Mann nie owija w bawełnę. Tak ostro o premierze jeszcze nie mówił
- Gdy Mateusz Morawiecki siedzi w domu, to co sobie myśli? Czy ten człowiek jest sobą zachwycony, że chociaż nałgał, to nikt nie zamknął go do więzienia, więc dalej może sprawować swój urząd? – mówi Wojciech Mann w wywiadzie rzece z Katarzyną Kubisiowską.
- Zastanawiam się, gdzie jest odruch wstydu u naszego premiera – przyznaje odważnie Wojciech Mann. - Wprost do kamer łże, że jego rząd wydaje więcej na drogi lokalne niż rząd PO-PSL, a potem Sąd Apelacyjny udowadnia mu, że mówił nieprawdę. (…) Jak go z powrotem przesadzą z prawej na lewą, to on dalej będzie wykonywać ruchy tak cynicznie i bezczelnie? – pyta.
Zobacz: Afera w Trójce. Oto co sądzą o niej Polacy
Jednorazowa przygoda
Dziennikarz nie owija w bawełnę. W książce "Głos", zapisie wywiadu-rzeki Kubisiowskiej z Mannem, możecie poczytać o jego początkach pracy w radiu, prywatnych, rodzinnych sprawach, poglądach na życie, na media i – tego nie mogło zabraknąć – na politykę.
Mann jest związany z radiem od lat 60. W "Głosie" przypomina swoje początki. Już jako młody radiowiec cieszył się popularnością i stosunkowo szybko dowiedział się, co wiąże się ze "sławą".
Opowiedział m.in. o reakcjach fanek.
"Jedna fanka nocowała na naszej wycieraczce. Mama nawet chciała ją przygarnąć, ale moja żona postanowiła ją przegnać i przegnała – musiała zagrać złą kobietę. To była akurat jednorazowa przygoda. Ale była też fanka z Białegostoku, która atakowała mnie pod radiem. Przyjechała pod radio z propozycją, bym jechał z nią na kurs, gdzie mnie odchudzi i uzdrowi" – wspomina.
"Grzecznie usiłowałem ją spławić i w momencie, kiedy definitywnie podziękowałem za troskę, z opiekuńczej zmieniła się w mniej opiekuńczą. Zażyczyła sobie zwrotu kosztów podróży. Wręczyła mi dwustustronicową księgę pisaną odręcznie pismem na poziomie ucznia trzeciej klasy szkoły podstawowej z powklejanymi serduszkami i złotymi poradami" - opowiada.
Odchodzenie rozłożone w czasie
"Głos" to rozmowa o pracy, ale autorce udało się też przekonać Wojciecha Manna do bardzo prywatnych wyznań. Opowiedział o relacji z ojcem, o tym, jak umierała jego mama:
"Odchodzenie mamy było rozłożone w czasie. To nie stało się nagle, a we mnie przynajmniej w tym czasie stopniowo układał się inny porządek spraw. Musiałem wyzbyć się dziecięcego zaufania, że mama wszystko załatwi, bo teraz to ja musiałem wszystko załatwić".
Mówi też o śmierci ukochanej babci, która była fanką Presleya: "Miałem wtedy osiemnaście lat, byłem tak naładowany chęcią życia, że udało mi się szybciej pogodzić z jej odejściem. Kiedy człowiek traci kogoś w wieku dojrzałym, to jest to nieporównanie trudniejsze. Sposób myślenia, powracania do zmarłej osoby: a przecież mogłem, a nie usłyszałem, a nie powiedziałem, a nie zdążyłem. Okropne".
Patos? Smutek? Jest tam, gdzie trzeba, ale Wojciech Mann sypie w tej książce żartami i sarkastycznymi uwagami, że książkę wciągnie każdy – nie tylko fan dziennikarza.
Autorka pyta podczas jednej z rozmów: "Rodzice nie wychodzili zapalić na balkon?". Na co dziennikarz odpowiada: "Nie wychodzili, bo gdyby wyszli, toby nie wrócili – nie mieliśmy balkonu".
Mann vs. polityka
Ponad 50 lat pracy dla Polskiego Radia – to ogromne doświadczenie. Mann zdobył wierne grono fanów, ale narobił sobie też wrogów. Nie raz pokazywał, że nie po drodze mu z prawą stroną politycznego konfliktu.
Podczas jednej z audycji Trójki porównał premiera Morawieckiego do neandertalczyka. I dziś mówi:
"Nie przestraszą mnie tym, że odbiorą mi audycję, bo nie mam maleńkiego dziecka, niepracującej żony i mieszkania na kredyt we frankach. Nie wyciągną z rękawa straszaków, nie pogrożą palcem. Zresztą parokrotnie próbowali, opierając się na nieprawdziwych informacjach".
Groźby palcem pojawiły się, gdy Mann wystąpił w znanej dobrze reklamie Saturna. Kierownictwo Trójki zarzuciło Mannowi, że występuje w reklamie bez stosownej zgody. Straszyli, ale Mann miał wtedy tylko umowę o współpracę z Trójką. Nie ograniczały go rygory pracownika na etacie.
"Grzecznie odpowiedziałem, by sprawdzili, czy ja mam jakieś zakazy. Skończyło się kompletnym kuriozum, a mianowicie stworzeniem przez prawników dokumentu, w którym było napisane – tu streszczam i mówię o tonie wypowiedzi – że właściwie mogę grać w jakichkolwiek reklamach, jeżeli poinformuję o tym kierownictwo. Kwintesencja bezmyślnej biurokracji, bo to niczego nie zmienia, ani mnie nie ogranicza, ani ich nie ogranicza, lecz istnieje papier z pieczątką, że coś w tej sprawie zostało ustalone" – wspomina.
Takich przepychanek z władzami Trójki było więcej. Najgoręcej było, gdy w 2017 roku Mann w wywiadzie dla "Wyborczej" powiedział: "Gdyby wtedy, na początku lat 90., ktoś mi powiedział, że wdepniemy w taką Polskę, jaką mamy obecnie, nie uwierzyłbym".
I się zaczęło. Wezwano go do prezesa Trójki, który stwierdził, że to, co mówi, uwłacza mu. Chciał, żeby Mann przepraszał za swoje słowa.
"Poczułem się trochę jak w tekstach Kafki bądź Ionesco, ale mówię: ‘Dobrze, a co mi tam!’. I w audycji najbliższej powiedziałem, że w związku z moją wypowiedzią otrzymałem pytanie od słuchacza, pana Jacka – w taką to ubrałem szatę – co miałem na myśli, mówiąc to, co powiedziałem".
Potem rzecznik prasowy Trójki opublikował informację, że Wojciech Mann przeprosił za swoje słowa.
"To było normalne oszustwo. Zgodnie z umową ustną z prezesem powiedziałem to, co powiedziałem, nie było z mojej strony żadnego bicia się w piersi, tłumaczenia, przepraszania, to oni już wywinęli taki numer. Tym samym zrozumiałem, jak się z tymi ludźmi rozmawia" – wspomina.
Odejście Anny Gacek z Trójki, z którą przez prawie dekadę prowadził wspólnie audycję, było tylko jednym z wielu powodów rozstania Manna z rozgłośnią. Przeczytajcie te rozmowy z dziennikarzem, bo naprawdę warto. Książka trafi do księgarni 14 października.