Maria Callas: Artystka wszech czasów, kobieta namiętna. Milioner złamał jej serce i zostawił dla jednej z najsłynniejszych kobiet świata
Maria Callas i Arystoteles Onassis byli w latach 60. parą idealną. Jednak kochający piękne kobiety grecki milioner stracił głowę dla innej ikony tamtych czasów, łamiąc serce "primadonnie stulecia".
Wenecja, 1957: Maria Callas jest największą śpiewaczką operową swoich czasów, ale artystyczna doskonałość, którą uosabia na scenie, zaczyna zbierać żniwo. Wspaniały głos odmawia jej posłuszeństwa, a przemęczona artystka marzy o chwili wytchnienia – na co jednak nie pozwala jej ani świat opery, ani jej mąż i menadżer Meneghini. Jej życie całkowicie podporządkowane jest karierze, nie ma w nim miejsca dla niej jako kobiety.
Na jednym z przyjęć Maria spotyka armatora Arystotelesa Onassisa – przystojnego greckiego milionera. Wbrew wszelkim przeciwnościom zakochują się w sobie. W latach sześćdziesiątych uznawani są za parę idealną. Do czasu, aż Onassis nie pozna kolejnej ikony tamtych czasów – Jackie Kennedy.
Maria odniosła wrażenie, że jeszcze nigdy nie widziała tak wielu reporterów i tylu błysków fleszy. Po raz pierwszy od lat pojawiła się publicznie sama, bez Arista u boku. Callas powróciła.
Gdy wkroczyła do nowego gmachu Metropolitan Opera House w Lincoln Center, faktycznie – jak przepowiedzieli jej przyjaciele – odbierała zewsząd hołdy. Czuła obecność Mary za plecami bardziej, niż gdyby ją widziała. Myśl, że przyjaciółka jest razem z nią, dodawała jej pewności siebie. I choć Maria miała złamane serce, Callas w żadnej mierze nie dawała tego po sobie poznać, przyjmując z uśmiechem owacje publiczności. W drodze do loży intendenta słyszała nie tylko aplauz, lecz również chór głosów domagających się jej powrotu na scenę. Kroczyła majestatycznie, z dłonią na sercu, chłonąc podziw i miłość uczestników premiery. Czuła się, jakby płynęła na obłoku, o którego istnieniu niemal zapomniała.
– Tebaldi aż kipi ze złości za kulisami – dotarł do Marii czyjś szept. – Zjawienie się Callas całkiem usuwa ją na drugi plan.
"Tak" – pomyślała Maria. "Tak właśnie powinno być". Uśmiechnęła się na tę myśl z zadowoleniem, jakiego od dawna nie czuła.
Maria Callas sings "Casta Diva" (Bellini: Norma, Act 1)
Po przedstawieniu zaprowadzono ją za kulisy, gdzie nastąpiło wielkie pojednanie z Renatą Tebaldi. O niespełna rok starszej Włoszce nie pozostawało nic innego, jak tylko uśmiechać się w świetle reflektorów i odpowiedzieć uściskiem na uścisk Marii. Gdy to nastąpiło, rozległy się pstryknięcia wyzwalaczy aparatów fotograficznych, naciskanych na wyścigi przez prasowych fotografów. Maria była pewna, że następnego dnia zdjęcia Callas pojawią się w gazetach przynajmniej w rubrykach kulturalnych, jeśli nie na stronach tytułowych. Uśmiechała się swobodnie, odczuwając pewną radość z gry, którą postanowiła prowadzić.
W wyjątkowo dobrym nastroju wróciła z Mary do Sherry-Netherland po przyjęciu, które odbyło się po premierze. Przechodząc przez foyer, zauważyła na stoliku stos gazet. Przypuszczalnie było to wczorajsze wydanie "New York Post", co było dla niej bez znaczenia, gdyż jeszcze nie zdążyła go przeczytać. Przechodząc obok, wzięła jeden egzemplarz, zwracając się do przyjaciółki:
– Trochę sobie poczytam do poduszki. Dzięki temu szybciej zasnę.
Oszołomione znakomitym wydarzeniem operowym i sporą ilością szampana, serwowanego obficie podczas przyjęcia, przyjaciółki weszły do windy.
Zaraz po wejściu do apartamentu Maria zdjęła szpilki i rzuciła gazetę na fotel, po czym siadła przed toaletką, żeby zdjąć kolczyki oraz resztę biżuterii. Gdy manipulowała przy zapięciach, przez okno dochodził cichy szum nieustannego nowojorskiego ruchu ulicznego, jakże podobny do paryskiego. Po raz pierwszy od przyjazdu do Ameryki odczuła tęsknotę za domem. Co prawda słabą, ale też na tyle silną, by zastanowiła się nad powrotem.
Klejnoty ułożone na aksamitnej vide-poche połyskiwały w świetle lamp. Patrząc na nie, zastanawiała się, czy przypadkiem ich nie kupić. W końcu jednak doszła do wniosku, że odda je Harry’emu Winstonowi zgodnie z umową. Nie chciała przywiązywać się do czegoś, co być może już jutro założy inna kobieta. Zresztą miała mnóstwo biżuterii.
Gdy się rozebrała, zmyła makijaż i założyła nocną koszulę, sięgnęła po "New York Post" z zamiarem pójścia do łóżka. Wtem zamarła, widząc na dole strony tytułowej zdjęcie, które wcześniej umknęło jej uwadze. Poprawiła okulary, żeby lepiej widzieć. Nie było najmniejszych wątpliwości – Aristo w smokingu uśmiechał się z dumą do kamery, mając u boku rozpromienioną Jacqueline Kennedy w sukni wieczorowej.
Maria powoli osunęła się na kolana, ściskając w rękach gazetę. Musiała się przemóc, by przeczytać krótki tekst pod zdjęciem zrobionym niewątpliwie przypadkowo przez jakiegoś paparazzi. Jednak była zbyt ciekawa, by odłożyć gazetę na bok.
Była Pierwsza Dama, lady Jacqueline Kennedy, i grecki miliarder Arystoteles Onassis przed nocnym klubem El Morocco na Manhattanie. Przeczytajcie wywiad udzielony Earl Wilson na wyłączność.
"A więc Aristo zaprezentował swoje nowe trofeum" – przemknęło jej przez myśl. I naturalnie prezentacja nastąpiła w najsławniejszym klubie Nowego Jorku.
Po chwili dotarło do niej, że Onassis jest tak blisko, że oboje są w Nowym Jorku.
Zaczęła energicznie przerzucać strony, aż wreszcie znalazła rubrykę plotkarską. Na widok poszukiwanej kolumny zadrżała na całym ciele. Ze zdenerwowania szarpnęła papier tak gwałtownie, że rozdarła go, raniąc sobie przy tym opuszek palca. Nawet nie poczuła piekącego bólu. Szybko przesuwała wzrokiem po tekście, podczas gdy jej serce biło tak gwałtownie, że aż poczuła mdłości. Czytała jeden akapit raz po raz i choć znała go już na pamięć, ponownie przebiegła go oczami:
Niemal z pewnością możemy potwierdzić, że Arystoteles Onassis nie zamierza poślubić ani Jackie Kennedy, ani nikogo innego…
A zatem to była pomyłka. Ta gadatliwa dziennikarka występująca ostatnio w telewizyjnym talk-show chciała tylko zaistnieć i pokazać, jaka jest ważna. Maria poczuła niewymowną ulgę. Aristo już wkrótce będzie miał dość wdowy po prezydencie i wróci do niej. Co prawda nie rozumiała, dlaczego do tej pory się nie odezwał, żeby wszystko między nimi doprowadzić do ładu. Ale w gruncie rzeczy nie miało to znaczenia. Ważne było, że nie zamierzał się żenić. I tylko to się liczyło.
Nie mogła usiedzieć spokojnie. Gdy wstała, gazeta upadła z szelestem na podłogę. Niespokojna, miotała się po sypialni. Za wysokimi oknami o pięknych łukach w stylu art déco noc powoli ustępowała świtowi. Podeszła do toaletki i delikatnie pogłaskała połyskującą biżuterię. Leżąc w łóżku, raz jeszcze spojrzała na pomiętą gazetę ze zdjęciem sławnej pary. Wzięła do ręki stronę tytułową i zaczęła ostrożnie rozrywać papier dokładnie na środku zdjęcia Arista i Jackie Kennedy, aż wreszcie udało jej się oddzielić ukochanego od wdowy po prezydencie.
Podczas pobytu w Nowym Jorku Aristo zawsze zatrzymywał się w tym samym apartamencie w hotelu The Pierre, gdzie miał za sąsiadów Elizabeth Taylor i Richarda Burtona. Maria tak często tam mieszkała, że miała teraz przed oczami całe wnętrze okazałego lokum w najdrobniejszych szczegółach. Gdy ponownie podeszła do ciemnego okna, odniosła wrażenie, że widzi w szybie nie odbicie swojego pokoju hotelowego w Sherry-Netherland, który miała za plecami, lecz pomieszczenia apartamentu w budynku oddalonym zaledwie o jeden kwartał domów. Wyobrażenie było tak realistyczne, iż była niemal pewna, że gdy tylko się obróci, zobaczy Arista w łóżku. Niestety, tak się nie stało.
Ale był w tym samym mieście, oddalony od niej zaledwie o jedną przecznicę. I nie miał zamiaru poślubić Jacqueline Kennedy.
Maria usiadła na brzegu łóżka i sięgnęła po słuchawkę telefonu. Kazała się połączyć z zastrzeżonym numerem w The Pierre, który wrył jej się w pamięć tak jak usytuowanie mebli w apartamencie Onassisa.
Wprawdzie był środek nocy, ale Aristo z pewnością nie spał. Nigdy nie spał o tej porze. Któż wiedział o tym lepiej niż ona? Jakby nie było, ich związek rozpoczął się właśnie nocą, kiedy to godzinami toczyli niekończące się rozmowy na pokładzie Christiny. Wówczas opowiadali sobie o swoim życiu, zbliżając się do siebie bardziej, niż niejednokrotnie zdarza się to w czasie namiętnego spotkania. Ich słowa były niczym objęcia. Nie bez powodu Mary powiedziała pewnego razu, że byli z Arim niczym dwie tworzące całość połówki.
Po tym wszystkim, co zaszło między nimi, koniecznie muszą ze sobą porozmawiać. I to jak najszybciej. W końcu nie ma znaczenia, kto uczyni pierwszy krok. A że on nie dzwonił, ona musi to zrobić. Tak czy siak te głupie gadki o dumie są powtarzane przez ludzi niemających pojęcia o miłości.
– Tak? – Choć padło tylko jedno krótkie słowo, momentalnie rozpoznała jego głos, za którym tak bardzo tęskniła.
– To ja, Maria.
Odpowiedziało jej milczenie.
– Jestem w Nowym Jorku.
– Wiem.
Wiedział, że jest w tym samym mieście, i nie skontaktował się z nią? Maria poczuła w krtani rosnącą kluchę przesuwającą się do żołądka. Wciągnęła głęboko powietrze.
– Uważam, że powinniśmy porozmawiać.
– Nie, Mario. Nie. Wszystko skończone. Odeszłaś ode mnie. Sama tego chciałaś. A zatem nie mamy o czym rozmawiać.
Chciała wykrzyczeć do słuchawki, jak bardzo się myli. Zamiast tego powiedziała tak spokojnie, że niemal nieśmiało:
– Nie jestem święta. Zatem nie oczekuj ode mnie, że będę się tak zachowywać. Byłam wściekła, gdyż kazałeś mi opuścić statek. Ale to przecież nie powód, żeby na zawsze…
– Słyszałaś, co powiedziałem – przerwał jej. Usłyszała cichy trzask po jego stronie przewodu. Prawdopodobnie zapalniczka. Najwidoczniej zapalił papierosa. – Już się z tym pogodziłem – ciągnął, wydmuchując równocześnie dym. – To, co było między nami, jeśli o mnie chodzi, należy do przeszłości.
Przecież to się tak nie może skończyć. To w ogóle nie ma prawa się skończyć.
– Ale nie dla mnie! – krzyknęła rozpaczliwie.
– Przykro mi, ale dla mnie nie ma to żadnego znaczenia.
– Aristo, ja… – Przerwała. Przyłożyła dłoń do szyi, gdyż miała wrażenie, że lada moment się udusi. – Ja nie mogę!
– Czego nie możesz?
– Żyć bez ciebie – szepnęła.
– W takim razie będziesz musiała się nauczyć.
Onassis westchnął albo ponownie zaciągnął się papierosem.
Co jeszcze powinna powiedzieć? Był zimny, obojętny i naprawdę niemiły. Wręcz wrogi. A mimo to nie odłożył słuchawki. W tym właśnie tkwiła iskierka nadziei. Jak długo rozmawiali ze sobą, jeszcze nie wszystko było stracone. Dopiero gdy się rozłączą, koniec będzie definitywny.
Łzy bezgłośnie spływały jej po policzkach. "Zachowaj spokój" – nakazywał jej wewnętrzny głos. Przełknęła ślinę, żeby nie zaszlochać. Mężczyzny pokroju Arista nie można było skłonić do zmiany zdania łzami. Całą siłą woli wyrzuciła z siebie z taką godnością, na jaką ją było stać:
– Dlaczego zatem zadałeś sobie tyle trudu, żeby mnie zdobyć, podczas gdy teraz tak mało się starasz, by mnie zatrzymać? Dlaczego, Aristo? Dlaczego?!