….Ale z drugiej strony, Michał, mój Michał, nie chce żebym szła. On nie idzie i co prawda „nie chce mnie w niczym ograniczać, ani wtrącać się w moje życie”, ale powinnam zrozumieć, że co innego gadki na ławeczce o niczym, a co innego imprezowanie i bratanie się z ludkami, którzy nadużywają wszystkiego. A do tego nie mają ambicji, ani planów na przyszłość. Idąc tym tropem, to i ze mną nie powinien się zadawać, bo chociaż wiele nie imprezuję, to i planów nie mam wiele. Nie wspominając o ambicjach...
- Do jasnej cholery! - wściekam się, kopiąc wszystko co napotkam. Co robić? Jak zareaguje Michał, jeśli pójdę? No i przede wszystkim jak pójdę? Przecież przez ostatnie dni nikt w domu ze sobą nie gada. Każdy patrzy na każdego wilkiem. Ada znowu zwiała do ciotki. Po prostu we wtorek wieczorem spakowała swoje klamoty i już. Wiem, że wczoraj dzwoniła do matki, która próbowała przekonać ją do powrotu, ale nic z tego nie wyszło. Może i lepiej, bo na razie nikt nikomu nie potrafi spojrzeć w oczy. Każdy boi się, że w spojrzeniu drugiej osoby zobaczy prawdę o sobie. A nikt nie jest jeszcze gotowy, aby ją poznać...
Ojciec chodzi więc jeszcze bardziej przybity i skołowany, jak na co dzień. Marek, dziwnie cichy i posłuszny, przemyka z kąta w kąt, mama po pracy spędza całe dni w kuchni, gotując i piekąc wymyślne potrawy, jakbyśmy szykowali się do wyżywienia całego plutonu, a ja... Ja chcę umrzeć. Po co chlapałam jęzorem na lewo i prawo. Trzeba było trzymać gębę na kłódkę. Po co...!?
- Księżniczko!
- Bąku?
- Co taka zdziwiona. Mieszkam niedaleko - niedbale machnął ręką w stronę pięknej secesyjnej kamieniczki.
- Acha - kiwam głową, lekko zestresowana sytuacją, ponieważ nigdy nie byłam z nim sam na sam.
- Wpadniesz?
- Do ciebie? - pytam nieprzytomnie, na co Bąku wybucha śmiechem, a potem obejmuje mnie delikatnie, odgarnia włosy z szyi i szepcze wprost do ucha:
- Do mnie księżniczko...Do mnie...
- Przestań - odsuwam się raptownie, przerażona gęsią skórką, pokrywającą mi nagle plecy. Bąku mruży oczy i również się odsuwa. Wyciąga fajkę, po czym uważnie mnie lustruje, aż w końcu uśmiecha się dziwnie.
- Co się cieszysz?
- A tak sobie... Coś sobie pomyślałem...- odpowiada tajemniczo, wydmuchując dym w sinostalowe niebo.
- A co pomyślałeś? – dopytuję się speszona, choć tak naprawdę, to wcale nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć o czym myślał.
- Przychodzisz na imprę? – Bąku jednak ignoruje mnie zupełnie.
- Ja pierwsza spytałam – nie odpuszczam jednak - o czym myślałeś?
- Powiem ci na imprezie - Bąku uśmiecha się dalej.
- Ale ja nie wiem czy przyjdę...- ciężko wzdycham, sama nie wiedząc dlaczego właściwie mu to mówię.
- No coś ty? - naprawdę się przejął. - Dlaczego miałabyś nie przyjść?
- Pożarłam się ze starymi...- spuszczam szybko głowę, żeby ukryć łzy, które od kilku chwil żyją własnym życiem i wbrew mojej silnej woli usiłują wydostać się na zewnątrz.
- No, ale chyba dasz radę coś zamieszać? Proszę, zrób to dla mnie...- szepcze znowu, ocierając mi łzę, która niestety wymknęła się spod kontroli.
- Ja...Ale ja...- mamroczę coś bez sensu, nie odsuwając się jednak tym razem i mając nadzieję, że ta chwila będzie trwała i trwała.
- Kamuś!? – zdziwiony głos Michała wyrywa mnie z tego dziwnego, a zarazem i błogiego stanu.
- ? – zdezorientowana i przestraszona (a przecież nie mam nic na sumieniu - jeszcze nie) rozglądam się wokół.
- Hejka! – Michał podchodzi powoli, ale mnie jakoś wcale nie cieszy to spotkanie. A przecież to w końcu mój chłopak.
- To nara – żegna się Bąku po zdawkowym przywitaniu – do zobaczenia później, dodaje mrugając porozumiewawczo.
- To jednak idziesz?! Super. Nie spodziewałem się tego po tobie...- burczy Michał, wzdychając ciężko i przysiadając na pobliskiej ławeczce. Jakoś złowrogo brzmi i nie podoba mi się to, tak jak i to, że już mnie osądził.
- Wcale nie powiedziałam, że idę!
- Ale Bąku...
- A kim on jest!!! – wydzieram się. - Powiedział co powiedział. I tyle. A zresztą, dlaczego miałabym nie pójść? Dlaczego obydwoje mielibyśmy nie pójść?
- Wiesz, że nie cierpię spędów.
- Ale tam będzie tylko trochę znajomych! Przecież cię nie zjedzą!
- Wiesz, jakie mam na ten temat zdanie – Michał twardo obstaje przy swoim. - I rozmawialiśmy już o tym nie raz.
- Misiu - próbuję jednak dalej - fajnie będzie. Zobaczysz... Przecież nie musisz... Nie musimy pić, ani nic z tych rzeczy...Potańczymy. Pośmiejemy się....
- A z czego tu się śmiać? Z kilkunastu zaprutych głupków? A poza tym doskonale wiesz, że ja nie tańczę...
- Ale...
- Daj już spokój - przerywa mi brutalnie - nigdzie nie idę i koniec! Miałem na dzisiaj inne plany wobec ciebie, ale ty już wybrałaś...- dodaje, po czym zeskakuje zwinnie z podrapanej ławki i oddala się ode mnie.
Zaraz, zaraz, buntuję się w duchu. Co jest właściwie grane. Dlaczego mamy robić tylko to, co on chce? Dlaczego chodzimy tylko na „jego” ambitne filmy i kontrowersyjne spektakle, na których przysypiam i być może wstyd przyznać, ale i niewiele kumam. Dlaczego mamy chodzić tylko na koncerty i imprezy wybrane przez niego. I dlaczego non stop ciąga mnie na Oazowe spotkania, gdzie ja, człowiek bez słuchu i znajomości religijnych tekstów, zupełnie nie wiem, co z sobą począć? No i dlaczego, do jasnej cholery, przez ponad miesiąc nawet mnie jeszcze nie pocałował!!!!
- Michał!!! Michał ! - biegnę za nim zdyszana. - Zaczekaj!!!
- Nie chce mi się z tobą teraz rozmawiać. Muszę przemyśleć to i owo.
- Ale ja muszę z tobą porozmawiać.. Przecież ...Powinniśmy...Nie możesz tak sobie pójść...
- Mogę i pójdę. A ty zdecyduj: ja czy oni...A jeśli pójdziesz dzisiaj, to...
- To co!?!
- To z nami koniec - twardo mówi mój chłopak. A ja wcale nie widzę, żeby było mu z tego powodu przykro. Jego słowa...Rzucone tak szybko...Wbijają mnie po prostu w ziemię...Patrzy na mnie wyniośle, a ja głupia na darmo szukam wesołych iskierek w jego zielonych oczach.
- Ale Michał...Nie możesz...Przecież sam powiedziałeś, że nie chcesz mnie ograniczać! – Dlaczego?!!! – wydzieram się do jego pleców i w duchu zastanawiam się, gdzie podział się ten romantyczny i sympatyczny koleś, którego poznałam zaledwie miesiąc wcześniej...
W żółwim tempie wlokę się do domu i chociaż wcale nie mam ochoty tam wracać, to jednak pełznę niemrawo, układając w domu błagalną mowę. Prośbę. Teraz wiem, że muszę iść na imprezę do Ufa. Jedna wątpliwość mniej, już nie martwię się czy iść, tylko jak! Hahahaha, bardzo zabawne. Jednak, każda z moich wzniosłych mów jest do bani i w związku z tym przelatuje mi przez myśl, że wcale nie pójdę do domu, tylko będę łazić po mieście do dziewiętnastej i od razu do Ufa, ale tak jakoś...nie mam odwagi.