Trwa ładowanie...
fragment
09-08-2013 15:51

Ładne duże amerykańskie dziecko

Ładne duże amerykańskie dzieckoŹródło: Inne
d9ftlu7
d9ftlu7

Myśl o naszych mężczyznach, którzy przybędą tu do nas, mieszała się z myślą o powrocie naszych ojców. Nasi mężczyźni, nasi ojcowie; te dwa pojęcia zlały się w naszej wyobraźni, zrosły i zespoliły, aż stały się jednym – jednym mężczyzną, który przyjedzie i wszystko rozwiąże, i zgasi ten niepokój, który każe nam błąkać się po nocy.
Wyspa wydała nam się nagle taka mała.

Którejś nocy znów nie mogłam zasnąć i wymknęłam się z domu na plażę. Dął ciepły wiatr, jakby olbrzym chuchał mi prosto w twarz. Niebo było czarne i czyste, woda lśniła. Nagle spostrzegłam, że niedaleko mnie ktoś siedzi zgarbiony na piasku. To była John.
Cisza, łagodność i spokój nocy nie sprzyjały kłótni. Położyłam rękę na ramieniu John. Miała włosy splecione w cztery pomarańczowe warkocze, sterczące każdy w inną stronę, i żuła koniec jednego. Spojrzałyśmy na siebie bez słowa i ruszyłyśmy razem na drugą stronę wyspy, ku zakazanej plaży.
Szłyśmy szybko, wymachując ramionami, i słyszałyśmy w ciszy swój głośny oddech. Posapując, wspięłyśmy się na urwisko, a potem postękując, klnąc i ostrzegając się wzajemnie szeptem, zlazłyśmy po skałach na drugą stronę.
Wcale nie było tak daleko, jak nam się zdawało.
Ich plaża nie różniła się od naszej. Takie samo łagodne zakole na linii wody. Tylko wiatr wiał tutaj z innej strony, dmuchał nam w plecy, zamiast dąć od morza.
Spostrzegłyśmy ognisko i dwie głowy, dwie pary ramion, dwoje pleców padających na ziemię długimi cieniami.
Skierowałyśmy się ku nim. Patrzyli, jak nadchodzimy. Zdawało nam się, że to trwa bardzo długo.
Większy z chłopców miał ten sam typ urody co John, ten sam kolor włosów i śmieszne brwi, jakby nakreślone przy linijce. Mniejszy miał włosy ciemne i mokre. Widocznie przed chwilą pływał. Był bez koszuli; jego sutki wyglądały jak rodzynki. Nie miałam pojęcia, co powiedzieć.
John wmaszerowała w krąg światła.
– Obserwujemy was od dawna – powiedziała. – Ganiacie się po plaży jak banda idiotów. Nie macie nic lepszego do roboty?
Mówiła głośno, ale czuło się, że jest zdenerwowana.
Odsunęłam się od niej. Nie chciałam, żeby mnie z nią kojarzono. Udałam, że przyszłam skądinąd i nawet jej nie znam.
John założyła ręce, stanęła w rozkroku. Większy chłopak przyglądał jej się spokojnie.
– Widzieliśmy, że nas szpiegujecie – powiedział. – Szpiegujcie sobie, jeśli to was podnieca.
– Nie pochlebiaj sobie – odparowała John. – Nie jesteś taki znowu piękny.
– Już mówiłem, że wiemy, co robicie. I nie przeszkadza nam to. Gdyby nam przeszkadzało, już dawno musiałybyście przestać.
– Do niczego nie możecie nas zmusić – powiedziała John. – Nie boimy się was. Ugięłam jedną nogę w kolanie, wsadziłam rękę do kieszeni. Zachowywałam się luzacko, a nie tak jak John.
Ten mniejszy spojrzał na mnie śmiało i powiedział:
– Chodzimy czasem zajrzeć do waszych domów. Jak śpicie. Zaglądamy przez okna, dla wprawy. Ćwiczymy podchody.
Miał wyższy głos niż kolega; mówił dobitnie i z przejęciem.
– Kłamiesz – powiedziała John.
– Naprawdę tak robimy – odparł ten duży. Miał gęste owłosienie na nogach. I podobały mi się jego stopy, wielkie i kościste.
– Udowodnij – powiedziałam.
– Ona – rzekł duży – wciąż sypia z taką jakby lalką, tłumoczkiem w czerwonej sukience. Przytula ją przez sen, i ssie palec.
– Kłamca – oburzyła się John. Nawet w nikłym blasku ogniska widać było, że się rumieni. – Jak powiemy naszym matkom i waszym matkom, że nas podglądacie, dostaniecie za swoje.
– To my im powiemy, że byłyście tutaj, i też dostaniecie za swoje – powiedział mały. John spiorunowała ich wzrokiem.
– Chodź – powiedziała do mnie. – Idziemy stąd.
Nie chciało mi się odchodzić. Podobał mi się ten duży, że stał na bosaka niebezpiecznie blisko ognia, że mówił tak powoli i nonszalancko. Mały też mi się podobał, z tymi przylizanymi czarnymi włosami i sterczącymi łopatkami. Uśmiechnęłam się półgębkiem do jednego i drugiego, pogrzebałam nogą w piasku na znak, że mam chęć zostać dłużej. Duży pomachał mi ukradkiem. Odwróciłam się i poszłam za John; czułam, że chłopaki patrzą z tyłu na moje nogi.
– Ale wrócimy tu, no nie? – spytałam John.
– Może.
– Powiem Michael, już nie mogę się doczekać.
– Nikomu nie powiesz – wysapała John. – Nikomusieńku. Musimy zachować to w sekrecie. Jak się dowie jedna osoba, to zaraz wszyscy będą wiedzieć, nasze matki też.
Wiedziałam, że ma rację, chociaż nie chciałam jej przytaknąć.
– Poza tym, nikogo więcej nie możemy tam przyprowadzić. Ich było tylko dwóch,i my jesteśmy dwie, rozumiesz? Nikogo więcej.
Nie zrozumiałam, o co jej chodzi.
– Przecież tam jest mnóstwo chłopaków. Widziałyśmy ich. Ci dwaj przypadkiem nie spali dziś w nocy.
– Och, jakaś ty głupia – westchnęła John, ruchem głowy zarzucając jeden ciężki warkocz na plecy.
– I tak ci się nie spodobali – powiedziałam.
Przed świtem doczłapałyśmy do domu. Dalej jak zwykle robiłyśmy sobie na złość, ale sekret wytworzył między nami więź. Wiedziałam, że jeśli go zdradzę, John zemści się na mnie w sposób okrutny. Wiedziałam też, że ona nie zdradzi sekretu z tego samego powodu.

Przez następne trzy dni padał deszcz, rzęsisty, przenikliwy, bez przerw między kroplami. Moja matka siedziała w oknie, podpierając ręką brodę, i wpatrywała się w szarą ruchomą kurtynę. Czwartej nocy przejaśniło się, więc po zaśnięciu matki pobiegłam na naszą plażę i wcale się nie zdziwiłam, że zastałam tam John, zapatrzoną w morze.
– Przyszłam sprawdzić – powiedziała – czy to nie mój ojciec. Wydawało mi się, że słyszę, jak wraca.
– Możliwe – odparłam.
– Chociaż tak sobie myślę… kiedy nasi ojcowie wrócą, mogą wylądować na tej plaży, ale nie wydaje ci się równie prawdopodobne, że wylądują na tamtej? Szanse są chyba równe, no nie?
– Tak – powiedziałam, bo to była prawda. Nie miałam pojęcia, z której strony leży stały ląd, a tym bardziej kraj, z którego pochodzili nasi ojcowie. Mimo to John nie musiała uciekać się aż do takich wymówek.
– Uważam, że powinnyśmy iść na plażę chłopaków – powiedziała. – Nie po to, żeby spotkać tamtych dupków. Sprawdzimy tylko, czy nasi ojcowie nie wracają. Mam przeczucie, że mogą wrócić dziś w nocy.
– Świetnie.
Niech sobie wynajduje powody, jakie chce.
Znów zastałyśmy tych dwóch chłopaków przy ognisku. Mieli na sobie takie same spodnie jak ja i John, z tej wielkiej beli, którą rok wcześniej morze wyrzuciło na brzeg jak zdechłego wieloryba. Na nasz widok uśmiechnęli się od ucha do ucha.
John podeszła wprost do nich, z założonymi rękami, i powiedziała:
– Nie przyszłyśmy tutaj do was. Szukamy naszych ojców. Mogą tu wylądować.
Mówiła o wiele za głośno.
Rudy chłopak oparł się na wyprostowanych z tyłu rękach.
– Usiądźcie sobie, jak chcecie – powiedział. – Czemu myślicie, że wasi ojcowie zjawią się właśnie tutaj?
– Powinni niedługo wrócić. A mogą nadpłynąć z tej strony.
– Po co twój ojciec miałby tu wracać?
– Bo mnie kocha – odparła bez namysłu John.
Chłopak spojrzał na nią, przekrzywiając głowę.
– Nawet nie wie, że istniejesz. Jak miałby cię kochać?
– Kiedy wróci i mnie zobaczy, to pokocha.
Rudy spojrzał na mnie.
– Twój ojciec też wraca?
– Wrócą do naszych matek – powiedziałam. – Jeśli nie do nas, to do naszych matek. Przecież kochają nasze matki.
– Naprawdę?
– Tak, kochają nasze matki, a nasze matki wciąż kochają ich; o niczym innym nie myślą. Wasze tak samo.
– Kto ci to mówił?
Podeszłam bliżej.
– Moja matka… wszystkie nasze matki. Wszystkie matki to mówią.
Wyciągnął rękę i złapał mnie mocno za przegub.
– Coś ci powiem. Miłość nie ma z tym nic wspólnego. Nasze matki i ojcowie nawet się nie znali. Nasi ojcowie zjawili się tutaj, a nasze matki nie mogły ich powstrzymać, ojcowie mieli broń, weszli i zrobili, co chcieli, z kim chcieli i ile razy chcieli. Była wojna, więc co nasze matki mogły na to poradzić? Co mogły poradzić? Nie wiedziały, kim byli nasi ojcowie, nie chciały wiedzieć, próbowały na nich nie patrzeć, kiedy to się działo. Ojcowie szli od domu do domu, od jednej do drugiej. Ustawiali się w kolejce, jeden po drugim, sprawnie i zgodnie z dyscypliną. Nasze matki cieszyły się, gdy nasi ojcowie wreszcie odjechali. Nienawidziły naszych ojców i chciały jak najprędzej o nich zapomnieć. A potem myśmy się urodzili, ty i ja, i cała reszta, wszyscy z twarzami naszych ojców. Więc stale przypominamy im o jedynej rzeczy, o której chcą zapomnieć. John stała z rozdziawionymi ustami.
– Kłamiesz – powiedziałam i szarpnęłam rękę. – Moja matka kochała mojego ojca. Nadała mi jego imię.
– Ona nawet nie wie, kto to był. Którykolwiek z dziesięciu. Albo dwudziestu.
– Moja matka nie zmyśla. To ty zmyślasz.
– Jak ci się zdaje, czemu wy mieszkacie po jednej stronie wyspy, a my po drugiej? Bo nasze matki nie chcą, żebyśmy się stykali. Boją się wymieszania krwi. Przecież, na dobrą sprawę, ty możesz być moją siostrą. Albo… tfu… ona. – Wskazał ręką John.
Spojrzałam na niego. Spojrzałam na John. I jeszcze raz.
– On ma rację – przytaknął mały z czarnymi włosami.
– Nigdy nie widziałaś, żeby matka patrzyła na ciebie dziwnie, jakby z nienawiścią? Bo pamięta, co jej robili tamci mężczyźni – rzekł rudy.
– Puść mnie – powiedziałam.
– One nie chcą, żeby to się kiedykolwiek powtórzyło. Dlatego tak was pilnują.
– Idziemy – zarządziła grobowym głosem John.
Tym razem podążyłam za nią bez oglądania się.
Po ciemku wspinałyśmy się pod górę. Obie dyszałyśmy ciężko. Z wysiłku, nie z innego powodu.
– On kłamie – powiedziała John. – Głupi kłamczuch. Pierwszej nocy też kłamał, pamiętasz? Jak mówił, że nas podglądają przez okna. Jak powiedział, że wciąż sypiam z Bunny. To było wredne kłamstwo. – Fuknęła z obrzydzeniem. – Więcej tam nie pójdziemy.
– On mówił…
– Nasi ojcowie wrócą. Wierzysz? Wrócą, przywiozą nam prezenty, będą dużo opowiadać, i już zostaną, i nasze matki będą szczęśliwe, a my będziemy spać spokojnie, i sama pożałujesz, że w to wątpiłaś.
– A jak ten chłopak mówił prawdę?
– Co by teraz pomyślał o tobie twój ojciec, Joe? Rozczarowałby się bardzo, słysząc, co mówisz.
Nie miałam pojęcia, co pomyślałby sobie mój ojciec. O czymkolwiek. Następnego dnia, gdy po raz setny spytałam matkę, czy on ją kochał, odpowiedziała: „Oczywiście”, ale jakoś tak mechanicznie, nie patrząc mi w oczy.
Męczyłam ją dalej, więc w końcu wskazała palcem górną półkę niewydarzonego mebla w kącie, tę półkę, która była jak ołtarzyk, z paczką zwietrzałych papierosów, wyschłą i zmumifikowaną tabliczką czekolady w sreberku i wyściółką żołnierskiego hełmu – tyle po nim zostało. I jeszcze fotografia, stara i tak zniszczona po morskiej podróży, że rozpoznać można było na niej tylko ręce i guziki munduru.
– Jakich jeszcze chcesz dowodów? – spytała matka.
– Ale czy on cię kochał? – nalegałam. – Skąd wiedziałaś?
– To widać. Po oczach. Oczy nie kłamią. – Widocznie nie wyglądałam na przekonaną, bo dodała: – Popatrz na mnie. Nie widzisz, jak cię kocham?
Spojrzałam w jej oczy, które badały moją twarz, zatrzymując się tu i ówdzie. I dostrzegłam w matce coś wielkiego i gwałtownego, coś cudownego i straszliwego, ale nie umiałabym powiedzieć, czy była to miłość, czy zgoła inne uczucie.
John i ja nie poszłyśmy więcej na drugą plażę, nie mówiłyśmy też nikomu o chłopakach ani o tym, co gadali. Zastanawiałam się nad tym, i John też, jestem pewna; dręczyło nas to, chodziłyśmy skwaszone i podejrzliwe, aż czasem chciało mi się komuś powiedzieć, zrzucić ten straszny ciężar z piersi. Tylko nie Michael. Michael wciąż była moją najlepszą przyjaciółką, ale nie odznaczała się zbytnią bystrością; nie zrozumiałaby. Właśnie przez to tak świetnie nadawała się do przyjaźni, była uległa i zgodna, tylko że mnie teraz nie o to chodziło.
Więc snułyśmy się z John z nosami na kwintę, aż inne dziewczyny to zauważyły i zaczęły nam dokuczać; doszło do tego, że chciałyśmy powiedzieć wszystko matkom albo zrobić coś równie drastycznego. Na szczęście wtedy właśnie wydarzyło się coś tak cudownego, że zapomniałyśmy o chłopakach i ich nocnym gadaniu.

Donny przybiegła do mnie pędem któregoś ranka, rozczochrana i promieniejąca tłumioną radością.
– Nie mów nic matce – wysapała – tylko chodź natychmiast na plażę.
Wymknęłam się z ogrodu przy pierwszej sposobności i przelazłam przez wydmy. Słońce świeciło potężnie, niebo było jak twarda lazurowa blacha. Wysoka fala powyrzucała na plażę wielkie gluty i kołtuny wodorostów. Zobaczyłam dziewczyny otaczające coś tuż za linią wody. Jedne stały, inne kucały. Co chwila któraś pochylała się i odskakiwała z pełnym obrzydzenia piskiem. Podszedłszy bliżej, dostrzegłam, że dźgają to coś patykami.
– Co to jest? – zapytałam.
– Morze to wyrzuciło dziś z rana – szepnęła Michael.
– Morze go wyrzuciło dziś z rana – poprawiła ją Tyler.
Był dużo większy od wszystkich ludzi, których w życiu widziałam, wyższy niż najwyższa z naszych matek. Leżał skulony na boku, odziany w mokry szarozielony mundur, pomięty i porozdzierany. Mundur miał paski, klamerki, klapki, guziki i zamki błyskawiczne. Hełm zsunął się na twarz, tak że widać było jedynie czubek nosa i bezwładnie rozdziawione usta. Butów nie było; zauważyłam jedną szarą skarpetkę i jedną długą, kościstą, białą jak rybi brzuch stopę z sinymi paznokciami. Jedna ręka leżała wyciągnięta, dłonią do góry. Właśnie tę dłoń dźgały dziewczyny kijami, piszcząc, gdy palce poruszył spastyczny skurcz.

d9ftlu7
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d9ftlu7

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj