Legendarny magazyn "997". Fajbusiewicz opowiedział, co działo się za kulisami
- Czuję się, jakby ktoś mnie okradł i okrada dalej z dorobku mojego życia. Pracowałem w TVP trzydzieści lat, byli tam różni ludzie, ale tyle podłości i kłamstwa, jakie spotkało mnie niedawno, nigdy nie doświadczyłem – opowiada w wywiadzie-rzeka Michał Fajbusiewicz, twórca pamiętnego programu „997”.
W 2017 roku gruchnęła informacja, że po 7 latach na antenę wraca program "997". Michał Fajbusiewicz w rozmowie z WP Teleshow nie krył zaskoczenia. Mówił, że to będzie wyzwanie, któremu warto stawić czoła. Nie minęło kilka miesięcy, by wokół nowego formatu wybuchła afera. Dziennikarz nazwał nową produkcję "dekomunizowanym plagiatem". Ostatecznie skończyło się tak, że w TVP pokazano tylko jeden odcinek nowego „997”. W sieci sprawa przycichła. Ale niedawno do księgarni trafiła książka Magdy Omilianowicz, która przeprowadziła wywiad-rzekę z Fajbusiewiczem – "997 przypadków z życia".
I tam przeczytać można, że dziennikarz o sprawie nie ma zamiaru zapomnieć.
- Z poważnych rzeczy wstydzę się, że po siedmiu latach od zdjęcia z anteny TVP mojego "997", dałem się nabrać na próbę powrotu do Dwójki i zostałem wykorzystany jak gówniarz. Czuję się, jakby ktoś mnie okradł i okrada dalej z dorobku mojego życia – opowiada.
- Pracowałem w TVP trzydzieści lat, byli tam różni ludzie, ale tyle podłości i kłamstwa, jakie spotkało mnie niedawno, nigdy nie doświadczyłem. Na domiar wszystkiego, niektórzy prawicowi publicyści opluwali moją próbę powrotu i wkładali mi w usta słowa, których nigdy nie wypowiedziałem. Podejmuję próby walki sądowej o "997", a właściwie uzyskania rekompensaty za stworzony przeze mnie, w 1986 roku, format, za pomysł, za który nigdy nie dostałem grosza – wyjaśnia.
Zobacz: Prolog. Magda Stachula
Zabójstwo za paczkę papierosów i morderca na planie
Ostatni rozdział w historii "997" nie należy do najprzyjemniejszych, mówiąc bardzo dyplomatycznie. Ale z czystym sercem polecamy wam książkę Omilianowicz z której możecie dowiedzieć się więcej o tym, jak przez lata wyglądała praca nad programem kryminalnym.
Wybraliśmy kilka fragmentów, które najlepiej przekonają was, że tak naprawdę nic jeszcze nie wiecie o Fajbusiewiczu, ale powinniście nadrobić zaległości.
Pewnie wielu z was pamięta, że w "997" omawiane były różne zbrodnie i inscenizowano z udziałem aktorów lub statystów poszczególne morderstwa. I tak w 1995 roku odgrywano zabójstwo Artura Korczaka, dziennikarza radiowego. Policja miała różne teorie na temat tego, co mogło się mu stać. Mówiło się, że pomylił autobusy, wysiadł w nieznanym miejscu, a niedługo później został śmiertelnie pobity.
- Według relacji świadków zabójcami mogli być nieletni, więc produkcja zamówiła licealistów do statystowania. Spóźniliśmy się na plan, dwie czy trzy godziny, bo były kiepskie warunki na drodze i chłopcy sobie poszli (…) Zebrał się tłum gapiów. Czekali, aż zaczniemy kręcić. Poprosiłem organizatora zdjęć, żeby poszedł w ten tłumek i przyprowadził mi ze trzech, czterech chłopaków. Zgłosiło się kilku wyrostków… - opisuje Fajbusiewicz.
Kręcili różne wersje wydarzeń, a jeden z tych statystów zaczął wygłaszać do kolegów swoje uwagi, że nie tak to przecież było. Fajbusiewicz udał, że nie słyszał, ale opowiedział o tym policjantom.
- "Panowie, jeden z tych gnojków albo był świadkiem tego zabójstwa, albo jego uczestnikiem, bo zaczął mi ustawiać i komentować sceny, które robiliśmy". Nie zwinęli ich od razu, bo nie było dowodów, ale włożyli do tego środowiska wtyczkę. Jakiś małolat był parę miesięcy uchem, wszystkiego się dowiedział, mieliśmy niezbite argumenty i zamknięto tamtego - relacjonuje.
Okazało się, że wyłapany z tłumu statysta był jednym z trzech sprawców tego zabójstwa. Fajbusiewicz, jak sam przyznaje, stał się wtedy "sławnym autorem programu, w którym morderca zagrał sam siebie". Kilka stacji europejskich chciało, żeby o tym opowiedział. Oskarżony chłopak dostał 15 lat więzienia, pozostali po 12. Główny sprawca wyszedł po 7 latach za dobre sprawowanie.
A jaki był motyw? Korczak nie chciał ich poczęstować papierosem. Po zabójstwie ukradli mu paczkę papierosów i cztery złote.
"Dostawałem szału od tych mordów"
To nie był jedyny taki przypadek. W 1999 roku zamordowano Olgę L., mieszkankę wsi Pustowo. Fajbusiewicz zajmował się tą sprawą w programie. Wiadomo było, że kobietę zamordowano w jej własnym domu, przed śmiercią była maltretowana. I znów: podczas pracy nad inscenizacją zbrodni zatrudniono statystę "z tłumu" gapiów. Ryszard S. bardzo interesował się szczegółami sprawy, ale Fajbusiewicz przywykł już do takich sytuacji.
Policja i dziennikarz podejrzewali jednak, że Ryszard S. może mieć związek z tym morderstwem. Ale nie było dowodów.
Fajbusiewicz: - Przełom nastąpił dziesięć lat później, kiedy weszły badania DNA. Okazało się, że ślady na miejscu należą właśnie do niego. Jeśli dobrze pamiętam, to ten mężczyzna został zatrzymany i przyznał się do winy.
Funkcjonariusze, którzy ujęli mordercę, otrzymali statuetkę Temidy Magazynu Kryminalnego 997, którą wręczył dziennikarz.
Jeszcze inna sprawa zza kulis "997".
- W jednej z naszych inscenizacji brał udział łódzki aktor, Krzysztof Kaczmarek, którego często zatrudnialiśmy. Tym razem, kiedy przyszedł na plan i dowiedział się, w czym ma wystąpić, oświadczył, że nie wie, czy może zagrać. "Dlaczego? Co się stało?". "Bo ja byłem na tej imprezie tuż przed zbrodnią". "Jak to byłeś?!". Okazało się, że to były imieniny aktora geja, na których było kilku łódzkich aktorów, wśród nich Krzysztof, który się z solenizantem przyjaźnił – wspomina autor Magazynu Kryminalnego.
- To była jedna z "najgrubszych" spraw, jakimi się zajmowałem, bo trafiłem na seryjnego zabójcę gejów. Przy każdym zabójstwie występował ten sam modus operandi i wszystkie zdarzyły się w podobnym okresie. Do dzisiaj go nie złapano – czytamy.
"997" można było oglądać dokładnie od 15 października 1986 roku. Mówi się, że był to trzeci tego typu program na świecie. Trudno policzyć, ile spraw przewinęło się przed ten format. Ostatnie odcinki widzowie zobaczyli w 2017 roku (już na Polsacie, nie na kanałach TVP). Fajbusiewicz o swojej pracy mówi m.in. dziś tak:
- Czasami dostawałem szału od tych mordów i tragedii. Często na planach czekały na mnie rodziny ofiar. Traktowali mnie jak zesłanego przez niebiosa, kto na pewno im pomoże, a czasami jak księdza. Byli przekonani, że skoro przyjechałem, to zagadka na pewno będzie rozwiązana, a ja miałem świadomość, że tylko jedna na piętnaście spraw zostaje wyjaśniona.
W "997 przypadkach z życia" możecie przeczytać o tym, jak był wielokrotnie pozywany przez morderców, którym nudziło się w więzieniu. Proces o zniesławienie był ich "frajdą i odskocznią". Jest też o tym, jak Lecha Kaczyński próbował gościć w programie, jak przekonywano do wystąpienia w "997" znanych aktorów. Jest też w końcu wiele o życiu prywatnym Fajbusiewicza. "Człowiek orkiestra, dziecko szczęścia, miłośnik dobrej zabawy" – czytamy na okładce. I o wszystkim tym można przeczytać. Polecamy.