Trwa ładowanie...
fragment
10-03-2012 19:06

Letnia Noc

Letnia NocŹródło: "__wlasne
d28nx4e
d28nx4e

14 Do końca tygodnia ojciec Duane'a nie wziął alkoholu do ust. Co prawda nie ustanowił w ten sposób rekordu, niemniej jednak chłopiec był z tego powodu bardzo szczęśliwy.

We czwartek dziewiątego czerwca, nazajutrz po wyprawie do biblioteki Bradley University, wujek Art zostawił na sekretarce wiadomość, że szuka informacji na temat dzwonu i że na pewno coś znajdzie. Wieczorem zadzwonił ponownie i tym razem rozmawiał z Duane'em osobiście; powiedział, że skontaktował się z Rossem Cattonem, burmistrzem New Haven, lecz ani burmistrz ani nikt z jego otoczenia nic nie wiedzieli o żadnym dzwonie. następnie zapytał o to pannę Moon, bibliotekarkę, a ta zapytała swoją matkę; podobno stara pani Moon pokręciła przecząco głową, widać było jednak, że pytanie ogromnie ją wzburzyło, ale, zdaniem córki, ostatnio nie było trzeba było dużo, żeby wzburzyć starowinkę.

Nieco później ojciec wrócił z wyprawy do sklepu spożywczego; Duane czekał na to z zapartym tchem, nie do końca pewien, czy sklep stanowił rzeczywisty cel wyjazdu, ale ojciec był trzeźwy jak gwizdek. Właśnie przenosili z samochodu mąkę i konserwy, kiedy rzucił od niechcenia:
- Wiesz, usłyszałem od pani O'Rourke, że wczoraj aresztowano kogoś z waszej klasy.
Duane znieruchomiał z puszkami z kukurydzą w obu rękach, po czym wierzchem ręki poprawił sobie okulary na nosie.
- Serio?
Ojciec skinął głową. Jak zawsze, kiedy od dawna nie pił i kiedy zaczynało mu to doskwierać, co chwila zwilżał usta językiem i drapał się po policzku.
- Dziewczynę, ma na imię Cordie. Pani O'Rourke mówiła, że jest o rok wyżej od jej syna Mike'a. - Spojrzał na Duane'a. - Z czego wynika, że chodzi do twojej klasy, zgadza się?

Chłopiec skinął głową.
- To znaczy, niezupełnie ją aresztowano - ciągnął ojciec. - Barney przyłapał ją na tym jak paradowała po mieście z nabitą strzelbą. Zabrał jej broń i odstawił dziewczynę do domu. Nie chciała powiedzieć co zamierzała zrobić, ale zdaje się, że miało to coś wspólnego jej bratem Tubbym. - Ponownie podrapał się po policzki i zrobił taką minę, jakby sam się zdziwił, że się ogolił. - Czy Tubby to ten sam chłopak, który zaginął jakiś czas temu?
- Aha.
Duane wrócił do rozpakowywania zapasów.
- Domyślasz się, dlaczego jego siostra miałaby łazić za kimś z nabitą strzelbą?
Chłopiec ponownie znieruchomiał.
- Za kimś łaziła?
Ojciec wzruszył ramionami.
- Nellie O'Rourke mówiła, że wasz dyrektor… no, jak mu tam… Roon, zadzwonił do Barney'a ze skargą. Podobno kręciła się z bronią wokół szkoły i koło jego domu. Nie wiesz, po co mogła to robić?

Duane pokręcił głową. Ponieważ jednak zdawał sobie sprawę, że ojca naprawdę zainteresowała ta sprawa i że będzie patrzył na niego wyczekująco tak długo, aż wreszcie otrzyma jakąś bardziej konkretną odpowiedź, dokończył ustawianie puszek na półkach i powiedział:
- Cordie w sumie jest w porządku, tyle że ma trochę nie po kolei w domu.
Ojciec stał jeszcze przez chwilę, jakby zastanawiając się, czy takie wyjaśnienie go satysfakcjonuje, a następnie skinął głową i znikł w warsztacie.

d28nx4e

W piątek Duane zaraz po wschodzie słońca wyruszył do Oak Hill, tak żeby jeszcze przed południem wrócić do domu. Zamierzał zweryfikować w tamtejszej bibliotece informacje, jakie udało mu się zdobyć w Bradley oraz porównać je z materiałami prasowymi z przeszłości. Nie znalazł niczego nowego. Dość interesujący okazał się pochodzący z 1876 roku artykuł z "New York Timesa", w którym opisano uroczyste powitanie dzwonu w Elm Haven… Stanowił dowód na to, że coś takiego rzeczywiście miało miejsce - cóż z tego, skoro pojedynczy. Usiłował wydobyć od bibliotekarki numer telefonu Ashley-Montague'ów pod pozorem, że musi dotrzeć do materiałów Stowarzyszenia znajdujących się w posiadaniu rodziny, żeby dokończyć pracę semestralnąpani Frazier jednak odparła, że nie zna ich numeru (bogacze zawsze zastrzegali swoje numery telefonów - Duane nie miał pojęcia, czy to stwierdzenie jest prawdziwe w każdych okolicznościach, w tych jednak okazało się stuprocentowo zgodne z prawdą), po czym żartobliwie wytargała go za ucho i
powiedziała:
- Poza tym, podczas wakacji nie powinieneś zawracać sobie głowy jakimiś pracami semestralnymi. Idź, przebierz się w coś lżejszego i goń na boisko. Taki upał, a ty paradujesz w grubej flanelowej koszuli!
- Dobrze, proszę pani.
Duane poprawił okulary na nosie i wyszedł. Zjawił się w domu w samą porę, żeby pomóc ojcu załadować na samochód cztery świnie, które miały pojechać na targ w Oak Hill. Westchnął ciężko, kiedy po raz drugi tego dnia pokonywał tę samą drogę, tyle że teraz zajęło mu to zaledwie dziesięć minut, i powziął stanowcze postanowienie, że od tej pory będzie starał się jakoś zgrać swoje plany z planami ojca.

W sobotę, podczas drugiego tego lata darmowego seansu filmowego, prezentowano "Herkulesa" - nieco starszy film, przypuszczalnie pozostałość z czasów, kiedy pan Ashley-Montague urządzał w swoim kinie w Peorii trzyfilmowe seanse. Duane rzadko uczęszczał na te pokazy z tego samego powodu, dla którego rzadko oglądał telewizję - po prostu zarówno on jak i jego ojciec uważali, że słuchowiska radiowe oraz książki są znacznie ciekawsze i bardziej stymulujące dla wyobraźni niż filmy i programy telewizyjne.

Z jednym wyjątkiem: Duane uwielbiał włoskie filmy przygodowe. Po pierwsze ze względu na dubbing: aktorzy jak szaleni poruszali ustami przez dwie albo trzy minuty a z głośników w tym samym czasie padało jedno lub dwa słowa. Po drugie wyczytał gdzieś, że wszystkie efekty dźwiękowe w tych filmach - kroki, szczęk broni, stukot końskich kopyt, wybuchy wulkanów - wytwarzał jeden staruszek od lat zatrudniony w rzymskim studio filmowym, i ogromnie mu się to spodobało.

Jednak tym razem wcale nie dlatego wyruszył w sobotni wieczór do miasta. Chciał porozmawiać z panem Ashley-Montague'em a raczej nie mógł liczyć na to, że kiedyś nadarzy się lepsza okacja. Poprosiłby ojca o podwiezienie, ale ten zaraz po obięcie zaczął majstrować przy jednej ze swoich maszyn, a poza tym Duane wolał nie kusić losu sugerując przejażdżkę obok Carl's Tavern. Kiedy powiedział, dokąd i po co się wybiera, ojciec nawet nie podniósł głowy.

d28nx4e

- W porządku - powiedział, pochylony nad stołem montażowym. - Tylko żebyś nie wracał na piechotę po ciemku.
- Dobrze - odparł Duane, zastanawiając się, jak w takim razie ma wrócić.
Okazało się jednak, że nie musiał odbyć pieszo całej drogi. Właśnie mijał boczną drogę prowadzącą do farmy wujka Henry'ego (był to oczywiście wujek Stewarta), kiedy wyjechał stamtąd pickup z wujkiem Henrym i ciotką Leną.
- Dokąd idziesz, chłopcze?
Wujek Henry doskonale wiedział jak Duane ma na imię, miał jednak w zwyczaju zwracać się "chłopcze" do wszystkich mężczyzn poniżej czterdziestego roku życia.
- Do miasta, proszę pana.
- Wybierasz się na film?
- Owszem.
- W takim razie wskakuj, chłopcze!
Ciotka Lena otworzyła drzwiczki i Duane wgramolił się do środka. W kabinie zrobiło się dość ciasno.
- Mogę pojechać z tyłu - zaproponował Duane, który doskonale zdawał sobie sprawę, że sam zajmuje połowę wyściełanej ławeczki.
- Nie gadaj bzdur! - odparł wujek Henry. - Tak jest przytulniej. Trzymajcie się!

Samochód popędził na łeb, na szyję w dół pierwszego wzgórza, grzechocząc i pobrzękując przemknął przez ciemność między wzniesieniami a następnie począł się wspinać na drugie, na którego szczycie znajdował się cmentarz.
- Trzymaj się prawej strony, Henry - upomniała męża ciotka Lena.
Należało przypuszczać, iż od sześćdziesięciu lat powtarzała to za każdym razem, kiedy tędy jechali - czyli za każdym razem, kiedy jechali dokądkolwiek. Ile mogło to być w sumie? Milion?
Wujek posłusznie skinął głową i jechał dalej tak samo jak do tej pory, czyli środkiem drogi. Nie zamierzał nikomu ustępować. Wygodne koleiny należały wyłącznie do niego. Na szczycie wzniesienia było jeszcze całkiem jasno, chociaż słońce schowało się już dwadzieścia minut temu. Koła zaturkotały na wybojach, po czym pickup z rykiem silnika wpadł w mrok pod drzewami rosnącymi nad Corpse Creek. Po obu stronach drogi w ciemności tańczyły robaczki świętojańskie. Pokryte kurzem i pyłem krzewy wyglądały w blasku reflektorów jak jakieś przedziwne albinotyczne mutacje. Duane był bardzo zadowolony, że nie musi iść tędy na piechotę.

Zerknął ukradkiem na Henry'ego i Lenę Nyquistów. Mieli po siedemdziesią kilka lat i w rzeczywistości byli stryjecznymi dziadkami Dale'a, ale i tak wszyscy w okręgu Creve Coeur mówili o nich "wujek Henry" i "ciotka Lena". Skandynawskie pochodzenie pozwoliło im uniknąć najbardziej niszczących objawów wieku starczego. Lena miała co prawda siwe ale gęste i długie włosy a jej pomarszczone policzki były zawsze zaróżowione. Czupryna wujka Henry'ego co prawda nieco się przerzedziła, wciąż jednak zwisała potarganą strzechą nad twarzą, na której zazwyczaj gościł psotny uśmiech urwipołcia podejrzewającego mocno, że lada chwila zostanie schwytany i ukarany za swe występki. Duane wiedział od ojca, że wujek Henry jest dżentelmenem starej daty, co jednak nie przeszkadzało mu w snuciu sprośnych opowieści nad szklanką z piwem.

d28nx4e

- Czy to nie tu o mało cię nie przejechało? - spytał wujek Henry, wskazując na roztrzaskany płot i pole zryte kołami.
- Tak, tutaj.
- Henry, trzymaj obie ręce na kierownicy - upomniała męża ciotka Lena.
- Złapali tego typka?
- Nie, proszę pana.
Wujek Henry parsknął pogardliwie.
- Idę o każdy zakład, że to był ten suki… - Zająknął się, zerknął niepewnie na żonę, odchrząknął, po czym mówił dalej: - …ten drań Karl van Syke. Nigdy nie był wiele wart, nadawał się najwyżej na szkolnego albo cmentarnego dozorcę, chociaż akurat na cmentarzu prawie nigdy go nie widać, a już szczególnie wiosną i zimą. Gdyby ludzie sami nie troszczyli się o groby bliskich, wszystko już dawno zarosłoby chwastami!

Duane tylko skinął głową.
- Uspokój się, Henry. Wątpię, żeby Duane miał ochotę wysłuchiwać twoich narzekań na van Syke'a. - Odwróciła się do chłopca i pogłaskała go po policzku ręką o szorstkiej, pomarszczonej skórze. - Bardzo nam przykro z powodu twojego psa. Pomagaliśmy twojemu ojcu wybrać go z miotu jeszcze zanim przyszedłeś na świat. To był prezent dla twojej matki.

Duane ponownie skinął głową i odwrócił głowę do szyby, jakby właśnie po raz pierwszy w życiu ujrzał przesuwające się za nią widoki.
Na Main Street panował ożywiony ruch. Samochody parkowały ukosem po obu stronach ulicy, całe rodziny zmierzały w kierunku parku objuczone kocami i koszykami z jedzeniem. Na wysokim krawężniku przed Carl'e Tavern siedziało kilku mężczyzn z butelkami piwa w dłoniach i głośno rozmawiało. Wujek Henry znalazł wolne miejsce dopiero przy sklepie spożywczym. Wysiadając z samochodu mamrotał pod nosem, że nienawidzi tych przeklętych składanych krzeseł i że wolałby zostać w wozie, i udawać przed samym sobą, że jest w kinie dla zmotoryzowanych.

d28nx4e

Duane podziękował za podwiezienie, po czym szybkim krokiem skierował się do parku. Było już późno i przed seansem nie miał co liczyć na długą rozmowę z panem Ashley-Montague'em, ale chciał złapać go przynajmniej na minutę.

Dale i Lawrence wcale nie zamierzali iść na film, ale tak się złożyło, że ojciec akurat był w domu - wziął sobie wolną sobotę, co należało do rzadkości - w telewizji szły same powtórki a oboje rodzice mieli ochotę pójść do kina. Zabrali więc koc i wielką torbę prażonej kukurydzy, i w gęstniejącym zmierzchu ruszyli do centrum. Dale zauważył kilka nietoperzy przemykających między drzewami, ale to były zwyczajne nietoperze. Wydarzenia minionego tygodnia zaczęły już powoli blednąć w jego pamięci, coraz bardziej upodabniając się do dawnego, niedobrego snu.

W parku zebrał się jeszcze większy tłum niż zwykle. Trawniki w okolicy estrady i na wprost ekranu niemal całkowicie znikły już pod kocami, więc Lawrence pobiegł przodem, żeby zająć miejsce w pobliżu starego dębu. Dale początkowo rozglądał się w poszukiwaniu Mike'a, potem jednak przypomniał sobie, że dzisiaj - jak prawie we wszystkie soboty - Mike opiekuje się babcią. Ani Kevin, ani jego rodzice nigdy nie przychodzili na darmowe seanse. Mieli kolorowy telewizor, jeden z zaledwie dwóch w mieście. Drugi należał do rodziców Chucka Sperlinga.

d28nx4e

Zaraz po tym, jak wygaszono światła, ale jeszcze przed początkiem pierwszego dodatku Dale zauważył Duane'a McBride'a wspinającego się na estradę. Dale wymamrotał jakieś usprawiedliwienie i pobiegł na przełaj przez park przeskakując nad nogami oraz przynajmniej nad jedną parą rozciągniętą na kocu. Z rozpędu dał susa na estradę, zwykle zarezerwowaną dla pana Ashley-Montague'a oraz dla osoby obsługującej projektor. Właśnie miał zamiar przywitać się z kolegą, kiedy zauważył, że Duane rozmawia z milionerem. Zatrzymał się więc, oparł o balustradę i słuchał.

- …czego byłyby ci potrzebne takie książki, oczywiście zakładając, że w ogóle istnieją? - zapytał pan Ashley-Montague.
Młody człowiek w krawatce właśnie uporał się z podłączaniem zewnętrznych głośników i wziął się za zakładanie szpuli z kreskówką. Krępa sylwetka Duane'a była doskonale widoczna obok dobroczyńczy.
- Tak jak powiedziałem: piszę pracę semestralną o historii Old Central.
- Teraz są wakacje, chłopcze - odparł pan Ashley-Montague, po czymi odwrócił się do asystenta. Skinął głową i ekran na ścianie Parkside Cafe zalało jaskrawe światło. Widzowie chórem odliczyli od dziesięciu do zera, po czym rozpoczął się filmik z Tomem i Jerry. Asystent poprawił ostrość obrazu i ustawił poziom dźwięku.
- Bardzo pana proszę… - Duane zbliżył się o krok do milionera. - Obiecam, że niczego nie zniszczę. Chcę tylko sprawdzić pewne fakty, nic więcej.

Acgley-Montague usiadł na ogrodowym krzesełku, które rozstawił dla niego asystent. Dale pierwszy raz widział go z tak bliska. Do tej pory wydawało mu się, że tamten jest młodym człowiekiem, teraz jednak, w ostrym świetle reflektora i srebrzystym blasku odbitym od ekranu, przekonał się, że milioner ma co najmniej czterdzieści lat, a może nawet więcej. Z pewnością postarzał go staromodny ubiór; dzisiaj miał na sobie biały lniany garnitur, który zdawał się niemal świecić w mroku.

d28nx4e

- Sprawdzić fakty! - powtórzył i zachichotał. - Ile masz lat, chłopcze? Czternaście?
- Za trzy tygodnie skończę dwanaście.
Dale do tej pory nie miał pojęcia, że jego przyjaciel obchodzi w lipcu urodziny.
- Dwanaście… Dwunastolatki nie sprawdzają faktów, przyjacielu. Zajrzyj do szkolnej biblioteki, to powinno ci wystarczyć.
- Już tam byłem, proszę pana. - Duane mówił bardzo grzecznie i uprzejmie, ale bez szczególnego szacunku. Można było odnieść wrażenie, że rozmawiają dwaj dorośli ludzie. - Niestety nie ma tam wielu materiałów na interesujący mnie temat. Pani bibliotekarka powiedziała, że znacznie więcej znajdę w księgach Stowarzyszenia, które panu przekazano. Zdaje się, że nadal są ogólnie dostępne, a ja chciałbym tylko posiedzieć nad nimi parę godzin i poszukać informacji dotyczących Old Central.

Pan Ashley-Montague siedział z założonymi rękami wpatrzony w ekran, na którym Tom tłukł na kwaśne jabłko Jerry'ego… albo Jerry tłukł Toma. Dale jakoś nigdy nie mógł się zorientować, kto jest kim.
- A o co konkretnie ci chodzi? - zapytał wreszcie.
Duane odetchnął głęboko.
- O dzwon porszów.
W każdym razie, Dale'owi wydawało się, że tak powiedział, ponieważ właśnie w tej chwili z głośników dobiegły wyjątkowo donośne łomoty i wrzaski. Pan Ashley-Montague poderwał się jak ukłuty szpilką, chwycił Duane'a za ramię, natychmiast puścił i cofnął się o krok, jakby zażenowany.
- Niczego takiego nie ma! - oświadczył, przekrzykując dobywający się z głośników.
Duane odpowiedział coś, czego Dale nie usłyszał. Nawet stojący dużo bliżej pan Ashley-Montague musiał się nieco pochylić w stronę chłopca.
- …tam kiedyś - dotarły do Dale'a słowa milionera - ale dawno temu go zdjęto. Bardzo dawno temu, chyba jeszcze przed pierwszą wojną światową. Rzecz jasna, to był falsyfikat. Mojego dziadka nabito w butelkę. Oszukano. Wykiwano.
- Właśnie takich informacji potrzebuję do mojej pracy - odparł Duane. - W przeciwnym razie będę musiał napisać, że nikt nie wie co się z nim stało.

Pan Ashley-Montague począł się przechadzać za projektorem. Kreskówka już się skończyła, asystent pospiesznie zakładał szpulę z drugim dodatkiem: krótkim filmem dokumentalnym o rozprzestrzenianiu się komunizmu w XX wieku, z komentarzem Waltera Cronkite'a. Dale spojrzał na ekran, na ciemnowłosego dziennikarza siedzącego za biurkiem. Film był czarno-biały, Dale rok wcześniej oglądał do w szkole na specjalnym pokazie. Mapa Eurazji zaczęła nagle czernieć, w miarę jak po gigantycznym kontynencie rozlewała się komunistyczna zaraza. Groźne strzałki wbijały się w Europę Wschodnią, Chiny oraz inne miejsca, których nazw Dale nie znał.

- Nie ma żadnej tajemnicy! - oświadczył wreszcie milioner zirytowanym tonem. - Wszystko sobie przypomniałem. Zaraz na początku wieku dzwon zdjęto i umieszczono w jakimś magazynie. Był tak popękany, że przy pierwszym uderzeniu serca rozpadłby się na kawałki. Kiedy wybuchła wojna przetopiono go i zużyto do produkcji armat.

Umilkł, odwrócił się plecami i usiadł na krześle, jakby uważał rozmowę za zakończoną. Duane nie dawał jednak za wygraną.
- Byłoby wspaniale, gdybym mógł zacytować fragmenty książki, a może nawet sfotografować parę starych ilustracji…
Pan Ashley-Montague westchnął, jakby przygnębił go prezentowany na ekranie gwałtowny wzrost potęgi komunizmu. Głos Waltera Cronkite'a rozbrzmiewał niemal tak samo donośnie jak wrzaski Toma i Jerry'ego.
- Młody człowieku, żadna książka nie istnieje! To, co otrzymałem na mocy testamentu doktora Preistmanna, to po prostu masa nieposegregowanych, chaotycznie zgromadzonych materiałów. O ile pamiętam, było tego kilka pudeł. Natychmiast się tego pozbyłem.
- Gdyby zechciał pan powiedzieć, komu pan to przekazał…
- Nikomu niczego nie przekazałem! - zabrzmiało to niemal jak krzyk. - Po prostu spaliłem je, i tyle! Owszem, pomagałem profesorkowi w badaniach, ale mnie one do niczego nie były potrzebne. Zapewniam cię, że nie istnieje żadna tajemnicza księga, w której mógłbyś znaleźć rozwiązanie gnębiących cię problemów. Możesz za to zacytować m o j e słowa, młody człowieku. Ten dzwon to była wielka pomyłka… jeden z niezliczonych "białych słoni", które mój dziadek przywiózł z podróży po Europie… Usunięto go ze szkolnej dzwonnicy na początku wieku, przewieziono do jakiegoś magazynu w Chicago a następnie przetopiono na armaty, i to wszystko.

Film dokumentalny dobiegł końca, asystent w pośpiechu zakładał znacznie większą szpulę z "Herkulesem". We względnej ciszy głos pana Ashley-Montague'a zabrzmiał całkiem donośnie, co sprawiło, że kilkanaście zaintrygowanych spojrzeń skierowało się na estradę.
- Mógłbym przynajmniej…
- Nie ma żadnego "przynajmniej"! - syknął milioner. - Koniec rozmowy, młodzieńcze! Nie ma żadnego dzwonu, i już! Rozmowa skończona.
Trochę kobiecym - przynajmniej zdaniem Dale'a - gestem wskazał w kierunku drewnianych schodków. Następnym skinieniem ręki przywołał asystenta; nagle przed Duane'em stanęła potężna postać z podwiniętymi rękawami. Mógł to być lokaj pana Ashley-Montague'a, jego ochroniarz albo wykidajło z jednego z należących do bogacza lokali.

Duane wzruszył ramionami, odwrócił się i zszedł po stopniach znacznie wolniej niż uczyniłby to Dale, gdyby to na niego ktoś dorosły wrzasnął w ten sposób. Co prawda Dale był prawie niewidoczny w ciemnym kącie estrady, niemniej jednak dał susa przez balustradę, lądując ze stęknięciem prawie na głowach wujka Henry'ego i ciotki Leny.

Pobiegł za Duane'em, tamten jednak zdążył już wyjść z parku. Szedł środkiem Broad Avenue z rękami w kieszeniach, pogwizdując coś pod nosem. Wyglądało na to, że zmierza w kierunku oddalonych o dwie przecznice ruin starego domu Ashley'ów. Co prawda Dale nie bał się nocy - już dawno wyrósł z t a k i c h lęków - niemniej jednak jakoś nie miał ochoty na spacer w głębokim cieniu starych wiązów. Poza tym, zależało mu na tym, żeby obejrzeć "Herkulesa". Zawrócił więc w stronę parku. Nawet jeśli teraz nie pogada z Duane'em to przecież będzie mógł to zrobić właściwie kiedykolwiek. Nie musiał się spieszyć. Były przecież wakacje.

Duane był zanadto podekscytowany, żeby zaprzątać sobie głowę "Herkulesem". Na tym odcinku ulicy gęsto oblepione liśćmi gałęzie niemal całkowicie tłumiły blask latarń. Na północ stąd ciągnął się pojedynczy rząd małych domków; trawniki od frontu i z tyłu nie były niczym oddzielone, nieco dalej zaś zaczynały się chwasty i krzaki oraz prowadziła stara linia kolejowa. Nieco dalej, wśród obsianych zbożem pól, stała zrujnowana siedziba rodu Ashley-Montague'ów.

Duane spoglądał na półkolisty podjazd przykryty gęstym baldachimem gałęzi i obrośnięty po bokach krzakami. Z budowli pozostały jedynie osmolone resztki dwóch kolumn i trzech kominów oraz przysypane deskami i gruzem, stanowiące siedlisko szczurów piwnice. Duane wiedział, że Dale i reszta często zapędzali się tutaj na rowerach i ostro zakręcali przed samą ruiną, tak by dotknąć którejś z kolumn nie zatrzymując się ani nie podpierając nogą. Teraz panowały tu głębokie ciemności: nawet robaczki świętojańskie nie rozjaśniały mroku spowijającego podjazd i resztki budowli. Podwójny szpaler starych drzew sprawiał, że odgłosy dobiegające z parku wydawały się jeszcze bardziej odległe.

Duane nie bał się ciemności, niemniej jakoś nie ciągnęło go w głąb mrocznej alejki. Wciąż pogwizdując skręcił w żwirową ścieżkę prowadzącą w kierunku domu Chucka Sperlinga. Za jego plecami, w prawie nieprzeniknionej czerni, coś się poruszyło, zaszeleściło gałęziami i przemknęło obok zapomnianej, zupełnie zarośniętej fontanny.

d28nx4e
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d28nx4e

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj