Nie mogła mówić.
Taśma zaklejająca usta czyniła ją bardziej bezbronną niż kajdanki założone na ręce lub mocny uścisk, który wciąż czuła na ramlemu.
Taksówkarz, wciąż w masce na twarzy, zaprowadził ją brudnym, pełnym rur kanalizacyjnych korytarzem do piwnicy oficyny. Nie wiedziała, gdzie się znajdują.
Gdybym mogla z nim porozmawiać...
T.J. Colfax pracowała na giełdzie. Była negocjatorką.
Pieniądze? Chcesz pieniędzy? Dostaniesz dużo pieniędzy. Pełne worki. Myślała tak dziesiątki razy, jednocześnie patrząc mu w oczy, jakby chciała przekazać mu to telepatycznie.
Proooszę, błagała cicho. Zaczęła rozważać przekazanie mu pieniędzy ze swojego funduszu emerytalnego. Och, proszę...
Przypommała sobie ostatnią noc. Gdy mężczyzna przestał oglądać fajerwerki, wywlókł ich z samochodu i założył im kajdanki. Kazał wejść do bagażnika i ponownie zaczęli jechać. Najpierw kocie łby, potem droga asfaltowa z dziurami, gładki asfalt i znów dziury. Potem przejeżdżali przez most - poznała po dudnieniu. Kolejne zakręty, kolejne ulice z dziurami w jezdni.
W końcu zatrzymali się, kierowca wysiadł i otworzył bramę lub jakieś drzwi. Znów ruszyli. Wjechał do garażu, pomyślała wtedy. Ucichły wszystkle odgłosy miasta, słychać było jedynie warkot sumka, ktory odbijał się echem od ścian garażu.
Otworzył się bagażnik i mężczyzna wyciągnął ją na zewnątrz. Gwałtownym szarpnięciem zdjął jej z palca pierścionek z brylantem i włożył go do kieszeni. Następnie poprowadził ją wzdłuż ścian, z których patrzyły na nią puste oczy namalowanych na odpadającym tynku postaci: rzeźnika, diabła, trójki przerażonych dzieci. Zaciągnął ją do zatęchłej piwnicy i rzucił na podłogę. Następnie poszedł po schodach na górę. Została sama w ciemnej piwnicy, otoczona przyprawiającym o mdłości zapachem gnijącego mięsa i śmieci. Leżała na podłodze wiele godzin. Trochę spała, ale głównie płakała. W nocy obudziła się nagle, gdy usłyszała głośny huk. Po chwili znów zasnęła niespokojnym snem.
Pół godziny temu przyszedł ponownie. Zaciągnął ją do bagażnika samochodu. Jechali około dwudziestu minut. Znaleźli się tutaj.
Weszli do ciemnej sutereny. Środkiem pomieszczenia biegła czarna gruba rura, do której przypiął ją kajdankami. Posadził ją na podłodze, nogi związał linką. Zajęło mu to kilka minut. Na rękach cały czas miał skórzane rękawiczki. Wyprostował się i patrzył na nią dłuzszy czas. Pochylił się, rozerwał jej bluzkę. Stanął za nią. Zatkało ją, gdy poczuła jego dłonie na ramieniu. Obmacywał łopatki.
Płakała, błagając o litość, mimo że miała zaklejone usta.
Wiedziała, co nastąpi.
Sunął rękami po jej ramionach, nie dotknął jednak piersi.
Szukał żeber. Gdy zaczął je naciskać, zadrżała, chcąc pozbyć się ucisku. Zaczął wtedy mocniej obmacywać kości.
Po chwili wstał. Usłyszała oddalające się kroki. Ucichły. Słyszała tylko odgłosy włączonych klimatyzatorów i sunących wind.
Jęknęła, kiedy usłyszała za sobą dźwięk - powtarzający się hałas. Szszsz. Szszsz. Znała ten odgłos, lecz nie mogła teraz skojarzyć. Usiłowała się odwrócić, ale nie dawała rady. Co to jest? Słuchała rytmicznych odgłosów i przypomniała sobie dom matki.
Szszsz. Szszsz.
Sobotni ranek w małym parterowym domku w Bedford w stanie Tennessee. To był jedyny dzień, w którym matka nie pracowała i zajmowała się sprzątaniem w domu. T.J. musiała wtedy wcześnie rano wstawać i jej pomagać. Szszsz. Na to wspomnienie znów zapłakała. Słuchała hałasu i zastanawiała się, dlaczego mężczyzna tak starannie odkurza podłogę.
Widział zaskoczenie i zażenowanie na ich twarzach.
Rzadko można zobaczyć takie uczucia na twarzach nowojorskich policjantów z wydziału zabójstw.
Lon Sellitto i młody Banks (Jerry, nie Ernie) usiedli na rattanowych fotelach, które wskazał im Rhyme. Były zakurzone i bardzo niewygodne.
Rhyme bardzo się zmienił od czasu, gdy Sellitto widział go po raz ostatni i teraz detektyw nie mógł ukryć zaskoczenia. Banks nie znał Rhyme'a wcześniej, ale i jego odczucia były podobne. Nieposprzątany pokój, mężczyzna o wyglądzie włóczęgi patrzący na nich podejrzliwie. I zapach. Nieprzyjemny zapach otaczał Lincolna Rhyme'a.
Rhyme ogromnie żałował, że wpuścił ich na górę.
- Lon, dlaczego najpierw nie zadzwoniłeś?
- Powiedziałbyś, żebyśmy nie przychodzili.
Prawda.
Thom czekał przy schodach, ale Rhyme szybko zaznaczył:
"Thom, nie będziesz nam potrzebny". Wiedział, że Thom zawsze pyta gości, czy chcą coś do jedzenia lub picia.
Cholerna siostra miłosierdzia.
Na chwilę zapadła cisza. Potężny Sellitto - policjant z dwudziestoletnim stażem - zagapił się na pudełko leżące przy łóżku.
Odwrócił wzrok, gdy zauważył, że w pudełku znajdują się pampersy dla dorosłych.
- Czytałem pana książkę - odezwał się Jerry Banks.
Młody policjant nie nauczył się jeszcze golić, wiele razy się zaciął. Sterczący kosmyk włosów dodawał mu uroku. Mój Boże, ale jest młody. Im starszy jest świat, tym młodsi wydają się jego mieszkańcy, pomyślał Rhyme.
- Którą?
- Podręcznik dotyczący badań miejsc przestępstw. Ten z obrazkami, wydany kilka lat temu.
- Tam też jest tekst. Przede wszystkim tekst. Czytałeś go?
- Oczywiście - szybko odpowiedział Banks.
Ogromna sterta egzemplarzy książki "Badanie miejsc przestępstw" stała pod ścianą pokoju.
- Nie wiedziałem, że pan i Lon byliście przyjaciółmi - dodał Banks.
- Lon nie opowiadał? Nie pokazywał zdjęć w rocznikach? Nie zakasywał rękawów i nie demonstrował ran, które odniósł we wspólnych akcjach z Lincolnem Rhyme'em?
Sellitto się nie uśmiechnął. Cóż, mogę być jeszcze bardziej złośliwy, jeśli chce, pomyślał Rhyme. Starszy detektyw szukał czegoś w aktówce. Co on tam ma?
- Długo byliście partnerami? - spytał Banks, podtrzymując rozmowę.
- Pytanie do ciebie - Rhyme zwrócił się do Sellitta i spojrzał na zegar.
- Nie byliśmy partnerami - odparł Sellitto. - Ja zajmowałem się zabójstwami, a on był szefem IRD.
- Och - wydobył z siebie zaskoczony Banks. Kierowanie wydziałem badań i zasobów informacji jest najbardziej prestiżową funkcją w departamencie.
- Tak - potwierdził Rhyme. I wyjrzał przez okno, jakby lekarz miał przylecieć na sokole. - Byli z nas dwaj muszkieterowie.
- Siedem lat współpracowaliśmy ze sobą - powiedział Sellitto spokojnym głosem, który zdenerwował Rhyme'a.
- Wspaniałe lata - rzucił Rhyme.
Sellitto nie zauważył ironii albo, co bardziej prawdopodobne, nie chciał zauważyć.
- Lincoln, mamy problem. Potrzebujemy pomocy.
Bach! Sterta papierów wylądowała na stoliku przy łóżku.
- Pomocy? - Wybuchnął śmiechem. Zmarszczył wąski nos. Blaine podejrzewała, że Rhyme poddał Się operacji plastycznej. Uważała, że jego nos i usta są zbyt doskonałe. (Powinieneś mieć bliznę na twarzy, żartowała i podczas jednej z ich kłotni omal mu jej nie zrobiła). Dlaczego właśnie teraz przypomniałem sobie o tej zmysłowej osóbce? - zastanawiał się. Ożywił się, myśląc o swojej byłej żonie, i uznał, że musi do niej wysłać list. Tekst znajdował się już na ekranie komputera. Wystarczyło zapisac go na dysku. Zapadła cisza, gdy wprowadzał polecenia jednym palcem.
- Lincoln ? - odezwał się Sellitto.
- Tak jest, sir. Pomoc. Ode mnie. Słyszałem.
Banks uśmiechał się nienaturalnie, kręcąc się w noewygodnym fotelu.
- Mam umówioną wizytę - powiedział nagle Rhyme.
- Wizytę?
- Lekarz.
- Naprawdę? - zapytał Banks, by przerwać ciszę, ktora znów zapadła.
Sellitto, nie wiedząc, do czego doprowadzi ta rozmowa, zapytał.
- Jak się czujesz?
Banks i Sellitto, kiedy przyszli, nie zapytali o jego zdrowie.
Było to pytanie, którego ludzie unikali, gdy zobaczyli Lincolna Rhyme'a. Mogło sprawić przykrość.
- Dziękuję, świetnie - odpowiedział po prostu. - A ty? Jak Betty?
- Rozwiedliśmy się - szybko odparł Sellitto.
- Naprawdę?
- Dostała dom, a ja połowę dziecka...
Niski, potężnie zbudowany policjant powiedział to z wymuszonym uśmiechem. Rhyme przypuszczał, że historia była bardzo bolesna i Lon nie chciał o tym rozmawlac. Nagle zaskoczyło go, że ich małżeństwo się rozpadło. Sellitto był pracoholikiem. Szybko awansował. Pracował po osiemdziesiąt godzin tygodniowo. Rhyme, gdy z nim współpracował, przez kilka pierwszych miesięcy nie wiedział nawet, że Lon jest żonaty.
- Gdzie teraz mieszkasz? - zapytał Rhyme, sądząc, ze ich zagada i zapomną, po co przyszli.
- Na Brooklynie. Czasami chodzę do pracy pieszo. Pamiętasz moją dietę? Moja dieta to brak diety. Najwazniejszy jest wysiłek fizyczny.
Nie przytył. Wyglądał tak samo jak trzy lata temu lub piętnaście.
- Zatem - odezwał się Banks - pan mówił o lekarzu. Jakaś nowa...
- Nowa metoda leczenia? - Rhyme dokończył krępujące pytanie. - Właśnie.
- Mam nadzieję, że będzie skuteczna.
- Dziękuję bardzo.
Była 11.36. Brak punktualności jest niewybaczalną wadą u lekarzy.
Rhyme zauważył, że Banks przygląda się jego nogom. Przyłapał go na tym po raz drugi - nic dziwnego, że młody policjant się zaczerwienił.
- Zatem obawiam się, że nie mam czasu, aby wam pomóc.
- Ale lekarz jeszcze nie przyszedł - rzekł Lon Sellitto tym samym szorstkim tonem, którym komentował opisy zbrodni w gazetach.
W drzwiach pojawił się Thom z kawą. Balwan. Rhyme się skrzywił.
- Lincoln zapomniał zaproponować panom coś do picia.
- Thom traktuje mnie jak dziecko.
- Jeśli ktoś zapomina o obowiązkach gospodarza - odciął się Thom.
- W porządku - burknął Rhyme. - Proszę poczęstować się kawą. Dostaniecie też mleka.
- Za wcześnie. Bar jeszcze zamknięty - powiedział Thom.
Twarz Rhyme'a się rozpogodziła.
Banks znów zaczął przyglądać się Rhyme'owi. Być może spodziewał się, że zobaczy samą skórę i kości. Jednak atrofia mięśni zatrzymała się wkrótce po wypadku. Pierwszy terapeuta zamęczał Rhyme'a ćwiczeniami. Tak samo Thom - który czasami bywał nieznośny - bardzo mu pomógł. Codziennie z nim ćwiczył. Thom skrupulatnie prowadził pomiary goniometryczne. Dokładnie sprawdzał stan spastyczny po abdukcji i addukcji. Ćwiczenia te zapobiegały zanikowi mięśni i ułatwiały przepływ krwi. Rhyme miał sprawne tylko mięśnie szyi, twarzy, ramion i jednego palca lewej ręki. Stan taki trwał od trzech i pół roku. Mimo to Lincoln wyglądał nieźle.
Młody detektyw patrzył na skomplikowane urządzenia, do których podłączony był palec Rhyme'a: dwa regulatory, komputer, pulpit kontrolny na ścianie.
"Będziesz żył jak w więzieniu, otoczony plątaniną kabli" - powiedział mu terapeuta po wypadku. Gdyby przynajmmej takie życie miało sens.
- Dzisiaj rano na West Side dokonano morderstwa - rzekł Sellitto.
- Mieliśmy raporty, że kilkoro bezdomnych zaginęło w ostatnich miesiącach - wtrącił Banks. - Początkowo myśleliśmy, że ofiara była jednym z nich, ale nie. Zamordowany mężczyzna jest jednym z porwanych ostatniej nocy...
- Porwanych? - Rhyme spojrzał na bladą, piegowatą twarz młodego policjanta.
- On nie ogląda wiadomości. Nic nie wie o tym porwamu - wtrącił Thom.
- Nie oglądasz wiadomości? - Sellitto się roześmiał. - Czytałeś przecież cztery gazety dziennie i nagrywałeś wiadomości lokalne, by oglądać je w domu. Blaine skarżyła się, że wolałeś to niż łóżko...
- Teraz czytam tylko literaturę - rzekł Rhyme.
- Na nią zawsze znajduje czas - dodał Thom.
Rhyme nie zwrócił na niego uwagi.
- Mężczyzna i kobieta wrócili z podróży w interesach z Zachodniego Wybrzeża. Na lotnisku Kennedy'ego wsiedli do taksówki. Nie dotarli do domów - mówił Sellitto. - Wydarzyło się to pół godziny przed północą, jak wynika z zeznań świadka. Taksówka jechała przez Queens. Porwani, biali, siedzieli na tylnych siedzeniach. Prawdopodobnie usiłowali wybić szybę w samochodzie. Czymś w nią uderzali. Nie znamy numerów taksówki.
- Ten świadek nie widział kierowcy?
- Nie.
- Co z kobietą?
- Nie znaleźliśmy jej.
Jedenasta czterdzieści jeden. Rhyme był wściekły na doktora Williama Bergera.
- Paskudna sprawa - mruknął.
Sellitto wyraźnie odetchnął.
- Dalej, dalej - powiedział Rhyme.
- Miał na palcu jej pierścionek - zaczął mówić Banks.
- Kto co miał?
- Mężczyzna miał na palcu pierścionek porwanej kobiety.
Dzisiaj rano znaleziono jego zwłoki.