Miały leczyć szkorbut, a dały światu kolejną zarazę. Który owoc skusił sycylijskich mafiozów?
To mit, że sycylijska mafia zrodziła się w najbiedniejszych zaułkach włoskich miasteczek. Kryminaliści krążyli wokół pieniędzy, a te przynosiły uprawy jednego z głównych towarów eksportowych tamtych czasów.
Prezentujemy fragment książki "Obiad w Rzymie. Historia świata w jednym posiłku" autorstwa Andreasa Viestada, tłum. Małgorzata Rost, wyd. Znak.
Do połowy XIX wieku eksport cytryn stał się najważniejszym źródłem dochodu Sycylii. A co jeszcze powstało w tym czasie na Sycylii? Dokładnie tak, mafia. I nie było to dziełem przypadku. W swojej książce o mafii Cosa Nostra brytyjski pisarz i historyk John Dickie pisze o sycylijskim lekarzu, doktorze Galatim, który w 1872 roku odziedziczył czterohektarowy gaj cytrusowy na obrzeżach Palermo. Uprawa cytryn była w tamtym czasie 60 razy bardziej dochodowa niż jakikolwiek inny rodzaj produkcji rolniczej, bardziej nawet niż produkcja wina w wyjątkowo prestiżowych winiarniach we Francji.
Gaj cytrynowy doktora Galatiego był niezwykle nowoczesny, a drzewa podlewano w nim za pomocą pompy parowej obsługiwanej przez specjalnie zatrudnionego inżyniera. Był tam również dozorca, a także z pewnością wielu innych pracowników, o których zapomniała już historia. Ale Galati podejrzewał, że część zbiorów oraz węgla przeznaczonego do operowania pompą jest rozkradana. Wiele wskazywało na to, że maczał w tym palce dozorca, a kiedy ten został wreszcie zwolniony, zaczęły się dziać nieprzyjemne rzeczy. Doktor Galati otrzymał wiele listów z pogróżkami, a dwaj mężczyźni, których zatrudnił jako nowych dozorców, zostali zabici. Dawny dozorca był "uczciwym człowiekiem" i powinien dostać z powrotem posadę, którą niesprawiedliwie stracił – jak dowiedział się z licznych listów doktor. Postanowił nie dawać za wygraną i napisał kilka skarg do szefa policji, który albo sam był w to wszystko zamieszany, albo po prostu przymykał oko na nieprawidłowości.
Kiedy nic się nie zmieniło, doktor Galati udał się do ministra spraw wewnętrznych. Jego upór przyczynił się do przeprowadzenia dokładnej kontroli i choć również ona nie doprowadziła ostatecznie do wszczęcia postępowania, w trakcie tego procesu stało się jasne, że doktor nie ma do czynienia z jakimiś pojedynczymi złodziejaszkami. Galati trafił na ślad ogromnej grupy przestępczej. W ciągu kilkudziesięciu lat od zjednoczenia Włoch w latach sześćdziesiątych XIX wieku aż do początku XX wieku mafia zdołała rozrosnąć się z miejscowego gangu w potężną organizację, która maczała palce we wszystkim.
Długo zakładano, że mafia powstała w wyniku ogromnej biedy panującej w sycylijskich wsiach i że brak perspektyw zmuszał młodych, bezrobotnych mężczyzn do łamania prawa, a problem z czasem się pogłębił. Parę lat temu Alessia Isopi z Uniwersytetu w Manchesterze i profesor Ola Olsson z Uniwersytetu w Göteborgu postanowili przyjrzeć się bliżej rozwojowi gospodarczemu na Sycylii pod koniec XIX wieku. Porównali między innymi występowanie mafii w różnych częściach Sycylii z mapą przedstawiającą rodzaje upraw na wyspie. Prędko okazało się, że cechą wspólną miejsc, w których wcześnie pojawiła się mafia, była obecność produkcji cytryn oraz handlu cytrynami.
Tak samo jak grupy przestępcze pojawiają się w niektórych krajach afrykańskich w pobliżu kopalni diamentów i pól naftowych, tak i mafia nie powstała wcale w najbiedniejszych zakątkach Sycylii, tylko na terenach najbogatszych za sprawą produkcji cytryn. Mafia stworzyła złożony system, który pozwolił jej kontrolować większość produkcji. Zaczęto od tego, co spotkało doktora Galatiego: kradzieży i żądań zapłaty za ochronę, żeby w gaju cytrynowym nie wydarzył się jakiś "wypadek".
W latach po zjednoczeniu kraju Sycylia stawała się krainą bezprawia. Wyspą kierowało przedtem kilka wysoko postawionych rodzin szlacheckich, ale kiedy straciły władzę i pozycję, system feudalny zawalił się i nie zastąpiła go żadna inna zorganizowana władza. Królowała przestępczość, a mafia z jednej strony napędzała ten problem, a z drugiej stanowiła jego rozwiązanie. Większość mieszkańców okazała się bowiem bardziej pragmatyczna i mniej przywiązana do zasad niż doktor Galati. Woleli oddać mafii część swoich zysków niż ryzykować utratę wszystkich zbiorów.
Była to, podobnie jak w "Ojcu chrzestnym", propozycja nie do odrzucenia. Dla rolników nowy system nie różnił się szczególnie od tego, do którego przywykli wcześniej. Dawniej musieli płacić szlacheckiemu Donowi, a teraz płacili nowemu, który był może nieco bardziej szorstki, ale jednocześnie znacznie lepiej potrafił się odwdzięczać. "Jasne, że znajdzie się praca dla twojego bratanka!" Lecz kto ma dużo, zazwyczaj chce mieć więcej i dlatego pierwotne miejscowe gangi rozlały się wkrótce na inne branże.
Było w tym dużo szantażu, przemocy, korupcji, ale i pozory całkiem normalnych operacji biznesowych. Mafia była wszędzie. John Dickie cytuje w swojej książce włoskiego polityka Leopolda Franchettiego, który po wizycie w Palermo w 1876 roku napisał: "Wysłuchałem wielu takich historii i kwiaty cytryny zaczęły nagle pachnieć trupami". Niezależnie od tego, jak brutalny był ten biznes, zarobki były ogromne. Organizacja rozrastała się, a sama Sycylia przestała jej wystarczać.
Mafia przejęła kontrolę nad transportem cytryn i portami, aż w końcu przeniosła się wraz ze swymi towarami na drugą stronę Atlantyku. Powstały tam nowe rodziny mafijne, pozostające w stałym kontakcie z sycylijskimi rodzinami i ich działalnością. Kiedy amerykańska mafia poszerzyła swoją działalność o narkotyki, pierwsze przesyłki z morfiną zostały przeszmuglowane do Ameryki w skrzynkach z cytrynami. Jak napisał w "Forbesie" ekonom Tim Worstall: "Świat dostał cytryny, żeby leczyć szkorbut. Ale za jednym zamachem otrzymał też inną zarazę".