WSTĘP
Beata Rostowska bijąc się z myślami stała przed kamienicą, w której na drugim piętrze mieściło się Biuro Detektywistyczne Rozner & Wspólnicy. Radosław Rozner świadczył usługi detektywistyczne dla firmy, w której pracowała. Specjalizował się w wyszukiwaniu ukrytego majątku, oszustw finansowych, itp. spraw. Sprawa, w której tu przyszła nie miała nic wspólnego z tajemnicami finansowymi, lecz rodzinnymi, i nie była firmowa, tylko własna i prywatna. Beata miała nadzieję, że nawet jeśli nie będzie zainteresowany jej sprawą to może chociaż poleci jej wiarygodną agencję, która nie będzie zwodzić jej miesiącami i ciągnąć kasy za rzekome postępy.
– Mało się słyszy o takich sprawach? – pomyślała. Nie miała zamiaru paść ofiarą takiej „czarnej agencji”. Problem, który ją nurtował wymagał rozwiązania, a nie użerania się z niewiarygodnymi osobami, zwłaszcza że nie była to sprawa, którą Beata chciałaby powierzyć byle komu.
— Witam, pani Beato. – podskoczyła nerwowo. Pan Rozner przyglądał się jej z nieukrywanym zainteresowaniem. Spotkali się kilka razy w sprawach firmowych, ale tym razem sprawa miał być poufna, delikatna i prywatna. Czyli dokładnie taka sama jak wszystkie, którymi się zajmował.
— Och. Przestraszył mnie pan, panie Rozner. – Beata czuła się jak podglądacz.
— Rozmyśliła się pani? Odniosłem wrażenie, że to dość pilne i istotne…
— Tak, to znaczy nie … To znaczy nie, nie rozmyśliłam się. – Beata pozbierała w końcu myśli. — I tak, to ważne.
— Więc chodźmy. – starszy pan delikatnie ujął ją pod ramię. – Napijemy się ciepłej herbaty, a pani mi powie, w czym mógłbym pomóc. Mam tylko nadzieję, że sprawa nie dotyczy pani pracodawcy a mojego zleceniodawcy. Nie muszę pani tłumaczyć, co to konflikt interesów…
— Skąd. – zaprzeczyła. – To całkowicie prywatna sprawa. Rodzinna. Mam nadzieję, że mi pan pomoże, a jeśli nie, to może kogoś poleci…
— Zobaczymy, zobaczymy….
………………………………………………
Rozner ze współczuciem przyglądał się siedzącej naprzeciwko młodej kobiecie. Sprawa była standardowa, przynajmniej w oczach biura, co wcale nie znaczy, że prosta, zwłaszcza dla osoby bezpośrednio zainteresowanej.
— Jest pani pewna?
— Czego? – Beata zmarszczyła brwi. – Informacji, które panu przekazałam?
— Nie, domyślam się, że co do faktów nie ma wątpliwości. Inaczej by tu pani nie było. Pytam, czy jest pani pewna, że chce zaczynać tę sprawę?
— To nie ja ją zaczęłam. Ktoś zrobił to za mnie, i to jeszcze przed moim narodzeniem. Ja tylko chcę znać prawdę…
— Rozumiem, ale powiedzenie, że prawda cię wyzwoli nie zawsze się sprawdza.
— Panie Rozner, pomoże mi pan? – Beata nie zamierzała wdawać się w dywagacje filozoficzne. Referując sprawę Roznerowi upewniła się w swoim postanowieniu. Nienawidziła kłamstwa i hipokryzji, bo zbyt długo żyła w takim świecie. Najwyższy czas pozostawić przeszłość za sobą, ale żeby to zrobić, najpierw musi ją poznać…
— Nie mogę wziąć tej sprawy. To nie moja działka. Pani Beato ..
— Rozumiem. Jestem panu wdzięczna za poświęcony czas. – Beata wstała. — Czy mógłby mi pan wyświadczyć uprzejmość i polecić …
— Jakie to młode pokolenie niecierpliwe. – uśmiechnął się Rozner. – Proszę pozwolić mi skończyć. Nazwa Wspólnicy w nagłówku nie wzięła się znikąd. Mój wspólnik może wziąć tę sprawę. Mamy mały podział rodzajowy, poza tym jest młodszy i woli pracę w terenie. Ja już, niestety, wolę ciepłe kapcie i wygodny fotel.
— Co pozwala panu osiągać niebywałe rezultaty. – Beata opadła z ulgą na fotel. Rozner był rzetelny i uczciwy. Podejrzewała, a raczej miała nadzieję, że wspólnik odznacza się tymi samymi cechami.
Roześmiał się wyraźnie zadowolony z komplementu. — Zasłużonego. – dodał w myślach. Jednakże będąc w gruncie rzeczy skromnym człowiekiem nie rozwodził się dłużej nad tym zagadnieniem, poświęcając całą swoją uwagę dziewczynie.
………………………………………………
Beata przyglądała się uważnie mężczyźnie, którego wprowadziła do gabinetu Roznera sekretarka. Wysoki, szczupły, krótko, prawie na łyso ostrzyżony brunet, sprawiał przyjemne dla oka wrażenie. Pan Radosław zapewniał, że wspólnik jest synem jego przyjaciela, z którym przez lata prowadził biuro. Przemek Macierzak odziedziczył udziały w spółce po ojcu, ale nie to przesądzało o jego kwalifikacjach. Pracował dziesięć lat w policji w wydziale kryminalnym. Zrezygnował po szczególnie brutalnej sprawie zabójstwa dziecka. Nie potrafił się już odnaleźć w tej pracy i zaczął pomagać ojcu, zaraz po tym jak uzyskał licencję prywatnego detektywa. Był godny zaufania i dyskretny. Rozner z czystym sumieniem polecił Beacie jego usługi. Krótko zreferował sprawę Przemkowi. Po uważnym wysłuchaniu stwierdził:
— W pierwszej kolejności w takich sytuacjach sprawdzamy możliwość adopcji, ale takie informacje może uzyskać pani sama. Nie musi pani korzystać z usług biura.
— Zdaję sobie z tego sprawę. Nie mam na to jednak czasu, nie mam też ochoty na tę całą biurokrację. Wolałabym, żeby pan zajął się tą sprawą. – Beata była zdecydowana na skorzystanie z usług tego biura. Nie znała wprawdzie wspólnika Roznera, ale robił dobre wrażenie, poza tym inne biuro nie wchodziło w grę… Tutaj znała zleceniobiorcę, w innej sytuacji musiałaby zaufać nieznanej firmie, a zaufanie przychodziło jej z trudem.
— Dobrze. Nasze biuro prawne przygotuje odpowiednie dokumenty. Proszę mi tylko powiedzieć, czy jeśli okaże się, że nie jest pani dzieckiem adoptowanym, życzy pani sobie dalsze prowadzenie sprawy?
— Oczywiście. Chcę poznać prawdę…
— To może nie być takie proste. Jeśli w grę wchodzi zdrada małżeńska, odnalezienie po latach winowajcy może być niemożliwe, zwłaszcza że urodziła się pani w Stanach.
— Owszem, ale matka była tam tylko przez pół roku. Do zapłodnienia musiało dojść w Polsce. – oznajmiła beznamiętnym tonem, nie zwracając uwagi na nagłe zmieszanie detektywa, spowodowane prawdopodobnie jej sformułowaniem. Ale Beata zawsze lubiła nazywać sprawy po imieniu. Krążenie wokół tematu uważała po prostu za stratę czasu.
— Nie chciałaby pani jeszcze tego przemyśleć? Z doświadczenia wiem, że takie sprawy są trudne, burzą życie rodzinne. Powinna pani zdawać sobie sprawę z konsekwencji …
— Ja nie mam życia rodzinnego. – przerwała mu bezceremonialnie. – I chcę wiedzieć dlaczego. Jestem wdzięczna za troskę, ale nie można zburzyć czegoś czego nie ma, lub co zasadniczo nigdy nie istniało.
Przemek przyjął uwagę w milczeniu. Sprawy rodzinne zawsze były trudne. Nie przychodzili do biura ludzie szczęśliwi, lecz zdesperowani.
………………………………………………
CZĘŚĆ I.
1.
— Co za dzień. – pomyślała Beata wjeżdżając na parking. Był chłodny październikowy wieczór, światła latarni rozjaśniały mrok kładąc długie cienie na alejkach parku i płytach chodnikowych. Mieszkała na tym osiedlu od roku razem z przyjaciółką, z którą znały się od czasów studenckich. Miały szczęście. Trzypokojowe mieszkanie udało im się wynająć od starszej pani, która wyjeżdżała do Niemiec do córki. Mieszkania wolała nie sprzedawać, na wypadek gdyby „złota jesień” u córki okryła się patyną, albo śniedzią. Beata nie była pewna, który ze szlachetnych metali czym się pokrywa. Zasadniczo chodziło o to, że starsza pani wolała zabezpieczyć sobie „tyły” na wypadek, gdyby życie poza granicami kraju jej nie odpowiadało. Poza tym dodatkowe fundusze z wynajmu stanowiły ,,kieszonkowe” do skromnej renty, jak zwykła mawiać. — ,,Kieszonkowe”— westchnęła w duchu Beata — nie było aż tak małe. Ale tak naprawdę nie miały powodu do narzekań. Kuchnia łączona z pokojem jadalnym, który pełnił zarazem funkcję salonu, wspólna
łazienka i dwie niewielkie sypialnie, gwarantowały wygodę i poczucie prywatności, czego wprawdzie jej przyjaciółka i współlokatorka nie mogła pojąć i ustawicznie buszowała po jej szafie, a to w poszukiwaniu paska od spodni, a to torebki. Beatę irytowała trochę świadomość, że jej prywatność na tym cierpi, ale zasadniczo nie miała tajemnic, a w szafie nie trzymała rozkładających się zwłok. Dopóki Celina trzymała się z daleka od jej komputera, dokumentów i rzeczy bardziej osobistych niż obuwie czy nowa torebka, wbudowanie sejfu w ścianę nie było konieczne, choć niewykluczone, że i to nie powstrzymałoby zapędów przyjaciółki. Beata tak naprawdę dziękowała losowi za przyjaciółkę, która znosiła jej humory i dzieliła się z nią własną rodziną. – Czasem aż za bardzo. — pomyślała z ironią. – Ciekawe jak długo uda mi się unikać tych nieudolnych swatów z jej bratem… — zastanawiała się nad problemem, wyciągając torby z zakupami z bagażnika. – Do diabła. – mruknęła. — Jak mam się z tym zabrać? Nie ma siły, będę musiała
obrócić ze dwa razy. — patrzyła ze zniechęceniem na przeładowaną dokumentami aktówkę, zsuwającą się z ramienia torebkę oraz foliowe torby z zakupami spożywczymi, mającymi dwa zasadnicze mankamenty — wżynały się boleśnie w palce i pękały w najmniej spodziewanym momencie.
— Dobry wieczór, sąsiadeczko! — aż podskoczyła słysząc za sobą bełkotliwy pijacki głos.
— Panie Zenku! — zawołała z wyrzutem. – Nie może pan tak się skradać i ludzi straszyć...
— Proszę o – czknął potężnie chwiejąc się na nogach — o wybaczenie… Łaskawa sąsiadeczka poratuje w potrzebie? Co? – ciągnął niezrażony potępiającym spojrzeniem dziewczyny. — Da pani piątaka? …Potrzebującemu? – dodał, błagalnym spojrzeniem dając do zrozumienia, że ten potrzebujący to właśnie on.
— Panie Zenku… – powiedziała z wyrzutem patrząc karcąco. — Nie wstyd panu? Pije pan, żebrze i jeszcze straszy ludzi. Ładnie to tak? – patrzyła surowo na niewysokiego, wiecznie mającego problemy z utrzymaniem postawy pionowej mężczyznę.
— Ładnie to może nie. – wprawdzie pan Zenek zgodził się z opinią sąsiadki, co wcale nie znaczyło, że zamierzał odpuścić. — Ale swój honor mam i wcale nie że … że … nie wołam piątaka za darmola. – wyjąkał po chwili z wyraźnym trudem. – Ja sąsiadeczce pomogę z tymi torebkami. Pod same drzwi zaniosę, to będzie … — znów czknął — … honorowo i zapracowane.
Beata patrzyła z rozbawieniem na balansującego na piętach człowieczka, czego prawdopodobnie w stanie nie wskazującym na spożycie nie byłby w stanie dokonać. Pan Zenek w gruncie rzeczy to nieszkodliwy pijak, ale jego żona miała z nim skaranie boskie. Dobrze, że już dzieci ma dorosłe. Czasami czuła żal patrząc na niego, bardziej jednak współczuła jego żonie, która już od kilku lat samodzielnie utrzymywała ich oboje dorabiając szyciem do skromnej renty.
— To jak będzie, sąsiadeczko? Bo koledzy czekają… — Pan Zenek uznał za stosowne przypomnieć o sobie zamyślonej dziewczynie.
— Dobrze, dobrze. — zgodziła się z westchnieniem. — Ale tylko do klatki. Ze schodami sobie poradzę.
— Ale ja pod same drzwi mieszkanka mogę zanieść. – zaoferował się rycersko.
— Tak, panie Zenku. Tylko kto zaniesie pana? – z ubolewaniem pokręciła głową żywiąc uzasadnione podejrzenie, że schody dla pana Zenka to w chwili obecnej przeszkoda nie do pokonania. — Do klatki wystarczy. – powiedziała stanowczo.
— Bo ja zawsze mówiłem — pan Zenek tylko dzięki torbom zachowywał pion — że z pani to dobra kobieta, nie to, co moja żona, świeć Panie nad jej duszą…
— Ależ panie Zenku! Co pan za głupoty mówi! – Beata aż się zatrzymała ze zdumienia na środku parkingu. — Przecież pana żona żyje!!!
— Owszem. – zgodził się pan Zenek. — Ale to zła kobieta i muszę się modlić za jej duszę zawczasu.
Beata parsknęła śmiechem. Pan Zenek był uciążliwy jak rzep i trudno się go było pozbyć, ale zarazem trudno było go nie lubić. Podobno rozpił się dopiero kilka lat temu, kiedy najstarsza córka zginęła w wypadku samochodowym, co wcale nie znaczy, że wcześniej stronił od kieliszka.
— Panie Zenku, nie powinien pan tyle pić. – westchnęła, zdając sobie sprawę, że żadne napomnienia nie pomogą, zwłaszcza, że sama właśnie zgodziła się wspomóc jego nałóg. — Dziękuję za pomoc. — powiedziała otwierając drzwi prowadzące do wnętrza budynku. — Proszę tu położyć. Dalej sama sobie poradzę, albo poproszę koleżankę to zejdzie .. Już daję tego piątaka…
— Dziękuję sąsiadeczko, dziękuję. – zaczął się kłaniać próbując niezdarnie pocałować w rękę Beatę, która pośpiesznie zaczęła podnosić torby, unikając śliniącego się ze szczęścia sąsiada.
— I proszę pozdrowić koleżankę. – perorował pan Zenek. — Proszę powiedzieć, że tylko słowo…tylko słowo – zająknął się z wrażenia — a ja tu na kolana padnę….i…
— Tak, tak. Wierzę panu. Na pewno powtórzę. Ale proszę… — Beata próbowała zakończyć tę rozmowę. — Koledzy na pana czekają. – rzuciła desperacko, w nadziei, że wreszcie uda jej się uwolnić od niechcianego towarzystwa i dotrzeć do domu.
— Aaa… koledzy to rzecz święta. — wymamrotał, odwrócił się gwałtownie i chwiejąc się na nogach pomaszerował w stronę parku.
— I w tym problem. — mruknęła Beata wzdychając z ulgą. – Koledzy — prychnęła. — Wszyscy do AA powinni trafić i to w pasach najlepiej. – pomyślała.
………………………………………………
— Jestem! — krzyknęła, opierając się ciężko o drzwi, które na szczęście zatrzasnęły się same. – Pomóż mi z tymi torbami, bo już tracę czucie w palcach! Celina wynurzyła się z kuchni w kucharskim fartuchu, spoglądając z wyrzutem na spoconą i zaczerwienioną przyjaciółkę.
— Jesteś nareszcie. — powiedziała, biorąc torby i maszerując energicznie do kuchni. — Już myślałam, że wystawili cię w sklepie jako eksponat… Ciężki dzień w pracy? – spytała z nagłym przypływem współczucia, które postanowiła wspaniałomyślnie okazać na widok ulubionych chrupek serowych, o zakupie których Beata pamiętała.
— Mało powiedziane. — westchnęła, niosąc resztę pozostawionych pod drzwiami reklamówek. Aktówkę, torebkę i buty porzuciła w przedpokoju. — Mamy nowego klienta. – kontynuowała wchodząc do kuchni i stawiając torby na stole kuchennym. — Chce kupić spółkę w likwidacji, ale w papierach jest taki bałagan, że nikt nie może dojść co to właściwie jest za twór i do czego służy. Rzucili nam to dzisiaj, chociaż właściwie powinnam powiedzieć, że rzucili mnie na pożarcie. Czuję się, jakby ktoś mnie znokautował.
— Nie ma sposobu, żeby to jakoś bezproblemowo załatwić?
— Oczywiście, że jest. Rozpalić wielkie ognisko. — kąśliwie rzuciła Beata patrząc na przyjaciółkę z dezaprobatą. – Gdyby to było takie proste nie potrzebowałby firmy doradczej…
— Fakt, to było głupie pytanie. — zgodziła się radośnie Celina, dobrawszy się do chrupek. Chrupiąc głośno rzuciła mimochodem: — Powinnaś przejrzeć pocztę. Przyszło do ciebie coś z domu. To na pewno jakieś dobre wiadomości.
Beata popatrzyła ze zmarszczonymi brwiami na Celinę i spytała podejrzliwie: — Skąd pomysł, że to dobre wiadomości? Wiesz czy się domyślasz?
— No wiesz?! – obruszyła się Celina. — Nie otwieram przecież twojej poczty! Nie patrz na mnie jakbym popełniła zbrodnię stulecia!
Beata wzięła koperty leżące na stolika i zaczęła je powoli przeglądać. W większości były to rachunki, czyli ulubiona korespondencja wszystkich ciężko pracujących ludzi, z wyjątkiem jednej kredowej koperty. Patrzyła na nią w milczeniu. Od 2 lat nie miała żadnych wiadomości z domu. Wyrzucili ją ostatecznie ze swojego życia i niewątpliwie z ulgą odnotowali fakt, że nie podjęła żadnych starań by do niego wrócić. W zaistniałych okolicznościach to nie mogły być dobre wiadomości.
– Zastanawiające skąd mieli adres? — mruknęła cicho nie mogąc się zdecydować na otwarcie koperty.
— Na co czekasz? — niecierpliwiła się Celina. — Dlaczego nie otwierasz?
— Dziwię się, że ty jeszcze tego nie zrobiłaś... — rzuciła cierpką uwagę Beata, cały czas przyglądając się kopercie.
— No wiesz! — oburzyła się. – Tajemnicę korespondencji akurat potrafię uszanować!
Beata popatrzyła na nią spod oka i uśmiechnęła się lekko.
— A mam ci przypomnieć jak…
— To się nie liczy. — z poczuciem winy Celina wróciła do kuchenki i zaczęła energicznie mieszać porzucony sos, który mimo jej wysiłków miał przynajmniej dziwną konsystencję i zapach. — To był wypadek przy pracy… — dodała obronnym tonem.
— Jasne. Powiedzmy że przyjęłam do wiadomości. — Beata usiadła przy stole, z niezdecydowaniem obracając w dłoniach kopertę. Jeśli ją otworzy, treść zmusi ją do reakcji, nie będzie mogła udawać, że nic nie było w środku. Jeśli jej nie otworzy to będzie wciąż się zastanawiać co mogła zawierać. Szkoda, że nie można udawać, że dzisiejszego dnia poza rachunkami nikt więcej nie zamierzał jej uszczęśliwić przypominając o swoim istnieniu. — Dalej, idiotko! – ponagliła się w myślach. – Nie bądź tchórzem…
— Co nie znaczy, że mnie nie korciło, rzecz jasna. – głos Celiny wyrwał ją z zamyślenia. — Ale możesz być pewna, że potrafię uszanować uczucia mojej najlepszej przyjaciółki i …. – Jeszcze tego nie otworzyłaś? — spytała zdumiona, odwracając się od kuchenki.
— Zastanawiam się skąd mają adres. Mieszkam tu dopiero od roku, a z nimi nie kontaktuję się od dwóch lat. Nie wysyłam kartek, nie dzwonię, nie składam wizyt.
— No właśnie! – triumfalnie oznajmiła Celina. — Jednak im zależy na kontakcie z tobą. Po co inaczej zadawaliby sobie tyle trudu?
— Właśnie, po co? – Beata nie podzielała entuzjazmu Celiny.
— Jak nie otworzysz to się nie dowiesz. — przyjaciółka usiadła naprzeciwko i wymierzyła w nią drewnianą łychą. — No dalej, Beata … Otwieraj, albo ja to zrobię! Beata przez chwilę przyglądała się Celinie. Niska, okrągła blondyneczka, wiecznie wesoła, podskakiwała teraz na krześle z niecierpliwości i nie ukrywanej ciekawości. Beata rozcięła kopertę długim paznokciem. Przez chwilę wpatrywała się z niedowierzaniem w zawartość. Po chwili niedowierzanie zaczął zastępować powoli rodzący się gniew. Zaproszenie na ślub na sztywnym kredowym papierze z wykaligrafowanymi złotymi literami było jak cios w policzek!
— I co? I co? — niecierpliwiła się Celina, widząc zmarszczone brwi i nagłą bladość twarzy Beaty.
— Pieprzona suka! — warknęła Beata, ze złością rzucając list na stół. — Wysoki Sądzie, jestem niewinna! – zawołała Celina unosząc dłonie do góry w geście poddania, nadal trzymając drewnianą łychę wycelowaną teraz w sufit. — Cokolwiek się stało…
— To nie do ciebie! — zerwała się gwałtownie Beata i zaczęła szperać po szafkach, z trzaskiem otwierając i zamykając drzwiczki.
— Powiesz mi o co chodzi? – zaniepokojona nagłym wzburzeniem miotającej się po kuchni, zwykle opanowanej współlokatorki, Celina przestraszyła się.
— Anka zaprosiła mnie na ślub! — Beata kolanem usiłowała domknąć zacinającą się wiecznie szufladę.
— Swój?
— Oczywiście, że swój! – rozdrażniona Beata spojrzała na nią jak na idiotkę. Przyjaciółka czasami zadawała co najmniej dziwne pytania.
— Ok, skoro kwestia ślubu to taka drażliwa sprawa, daję słowo, że na swój cię nie zaproszę. – Celina próbowała rozładować nastrój.
— Co ty…! — Beata żachnęła się. Celina patrzyła na nią z lekkim uśmiechem na ustach. — Przepraszam cię. — westchnęła ciężko. — Zachowuję się jakbyś była czemuś winna, a … Zmarszczyła nos. — Chyba coś się pali…?
— Boże, sos! – Celina rzuciła się do garnka, próbując ratować kipiący sos. – Wiesz…— powiedziała po chwili — moim zdaniem to miłe. Nie pomyślałaś, że może to zaproszenie to jak wyciągnięcie ręki na zgodę?
— Zgodę?! — z niedowierzaniem zapytała Beata.
— Jadalne. Prawie. — mruknęła Celina do garnka i odwróciwszy się w stronę koleżanki mówiła machając łyżką i rozpryskując wywar. — Sama pomyśl. Przez tyle lat cisza w eterze. A teraz zaproszenie na ślub …to przecież ważna uroczystość rodzinna i chcą, żebyś była z nimi.
— Jasne, i dlatego wysyłają mi zaproszenie tydzień przed ślubem, nie dość, że mam potwierdzić przybycie to jeszcze przybyć z osobą towarzyszącą. O prezencie nie wspominam…
— Fakt, termin niezbyt fortunny. Ale przecież sama przed chwilą powiedziałaś, że nie mieli adresu. Ustalenie musiało trochę potrwać. Może to dlatego? Czego ty właściwie szukasz? — popatrzyła na Beatę grzebiącą w lodówce.
— Ja? — odwróciła się. — Niczego. A coś zginęło?
— Tak. Zdrowy rozsądek. Ale nie przejmuj się. To problem globalny. Wyciągnij talerze. Zaraz będzie kolacja. Albo nie.. — lepiej usiądź. — Ja wyciągnę talerze. — Celina krzątała się po kuchni. Beata posłusznie usiadła i zapatrzyła tępo w przestrzeń. Dopiero po chwili dotarł do niej bezruch Celiny, która zastygła nad kuchenką.
— Coś się stało?
Celina odwróciła się z rozpaczą na twarzy: — Zapomniałam o makaronie!
— Co?
— Zapomniałam wstawić makaron! Mamy sos, a nie mamy makaronu! Ryżu! …Niczego!
Beata przyglądała się jej chwilę z niedowierzaniem. Rozpacz w głosie Celiny brzmiała porażająco, jakby przed chwilą dowiedziała się, że zaprzestano produkcji chrupek serowych, które stanowiły niemalże sens jej życia. Po chwili parsknęła śmiechem.
— Zamiast spaghetti … przypalony sos bez makaronu? Cóż za kunszt sztuki kulinarnej!
— To wcale nie jest śmieszne. — obruszyła się Celina. — Po pierwsze sos wcale nie jest przypalony, a jeśli nawet to w stopniu minimalnym. A po drugie … każdemu mogło się zdarzyć…
— Może, ale zdarzyło się tobie. I to nie pierwszy raz. Zresztą jak można przypalić sos tylko trochę?! — zaśmiewała się Beata. — Jeśli zrobiłaś to specjalnie, żeby poprawić mi humor…
— Co będziemy jadły? – Celina nie podzielała rozbawienia przyjaciółki. — Kupiłam bagietki. Będą akurat do minimalnie przypalonego sosu.
— Jest przypalony. – westchnęła ciężko. — I to wcale nie minimalnie… Nie ma co ściemniać. — Celina pociągnęła nosem.
— Nie szkodzi. Umieram z głodu, zjem wszystko. Przez ten list zupełnie o tym zapomniałam..
— Racja. Zresztą jadłyśmy gorsze rzeczy. Pamiętasz te koszmarne zupki chińskie? Były super, dopóki nie nauczyłyśmy się trochę gotować. Potem mogłam się tylko zastanawiać jakim cudem mogłyśmy to wcinać?! Dobra, dobra, już się zamykam. Jak ty ze mną wytrzymujesz?
— Z trudem. — z miną cierpiętnicy odparła Beata. — Ale moja babcia cierpiała na Alzheimera. Jestem przyzwyczajona.
— Bardzo śmieszne. – z ustami pełnymi chrupek wymamrotała Celina. — Poza tym ty nie masz babci… Swoją drogą to świetna kuracja odchudzająca. Tracisz apetyt na myśl o rodzinie. Mogłybyśmy to opatentować. Patrzysz na tort z bitą śmietaną i migdałami.. — rozmarzyła się Celina — a tu nic. Uśmiechasz się i odchodzisz z godnością…
— Proszę cię… — śmiała się Beata. – Jedzmy…
— Jak sobie życzysz, choć uprzedzam, że jeszcze nie skończyłam. Ale ważne, że wreszcie się śmiejesz. — cieszyła się Celina.
— Muszę… Śmiech to moja jedyna obrona przed obłędem. Muszę się zastanowić nad tym wyjazdem… — wróciła do tematu.
— Fakt. I to szybko. Przecież jest jeszcze kwestia urlopu, prezentu… to znaczy jeśli się zdecydujesz. — poprawiła się szybko.
— Wiesz jak wygląda sytuacja. – znów nachmurzyła się Beata, ale nie przerwała jedzenia, co było dobrym znakiem, że emocje opadły.
— Wiem tylko to co mi powiedziałaś, a nie było tego wiele. — indagowała uparcie Celina. – Nie mogą być aż tak źli…
— Mogą. – z przekonaniem odparła Beata. — A nawet jeszcze gorsi. Proszę cię, nie rozmawiajmy teraz o tym, dobrze?
Celina serdecznie współczuła koleżance, ale nie byłaby sobą, gdyby nie spróbowała znowu podjąć tematu.
— To co Ania zrobiła było podłe, to fakt, ale 2 lata to chyba wystarczająco dużo czasu na…
— Na co? – przerwała jej. – Na przedawnienie? Ona nie ukradła mi szminki z torebki, tylko przespała się z moim chłopakiem, z którym byłam 2 lata!
— Nie mówię, że masz zapomnieć. Ale mogłabyś jej wybaczyć…
— Nie zamierzam. – stanowczo oznajmiła Beata. — Przykro mi, jeśli czujesz się rozczarowana moją postawą, ale widocznie jestem zawzięta i pamiętliwa. Bogu dzięki nie jestem mściwa! A to co się stało to była przysłowiowa kropla…!
— I tak uważam, że powinnaś przyjąć tę gałązkę oliwną…. A Robert to był zwykły dupek!
— Może i tak, ale mój! Własny, prywatny a nie publiczny. I nie mam żalu do niego tylko do niej!
— Nie rozumiem. – zdziwiła się. — Jemu wybaczyłaś, a siostrze nie?
— Jego mam gdzieś, ale to moja siostra na miłość boską! I tu nie chodzi o wybaczenie, Celino. — westchnęła ciężko. — My się wtedy rozstaliśmy. Robert mi się wtedy oświadczył, a ja się nie zgodziłam. Wściekł się. Powiedział, że albo ślub, albo nic. Więc powiedziałam … nic. De facto nie była to zdrada, i nie obchodzą mnie jego pobudki, czy chciał mnie ukarać, czy był zwykłym dupkiem korzystającym z okazji, bo to nie ma dla mnie znaczenia. Ale Anka nie wiedziała o zerwaniu. Chciała mnie zranić…Wbiła mi nóż w plecy z uśmiechem na twarzy, i to nie jest metafora.
— Nie wiedziałam. — Celina była zbulwersowana. – Ale dlaczego odwróciłaś się od całej rodziny?
— To oni odwrócili się ode mnie. Powiedziała im, że ją napastował. I – podniosła rękę, gdy Celinka chciała jej przerwać – zanim zapytasz, kłamała. Jestem pewna, bo przyłapałam ich na finiszu, że się tak wyrażę. Nie mam, niestety, żadnych wątpliwości, które mogłabym rozstrzygnąć na jej korzyść. Tak to mówicie, wy, prawnicy, zgadza się? Jakby tego było mało, rodzice oznajmili, że zawsze miałam plebejskie skłonności i zadawałam się z hołotą. Nie pozwolą, żebym plugawiła – to cytat – ich dom i nie jestem tam mile widziana.
— Beatko, rozumiem, ale to twoja jedyna rodzina. Minęło dużo czasu. Wiele mogło się zmienić…
— T….ak … mojej mamie wyrosły rogi, a ojcu ogon. Teraz już nie będę miała wątpliwości co do swojego pochodzenia.
— Boże, jaka ty jesteś złośliwa. – westchnęła. – Ale skoro już o tym wspomniałaś, to ten detektyw się odezwał?
— Nie, ale to musi potrwać, minął niecały miesiąc od kiedy przyjęli zlecenie. Nie oczekuję cudów…
— Wiesz… strata pieniędzy moim zdaniem, gdyby ktoś mnie pytał o zdanie oczywiście, ale nikt nie pyta…zaraz, zaraz… — przerwała swoją przemowę Celina. — Chyba się zaplątałam…co to ja chciałam…no właśnie, nadal nie wiem, skąd ten pomysł, że nie jesteś ich rodzonym dzieckiem? To, że mieliście konflikty to jeszcze nic nie znaczy.
— Na potrzeby dyskusji przyjmijmy, że to moje urojenia, dobrze?
— A dlaczego się ich po prostu nie zapytasz? Skoro i tak jedziesz…
— Świetny pomysł, doprawdy. – zauważyła z sarkazmem. — Mamo, tato, gdzie jest bocian, który mnie przyniósł? Mam do niego parę pytań. I nie powiedziałam, że pojadę. – zastrzegła. — Nie próbuj na mnie tych swoich sztuczek.
— Dobrze, dobrze. Poddaję się. Zrobisz jak będziesz chciała. Ale uważam, że skoro masz wątpliwości, tym bardziej powinnaś jechać, przejrzeć dokumenty rodzinne… — spojrzała wyczekująco.
— Jesteś pewna, że to nie ty skusiłaś Ewę w raju? – uśmiechnęła się Beata.
— Ja? Nigdy! Co najwyżej mogłabym skusić Adama… A skoro mowa o mężczyznach…Mój brat z chęcią by ci towarzyszył. – wykrzyknęła radośnie. – Chyba nie pojedziesz sama?!
— Wiedziałam – Beata wstała i włączyła ekspres. – Znowu to samo! Dlaczego uparłaś się, żeby wyswatać mnie ze swoim bratem?
— Macie podobne poczucie humoru i w ogóle. Ładna para by z was była…
— Celinko, kochanie, wierzę, że Jacek jest ok., ale czy nie mogłaby się o tym przekonać jakaś miła dziewczyna? Skoro jest taki wspaniały, na pewno będzie miał wzięcie.
— Ty jesteś miła dziewczyna. Przeważnie. – poprawiła się. – No dobrze! Co będę wciskać kit…? Czasami! Ale Jacek mówi, że dziewczyna powinna być interesująca, bo jak już będzie stara i brzydka, i seks nie będzie ich już kręcił, to byłoby miło, gdyby mieli sobie coś do powiedzenia!
— Skoro Jacek tak mówi… — Beata z trudem ukryła uśmiech.
— Dokładnie tak. A ty jesteś i ładna, i interesująca, i nie waż się śmiać z mojego brata, i mogę ci pożyczyć sukienkę. – jednym tchem wyrzuciła z siebie Celina. — Wiesz którą, tę wiśniową, co ci się tak podobała…
— Muszę przyznać, że twoja strategia marketingowa powala mnie na kolana. Minęłaś się z powołaniem. Powinnaś pracować w reklamie, a nie zajmować się prawem autorskim. Dorzuć do tego pantofelki, torebkę i swoich rodziców a na pewno się dogadamy. – przekomarzała się, nalewając kawę do filiżanek.
— Rodziców nie oddam. Ale możemy cię adoptować, chcesz?
— Już mnie adoptowaliście. – stwierdziła.— I — dodała z powagą – to najlepsza rzecz jaka mnie mogła spotkać… Nie mam nawet kota…
— To akurat kwestia dyskusyjna – ze złośliwym rozbawieniem skwitowała Celina. – Jedz!
Beata przyglądała się chwilę koleżance. Poznały się na imprezie studenckiej, i od tej pory przyjaźniły. Celina studiowała prawo – jak twierdziła – kierunek dla osób bez szczególnych talentów i zainteresowań, a Beata ekonomię. Po ukończeniu studiów 5 lat temu wynajęły wspólnie mieszkanie na obrzeżach miasta. Tutaj też przeniosły się wspólnie, zarobki wprawdzie pozwoliłyby im na samodzielne mieszkanie, ale czuły się jak siostry. Beacie dobrze mieszkało się z przyjaciółką. Zastanawiała się czy wtajemniczać Celinę w szczegóły. Pochodziła z dużej rodziny, pełnej ciotek, wujków. W jej domu wciąż było gwarno i wesoło. Czy Celina mogła zrozumieć co to znaczy wychowywać się w domu, w którym jedyne ciepło można było otrzymać od grzejników elektrycznych? Zdrada siostry i stanowisko rodziców tylko ugruntowały przekonanie, że oni po prostu jej nie chcą. Więc skąd to zaproszenie? Beata bała się to potraktować jako przejaw uświadomionej z opóźnieniem miłości, Jej analityczny umysł podejrzewał ukryte motywy, ale na razie po
potrafiła znaleźć żadnego logicznego argumentu na potwierdzenie swoich podejrzeń…
— Masz pozdrowienia. – przypomniało się nagle Beacie.
— Od? – Celina spojrzała na nią pytająco, zadowolona, że Beata przerwała, sądząc po minie, ponure rozmyślania, choć nie na temat.
— Od swojego stałego absztyfikanta, oczywiście.
— N….ieee… – jęknęła przeciągle Celina. – Pan Zenek? Uwierzysz, że nie dalej jak 3 dni temu mi się oświadczył?
— Wierzę. – roześmiała się Beata. – Dzisiaj ponowił propozycję. Muszę przyznać, że jest dość stały w uczuciach.
— Daj spokój, kocha mnie tylko wtedy, gdy jest pijany.
— On wciąż jest pijany, więc może to gwarancja stałego uczucia? – ironizowała Beata.
— Śmiej się, śmiej. – ostrzegawczo podniosła palec Celina. – Ale dzisiaj twoja kolej na sprzątanie. Ja gotowałam.
— Skoro tak twierdzisz. – włożyła filiżankę do zmywarki. – Przepraszam cię, ale wezmę prysznic i dopiero posprzątam ok?
— Ok., ale pamiętaj, że jutro to ty gotujesz.
— I obie powinnyśmy być za to wdzięczne losowi. – Beata uchyliła się zgrabnie przed nadlatującą ścierką.