Mięsień bliskości
Ksiądz Jan Kaczkowski, chorujący na glejaka mózgu szef Puckiego Hospicjum, głosi setki kazań w Polsce i poza jej granicami. Jako pierwsi publikujemy fragmenty jego najnowszej książki "Grunt pod nogami", będącej wyborem wystąpień, w których podejmuje tematy bardzo dla niego ważne: wierności sumieniu, odwagi, wewnętrznej uczciwości, pokonywania własnych słabości oraz budowania bliskości.
Grunt pod nogami
Niezależnie od tego, czy mówi do tłumów, czy jedynie do pacjentów hospicjum, szuka słów, które odbudują jego słuchaczy, dodadzą im sił. Poza tekstami kazań książka zawiera również rekolekcje z księdzem Janem - "Herod, Piłat, setnik i inni" oraz konferencję "Spowiedź na krawędzi".
Choroba jest sukcesem?
Myślę dzisiaj: Janie, wiele rzeczy ci się udało. Całe życie ci mówiono: "inteligentny, ale leń", a pokonałeś to lenistwo. Zrobiłem jakiś śmieszny doktorat (każdy by potrafił), specjalizację z bioetyki, habilitację przerwała mi choroba. Uczciwie byłem wikariuszem. Uczyłem w szkole z wielką pasją - najpierw w zawodówce, potem w dobrych liceach, w których chciałem się wzbijać na szczyty erudycji. Zawsze pisałem uczniom na tablicy numer telefonu do siebie i mówiłem: "Skorzystajcie, jak będziecie w trudnej sytuacji" (no dobra, przyznam się. Mówiłem: "Jak będziecie naprawdę w czarnej dupie"). Zdarzało się, że telefon w środku nocy zadzwonił. Zresztą i dziś się to zdarza.
Przykładałem się do wykładania na uczelni. Zbudowałem jedno z najlepszych hospicjów w Polsce. Co ja mówię! Ja? Zbudowaliśmy! To ciężka praca wielu ludzi. Ale może Pan Bóg chce mi pokazać, że to wszystko jest nieważne? Może chce mi pokazać, że to, czym mógłbym się szczycić, to, na co pracowałem przez długie lata, że to są śmieci? A coś, co uważałem za straszną porażkę - chorobę, powinienem uznać za sukces? Może to coś najważniejszego, co miało mi się w życiu przydarzyć? Bo otworzyło mnie na rzeczywistości, których będąc w innej sytuacji, nigdy bym nie dostrzegł?
''Dano mi sześć miesięcy życia, później czternaście''
Wiecie, jak mi to trudno powiedzieć? Wciąż we mnie walczą różne siły...
Bo, moi państwo, ja się wcale nie cieszę z tego glejaka, nie mówię z czułością: mój glejaczku kochany, rozwijaj się. Nie. To jest kawał biologicznego świństwa. Ale może Pan Bóg chce mnie ogołocić? Może chce mi powiedzieć: Jan, najistotniejsze, byś pokazał ludziom, że ważne jest zbawienie, że ważna jest relacja ze Mną, ważna jest miłość, uczciwość i bliskość. Może...
Mam glejaka mózgu (czwartego stopnia). Już gorzej wylosować się nie dało. Gorzej rokuje chyba tylko nowotwór trzustki. Glejaka wykryto u mnie 1 czerwca 2012 roku, dano mi najpierw sześć miesięcy życia, potem czternaście. Nie chcę być jak brazylijski wyciskacz łez... Może powiem tylko, że gdy się o tym dowiedziałem, byłem wściekły. Oczywiście, poddałem się dwóm operacjom, chemioterapii. Wycięto mi tego guza prawie w całości. Prawie, bo glejaka nie da się w całości wyciąć, ponieważ odnóżkami wrasta w mózg.
Bez litości
I teraz pytanie, Janie, do ciebie, cwaniaczku. Teoretycznie łatwo ci mówić o chorowaniu. Ale jak się teraz wobec tego ustawisz? Czy będziesz panikował? Czy będziesz szalał? Kurczowo trzymał się życia? Robił sceny? Bał się? Jasne, że się boję. Ewangelia stawia przede mną wyzwanie, bo "wszyscy snuli domysły w sercach co do Jana". No właśnie, jak on przez to przejdzie? Trzeba nauczyć się przeżyć godnie własną śmierć. I tego nie mówię do was, lecz do siebie. Przeżyć godnie własną śmierć. Jak to zrobić? Mam dwie opcje - albo kurczowo trzymać się życia i tak naprawdę zachować się niegodnie, albo żyć aktywnie, nawet za cenę skrócenia życia, ale tak, jak chcę i jak należy. Wybieram tę drugą opcję.
Dzisiaj mówię kazania cały dzień, za tydzień znów będę mówił cały dzień, podobnie będzie za dwa tygodnie. To jest mój świadomy wybór. Nawet jeśli ta aktywność skróci moje życie o miesiąc, dwa, to tak chcę, wybieram to. Własnej śmierci nie da się schrzanić, że tak powiem. Nie zdarzyło się, by ktoś nieskutecznie umarł. Ale da się, niestety, schrzanić to wszystko, co jest wokół śmierci. Czyli muszę najbliższych przez moją śmierć przenieść, niestety na własnych plecach. Już ich do tego przygotowuję. Mam nadzieję, że to mi się uda. Mam do was tylko jedną prośbę: żebyście mnie nie żałowali, w tym sensie, byście się nade mną nie litowali.
''W jakimś sensie jestem szczęśliwy''
Proszę o modlitwę. Dużo modlitwy czuję w kręgosłupie, wielu ludzi się za mnie modli. Ale naprawdę ciężkie jest takie pocieszanie: "na pewno ksiądz da radę". Nie wiem, czy dam radę. Będę się starał. Umówiłem się z moją panią doktor, że przeżyję dane mi po postawieniu diagnozy czternaście miesięcy, może trochę dłużej, a ona na mnie zrobi habilitację jako na człowieku, który zaprzeczył medycynie. Nie użalajcie się nade mną, że taki młody i taki biedny. Nie jestem aż taki biedny, w jakimś sensie jestem szczęśliwy, że ta choroba przyszła, bo ona mnie wyzwoliła z lęku. Miałem mnóstwo kompleksów, bałem się rzeczy głupich, irracjonalnych, byłem pyszny.
Ona mnie z tego wyleczyła. Bałem się, że kuria mnie przeniesie z Pucka gdzie indziej. No i co z tego? Wszędzie są dusze nieśmiertelne. A ostatecznie rak mnie przeniesie w zaświaty. Już się niczego nie boję. Biskupa i przełożonych wcale nie trzeba się bać, podobnie jak krytyki, jakichś ataków. Jestem wolny. Dziękuję ci, mój raku, że wyzwoliłeś mnie z wielu strachów.
Stały, niezmienny, wierny
Wy też się nie bójcie. Życie jest tak nieprzewidywalne! Za chwilę może się zdarzyć coś, co natychmiast rozwiąże wasze problemy. Kiedy spada na nas jakieś niezasłużone cierpienie i wydaje się nam, że Pan Bóg nas zostawił, mimo szalejących emocji należy zrobić matematyczne założenie, że On z nami jest i kocha nas bardzo odpowiedzialną miłością. Bez względu na to, czy nam się życie wali czy nie. Bóg jest stały, niezmienny, wierny. To my bywamy niewierni. Rozumowo to założenie jesteśmy w stanie przyjąć, emocjonalnie trudniej. Ale musimy to sobie powtarzać, bo inaczej przestaniemy Mu ufać i zwariujemy.
Skąd się biorą choroby? Są wynikiem biologii i przypadku. Wypadki są wynikiem przypadku - ktoś za szybko jechał, znalazł się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Niektóre zdarzenia są wynikiem naszej wolnej woli. Pan Bóg nam jej nie może zabrać. Chcieliśmy się oparzyć, to się oparzyliśmy. Chcieliśmy popełnić błąd, to go popełniliśmy i ponosimy tego konsekwencje. Paliliśmy fajki, mieszkaliśmy w domu z azbestem, no to mamy raka.
Zupełnie inne spojrzenie
Pytanie, dlaczego Pan Bóg nie interweniował, byłoby głupie, bo to On stworzył biologię z jej prawami. Gdyby codziennie ingerował w te prawa, także te związane z powstawaniem nowotworów, które czasem organizm zaczyna traktować przez pomyłkę jak najlepszych gości, to zachowywałby się nielogicznie. Dlaczego Bóg nie przestawia tych naszych przypadków? Po pierwsze, żeby nas nie pozbawić wolnej woli, a po drugie dlatego, że On ma zupełnie inne spojrzenie.
My widzimy wszystko w zamkniętym, krótkim odcinku naszego życia, maksymalnie dziewięćdziesięciu lat, może stu, a On jest ponad tym pudełkiem czasu. Czasoprzestrzeń się rozszerza, a Bóg jest ponad tym. Widzi wszystko - od Wielkiego Wybuchu albo innego początku świata, aż po sam jego koniec z powtórnym przyjściem Chrystusa. Dla Niego to wszystko, co się dzieje, jest bardzo logiczne. Kiedy się przeciśniemy na tamtą stronę (a to przeciskanie się nazywamy śmiercią), prawdopodobnie będziemy widzieli wszystko z Bożej perspektywy.
Kłamstwo w chorobie
Pacjentka około czterdziestoletnia, mająca małe dzieci, chcąca żyć, świadoma nowotworu jelita grubego, śródoperacyjnie otworzona i zamknięta (bo okazało się, że jest gorzej, niż lekarze myśleli), pokładająca ogromną nadzieję w tej operacji. Jeżeli zabieg się uda, wszyscy skaczą i krzyczą: "Cudownie!". Jeśli nie, to lekarz przeważnie chowa się za papiery i mówi: "Wie pani, usunęliśmy część masy patologicznej, wyślemy wycinki do badania histopatologicznego, poczekamy". Rodzina wpada w przerażenie i decyduje: "Nie mówimy mamie, bo ona się załamie".
I zaczyna się powtarzanie: "będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze"... Pacjentka czuje się po operacji lepiej, brzuch się zrósł, wszyscy mówią, że będzie świetnie. Ona coś podejrzewa albo coś niepokojącego wyczytała w wypisie, ale chce wierzyć w wyzdrowienie. Raz wkręciwszy się w chorobie w kłamstwo, będziemy musieli się w nie wkręcać w nieskończoność. Co powiemy tej pacjentce, kiedy jej stan zacznie się pogarszać? Będziemy mówili, że kolejka się przesuwa, że NFZ nie refunduje chemii, że miała być kolejna operacja, ale ją nagle odwołano... Wiecznie coś będziemy musieli wymyślać.
Uzgadnianie prawdy
Często bywa tak, że przyjeżdżam do domu chorego oznakowanym hospicyjnym samochodem, a rodzina błaga mnie, bym postawił auto trzy ulice dalej, bo mama nie wie, że jest ciężko chora. Zasadniczo się na to nie zgadzam. Mój zespół też jest nauczony, by w tej kwestii być nieustępliwym. No bo co mam powiedzieć? Że tak sobie przejeżdżałem, wpadłem, pomyślałem, że tu będzie pani Zosia i na pewno będzie chora? Ile to tłumaczeń ludzie potrafią wymyślić... "Wiesz, mamo, bo ksiądz Jan tak tu jeździ, odwiedza i wujek Kazek spotkał księdza na stacji benzynowej i powiedział mu, że jesteś chora, więc wpadł. Zupełnie przez przypadek był w komży, z Najświętszym Sakramentem i przygotowany do posługi kapłańskiej".
Pacjentka coś podejrzewa, rodzina dokładnie wie, ale tańczą wokół siebie. To jest chocholi taniec. Przychodzę do pacjentki, a ona mi mówi: "Proszę księdza, ja wiem, że umieram, ale oni nie wiedzą. Moja córka miała zawał, niech jej ksiądz nic nie mówi". I wtedy moją rolą jest krążenie między kuchnią a pokojem i uzgadnianie prawdy. Doprowadzenie do tego, żeby oni pobyli razem, chwycili się za ręce i byli blisko. Możemy w nieskończoność budować nadzieję, tylko że ostatni okres będzie tak krótki, iż mogą tego wszystkiego nie unieść. Szczególnie jak pacjent czy pacjentka jest osobą młodą, tak jak ja, to wszyscy mówią: "Musisz z tego wyjść, musisz się trzymać, musisz być dzielna". I w pewnym momencie pacjenci czują się winni, że nie zdrowieją.
''Nie potrafię wyzdrowieć''
Pamiętam takiego młodego ojca, który odchodził i powiedział: "Jestem takim strasznie złym ojcem, że nawet nie potrafię wyzdrowieć". Drodzy państwo, gdyby moje zdrowie zależało od mojej woli, tobym ten telefon, który trzymam teraz w ręce, zjadł na waszych oczach. Już bym go zaczął chrupać.
Pewna pacjentka poprosiła mnie, żebym porozmawiał z jej najbliższymi, którzy wymuszali na niej jedzenie. W ostatnich dniach jej życia wszystko się skupiło na walce o jogurcik - jak ja to nazywam. "Zjedz, musisz być silna". Marnowanie czasu na jogurciki, zamiast wykorzystywanie go na prawdziwą bliskość - jakie to bezsensowne. Ta kobieta wyrzuciła członków swojej rodziny i poprosiła mnie: "Niech ksiądz do nich zejdzie i powie im, że ja im na złość nie umieram". Wasi najbliżsi na złość wam umierać nie będą. Musimy to przyjąć, że choroby się zdarzają. Musimy też wszystko otulić miłością.
Nie ma zgody na nieczułość
Czy macie w sobie tyle siły, żeby zejść na dno swojego sumienia i wszystko bardzo dokładnie ponazywać? Czy był taki moment, że drugiego człowieka wdeptałem w ziemię? Czy był taki moment, że drugim człowiekiem pogardziłem, nawet kiedy mnie istotnie skrzywdził? Czy był taki moment, kiedy postąpiłem naprawdę podle? Czy był taki moment, kiedy byłem wezwany do czegoś szlachetnego i nie zrobiłem tego z czystego egoizmu, oportunizmu albo z jakichkolwiek innych powodów?
Nie ma zgody na nieczułość. Nie ma zgody na pogardzanie kimkolwiek, bez względu na to, kim ten ktoś jest. Nie ma zgody w duszpasterstwie na delikatność drwala, na okładanie innych maczugą po głowie. Ani przykazaniami, ani krzyżem, nawet w najlepszych intencjach, nie można nikogo chłostać. Obowiązkiem księdza jest być czytelnym znakiem, coś pokazywać, a nie pouczać. Mój ulubiony fragment Pisma Świętego brzmi: "Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili". Proszę pamiętać, że tam nie ma gwiazdki, przypisu: "chyba że jesteś inny, chyba że jesteś dziwny, chyba że jesteś inaczej myślący, chyba że cię po prostu nie lubię". Czy był taki moment, kiedy kimś pogardziłem?
Walczcie o siebie
Chciałbym wam powiedzieć jeszcze jedno: walczcie o siebie, nie dajcie się wdeptać kryzysom beznadziejności, chwilowej ciemności, walczcie o czyste sumienie i nigdy nie myślcie, że Bóg jest przeciwko wam. Często ludzie mówią: nikogo nie okradłem, nikogo nie zabiłem, jestem w porządku. Rzeczywiście trudno jest być przyzwoitym współcześnie. Ale czy zwykła przyzwoitość nam, wierzącym, powinna wystarczyć? Wydaje się, że jesteśmy wezwani do przyzwoitości z plusem. Co zrobiliśmy ponad zwykłą przyzwoitość? Jest więcej miłości, więcej bliskości, więcej uważności na drugiego człowieka, więcej dawania z siebie za darmo, życzliwego patrzenia na świat?
Lubię słowo "wielkoduszność". Spróbujmy być wielkoduszni we wszystkim: w dawaniu, kochaniu, walce o relacje. Dajmy z siebie więcej, niż musimy. Ja państwu obiecuję, że dopóki będę mógł chodzić i gadać, to będę dawał więcej, niż muszę. Najważniejsze moje zadanie w hospicjum to trwanie przy chorych. Jak przestanę być przy nich, to mogę natychmiast przestać być księdzem. To jest mój psi, księżowski obowiązek: codziennie być z moimi umierającymi.
Celibat
Ktoś by powiedział, że życie w celibacie jest uwięzieniem. Tak, jeśli celibat będziemy traktować jako chroniczny brak okazji poparty pozytywnym aktem woli. Ktoś inny może będzie twierdził, że życie w małżeństwie, kiedy się drugiej osobie przysięgło miłość i uczciwość oraz że się jej nie opuści aż do śmierci, jest ograniczaniem własnej wolności. Tymczasem wierność w małżeństwie i celibacie, wsparta pozytywnym aktem wolnej woli, to jest dopiero wolność! W tym kontekście wszelka niewierność jawi się jako jakiś beznadziejny przymus fizyczny. Niewierność, w moim odczuciu, jest zawsze przegraną człowieka. Nie chcę was już dłużej mordować. Zastanówcie się tylko, czy jesteście wierni. Ja to pytanie zadaję sobie kilka razy w ciągu dnia, zawsze kiedy cień niewierności pada na mój pysk.
Kiedy jesienią zeszłego roku zdiagnozowano u mnie kolejną wznowę, byłem smutny, ale się jakoś potwornie nie załamałem. Pamięta się każdy moment po usłyszeniu takiej informacji. Wsiadam w Krakowie do jakiejś śmierdzącej taksówki i myślę: "Całkowicie zgadzam się z panowaniem Twojej woli. Wszystko jedno, czy to życie będzie trwało trzy, cztery miesiące czy pół roku". Trwa dłużej, niż wtedy sądziłem.
Delikatna odpowiedź
Tamtego dnia, po usłyszeniu niepomyślnej wiadomości, wszedłem pod prysznic i w radiu usłyszałem piosenkę zespołu Raz Dwa Trzy: "I żyłem tak, jak chciałem żyć. I byłem tym, kim chciałem być". Dla mnie to była delikatna odpowiedź Pana Boga na tę moją modlitwę, że poddaję się Jego panowaniu. On mi odpowiedział przez radio. Możecie powiedzieć, że wariat ze mnie, ale tak to odczytuję. Mistyki należy szukać w prozie dnia codziennego. Pan Bóg jest bardzo delikatny, trzeba go czytać uważnie.
Z Bogiem można, a może nawet należy, wchodzić w dialog, w spór. Pan Bóg chce nas słuchać. Jeżeli jesteśmy w coś zaangażowani, to jeśli zmieścimy się w Jego logice, On nam odpowie. Dlatego nie bójmy się Go prosić, nie bójmy się kołatać, ale też nie bądźmy przywiązani do efektów. Pan Bóg stwarza dla każdego z nas anioła po to, żeby nas chronił. To nie jest dziecinna bajka. To dogmat wiary. Gdy idziemy do nieba, Anioł Stróż raduje się razem z nami. A jeśli do piekła? Nie róbmy mu tego. Kiedy myślę o swoim Aniele Stróżu, to wydaje mi się, że on już chyba sobie wszystkie pióra wyrwał, jak patrzy na to, co wyrabiam. Zwracajmy się do naszego opiekuna, przyjaźnijmy się z nim. Może warto czasem prosić, by skontaktował się z Aniołem Stróżem osoby, z którą chcielibyśmy się dogadać? Jeżeli nam trudno, to niech oni zrobią to na anielskim poziomie.
''Chrześcijaństwo nie jest głupie''
Czy gdybym się znalazł na wirażu, byłby ktoś, komu się mogę zwierzyć, komu mogę zaufać? Całe życie innych odpycham czy walczę o relacje? Czy walczę o swoje sumienie? Ćwiczymy je w codzienności. Na małych rzeczach, na małych uczciwościach albo małych nieuczciwościach. By, gdy przyjdzie jakaś wielka pokusa, ono nas ochroniło. Teraz pytania o bliskość. Czy potrafimy kochać swoich najbliższych? Czy łatwo darujemy urazy? Czy obrażamy się, tkwimy w złości, która sięga aż do szpiku kości pokoleniowej? "Nigdy mu nie wybaczę". "Nie daruję krzywdy".
Chrześcijaństwo nie jest głupie. Często mylimy je z cierpiętnictwem. I bez zastanowienia mówimy o nadstawianiu drugiego policzka. Tak, poleca nam to Ewangelia. Ale proszę zwrócić uwagę, że kiedy Jezusa podczas męki żołnierz policzkuje żelazną rękawicą za rzekome bluźnierstwo, Chrystus mówi: "Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?".
'' Nie pozwolę, żeby to zło odniosło podwójny sukces''
Jeżeli ktoś mnie krzywdzi, mam prawo zapytać. Nie biernie nadstawiać drugi policzek, tylko zapytać: dlaczego mnie bijesz, dlaczego mnie krzywdzisz? Jeżeli to rzeczywiście jest krzywdziciel, to początkiem wybaczenia jest nazwanie pewnych faktów po imieniu. Skrzywdziłeś mnie w tym, w tym, w tym i w tym. Ale nie pozwolę, żeby to zło odniosło podwójny sukces. Pierwszy, bo zaistniało, a drugi, bo zniszczyło mnie i z mojego serca zrobiło suchą śliwkę niezdolną do przeżywania dobrych uczuć. Po prostu zrobiło ze mnie frustrata. To jest początek głębokiego przebaczenia. Nie należy siebie tym złem obciążać.
Książka "Grunt pod nogami" trafi do księgarń 17 lutego. Od 15 stycznia można ją zamawiać w przedsprzedaży na stronie www.gruntpodnogami.pl oraz w sklepie internetowym Wydawnictwa WAM.