Trwa ładowanie...

Magdalena Boczarska: Mam na kolegów takie haki, że nikt nie jest mi w stanie podskoczyć

"Zbyt" duży biust, chata wynajmowana znajomym na godziny i udawanie lisa. Życiorys Magdaleny Boczarskiej brzmi jak materiał na osobny film. Jedno jest pewne - z taką historią i temperamentem aktorska kariera musiała się udać.

Magdalena Boczarska: Mam na kolegów takie haki, że nikt nie jest mi w stanie podskoczyćŹródło: East News
d47bw0f
d47bw0f

Kinga Burzyńska od wielu lat jest związana z telewizją TVN, gdzie przez lata prowadziła autorski program "Szkoła filmowa". To on dał początek późniejszej książce, która była zapisem rozmów z największymi osobowościami kina. Książka cieszyła się tak dużą popularnością i materiału było tyle, że zdecydowano się na kolejny tom. "Szkoła filmowa II" to rozmowy m.in. z: Krystyną Jandą, Katarzyną Figurą, Wojciechem Pszoniakiem i Marianem Opanią. Dzięki uprzejmości wydawnictwa W.A.B. publikujemy fragment - rozmowę autorki z Magdaleną Boczarską.

Kinga Burzyńska: Mówi się, że w fachu aktorskim istnieje szkoła warszawska i szkoła krakowska. Na czym to polega, czym one się różnią?

Magdalena Boczarska: To chyba wynika z nieco innych tradycji i innego podejścia praktykowanego w szkołach teatralnych obu miast. Pewne rzeczy przenoszą się na absolwentów, zawsze trochę się przenika tym, co wpoją profesorowie, to jak wyssanie czegoś z mlekiem matki. Mam wrażenie, że Kraków jest bardziej emocjonalno-rozedrgano-wewnętrzno-przeżyciowy.

Jesteś dziewczyną urodzoną w Krakowie. Jesteś też urodzoną aktorką?

Odkąd pamiętam, wiedziałam, że chcę być aktorką albo artystką. Mam tatę muzyka, więc dość wcześnie oswoiłam się ze sceną. Nie byłam szczególnie śmiałym dzieckiem, ale zawsze się na tej scenie czułam dobrze, czułam, że to jest moje miejsce. Przez pewien czas miałam wprawdzie pomysł, że zostanę archeologiem, na szczęście szybko mi przeszło.

d47bw0f

Dlaczego na szczęście?

Bo gdybym dziś dłubała w ziemi, byłabym pewnie bardzo nieszczęśliwa. Będąc archeologiem, obcujesz z kośćmi i z duchami. Jako aktor obcujesz z drugim człowiekiem. Żywe jest mi zdecydowanie bliższe, więc jakoś naturalnie się to potoczyło: najpierw było liceum o profilu artystyczno-teatralnym, XXI Liceum w Krakowie - fantastyczne miejsce, dziś niestety chcą je zamknąć - a później szkoła teatralna.

Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Pamiętasz egzaminy?

Mówiłam fragment prozy Myśliwskiego. Stanęło takie dziewczę, osiemnaście lat, jeszcze o dość pulchnych kształtach, z twarzą dziecka, i zaczęło z wysokiego C: "A, no się puszczałam, a co!”. Pamiętam, jak Krzysztof Globisz jęknął: "Boże, dziecko, dlaczego?”. Potem miałam udawać lisa, później chyba krzesło, to nie są mity, faktycznie każą takie rzeczy robić. Później były egzaminy z rytmiki, ze śpiewu, no i na koniec teoria. Przeszłam wszystkie cztery etapy.

Mimo to po egzaminach znalazłaś się pod kreską. Jak to się stało, że jednak ostatecznie cię przyjęto?

Na rok przyjmowano dwadzieścia osób. Po tych zdanych egzaminach poszłam zobaczyć wyniki i jakież było moje zdziwienie, gdy się okazało, że jestem na liście dwudziesta pierwsza. Pamiętam, że pożegnałam się wtedy z myślą o szkole teatralnej - bo zdawałam tylko do Krakowa, nie brałam pod uwagę ani szkoły warszawskiej, ani łódzkiej, ani Wrocławia. Wiedziałam, że chcę Kraków i koniec, i obudziłam się trochę z ręką w nocniku. Stwierdziłam, że skoro nie mogę być aktorką, to będę się krwawo mścić, i postanowiłam zdawać na zarządzanie kulturą na Uniwersytecie Jagiellońskim. Poszłam tam na kompletnym luzie, dostałam się i byłam w pierwszej piątce.

d47bw0f

I zaczęłaś te studia?

Nie. Dwa dni przed początkiem roku szkolnego okazało się, że szkoła teatralna mnie pilnie poszukuje, bo jeden z kolegów dostał się jednocześnie i do Warszawy, i do Krakowa. Wybrał Warszawę, więc zwolniło się miejsce, na które automatycznie wskoczyłam.

Podobno wtedy, na pierwszym roku, wyglądałaś zupełnie inaczej niż dziś. Twój kolega Tomek Kot powiedział: "Nie wiem, czy ja ci to mogę mówić, ale ona była taka bardziej pulchna…”.

Tak, to było jakieś siedem, osiem kilo temu, jak oglądam swoje zdjęcia z tego czasu, to aż trudno uwierzyć. Miałam ogromny biust - zawsze powtarzam, że najpierw urósł mi biust, a potem ja dorosłam do niego - i chyba przez to cieszyłam się wielkim powodzeniem u starszych kolegów. Okrutnie mnie to krępowało.

Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Czy ta pulchność była źródłem kompleksów? Bo jednak ciało jest niezwykle ważnym narzędziem w pracy aktora…

Rzeczywiście miałam gigantyczne kompleksy w związku ze swoją fizycznością. Teraz myślę: Boże, dziewczyno, jaka ty byłaś głupia! Na szczęście szkoła to zmieniła - mamy te wszystkie zajęcia ruchowe: rytmikę, taniec, ciągłe próby, improwizacje, kiedy te ciała się ze sobą miętolą, przelewają, mamy różne ćwiczenia, które polegają na przytulaniu się, na obcowaniu z drugą osobą, więc w końcu skrępowanie mija.

d47bw0f

Jak ci szło z tych przedmiotów fizycznych?

Ze sportem czy z tańcem nie było u mnie najlepiej, ocenę z WF miałam raczej kiepską. Moim utrapieniem były zajęcia z pantomimy, z panem Krzysztofem Jędryskiem, przygotowanie egzaminu do tego było dla mnie jakimś koszmarem. To nie była wina pana Jędryska, który jest fantastyczny, ja po prostu nie cierpiałam pantomimy, nie była moją domeną, w ogóle ruch nie był moją domeną. Miłość do sportu i oswojenie z własnym ciałem, świadomość tego ciała, przyszły dużo później. Potem rzeczywiście zmieniłam się w demona sportu.

A mieliście na przykład zajęcia z siadania w różnych okresach historycznych?

Oczywiście, z kultury bycia. Pamiętam, jak mieliśmy być lwami salonowymi. To jest pewna konwencja, charakterystyczna chyba dla teatru dziewiętnastowiecznego - mężczyzna siada z jedną nogą odsuniętą w bok. Kolega przyszedł w szortach i nie miał nic pod spodem, więc w tym siadzie salonowym wyszły mu na wierzch całe klejnoty, ku rozpaczy i oburzeniu pani profesor, osoby niezwykle nobliwej. Uczyliśmy się też, jak jeść sztućcami, jak opowiadać dowcipy, jak się zachować w towarzystwie. Bardzo nas to wszystko bawiło, ale jednak trzeba się było w tych konwenansach odnaleźć, taka wiedza gdzieś tam potem zostaje.

Przydała ci się potem w zawodzie, wykorzystałaś ją w filmie, w teatrze?

Nie, ale myślę, że to wszystko otwiera wyobraźnię i kształtuje cię jako człowieka. Mieliśmy te zajęcia z naszą ukochaną, słynną panią Haliną Kwiatkowską, przyjaciółką papieża Jana Pawła II. Jak masz świadomość, z kim obcujesz, słuchasz anegdot, które ona opowiada… te zajęcia już choćby dzięki temu były niesamowite.

Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Życie studentów kierunków artystycznych w szkole to jedno, a ich życie poza szkołą — drugie. W przypadku twojego roku to ty zapewniałaś życie pozaartystyczne. Jak rozmawiałam o tobie z Tomkiem Kotem, pierwsze, co mu przyszło na myśl, to było: "Jezu, Magda miała wolną chatę!”.

To prawda, zaczęłam dość wcześnie mieszkać sama. Myślę, że jestem jedynym przypadkiem, od którego to rodzice się wyprowadzili, bo nie mogli ze mną wytrzymać. W związku z tym jako jedyna na roku miałam permanentnie wolną chatę, w dodatku w samym centrum, na placu Matejki. Prowadziłam więc grafik par, które chciały korzystać z alkowy. Zdziwiłabyś się, jakie nazwiska się tam pojawiały, mam na kolegów takie haki, że nikt nie jest mi w stanie podskoczyć. A mówiąc serio — cóż, stwierdziłam, że skoro mam tę wolną chatę, to czemu się nie podzielić. Była tylko zrzuta na sprzątanie.

d47bw0f

O was się mówiło — pamiętam, bo przecież studiowałam kilkadziesiąt metrów dalej, na teatrologii — że jesteście świetnym rokiem. Studiowali z tobą Magda Czerwińska, Kasia Strączek, Joasia Liszowska, Tomek Kot... Czy od początku było wiadomo, że jesteście tacy mocni?

Nam tego nie mówiono, w ogóle tego nie czuliśmy. Wydawało mi się, że dużo zdolniejsi koledzy są w rocznikach wyżej. Potem życie jakoś to weryfikuje, bycie szkolnym asem nie zawsze przekłada się na sukces w dorosłym życiu zawodowym. Myśmy jako rok mieli szczęście, bo nasz dyplom — Rajski ogródek w reżyserii Pawła Miśkiewicza — został zagrany ponad sto razy, o nim się do tej pory mówi i on rzeczywiście wiele zmienił.

Otworzył wam drogę do teatru, do filmu?

Oczywiście. Chociaż ja, stawiając pierwsze kroki w zawodzie, długo się po tym dyplomie nie mogłam odnaleźć, bo praca z Pawłem to było jak dotknięcie absolutu. On, Krystian Lupa, z którym też miałam olbrzymią przyjemność mieć zajęcia, Krzysztof Globisz, który był dla nas jak ojciec, prowadził krok po kroku… Mieliśmy wielkie, wielkie szczęście, że mogliśmy z nimi pracować, to mi dało punkt odniesienia, taki wzorzec metra w Sèvres. Może potem trudno się było od niego uwolnić, ale jak coś czasem szło nie po mojej myśli, to zawsze miałam wyznaczony azymut, wiedziałam, jak to może — albo jak powinno — wyglądać. Kolejnym moim mistrzem, z nieco innej szkoły, jest Mikołaj Grabowski, bardzo sobie cenię współpracę z nim. W szkole się nie spotkaliśmy, ale zaraz po studiach dostałam od niego nagrodę, którą była główna rola w jego spektaklu Kurka wodna. Zrobiliśmy go w Teatrze Nowym w Łodzi, jednym z bardziej gorących miejsc na ówczesnej mapie teatralnej Polski. To były inne czasy, nie było w ogóle seriali, jeżeli ktoś dostał jakikolwiek epizod w teatrze, jak się mówiło: zagranie klamki, to to już było wielkie wyróżnienie. Teraz priorytety się trochę pozmieniały. Bardzo sobie cenię, że wpojono mi takie, a nie inne podejście do zawodu.

A pamiętasz swoją pierwszą rolę filmową?

Tak, zagrałam w filmie "Pod powierzchnią", takim niszowym thrillerze erotycznym, akcja się dzieje na Mazurach. On odniósł jakiś niewiarygodny sukces w Japonii, bardzo się podobał, DVD szło jak ciepłe bułeczki. To była moja pierwsza przygoda z kamerą, drugą był film "Futro", a potem "Testosteron".

d47bw0f

Czyli początek twojej relacji z duetem reżyserskim Saramonowicz–Konecki. Czy ty się czujesz ich aktorką, czy raczej nie lubisz przynależeć do reżysera?

No pewnie, że się czuję ich aktorką. Zrobiliśmy razem trzy filmy, po "Testosteronie" był film "Lejdis", potem "Idealny facet dla mojej dziewczyny". Czwarty, "Jak się pozbyć cellulitu", robiłam już z samym Andrzejem. Ale czuję się też aktorką Kidawy-Błońskiego, z pewnością czuję się aktorką Marysi Sadowskiej, więc tych przynależności troszkę jest.

ONS.pl
Źródło: ONS.pl

Magdo, a potrafiłabyś wskazać moment przełomowy dla twojej kariery aktorskiej?

To był rok 2008, lato, później też październik, listopad. Zagrałam wtedy dwie bardzo duże, skrajnie różne role - w komercyjnej komedii "Idealny facet dla mojej dziewczyny" i w "Różyczce", filmie należącym do zupełnie innego nurtu. "Różyczka" miała znaczący wpływ na parę następnych lat mojego życia, dostałam za nią nagrodę w Gdyni - i nie tylko. Lubię ten film, mam do niego ogromny sentyment. Dwa razy w życiu mi się zdarzyło, że jak tylko dostałam scenariusz, już po pierwszej scenie do castingu, wiedziałam, że muszę tę rolę zagrać. Że to jest rola dla mnie i że w jakiś sposób zmieni moje życie. Pierwszy raz stało się tak właśnie przy "Różyczce" a drugi - przy "Sztuce kochania". Rok 2016, kiedy powstała Sztuka kochania, był dla mnie kolejnym momentem przełomowym.

d47bw0f

Wciąż jeszcze tęsknisz za Michaliną Wisłocką?

Tak, w specyficzny sposób. Zawsze mówię, że najfajniejsze w tej roli jest to, że się w ogóle w moim życiu pojawiła. Po raz pierwszy w życiu zagrałam prawdziwą, realnie istniejącą postać, osobę, której już nie ma, ale była i dzięki temu miałam się do czego odnieść. Rzeczywiście czuję, że bardzo się z tą postacią związałam. W jakimś sensie, jakkolwiek dziwnie by to zabrzmiało, wciąż pozostaję z nią w kontakcie, mam poczucie, że to jest przyjaźń na całe życie, zresztą zaprzyjaźniłam się też z jej rodziną, z jej córką. Na planie zdjęciowym bardzo często sobie do Wisłockiej gadałam. Mówiłam: "Kurde, Miśka, weź, ratuj, bo tu się wszystko z rąk wymyka, miej nad tym jakąś kontrolę, żebyś się potem w raju nie wstydziła!”. Wiadomo, że ją czasami odwiedzam na cmentarzu…

Aż tak?

No, a jak inaczej? Jeżeli wchodzisz tak głęboko w czyjeś życie, próbujesz zrozumieć jego emocje, to wydaje mi się rzeczą zupełnie normalną i naturalną, że idziesz mu zapalić świeczkę przy okazji Święta Zmarłych czy urodzin. Tęsknię trochę za Miśką, a trochę za tymi emocjami na planie, za poczuciem robienia czegoś wyjątkowego, bo wiem, że to się nieprędko powtórzy. Zawdzięczam jej też niesamowite przyjaźnie, takie, które pozostaną — a uwierz mi, trochę już jestem w tym zawodzie i to się nie zdarza często.

Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Kiedy dziś oglądasz "Sztukę kochania", myślisz sobie, że coś zrobiłabyś inaczej?

Nie, nic bym przy tym filmie nie zmieniła, już bym teraz nawet nie wiedziała jak. Byłam wtedy w jakimś amoku, transie, w procesie stawania się postacią. Przeszłam metamorfozę - zmieniłam głos, posturę, zaczęłam chodzić zgarbiona, z dociśniętą brodą, żeby mi się robił podbródek, wymyśliłam sobie, że będę nosić torebkę w szczególny sposób… tak się tego uczepiłam, że mnie potem przez dwa miesiące rehabilitantka odkręcała na drugą stronę. To był kawał fizycznej pracy. Nie twierdzę, że jestem w stu procentach zadowolona z efektu, ale lepiej by mi to chyba nie wyszło, wydaje mi się, że akurat w przypadku tej roli dałam z siebie tyle, ile mogłam.

Proces dochodzenia do tej postaci trwał bardzo długo, szczególnie istotna była charakteryzacja, zwłaszcza że grasz Michalinę Wisłocką na przestrzeni wielu lat. Pamiętam, jak się spotykałyśmy na planie i mówiłaś: "Nie, jeszcze nie możemy ci tego pokazać, to jeszcze nie jest to”.

Chwilami rzeczywiście był dramat. Byłam przekonana, że się nie uda, że mnie wymienią na inną aktorkę. Zastanawiałam się, kto i w jakim szale wpadł na to, żeby mnie obsadzić, bo rzeczywiście swoją fizycznością bardzo odbiegam od pierwowzoru. Wersji charakteryzacji było sporo, przypominałam bardzo różne postacie, niektóre z koszmarów i z horrorów — ale w końcu kliknęło.

d47bw0f
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d47bw0f