Księżniczka Monika budzi się w swoim szałasie. Spogląda na wyświetlacz telefonu komórkowego. Szósta rano. Na zewnątrz po deszczu jest mokro. W środku sucho i ciepło. Materac, dwie baranie skóry, śpiwór. W piecyku dogasa żar. Ubranie zawiesiła na kołkach wbitych w ścianę. Powietrze pachnie dymem. Większość ludzi uznałaby te warunki za skrajnie prymitywne. Ale jej tu dobrze. Laptop w zasięgu ręki, książki... Czego jeszcze chcieć od życia? Centralnego ogrzewania i ciepłej wody w kranie? Po co? Wstaje i przeciąga się, aż strzelają jej stawy. Lubi sypiać nago, lepiej wtedy kontroluje ciepłotę ciała. Łatwiej wychwycić moment, kiedy należy się obudzić i dorzucić do pieca. Spogląda w lustro. Nadal jest bardzo chuda, ale dwa miesiące dobrego odżywiania pozwoliły jej odrobinę odzyskać ciała. Nie lubi chodzić głodna.
Włosy ma już nieco przetłuszczone, trzeba umyć. Narzuca na siebie szlafrok i wychodzi z szałasu. Trawa zmoczona całonocnym deszczem przyjemnie chłodzi jej stopy. Wiatr ciągnący od strony łąki jest zimny, ale przywykła. Ludzie boją się niskich temperatur, ubierają zbyt grubo, a potem jedna noc pod gołym niebem skutkuje zapaleniem płuc. A przecież można się zahartować. Można sprawić, by ciało było twarde jak deska, odporne, okrzepłe. Trzeba tylko chcieć... Trzciny i pomost. Tu nikt jej nie zobaczy.
Zrzuciła szlafroczek i zaczerpnęła miskę wody. Przyjemnie poczuć na nagiej skórze uderzenie wiatru. Zmoczyła włosy i natarła je szamponem. W zimnej wodzie nie chciał się pienić, ale chwila tarcia i detergent zrobi swoje. Spłukała. Wodę wylała do dołka dwa metry od strugi. Szkoda truć rybki chemią. Zanurzyła się w rzeczce. Położyła w wodzie, pozwoliła by ją uniosła. Bliższy kontakt z mułem na dnie uznała za raczej niewskazany. Palce u stóp zaczęły drętwieć. A zatem koniec kąpieli. Wyskoczyła na pomost i starannie roztarła ręcznikiem. Zawiązała go na głowie w węzeł, lodowaty wiatr w połączeniu z mokrymi włosami może być niebezpieczny. Owinęła się w szlafrok i ruszyła do domku. Przyjemnie będzie dla odmiany zanurzyć się w ciepłe wnętrze... I w tym momencie ją dopadli.
Czterech osiłków o tępych gębach i mięśniach podhodowanych na sterydach. Wykorzystali krótką chwilę jej zamyślenia. Nie przewidzieli kilku szczegółów... Nie zdążyła sięgnąć po sztylet. Dwaj skoczyli jej na plecy, by przewrócić, wgnieć w trawę, wykręcić ręce. Cios łokciem w tył, w splot słoneczny. Trafiła, chrupnął mostek, co najmniej cztery żebra też poszły. Cios do przodu, drobną pięścią prosto w nalany dresiarski ryj. Chciała trafić tak by zawiasy wyrwanej szczeki uderzyły w węzły chłonne za uszami, jednak żuchwa złamała się od razu. Ech, dzisiejsza młodzież, kości jak z tektury...
Kiedyś w górach Kaukazu wpadła w ręce gruzińskiego księcia – rozbójnika Ilika... To był prawdziwy twardziel, dopiero czwarty cios powalił go na kolana. A ci, jak z łajna ulepieni.