwitz, na froncie wschodnim był odpowiedzialny za wymordowanie ponad 200 tysięcy Żydów w Rydze, Mohylewie i Mińsku, od 2 sierpnia 1944 był dowódcą wszystkich jednostek niemieckich
tłumiących Powstanie Warszawskie. Wystarczy? Owszem, tłumaczył się, że rzeź około 50 tysięcy mieszkańców Woli została przeprowadzona przez jednostki SS, zanim przybył do Warszawy... tak jakby nie wiedział, co wyprawiają oddziały Reinefartha, Dirlewangera i Kamińskiego. Wiedział! Otóż w 1960 roku SS-Obergruppenfiihrer Erich von dem Bach przebywał w areszcie domowym, w swoim mieszkaniu we Frankonii!

dd7qchw

W Niemieckiej Republice Demokratycznej nie miałby takiej szansy.
Zapewne ma pan rację.

Ludzie tworzący NRD nie wahali się z uznaniem niemieckich przewin i mówili o nieuchronnej karze, pokucie, i to na długo przed klęską Hitlera. Mam tu tekst Anny Seghers, znanej pisarki, komunistki, która w 1941 roku przewidywała: „Proces defaszyzacji narodu niemieckiego będzie szedł drogą strasznych cierpień, drogą dziesiątkowania młodzieży niemieckiej, rozpaczy milionów matek (...) będzie wymagał niestrudzonej cierpliwości i bardzo długiego czasu, wiary i świadomości przemian społeczeństwa i jednostek. W tym procesie wezmą udział wszyscy niemieccy antyfaszyści, ponieważ tylko wówczas będzie on rzeczywiście procesem defaszyzacji. Defaszyzacja Niemiec przyniesie narodowi, po uporaniu się z własną historią, jedność społeczną i poczucie świadomości narodowej, stworzy podstawy nowej kultury. I jeśli nawet ten cel wydaje się odległy (...) w roku, w którym flagi ze swastykami powiewają nad wieloma miastami Europy, to należy szczególnie uważnie wybierać kierunek, w jakim powinno iść nasze życie i nasza praca”. I
jeszcze fragment Niemieckiego wyznania Johannesa R. Bechera: „Nie zdołaliśmy jeszcze zdać sobie sprawy z naszej współodpowiedzialności, z ogromu naszej winy” i dalej: „Chcemy wychowywać siebie na świadomych obywateli obdarzonych cywilną odwagą (...) Tak więc musimy również rozbudzić w naszym narodzie na nowo poczucie wstydu. Kto odczuwa wstyd, temu nieobcy jest gniew i wzburzenie przeciw złu i nieudolności w sobie samym. Panowanie Hitlera, przekleństwo i hańba Niemiec wyzwala gniew, oburzenie, wyzwala wstyd. Jedynie przez przyswojenie sobie takich odczuć możemy wyeliminować z całego narodowego organizmu pozostałość zła w naszym odczuwaniu i myśleniu”. Becher odwoływał się do wspólnoty walczących katolików, wiernych ewangelickiego Kościoła Wyznającego, socjaldemokratów, komunistów, żołnierzy, oficerów, urzędników, szlachty...

Byłbym szaleńcem, gdybym twierdził, że niemieccy komuniści nie walczyli z hitleryzmem. Walczyli, byli prześladowani, osadzani w obozach koncentracyjnych, torturowani, zabijani. Ale jest też faktem, że - wbrew słowom autorki Siódmego krzyża - wybrali kierunek najgorszy z możliwych: jeden totalitaryzm zastąpili drugim. I dlatego nie mogli stworzyć jedności społecznej, bo taką jedność tworzy się nie za pomocą knuta, lecz dzięki działalności świadomych obywateli, nie mogli stworzyć podstaw nowej kultury, bo tam, gdzie nie respektuje się podstawowych wolności, tam nie ma ruchu myśli tworzącego kulturę. We wschodnich Niemczech Sowieci prowadzili bezlitosną denazyfikację, ale system NRD oparty na strachu i wyzysku nie miał nic wspólnego z wychowaniem narodu dla wolności. A co więcej, NRD wytworzyła taką wersję historii, w której opowieść o antyfaszyzmie nielicznych zaczęła przesłaniać prawdę o postawie większości Niemców. Był to nader wyrafinowany sposób zapomnienia.
Wie pan, czytałem, nie pamiętam już kiedy, tekst Bertolta Brechta, bodaj z 1943 roku. Bardzo sugestywny, pisany w oczekiwaniu klęski III Rzeszy. Otóż przewidując okupację Niemiec, Brecht twierdził, że absurdalna jest myśl o tym, by przemocą wychować cały naród. Żołnierz okupacyjny będzie musiał mieć w jednej ręce karabin, skierowany w stronę nazistów, w drugiej, jako przyjaciel, jako reprezentant demokracji, butelkę mleka dla głodujących. Narody mogą wychowywać się wyłącznie same, w wolności... Miał rację, czego dowiodły krwawo stłumione przez sowieckie czołgi demonstracje robotnicze w Berlinie Wschodnim i innych miastach NRD w czerwcu 1953 roku.

Kiedy pan się dowiedział o demonstracjach 17 czerwca?
Nie pamiętam dokładnie, bo byłem wtedy przecież więźniem Mokotowa, ale na pewno znacznie później niż prenumeratorzy „Trybuny Ludu”. Prawdopodobnie parę miesięcy po wydarzeniach.

dd7qchw

Warszawskie gazety informowały, że demonstracje są dziełem „grupy prowokatorów i agentów faszystowskich z Berlina Zachodniego”, a doszło do nich na rozkaz sztabu, w którego skład weszli: Jakob Kaiser, Erich Ollenhauer, Carlo Schmid i Herbert Wehner. Większość polskich odbiorców nie wiedziała, że Jakob Kaiser, minister do spraw niemieckich w gabinecie Adenauera, jest chrześcijańskim socjalistą, zwolennikiem neutralności Niemiec, że Erich Ollenhauer, socjaldemokrata, był działaczem antynazistowskim, że Carlo Schmid to lewica SPD, że wreszcie Herbert Wehner był bodaj do 1944 wybitnym działaczem Komunistycznej Partii Niemiec i Kominternu. W oglądzie propagandowym wszyscy okazali się „pogrobowcami Hitlera i odwetowcami zachodnioniemieckimi”.
Czy mam być zaskoczony?

Nie, ja tylko tak, żeby przypomnieć atmosferę tamtych dni. Ale dla potrzeb naszej rozmowy zapytałem o stosunek do demonstracji 17 czerwca kilkanaście osób, które w Warszawie 1953 roku uważnie przyglądały się sytuacji w Niemczech. Wszyscy moi rozmówcy stwierdzili, że wersję propagandową, mówiącą o „faszystowskiej prowokacji”, uznali za niewiarygodną. Wszyscy zdawali sobie wówczas sprawę, że demonstracje robotnicze są wyrazem gniewu wywołanego przez głodowe płace, wyśrubowane normy produkcyjne i dyktatorskie metody zarządzania. Większość uważała, że represje wobec demonstrantów były uzasadnione wyższą koniecznością, a więc tym, że NRD jest państwem, które potępiło nazizm, odcięło się od niemieckiej przeszłości i uznaje granicę na Odrze i Nysie, toteż szybka rozprawa z buntem leży w interesie Polski. Czterech rozmówców uważało ponadto, że tak czy inaczej Niemcom należą się baty w każdej sytuacji.
No właśnie... To była pułapka, z której - jak wydawało się przez długie lata — nie ma wyjścia. Niemiecka Republika Demokratyczna uznała w 1950 roku granicę na Odrze i Nysie...

Czy mogę zacytować? „Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej i Prezydent Niemieckiej Republiki Demokratycznej, pragnąc dać wyraz woli utrwalenia pokoju powszechnego i chcąc przyczynić się do wielkiego dzieła zgodnej współpracy miłujących pokój narodów, zważywszy, że współpraca ta między narodem polskim i niemieckim stała się możliwa dzięki rozgromieniu niemieckiego faszyzmu przez ZSRR i postępującemu rozwojowi sił demokratycznych w Niemczech, chcąc po tragicznych doświadczeniach hitleryzmu stworzyć niewzruszone podstawy dla pokojowego i dobrosąsiedzkiego współżycia obu narodów, pragnąc ustabilizować i umocnić wzajemne stosunki w oparciu o porozumienie poczdamskie, ustalające granice na Odrze i Nysie Łużyckiej, realizując postanowienia warszawskiej deklaracji Rządu Rzeczypospolitej Polskiej i delegacji Rządu Tymczasowego Niemieckiej Republiki Demokratycznej z dnia 6 czerwca 1950 roku, uznając ustaloną i istniejącą granicę jako nienaruszalną granicę pokoju i przyjaźni, która nie dzieli, lecz łączy oba narody,
postanowili zawrzeć niniejszy układ...”.

W zgodzie zatem z polską racją stanu, w zgodzie z fundamentalnym polskim interesem narodowym leżało wsparcie dla uznającej naszą granicę zachodnią Niemieckiej Republiki Demokratycznej. W tym czasie inna opcja nie istniała. Ale było też oczywiste, że gwarantem istnienia NRD jest Związek Sowiecki. Z tego zaś wynikało, że Polska została skazana na wieczne - pod groźbą utraty integralności terytorialnej - poddaństwo wobec ZSRR! Jak z tego wybrnąć? Na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych nie było realistycznej odpowiedzi na to pytanie. Niektórzy mogli tylko odczuwać niską moralnie satysfakcję, że Sowieci bardziej gniotą Niemców niż nas. W sierpniu 1961 roku, gdy doszło do budowy muru berlińskiego, korzystałem z archiwum Zachodniej Agencji Prasowej, w której pracowało sporo osób o endeckim rodowodzie i PZPR-owskiej przynależności, mówiąc krótko - zwolennicy rosnącej w siłę frakcji moczarowskiej. W dniu, w którym nadeszły informacje o budowie muru, o dramatycznych ucieczkach, rozmawiałem z jednym z tych
ludzi. Były akowiec, obecnie wierny członek PZPR. Mówię, że z tym murem to straszna rzecz, okropna... A on wybucha: — Jaka straszna! Jaka okropna! Bardzo dobrze! Niech im dopier... Zajadły był w tej swojej „narodowej” nienawistnej radości z cudzego nieszczęścia.
Ale trzeba też pamiętać o drugiej stronie medalu. Od jesieni 1955 roku w Republice Federalnej obowiązywała doktryna Hallsteina, która głosiła - po pierwsze - że RFN jest w stosunkach międzynarodowych jedynym legalnym reprezentantem Niemiec, i w związku z tym po drugie - RFN nie będzie utrzymywała stosunków dyplomatycznych z państwami uznającymi NRD. Z wyjątkiem ZSRR.
Układ między Polską i NRD wywołał oczywiście falę wściekłości w Niemczech Zachodnich, jako akt niesuwerenny, akt wiarołomstwa narodowego. Suwerenny nie był, ale z czasem uświadomił elitom RFN, że nienaruszalność granic na Odrze i Nysie jest warunkiem wyjściowym do odbudowy stosunków polsko-niemieckich, bez względu na to, kiedy to nastąpi.
Wróćmy do książki o Erichu von dem Bachu. Została wydana w Poznaniu przez Zachodnią Agencję Prasową po polsku, francusku i niemiecku w 1961 roku. Właśnie w tym roku von dem Bach stanął przed sądem i został skazany na cztery i pół roku więzienia za udział w „nocy długich noży”. Rok później sąd przysięgłych w Norymberdze wymierzył mu karę dożywocia za zamordowanie w 1933 roku sześciu członków Komunistycznej Partii Niemiec. W akcie oskarżenia nie było słowa o latach 1939-1945. Znaczące!

dd7qchw

Wkrótce zajął się pan Heinzem Reinefarthem, Ludwigiem Hahnem, Wilhelmem Koppe...
Reinefarth, bezpośrednio odpowiedzialny między innymi za masakry na Woli i Mokotowie w pierwszych dniach Powstania, w 1951 roku został burmistrzem miasta Westerland na wyspie Sylt, a w 1958 - posłem do parlamentu krajowego landu Schleswig-Holstein z ramienia Związku Wygnanych z Ziemi Rodzinnej i Wywłaszczonych. Hahn, szef niemieckiej policji bezpieczeństwa i SD na dystrykt warszawski, odpowiedzialny za wszystkie działania eksterminacyjne wobec polskiej i żydowskiej ludności Warszawy w okresie 1941-1944, do lipca 1960 roku mieszkał w Hamburgu i pracował pod prawdziwym nazwiskiem w jakimś towarzystwie ubezpieczeniowym. Dzięki interwencjom dziennikarzy, także niemieckich, został aresztowany w 1961 roku, ale wkrótce go zwolniono. Przed sądem stanął dopiero w 1975 roku. Skazany na dożywocie, zmarł w 1986 roku. Koppe - wyższy dowódca SS i policji w Kraju Warty i w Generalnym Gubernatorstwie, odpowiedzialny za masowe zbrodnie na Polakach i Żydach, żył sobie spokojnie w Bonn i, jeśli mnie pamięć nie myli, pracował w
fabryce czekolady. Szczegółowemu opisowi zbrodni popełnionych przez Koppego, Hahna i innych funkcjonariuszy III Rzeszy poświęciłem książkę Warszawski pierścień śmierci 1939-1944...

dd7qchw
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dd7qchw