Miała zbyt bujny biust, by grać 8-latkę. Ale większym problemem były liliputy
Pijani w sztok maciupcy aktorzy, prostytucja na planie i faszerowanie amfetaminą głównej aktorki. Kulisy jednego z najważniejszych filmów wszech czasów.
"Czarnoksiężnik z Oz" wszedł na ekrany amerykańskich kin 12 sierpnia 1939 r. i wzbudził wielki entuzjazm. Jak na tamte czasy był najdroższym filmem studia MGM. Kosztował zawrotną sumę 3 mln dol. Dziś uważa się go za najbardziej wpływową produkcję w historii kina.
Jednak zanim widzowie zaczęli nucić "Over the Rainbow", a do mowy potocznej weszło "Mam wrażenie, że nie jesteśmy już w Kansas", na planie filmu dochodziło do nieprawdopodobnych historii, które dziś skończyłby się w sądzie.
Wszystkie zostały zebrane w nowej książce "The Road to Oz: The Evolution, Creation, and Legacy of a Motion Picture Masterpiece" autorstwa Jaya Scarfone'a i Williama Stillmana. Po jej lekturze już nigdy nie spojrzycie na słynny film tak samo.
Niska, gruba i za stara
Najwięcej miejsca Scarfone i Stillaman poświęcają Judy Garland. Nic dziwnego, odtwórczyni Dorotki szturmem zdobyła popularność i na zawsze została twarzą produkcji. Niestety, za angaż zapłaciła bardzo wysoka cenę.
Początkowo w głównej roli widziano Shirley Temple. Ta jednak była związana kontraktem ze studiem Fox. Szybko zaangażowano więc Garland. Był jednak pewien problem. Miała "aż" 16 lat.
Była niska, lekko przy sobie, miała duży biust i nie wyglądała jak 8-letnia bohaterka powieści Lymana Franka Bauma. Problemem były też krzywe zęby nastolatki. Szybko postanowiono coś z tym zrobić.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Faszerowali ją amfetaminą
Najmniejszy problem stanowił krzywy zgryz. Garland grała w porcelanowych licówkach, które ciągle wypadały podczas zdjęć. Błyskawicznie uporano się też z brwiami, które zdaniem Jacka Dawna, głównego charakteryzatora, skracały jej nos i podnosiły czoło.
Duży biust dziewczynki okiełznano topornym, metalowym gorsetem. Próbowano też nadać jej dziecinnemu ciału kobiecych kształtów.
- Nie mam tali, przestańcie mi to robić! - płakała aktorka maltretowana przez sztab bezwzględnych garderobianych.
MGM przydzieliło Garland trenera personalnego. Aktorka codziennie pływała, grała w badmintona i uprawiała wspinaczkę.
Jednak wiadra potu wylewane na ćwiczeniach okazały się niewystarczające. Judy została zmuszona przez producenta do przestrzegania drakońskiej diety. Odżywianie nastolatki szybko stało się tematem numer jeden. Dziennikarze zadręczali ją pytaniami, a ona sama popadała w coraz większą paranoję.
- Wszyscy w restauracji przyglądają się, czy nie dołożyłam sobie dodatkowej porcji - żaliła się w jednym z wywiadów.
Kiedy stało się jasne, że ani ćwiczenia, ani dieta nie wystarczą, producenci uciekli się do ostateczności. Ponieważ Judy wciąż miała "nadbagaż", lekarz przypisał jej dekstroamfetaminę. Nowy lek, dzięki któremu błyskawicznie schudła.
Jednak jego efektem ubocznym były nadpobudliwość i bezsenność. Z nimi też sobie poradzono. Garland skutecznie "wyciszano" proszkami nasennymi. Zniszczenia, jakie wtedy wyrządzono jej psychice, trudno nawet opisać.
"Mały" problem
Drużyna dowodzona przez Dorotkę spotyka na swojej drodze miasteczko uroczych Munchkinów. Początkowo MGM planowało obsadzić w ich rolach dzieci. Jednak ktoś z produkcji zauważył, że nad bez mała setką kilkuletnich aktorów trudno będzie zapanować. Jakże się mylił.
Studio zamieściło więc głoszenie, które szybko stało się lokalną sensacją. Jednak były pewne wymogi: poszukiwano tylko proporcjonalnych liliputów. W dodatku białych. Karły, mniejszości etniczne ani ludzie z deformacjami nie byli mile widziani na przesłuchaniach. Kiedy już zaangażowano odpowiednią liczbę małych aktorów, zaczęły się schody.
Pijane i wulgarne
Po pierwsze nikt nie przewidział, że plan "Czarnoksiężnika" nie jest dostosowany do ich wzrostu. Zatrudniono więc specjalnych asystentów, którzy podsadzali liliputy do poidełek oraz toalet. Nazywano ich "ludzkimi windami". Ale to jeszcze nic.
- Najdziksze, najbardziej łajdaczące się małe łobuzy, jakie kiedykolwiek widziałeś - mówił scenarzysta Noel Langley. - Trzeba było ustawić szpaler ochroniarzy wokół dziewczęcego chóru, żeby na planie był spokój.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
I nie ma w tym ani krztyny przesady. Autorzy książki przytaczają też wspomnienia innych członków obsady i ekipy. Liliputy były złośliwe, wulgarne i zdeprawowane. Część chodziła wiecznie pijana, zaczepiała dzieci i kobiety z obsady.
- Nigdy nie zapomnę, jak dwóch maluchów, nawalonych jak szpaki, sunęło w dół ulicą studia. Każdy trzymał butlę szampana prawie tak dużą jak oni sami - wspomina charakteryzator Jack Young.
Innym razem szef policji, urzędującej na terenie studia, musiał zapuszkować dwie liliputki za uprawianie nierządu. Judy Garland wspominała po latach, że odtwórcy Munchkinów imprezowali każdej nocy do upadłego. W dodatku cuchnęli potem, na co skarżyła się cała ekipa.
Pijaństwo liliputów odbijało się szybko na produkcji. Autorzy książki przywołują sytuację, w której wstrzymano zdjęcia. Wszystko przez aktora, który nie stawił się na planie.
- Wszędzie go szukaliśmy. Aż w końcu się znalazł! Okazało się, że spożył swój "lunch", siadł na muszli klozetowej i wpadł do środka. Utknął z nogami i głową wyciągniętymi do góry - relacjonuje Ray Bolger, który w filmie wcielił się w Stracha na wróble.
Książka "The Road to Oz: The Evolution, Creation, and Legacy of a Motion Picture Masterpiece" ukazała się na rynku anglojęzycznym kilka tygodni temu nakładem wydawnictwa Lyon Press.
Na razie nie wiadomo, czy doczekamy się polskiego przekładu. Jednak dla wszystkich fanów filmu, Judy Garland a przede wszystkim nieprawdopodobnych historii z pogranicza kina i show-biznesu to pozycja obowiązkowa.