Marek Edelman - bohaterski, genialny i... nieznośny. Rozmowa z autorkami biografii Doktora
Marek Edelman - bohaterski, genialny i... nieznośny. Rozmowa z autorkami biografii Doktora
Jaki naprawdę był Marek Edelman?
Legendarny przywódca powstania w warszawskim getcie i uczestnik powstania warszawskiego. Lekarz kardiolog. Polski działacz polityczny i społeczny żydowskiego pochodzenia.* Bohater i autorytet. A jednocześnie…*człowiek z krwi i kości, który jadł, kochał i bawił się tak, jak wszyscy.
- *Bywał bezczelny, apodyktyczny i wybuchowy. *
- *Potrafił skrytykować każdego – rodzinę, przyjaciół, Żydów i państwo Izrael, a nawet Jana Pawła II. *
- *Mówił o sobie, że ma charakter takiego wstrętnego Polaka, który zaczyna wrzeszczeć zanim pomyśli. *
- Wydzierał się bez względu na to, gdzie i w jakim gronie przebywał, w domu, wśród profesorów czy w towarzystwie prezydenta.
Na kolejnych stronach o Marku Edelmanie, jakiego na pewno nie znacie, niezwykle ciekawie opowiadają specjalnie dla Wirtualnej Polski Magdalena Olczak i Violetta Ozminkowski , autorki biografii pt. Pan Doktor i Bóg, która właśnie ukazała się po Polsku (wyd. Czerwone i Czarne).
Ewa Jankowska (WP.pl): Czy to w ogóle możliwe, by nie stawiać pomnika takiej osobie jak Marek Edelman?
Violetta: Tak do końca nie jest to możliwe.
Magdalena: Historia z „odpomnikowaniem” wyglądała tak: Kiedy pierwszy raz pojechałam do Łodzi spotkałam się z Ireną Jaros, przyjaciółką Doktora, która przez 30 lat zajmowała się jego domem. Zdałam jej pytanie: – Pani Ireno, jak to było żyć z bohaterem? A ona odpowiedziała: – Skończcie już z tym bohaterem. To był normalny człowiek, który jadł, kochał i bawił się tak jak inni ludzie.
Violetta: Nawet bardziej niż normalny. To był człowiek z krwi i kości.
Magdalena: To stało się inspiracją przy dalszej pracy.
Violetta: Potem miałyśmy dużo kłopotów, ponieważ przy autoryzacji różnych wypowiedzi ludzie nam się wycofywali. Uważali, że za bardzo dotykamy życia prywatnego i takiej zwyczajnej codzienności Edelmana.
Magdalena: Że o bohaterze nie wolno pisać, że jadł kluseczki.
A jaki on sam miał stosunek do swojego bohaterstwa?
Violetta: Każdy, kto go poznawał był bardzo zawiedziony. Chciał oddać cześć swojemu bohaterowi, a on to gadanie o swoim bohaterstwie po prostu wyśmiewał, wyszydzał. To musiało boleć ludzi, którzy chcieli się spotkać z bohaterem. Jest taka anegdota o nim, którą opowiadał nam grafik Andrzej Czeczot, że jak siedzieli w większym gronie ludzi na pewnym przyjęciu i jedli deser, to jedna Pani z głosem pełnym egzaltacji powiedziała: – Panie Marku, może opowie nam Pan jak się walczyło w czasie powstania? A on krótko odpowiedział: – Ja nie walczyłem, ja spieprzałem, dlatego przeżyłem.
Magdalena: To nie był człowiek od stania na trzydziestym piętrze ze sztandarem i wymachiwania nim, jak nam powiedział Konstanty Gebert. To była osoba głęboko zanurzona w codzienności. Gdy przychodzili do niego znajomi na rozmowę, to ważniejsze od wielkich spraw, były te codzienne: czy mama jest zdrowa, czy dziecko jest zdrowe, co to jest za krostka, czy jadłaś obiad, czy jest ciepło na dworze, czy masz pieniądze, czy dobrze ci z mężem.
Ale czy ludzie nie potrzebują bohaterów? Dlaczego im to odbierać?
Violetta: Edelman uważał, że takich jak on było wielu. Jego żona powiedziała, że on twierdził, że po prostu miał szczęście, że przeżył, a ci, co szli na śmierć do gazu byli jeszcze bardziej bohaterscy od niego. Nie chciał po prostu nadawać sobie takiej wielkiej rangi, jednocześnie umniejszając to, co zrobili tamci.
Violetta: Ja mu się przyglądałam z daleka. Miałam mniej więcej tyle lat, co Pani, kiedy Edelman przyszedł w tym swoim sweterku na uroczystość z okazji rocznicy powstania w getcie i ochroniarze nie chcieli go wpuścić.
Magdalena: Bo nie miał zaproszenia.
Violetta: No i przede wszystkim, bo wyglądał jak…
Magdalena: Oj, cicho… Miał swój styl.
Violetta: No… nie wyglądał jak bohater. Tak ubrany nie przychodzi przywódca powstania w getcie. Więc ochroniarze byli przekonani, że to przyszedł jakiś pan, który gdzieś tam w okolicy mieszka i po prostu chce wejść. Ja zaczęłam krzyczeć: – Wpuśćcie, bo to jest Marek Edelman!
Czy wtedy go poznałaś?
Violetta: Nigdy nie chciałam pójść do niego na wywiad, ponieważ się go bardzo bałam. Wszyscy, którzy z nim rozmawiali, zostali albo wyrzuceni albo bardzo źle potraktowani. Nie był zbyt miły dla dziennikarzy.
Magdalena: No bo ile można pytać o to, jak było na wojnie albo czy był głodny?
Violetta: Ale mógł być grzeczniejszy. A Edelman był nietaktowny i niewychowany.
Violetta: To prawda. Podrywał je. Ale był przy tym obcesowy i jego znajomi ostrzegali pacjentki, które się do niego wybierały na konsultację lekarską, że to nie jest typ miłego faceta. Taki Gary Cooper.
Magdalena: Ze mną było tak, że jako takie dziewczę 14-15-letnie stwierdziłam, że Marek Edelman to jest bardzo ciekawa postać. Imponował mi. Obecnie boimy się powiedzieć „nie”, boimy się komukolwiek sprzeciwić, stanąć w obronie słabszego. A Marek Edelman był interesujący, bo potrafił się postawić, miał odwagę mieć inne zdanie niż wszyscy.
Czy odbiorcy chcą historii o zwyczajnym człowieku?
Magdalena: A myślisz, że my chcemy rozmawiać z pomnikami, że chcemy w nie wierzyć? Wydaje mi się, że nie. Chcemy wierzyć w ludzką postawę i to, że ludzie potrafią działać. To chyba bardziej do nas przemawia niż wielki Edelman z brązu, który na ciebie patrzy.
Violetta: Edelman szedł kiedyś z lekarzami po centrum Łodzi. Tam siedział na ławeczce odlany z brązu Tuwim. Znajomi Edelmana szybko skomentowali: – Marek, niedługo ty będziesz tak siedzieć. Edelman tylko powiedział: – Takiego wała!
Magdalena: Nie szarości, ale wypukłości. Chcielibyśmy mieć takiego kryształowego bohatera, ale my chcemy pokazać człowieka, który poza tym, że robił dobre rzeczy, miał też swoje słabości. Nie ma postaci jednoznacznych.
Violetta: Miał dużo słabości i dużo wad.
Jakie to były wady?
Violetta: Był niewychowany, nie potrafił zachowywać się odpowiednio do sytuacji. Sam o sobie mówił, że ma charakter takiego wstrętnego Polaka, raptusa, który zaczyna wrzeszczeć zanim pomyśli. Bez względu na to, w jakim gronie w danej chwili przebywał, czy w domu, czy wśród profesorów, czy w towarzystwie prezydenta, to się zwyczajnie wydzierał.
Magdalena: Ale potrafił też przeprosić.
Violetta: Tak?
Magdalena: Raz Edelman obraził się na Irenę Jaros, a potem przekazał jej przeprosiny na odręcznie napisanej karteczce. – Przepraszam za swoje zachowanie w dniu tym i tym.
Violetta: Ale to chyba pół roku minęło zanim to zrobił.
Magdalena: Z trzy miesiące. (śmiech)
Violetta: Poza tym, jak już skreślił przyjaciela, to…
Magdalena: Skreślił raz na zawsze. Jeden z jego przyjaciół wyjechał do Stanów jeszcze za komuny. Edelman stwierdził, że on zdradził swój kraj. Zamiast zostać i walczyć, on się wyniósł. Po jakimś czasie Marek pojechał ze swoim przyjacielem Markiem Czekalskim do Ameryki. Czekalski zaproponował, żeby spotkali się z tym człowiekiem. Nie widzieli go z 20 lat. Przekonywał Marka tak długo aż on się zgodził. Były opozycjonista odwiedził ich, a Edelman absolutnie go ignorował. Przyjął go w jakichś galotach z szelkami, rozsiadł się i zachowywał się tak jakby go nie było.
A miał wrogów?
Violetta: Mnóstwo. Przede wszystkim w Izraelu.
Magdalena: To za dużo powiedziane. Tam Edelman nie istniał.
Violetta: Przede wszystkim dlatego, że powiedział, że Izraelczycy skończą jak hitlerowcy, jeśli będą się tak dalej zachowywać wobec Palestyńczyków. Oraz dlatego, że przeżył, bo bohaterowie nie przeżywają.
Magdalena: Lepszy jest martwy bohater niż żywy bohater, który mówi, że wcale nie było wielkiej walki, tylko, że każdy wybierał sposób, w jaki chciał zginąć. Dla Izraela powstanie w getcie stanowi początek ich państwa. Edelman mówił, że to nie była walka o wolność, o wyzwolenie, ale, że to był wyłącznie wybór sposobu umierania. Izrael nie mógł tego zaakceptować.
Violetta: Mało tego, mówił, że Izrael to jest sztuczny twór, że to lotniskowiec USA na Bliskim Wschodzie. Ponadto, Izrael miał do niego pretensje, że Edelman nie wyjechał po 1968 roku.
Magdalena: Dla Edelmana Żydzi to była diaspora.
Magdalena / Violetta: Polskim.
"To nie Żydzi, tylko panicze"
Magdalena: Edelman czuł się Żydem, ale on miał własną definicję Żyda. Ale był też Polakiem. Był bardzo zaangażowany w sprawy Polski. Miał pasję polityczną, angażował się we wszystko, co się w Polsce działo.
Violetta: Są dwie definicje Żyda. Jedna jest taka, że to byli szewcy i rzemieślnicy, którzy przed II wojną światową mówili w jidysz. Gdy Konstanty Gebert zaprosił Edelmana na Żydowski Uniwersytet Latający i Marek zauważył, że dzieci pochodzenia żydowskiego mówią tam po hebrajsku, tak to skomentował: – Jacy wy jesteście Żydzi!
Magdalena: To jakaś cepelia! Uważał, że to nie Żydzi, tylko panicze, którzy bawią się w żydostwo.
Violetta: Druga definicja Żyda jest metaforyczna, odnosi się do osoby prześladowanej. To ten, który jest słabszy, który potrzebuje pomocy.
A jaki był Edelman?
Magdalena: On był strażnikiem. Uważał, że został w Polsce, by strzec swoich Żydów i ich pamięci.
Violetta: I był dowódcą. Nie ważne czy to był szpital, czy to była działalność polityczna, czy to był dom. Wszędzie wydawał rozkazy.
Magdalena: Jemu po prostu było wolno.
Magdalena / Violetta: Oczywiście.
Magdalena: Bo to był Marek Edelman, a z Markiem Edelmanem się nie dyskutuje – jak wspominali przyjaciele.
Magdalena: Raczej ludzie po prostu akceptowali, że ma taki charakter. Wojna odcisnęła na nim widoczne piętno, ale to nie był człowiek, którego dręczyły koszmary, który żył traumą. On się tysiąc razy bardziej cieszył z życia właśnie dlatego, bo udało mu się przeżyć.
Magdalena: Był świadkiem śmierci tysięcy ludzi.
Violetta: Irena Jaros opowiedziała nam anegdotę, że gdy pracowali razem w szpitalu, to przez pewien czas leżał tam aktor łódzkiej sceny teatralnej, który był chory na serce. Często odwiedzał Irenę, która wtedy pracowała w bibliotece. Któregoś dnia nie przyszedł i Irena poszła sprawdzić, co się z nim dzieje. Okazało się, że z izolatki został przeniesiony na korytarz, gdzie było mnóstwo ludzi. Narzekał, że czuje się jak gdyby leżał na dworcu PKP. Irena Jaros poszła do Edelmana z pretensją, dlaczego go tam położył. Na co on powiedział: – Musiałem zrobić miejsce dla kogoś, kto przeżyje.
Magdalena: Był bardzo bezpośredni. Józef Wancer opowiedział taką historię, że jak byli gdzieś na wsi i druga żona Jacka Kuronia, Danusia, przyszła któregoś dnia i powiedziała, że jakiś chłopiec jest chory i chciała pokazać Markowi jego badania, to on na nie nawet nie spojrzał. Uznał, że to są jakieś nowoczesne badania, na których się nie zna, że jeśli chłopiec ma swojego lekarza, to niech idzie do niego, że on (Marek) mu nie pomoże. Powiedział tylko, że chłopak powinien wiedzieć, że umrze i, że ma się cieszyć, że dożył tylu lat, że i tak żył 6 lat dłużej niż ktoś, kogo Edelman znał w getcie. To był dwudziestokilkuletni student.
Jaki miał stosunek do własnej śmierci? Jak umierał?
Violetta: On odchodził w mieszkaniu swojej przyjaciółki – Pauli Sawickiej. Ale z tego łóżka, jako słaby starzec ciągle komenderował, wydawał polecenia. To nie był staruszek, który jęczał i kwilił. Do tego pozwalał sobie na takie zachowywanie w obcym mieszkaniu, przy mężu Pauli Sawickiej.
Magdalena: Ponadto, w ciągu ostatnich miesięcy swojego życia podyktował Pauli Sawickiej książkę „I była miłość w getcie”.
Violetta: Wydaje się, że był pogodzony ze śmiercią. Palił codziennie papierosy bez filtra, pił whisky bądź koniak.
Magdalena / Violetta: Gajki, żony Jacka Kuronia.
Magdalena: Oni kochali ją oboje, i Jacek, i Marek.
Violetta: Kochał ją jak kobietę i to bardzo mocno.
Magdalena: Osoby, z którymi rozmawiałyśmy potwierdziły to, mimo że nie zgodziły się na autoryzację tych treści.
Edelman i Kuroń
Violetta: Jest takie zdjęcie, na którym on i Jacek Kuroń stoją nad jej grobem na jej pogrzebie i oboje mają identyczną pustkę w oczach. Ona zresztą zdawała sobie z tego sprawę, że Marka Edelmana troska to nie jest zwykłe zainteresowanie przyjaciela i lekarza.
Magdalena: On o nią walczył. Absolutnie nie mógł się pogodzić z jej chorobą, z tym, że umiera. Potem oboje z Jackiem Kuroniem usiedli i po prostu pili na umór.
Violetta: Lekarki opowiadały mi, że była piękna, magnetyczna…
Magdalena: Pełna dobroci.
Violetta: Że miała taki zapał, którego my kobiety już chyba nie mamy. Kobiety rewolucjonistów były całkowicie im oddane. Poświęcały dla nich całkowicie wszystko.
Violetta: Bardzo silna osobowość
Magdalena: Oboje mieli bardzo trudne charaktery.
Violetta: Ale bardzo się kochali. Mimo że ona wyjechała po 68 roku do Francji, to w jakiś sposób cały czas byli razem.
Żona Edelmana
Magdalena: Nie do końca się ze sobą dogadywali, ale z opowieści Ireny Jaros wynika, że byli ze sobą zawsze emocjonalnie związani. W którymś momencie Marek Edelman przyjechał do Warszawy na święta Wielkanocne i tam dowiedział się, że jego żona umarła. I wtedy nagle bardzo podupadł na zdrowiu. Już nigdy nie wrócił do Łodzi. Napisał do niej list, w którym stwierdził: – Gdziekolwiek byliśmy, zawsze patrzyliśmy w tę samą stronę. I to jest prawda. Mieli taki sam sposób patrzenia na świat.
Violetta: To wynikało z tego, że byli wychowani w ideologii Bundu.
Magdalena: W tym, że trzeba pomagać.
Violetta: Alina była aktywistką. Nawet na łożu śmierci, gdy tylko dowiedziała się, że ktoś w górach potrzebuje pomocy, to tylko bała się, że nie zdąży przyjść mu na ratunek.
Magdalena: Pomagała dzieciom, angażowała się w akcje pomocowe dla krajów Trzeciego Świata, była zaangażowana w działalność organizacji Lekarze bez Granic. Została odznaczona Krzyżem Walecznych.
Co się w was zmieniało przez tę podróż przez świat Edelmana?
Violetta: Uczyłyśmy się od niego cały czas odwagi.
Magdalena: W naszych życiowych różnych układach nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć nie. Ciężko nam jest wyrażać swoje zdanie. On to potrafił.
Violetta: Dla Edelmana te niby oczywiste wartości, o których my często zapominamy, naprawdę były istotne. Że na przyjaźń trzeba chuchać i dmuchać, codziennie dzwonić do rodziny, przyjaciół, odmeldowywać się, pomagać, przywozić prezenty. Że trzeba być pewnym swojego zdania i je wyrażać. On nie bał się skrytykować nawet papieża Jana Pawła II, który był dla niego po prostu nieludzki, gdy mówił, że kobiety gwałcone przez Serbów w czasie wojny nie powinny usuwać ciąży. Nie bał się też skrytykować Żydów za to, co robią z Palestyńczykami.
Magdalena: Z drugiej strony cechowała go taka zwyczajna chęć pomagania innym, czego my już nie mamy. Nie traktujemy pomagania jako czegoś naturalnego, co po prostu się robi. Dla niego nie było świętem to, że się kogoś odwiedziło w szpitalu, że się często sprawdzało, co się z kimś dzieje, że się troszczyło o innych.
Violetta: Kto się teraz kłóci o kształt przyszłej Polski, ale tak naprawdę kłóci, a nie opluwa? Kiedyś to było naprawdę ważne, żeby zmieniać świat.
Macie swoje ulubione fragmenty?
Magdalena: Ja mam. To jest fragment o kotlecikach. (śmiech) Marek Edelman smaży kotleciki, bo jest przekonany, że zawsze jak ktoś przychodzi z podróży, to jest głodny, a jeśli nie, to będzie.
Violetta: Ja najbardziej lubię pewną historię opowiedzianą przez Czekalskiego, byłego prezydenta Łodzi. Podczas któregoś zjazdu Solidarności zrobiło się w pewnym momencie tak bardzo patetycznie, bo wszyscy wstali i zaczęli śpiewać „Jeszcze Polska nie zginęła” i on (Czekalski) też wstał i tak tubalnie ryknął „Jeszcze Polska nie zginęła”! Wtedy Edelman wydarł się na niego: – No czego mi się drzesz do ucha! Jak musisz ryczeć, to przynajmniej ciszej, żebym mógł stać! Sprowadził go tym do parteru. Na patos Edelman reagował alergicznie.
Magdalena: Większość dziennikarek, które o nim pisały się w nim zakochiwały. Kobiety zawsze wspominały te jego oczy.
Violetta: A mężczyźni mówili, że dopóki Edelman żył, to szło się do niego ze wszystkim.
Magdalena: Jak się dziecko urodziło, jak coś się złego działo, jak się miało problem, po prostu ze wszystkim. Taki był Marek Edelman.
Jak doszło do tego, że napisałyście tak intymną książkę o Marku Edelmanie?
Violetta Ozminkowski: To był zbieg bardzo różnych okoliczności.
Magdalena A. Olczak: Pisałam pracę magisterską o Marku Edelmanie i byłam nim zafascynowana, tak po studencku. Znajomy poznał mnie z jego przyjaciółmi z Łodzi, i zaczęłam tam jeździć na początku stycznia ubiegłego roku. Po pewnym czasie zdałam sobie sprawę, że mam dużo więcej materiału niż wymaga praca magisterska. Ludzie, z którymi się spotkałam, opowiadali mi historie nie występujące w żadnej książce o Marku Edelmanie, jaką przeczytałam. Pracowałam wtedy w „Dzienniku Gazecie Prawnej” i od koleżanki redakcyjnej dostałam numer telefonu do Marty Stremeckiej i Roberta Krasowskiego, którzy są właścicielami wydawnictwa Czerwone i Czarne. Zadzwoniłam do nich i opowiedziałam o tym, co mam i co chcę napisać, a oni mówią, że…
Violetta: Ja mam już część materiału.
Magdalena: …że miesiąc wcześniej zlecili jednej dziennikarce napisanie książki o Marku Edelmanie.
Violetta: Ale obie miałyśmy na nią trochę inny pomysł.
Magdalena: Nasz wydawca wymyślił nam wspólną wersję, spotkał nas ze sobą i tak się zaczęło.
I jak wyglądała ta współpraca?
Violetta: Ona na początku nie chciała ze mną pracować.
Magdalena: Nigdy z nikim nic nie robiłam do spółki, zawsze wszystko sama. Zastanawiałam się, jak to w ogóle będzie wyglądało, ale chyba nie było źle…
Violetta: Nie było.
Violetta: Ja miałam jedną trzecią, Aurelka też. Musiałyśmy jeszcze porozmawiać z kilkoma osobami, ale Marek Edelman to był bohater z dość hermetycznego środowiska…
Magdalena: I wiele osób nie chciało z nami rozmawiać.
Violetta: Nie ufali nam. Ponadto każda z osób, która poznała Marka Edelmana uważała, że to ona właśnie zna jedyną prawdę o nim.
Magdalena: I ma prawo do Marka Edelmana. Wiele osób uważało, że ich prawda to jest ta jedyna prawdziwa prawda.
Violetta: I nie można mieć innej prawdy, a my nie możemy nic innego napisać niż to, co ta osoba o nim sądzi.
Magdalena: Czyli, że Marek Edelman to bohater. A my chciałyśmy pokazać, jakim on był człowiekiem.
O książce
"Przed napisaniem tej książki Marek Edelman był dla nas postacią z pomnika, wielkim bohaterem powstania w getcie. I bohaterem wciąż pozostał. Ale dzięki opowieściom jego przyjaciół poznałyśmy go jako zwyczajnego człowieka" - piszą autorki książki.
Zajęły się one przede wszystkim powojennym życiem Edelmana, tym, jak uczestnik powstania w warszawskim getcie odnalazł się w zwyczajnym życiu. Po wojnie nie wyjechał z Polski, w 1946 na stałe zamieszkał w Łodzi, został kardiologiem. Nie cierpiał biurokracji, nie liczyło się dla niego ubezpieczenie, tylko dobro pacjenta. Nie podobało mu się, że w nowoczesnej medycynie coraz częściej maszyny decydują za lekarza, był zwolennikiem obserwacji, kontaktu z pacjentem.
O książce
Doktor Piotr Utz wspomina, że potrafił nawymyślać innym lekarzom od głąbów i głupków, urządzić salowym dziką awanturę o nieporządki na salach. Przy tym wszystkim był bardzo lubiany i szanowany przez współpracowników, którzy czuli w nim oparcie. Odpalał jednego papierosa od drugiego. Palił wszędzie, zdarzało mu się wyjąć papierosa i podpalić na sali chorych, wtedy trzymał go z tyłu, chowając za plecami.
Na co dzień Edelman bywał oschły, szorstki, wręcz nieprzyjemny. Gdy miał poczucie, że działa w słusznej sprawie, potrafił być apodyktyczny."On na każdy temat wypowiadał sie szalenie autorytatywnie, nie przyjmował jakichkolwiek kontrargumentów. To było nieznośne" - wspominał Seweryn Blumsztajn. "Nigdy nie ubierał w eleganckie formy szczerego przekazu, uważał to za hipokryzję. Kindersztuba, jak twierdzą jego przyjaciele, nie była jego mocna stroną. Jeżeli zdenerwował się, robił awanturę, mówił to, co myślał. Miał w nosie, że krzyczy na profesora jakby był uczniakiem" - piszą autorki. Książkę opublikowało wydawnictwo Czerwone i Czarne.
Rozmawiała: Ewa Jankowska (WP.pl). Oprac. Grzegorz Wysocki